AKTUALIZACJA Strona główna Encyklopedia rodzaju wampirzego Wampirza hierarchia Historia kainitów Tradycje Klany Sekty Dyscypliny Więzy krwi Wampir: Maskarada Podręcznik Ventrue Ważni kainici Zarząd Ventrue Teksty różne Konwenty Plotki Sesje Muzyka Twórczość Galeria Opowiadania Wirtualna Biblioteka O mnie Download Księga Gości Ankieta Linki Podziękowania Forum Conclave- chat Blog Ventrue1







Z pamietnika Victorii Esche


czyli wesołe wspomnienia konwentowe...



Wiem, że wielu przeklnie mnie za ten tekst; wiem, że wielu jeszcze bardziej tym do siebie zrażę.. I że pewnym osobom pewnie będzie przykro za zawarte tu słowa, jednak nie mogę się powstrzymać przed zamieszczeniem ów zapisków. To silniejsze ode mnie. Tym bardziej, że obiecałam ze szczegółami opowiedzieć co i jak było... Wywiązuję się tym samym z danego słowa... Zapiski są jak najbardziej subiektywne, aczkolwiek nie pisane pod wpływem chwili.. Specjalnie zaczekałam ze sporządzeniem ich choć ten jeden dzień, by nieco ochłonąć a może nawet zmienić swe poglądy na pewne sprawy.. Jakoś.. Niewiele się zmieniło.

Pisząc to mam gdzieś poprawność polityczną i trzymanie się konwenansów. Zamieszczam tu tylko to, co sama czułam i obserwowałam, i nie interesuje mnie że o pewnych sprawach mówić się nie powinno lub ktoś poczuje się urażony. To moja opinia i mam pełne prawo do jej wyrażenia. Nie pozwolę, by cokolwiek przeszkadzało mi w wyrażaniu tego co czuję. Nikt nie ma prawa wymagać ode mnie zmiany zdania lub pisania tego, co jemu by odpowiadało. A jeśli ktoś nie jest w stanie tego pojąć, to oznacza jedynie, że nie nadaję się na mego przyjaciela.

Mam nadzieje, że ów wywody staną się one dla kogoś źródłem zastanowienia lub inspiracji, i ostrzeżeniem, że nadmierne zaufanie prowadzi do zguby...


Piątek, 24 października

godzina 13.00
Pełna optymizmu, ale i dość wyraźnego, pozornie nieuzasadnionego niepokoju, załadowana bagażami, z maksymalną dostępną Odpornością i odprowadzona na peron przez Ojca postanawiam skorzystać z usług Kolei Polskich. Wsiadam więc do pociągu i wyruszam ze swej będzińskiej domeny do pobliskich Katowic, gdzie mam kolejną przesiadkę na pociąg do Krakowa. Bez większych problemów opanowuje następny środek transportu i udaje się na Imladris. Podróż upływa szybko i dość sympatycznie: piszę list do znajomego i kilka sms-ów. Odpowiedzi przychodzą przez dwa dni.

godzina 15.20
Wysiadam z pociągu i udaje się do jednego z wyjść wypatrując mającego mnie odebrać komitetu powitalnego, czyli Arc i Avatara. Kompanii ani śladu.
Czekam z 10 minut, po czym dzwonię na komórkę Avatara. Ów szczęśliwiec oznajmia, ze siedzi sobie spokojnie w pracy, w kafejce internetowej, a Arc „gdzieś tam powinna być”. Jak jej nie znajdę mam sama udać się do jego kafejki mieszczącej się w bliżej nieokreślonym punkcie Krakowa. Czyżby czekała mnie taksówka ???
Odebrany po chwili avatarski telefon wyjaśnia, bym szukała jakiegoś „globusa” na stacji, bo ma tam na mnie czekać Maksymilian Wilkowski, miejscowy Tzimisce (zwany również Samalaiem) z którym co gorsza podczas wizyty w mej domenie lekko się posprzeczaliśmy. Jakimś cudem go znajduję
Wniosek: zawsze zabieraj ze sobą mapę, nawet jeśli zapewniają cię, ze sam będziesz chodził tylko do łazienki...
Max nie żywi urazy i honorowo zabiera mi bagaż, choć jest obarczony własnym, po czym dumnie prowadzi przez swą domenę do kafejki. Całkiem niezły kawałek drogi. W międzyczasie z niewiadomego powodu zaczyna mnie bolec stopa i dziwnym trafem nie chce się zregenerować.
W kafei spotykam Avatara, Arc, która po paru minutach czekania na mnie postanowiła tu wrócić i Unbacka, dość ciekawego kainitę, który na pozór chyba nie pałał do mnie zbytnią sympatią. Pozbywam się przywiezionych ekstra dla Avatara ogórków i idziemy na chwilę do mieszkania Arc, po czym na konwent. Avatar został w robocie.
W pewnym momencie, pomimo mych oporów, mój bagaż przejmuje również kontuzjowany Unback, co zjednuje mu moją sympatię.

godzina ok. 17.00
Nareszcie udało nam się dopchać do wejścia i kupić wejściówki. Przy wejściu po raz pierwszy spotykam jakże przemiłego, znanego z Conclave Tremere (dlaczego dla mnie 98% długowłosych brunetów jest przemiła??????), który bardzo mnie nie lubi, ale chociaż stara się tam tego nie okazywać.
Wniosek: Maskarada górą!!!!
Teraz pozostaje znaleźć sobie jakąś salę do spania.
Po kilku minutach jesteśmy już ulokowani, Arc zostawia mnie i będącego również pierwszy raz na konwencie Tzimisca pod opieką Unbacka, po czym sama wychodzi kupić świeczki i poczynić tym podobne przygotowania do prowadzonego przez nią i Avatara larpa. Ma wrócić za 2 godziny.
Atmosfera i zamieszanie mnie niepokoją- chcę już wrócić do swojej domeny. Unback i Maxymilian mnie uspokajają.
Wniosek: Terytorializm to nie jest najlepsza cecha.
Podczas następnych 10 minut rozmowy w przyspieszony sposób z ust Unbacka dowiaduje się o podstawowych zwyczajach konwentowych, a także tego, ze nasz „opiekun” jest ponoć Priscusem polskiego Sabatu!!! Mówi to bardzo otwarcie, przyznając się przy okazji, ze nie specjalnie wie kim ja jestem, bo dowiedział się o mnie parę minut temu. Orientuje się tylko, że jestem 6 pokoleniowym Ventrue. Heh, zaraz po stwierdzeniu że jest Priscusem pod moim adresem pada głupie pytanie, czy wiem co to Priscus, bo nie okazuje mu należytego szacunku. Mało nie spadam ze stołka.
A potem, i to chyba dwukrotnie, dość ciekawa propozycja, ale to już sprawa dla wtajemniczonych.
Znika wzajemna niechęć, przynajmniej ja już jej nie odczuwam, choć po cichu chodzą słuchy o jakimś diabolizmie.
Ogólnie rozmowa toczy się interesująco a rozbieżność sektowa nie ma znaczenia. Zwiedzamy teren konwentu; znajdujemy na dole, w podziemiach, dwa opuszczone pomieszczenia i od razu mianujemy swą domeną. Pospiesznie znosimy bagaże na dół i zasiadamy w mniejszym, podłużnym pomieszczeniu, z racji ustawienia w nim jedynie długiego stołu nazwanego przeze mnie salą konferencyjną. Na przejmowanie sypialni, większego pomieszczenia, przyjdzie jeszcze czas.
Za moją chyba namową, ku utrzymaniu Maskarady, udajemy się do pobliskiego sklepu i zaopatrujemy w jedzenie. Dowiaduje się na miejscu o tzn. komunie na żarcie, czyli każdy zjada ci to na co ma ochotę., więc je się dużo i taniego. I oczywiście każdy ma prawo iść do innego o jedzenie, a reszta daje co ma. Uznaje, że to nie dla mnie. Ja byle czego nie ruszę. I zebrać o żarcie tez nie potrafię. Cholerna duma i honor. Za słowami Unbacka nasuwa się więc kolejny
Wniosek: Spodziewaj się żywienia szerokiej ekipy i wydania duużej ilości kasy...
Unback sam zaopatruje się z pokarm, więc mnie pozostaje tylko wykarmić Tzimisca.
Wracamy do naszej małej, podziemnej domeny i dalej debatujemy, czasami odwiedzani przez zbłąkanych, ciekawskich konwentowiczów.
Trzeba przyznać, że okazuje się, iż razem z Unbackiem mamy wiele podobnych poglądów, a nawet nieco podobne natury. I pomimo jednego nieco niefortunnego zdania wypowiedzianego pod mym adresem i mojego zamachu (pożyczenie bez pozwolenia, choć pytałam ) na nóż towarzysza (przepraszam jeśli to czytasz..), reszta dyskusji toczy się interesująco (np. najlepszy sposób na tortury- jeśli ktoś nie wie, to dobre jest porobienie mnóstwa drobniutkich nacięć na skórze np. pleców.. tak ze 100-200 i zasypanie ich solą). Zresztą, wychodzą podczas rozmów i inne ciekawe rzeczy, a ja zostaję nieco oświecona co do człowieczeństwa i sekty nie pasujących do mojej osobowości.
W sumie muszę tu przyznać sporo racji swemu rozmówcy. I poważnie się nad pewnymi rzeczami zastanowić...
Debatę przerywa nagłe dobijanie się i krzyki przy oknie. Okazuje się, ze na konwent ściąga więcej Sabatu. Mam więc okazję poznać też i kilku Arcybiskupów (min. Bielsko Biała i Kraków). Heh, i zobaczyć pokaz wzajemnej miłości i rzucania się na szyję swym „Braciom”.
Nie skomentuję faktu, ze nie wiedząc kim jest zapraszam jednego osobnika ( na pozór baardzo spokojny) do stołu gdzie siedzimy wraz z Maxymilianem. Przybysz obserwuje nas uważnie, jednak po jakiś góra 5 minutach, chyba znudzony naszymi wywodami na temat ciemnej strony osobowości wychodzi. Później widzę go chyba ze 3 razy.. Wraca Unback i oznajmuje dumnie, że właśnie poznaliśmy jednego z Arcybiskupów.. Miło, nie spodziewałam się tego.. A musze przyznać że przyjęcie ze strony Sabatu było całkiem przyjemne i ciepłe. Zaczynam zmieniać o nich poglądy...
Wniosek: Nie daj się ogarnąć stereotypom, bo często mijają się z prawdą. Nie taki Sabat straszny jak go malują.. To jest.. ekhem.. czasami...
Ale wracając do sprawy..
Po 23.00 pojawia się Arc i Avatar.. Arc „tylko” zaspała i jest spóźniona jedyne 4 godziny. Zaczynają się przygotowania do larpa, mającego się odbyć po północy. Czyli.. Trzeba się przebrać we wcześniej wspomniany, przygotowany na tę okazję strój (zdjęcia jak dostanę to zamieszczę). Muszę przyznać ze efekt jest interesujący i kiedy wychodzimy z podziemi wzbudzamy spore zainteresowanie. Na mej drodze staje nawet ów znajomy Tremere, który chce zrobić sobie ze mną zdjęcie, jednak zanim dochodzi co do czego, gdzieś pilnie ucieka.. Wcześniej wspominając o naszym wspólnym, także niesamowicie mnie kochającym znajomym. Nic nie daje po sobie poznać i prowadzę małą grę podczas rozmowy, chociaż bardziej jestem zainteresowana zbliżającą się grą i nieco już tym faktem rozkojarzona.. Ciekawe czy to wyczuł.. Nieważne. Uważam że dobrze rozegrałam tę partię.
Przed i na początku larpa trzymam się nadal z Unbackiem i mocno kombinujemy.. Nawet sobie chcemy wspólnego ghula zrobić z jakiegoś nieszczęśnika, który pierwszy się nawinął i zapytał czy tu jest larp D&D.. Heh, biedny.. A my byliśmy tam sami..
Potem było już normalne granie. Na początku byłam strasznie spięta i Unback wraz z Maxem musieli mnie mocno uspakajać, potem się nieco „rozkręciłam”. Nie wiem tylko dlaczego gdy graliśmy w pewnym momencie Unback nagle zniknął i później już w sumie, choć parę razy go widziałam, nie miałam okazji zbytnio porozmawiać


godzina około 4.00
Wracamy do naszej sypialni i ścielamy „łóżka”, czyli śpiwory. Za moją namową, by było nam cieplej, na stołach. Tj. ja na zsuniętych razem trzech pod oknem i obok kaloryfera (heh, najlepsze miejsce opanowałam), a Arc z Avatarem dokładnie naprzeciwko mnie na drugim końcu sali.
Wcześniej jednak pożywiamy się zupkami chińskimi, co jest o tyle trudne, ze nie ma jak zdobyć gorącej wody, chociaż na górze znalazłam czajnik. Nie działa. Jak się potem okazuje to nie wina czajnika, tylko gniazdka w którym nie ma prądu. Zanim dochodzimy do tego mija ponad pól godziny, w czasie której, jako ze mam przygotowaną zupę, Unback rycersko porywa mi ją sprzed nosa i po paru minutach przynosi zalaną i gotowa do jedzenia. UNBACK JESTES WIELKI! NIE ZAPOMNĘ CI TEGO !!!
Potem karmi się Arc, której tez po wodę idzie Unback, bo Avatarowi się nie chce, a potem, już wodą z naszego podłączonego w sali konferencyjnej czajnika Samalai i Avatar, którego, wielce zmęczonego już sama nią karmię.
Pomimo wcześniejszych chęci, ale po lekkich marudzeniach i sprzeczkach co do systemu w jaki mamy grac i postaci, planowanej sesji nie ma.. To jest Maxymilian (Samalai) który ma prowadzić gdzieś wychodzi z Unbackiem i chyba postać robią.. My z Arc o tym nie wiemy i idziemy spać. Jest około 5.00. Pierwsza moja noc w warunkach polowych. Cóż, mogło być gorzej..
Oczywiście od chwili jak się zobaczyliśmy Avatar łaskawie zamienia ze mną może dwa zdania. Z Arc podczas „Kolacji” udaje mi się nieco więcej...
W międzyczasie znika całe żarcie i dwie butelki picia jakie kupiłam. Komuna działa wręcz wspaniale.. Tyle, ze tylko na moim prowiancie..


Sobota, 25 Październik


godzina 8.30
Ku powszechnemu zadowoleniu wszystkich jeszcze śpiących na sali wpada jakaś ekipa i piszczy że za pół godziny mają tu sesje i musimy zniknąć. By ich licho.. Zmarznięta nieco i poodgniatana od ławki wstaje..
Wniosek: jak śpisz podepnij klamkę pod 220 V. Na pewno nikt nie będzie cię budził.. Ewentualnie zamknij salę na zamek.. Czemu nikt tego nie zrobił...
Unbacka nie widać, Avatara prawie tez nie.. Po kilku minutach męczenia wstaje Arc i idziemy razem na poranną toaletę, a potem jedziemy do znajomej Samalaia na herbatę..
W drodze powrotnej zaopatrujemy się w jakieś jedzonko i wracamy na salę, oczywiście zajętą przez grających. Więc po krótkim obchodzi terenu konwentu niewiele myśląc postanawiamy robić sesję wampira. Samalai prowadzi. Kradniemy więc z naszej sypialni stół i trzy krzesła, po czym, za moją namową, ustawiamy pod jednym z licznych na konwencie luster ( żeby Goratrix mógł popatrzeć :D), dokładnie na wprost drzwi do naszych podziemi. Gasimy światło, zapalamy świeczki i niemal natychmiast po raz pierwszy rozlega się nasz krzyk: „ Zamknij drzwi !!!”
Niestety, okazuje się, że pozostali konwentowicze, jak na złość, akurat teraz postanawiają w tą i z powrotem kursowac na dół i do góry. I pół biedy z tymi, co są na tyle mili, ze drzwi sami zamkną.. Ale wielu jest takich co tego nie robi. Samalai ma dużo biegania i zamykania, jako ze siedzi najbliżej..
Sesja, pomimo ów oczywistych przeszkód jest udana, choć nie skończona do tej pory, ale o tym później. Naczelnym hasłem staje się na niej oczywiście: „Zamknij drzwi!!” , a najciekawszym, produkcji Samlaia – „ta krew pochodzi od.. DRZWI!!!!!!!!!” Nie trzeba chyba wyjaśniać, ze spowodowane one było połączeniem narracji z upominaniem wchodzących. Cóz, najlepsze moje hasło, to: „ czy on się czasem nie interesował jakimś okultyzmem, inferializmem, metalami” . Ekipa mało nie pospadała z krzeseł.. W końcu powiesiliśmy kartkę na tych drzwiach, żeby zamykali.. Efekt był różny..
I na tym kończy się w miarę dobry okres konwentu. Potem było już tylko coraz gorzej...


godzina około 16.00-17.00
Gdy graliśmy parę razy przemknął koło nas Avatar i z Arc umawiali się na pizzę, którą nam od dnia poprzedniego obiecywali stawiać. W końcu jakoś dobili targu, Avatar poszedł jeszcze po kartę do bankomatu do domu, a kiedy wrócił okazało się, ze będziemy mieć jeszcze jedną towarzyszkę jedzenia, Smoczycę. Wszystko pięknie ładnie, noga dalej boli, ale idziemy na obiecaną pizzę. Na 19.00 mamy zdążyć z powrotem na prelekcję. Pizzeria jest gdzieś na mieście; po drodze zaliczamy jeszcze pocztę i bankomat ( Avatar miał dzwonić i uaktywniac kartę do bankomatu) . I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie przemiły incydent w pizzeri.
Kiedy już Avatar kazał sobie każdemu wybrać pizzę ( w sumie miały być 3) i ta sprawa została załatwiona, wspaniałomyślnie, wyciągając cześć pieniędzy, na pół lokalu rzekł, że potrzebuje jeszcze kasy i że czas by Ven sięgnęła do swoich zasobów. Mało nie spadłam ze stołka, ale dopłaciłam tą 10, choć pizza miała być fundowana przez niego i Arc, i obiecana dużo wcześniej.
To była niesamowicie miła niespodzianka po wcześniejszej gościnie w mym domu i kolejna nauczka na przyszłość.. Oczywiście reszta nic dopłacać nie musiała.. Dla Ventrue takie zachowanie byłoby jedną z największych możliwych hańb....
Wniosek: sami wyciągnijcie..



godzina 19.30
Po przyspieszonym mocno powrocie na teren konwentu, pobiegliśmy na górę, na prelekcje która zaczęła się dobre pół godziny temu. Było niesamowicie gorąco, tłoczno i bolała mnie noga, więc wyszłam. Skutkiem wcześniejszych wydarzeń i slalomu przez miasto kostka była opuchnięta i ledwo w ogóle chodziłam, więc udałam się do naszej sali. Grali sesję, ale udało mi się wcisnąć w kąt obok kaloryfera.
Około 20.00 pojawił się Samalai pożegnać się, bo musiał wracać do domu. Jedyny który zainteresował się czemu nagle zniknęłam i co się w ogóle ze mną dzieje. I to było moje towarzystwo tego wieczora; na całe 3 minuty. Z bolącą nogą i mocno zmarznięta podsypiałam z swym kącie, regularnie budzona przez grających. Raz tylko wpadała Arc z wesołym okrzykiem „ żebym sobie cos znalazła do roboty” i poszła dalej, nawet nie wiedziałam gdzie.. (pech że nic tam dla mnie nie było i nikogo nie znałam; ja wampir, nie warhamerowiec). Około 23.00 zmieniała się ekipa i mnie obudzili; niesamowicie chciało mi się pić. Poszłam na górę zobaczyć czy bufet jest otwarty, oczywiście nie był. Po drodze spotkałam Avatara który tylko stwierdził ze grają i poszedł (heh, raczył w ogóle się odezwać!!), a potem Arc, która w locie stwierdziła, że wychodzenie po picie na miasto o 23.00 to głupi pomysł i tez gdzieś pobiegła. Nie mając nic innego do roboty, spragniona i przez wszystkich totalnie zlekceważona jednak udałam się na miasto..
Musiałam iść aż na dworzec, żeby coś znaleźć (dziękuje za pomoc panu taksówkarzowi), ale udało mi się kupić 2,5 litra coli.. Nocny, samotny spacer na dworzec w Krakowie. Wymarzony pomysł na spędzanie czasu. Szczęście, ze chociaż było blisko i żadna podejrzana istota nie postanowiła stawać na mej drodze.. Wycieczkę przypłaciłam jednak jeszcze większym bólem nogi (czemu to się zregenerować nie chce i skąd się wzięło???). Wróciłam na swe miejsce pod kaloryferem, napiłam i wegetowałam chyba do po 1.00, kiedy to zakończyła się kolejna prelekcja i uczestnicy uprzejmie raczyli się w końcu wynieść.. Bez obrazy dla nich, ale ja już miałam dość i chciałam się tylko wyciągnąć.. W 5 minut miałam pościelane „łoże”... Ledwo się położyłam na salę wpadła Arc z ekipą z okrzykiem czemu śpię i że robią sesje (bynajmniej nie Wampira) i zaraz wyszło, że właściwie spokojnie mogę iść spać, bo ja w rozrywkach nie byłam przewidziana. Wcześniej jednak udało mi się jeszcze delikatnie ściąć z Avatarem bezczelnie chwalącym się, ze to ON stawiał pizzę. Na wyrażone przy jego kolegach słowa, że ja SAMA SOBIE stawiałam, odrzekł, ze tylko swój kawałek i uciął temat, Co nie przeszkodziło mu bezczelnie podlecieć, bez pozwolenia dorwać moją colę, solidnie łyknąć i częstować całą swoją ekipę !! I planować „ zaopiekowanie się” resztą do rana ! Na moje polecenie Arc ją zabrała. Napiłyśmy się razem kieliszek arbuzowego Baccardi i poszłam spać, bo dla mnie tam nic do roboty nie było.


Niedziela, 26 października

godzina 9.00
Tym razem obudziłam się sama. Zaraz po tym wpadł Samalai, bo mieliśmy grac resztę sesji. Arc, jako jedyna z ekipy jeszcze spała. Nikt inny nadal się nie odzywał, potem chwile pogadałam ze Smoczycą. Telefon z domu i już miałam ustalone o której mam pociąg: 15.55 lub 17.05. Akurat na zakończenie konwentu.. I o tej godzinie miałam wyjechać. Spostrzeżeniami z poprzedniego wieczora i nocy nie omieszkałam się podzielić z pocieszającym mnie Samalaiem. I bynajmniej nie robiłam tego w jakiejś tajemnicy..
Kiedy Arc wstała, a raczej została obudzona przez znajomą mająca prowadzić u nas sesje wampira, wszystko stało się jasne- Arc po znajomości idzie grać, a my zostajemy sami. Do końca konwentu nie mamy co na nią liczyć, więc możemy się cieszyć własnym towarzystwem.... Avatar nadal się nie odzywał.
I pomimo usilnych starań Tzimisce miałam już dość tej atmosfery. Wyjątkowo nie lubię być piątym kołem u wozu.. Godzina 11.00- ponowny telefon do domu. Pociąg miałam już o 11.50...
Zrobione w ostatniej chwili zdjęcie z ów znajomym Tremerem, chłodne pożegnanie i już szłam z Samalaiem na dworzec. Jedyny postanowił mnie odprowadzić..

Na szczęście w pociągu ekipa mi dopisała i była to miła podróż.. Po 13.00, pomimo małych komplikacji z samochodem którym miałam dalej wracać, byłam już w domu.. Szczęśliwa i w końcu na swoim, choć mocno zawiedziona zachowaniem mych „przyjaciół”.. Zjadłam solidny obiad i poszłam o 16.00 spać.. Śniąc o kolejnym wspaniałym konwencie...

Dooooobranoooc.........

A tak na zakończenie:

Podziękowania dla:

Samalaia- za to, ze cały konwent się mną zajmował i dotrzymywał towarzystwa, i za wsparcie psychiczne.
Unbacka- za zaopiekowanie się mną pierwszego dnia i bardzo ciekawą dyskusję. Gdyby nie ty i Samalai już w piątek wróciłabym do domu. Nie wiem co się stało że potem mało się odzywałeś do mnie, ale jeśli czymś cię obraziłam to przepraszam.
Arcmage- za to że do czasu sobotniej pizzeri zapewniała mi w miarę niezłą rozrywkę.
Avatara- za to, ze wbrew wcześniejszym obietnicom całkiem mnie olał, zamienił przez cały konwent może 3 zdania i okazał się wielkim chamem.


I to na tyle z mojej strony. Czekam teraz na tony błota które za powyższy tekst na mnie polecą..

I tak się nimi nie przejmę.

Najwyższy już chyba czas by definitywnie porzucić człowieczeństwo wraz z jego urokami jak naiwność i wiara w ludzi, a przejść na jakąś bardziej korzystną moralność...


Jakie płyną z tego wydarzenia wnioski?
Jeden podstawowy:
Mądry Ventras po szkodzie !


* wszystkie zamieszczone zdjęcia są całkowicie autentyczne i nie obrabiane komputerowo !!!


Ven i Unback: Małe przeszkolenie na wypadek chemicznego ataku Sabatu..Unback& Ven.. na chwilę przed Larpem.
Księżna.. jesteś pewien tego kroku???