|
AKTUALIZACJA
Strona główna
Encyklopedia rodzaju wampirzego
Wampirza hierarchia
Historia kainitów
Tradycje
Klany
Sekty
Dyscypliny
Więzy krwi
Wampir: Maskarada
Podręcznik Ventrue
Ważni kainici
Zarząd Ventrue
Teksty różne
Konwenty
Plotki
Sesje
Muzyka
Twórczość
Galeria
Opowiadania
Wirtualna Biblioteka
O mnie
Download
Księga Gości
Ankieta
Linki
Podziękowania
Forum
Conclave- chat
Blog Ventrue1
Snake
No dobra,sprobujmy zaczac od poczatku.Na poczatku byl chaos...Hm...to chyba nie ten text..:PAha Pamietam juz...
Moze wyda sie to bardzo dziwne, ale nie pamietam dokladnie ani mojego smiertelnego zycia ani nocy swej przemiany...Bylem typowym zlodziejem i awanturnikiem bez najmniejszego sladu sumienia, a zostanie Vampirem traktowalem jako kolejna przygode. Choc z czasem zrozumialem jak bardzo sie wtedy mylilem. W zamian za niesmiertelnosc przyzeklem walke w szeregach mej nowej Rodziny.. Tak dolaczylem do klanu Brujah.A Matka moja zostala sama Ecaterina the Wise.
Moje zlodziejskie zdolnosci przydawaly sie podczas cichych akcji zarowno przeciw wrogom jak i sprzymiezencom. Czesto tylko dzieki zdobytym przeze mnie informacjom domena Matki mogla przetrwac. Praga byla wtedy wielkim polem bitw i intryg pomiedzy licznie wystepujacymi tam klanami... Wzamian za moja sluzbe wprowadzany bylem w tajniki nauki i sztuki wojennej. Natomiast waznijsze sprawy klanowe byly przede mna ukrywane przez sama Matke, ktora, zdawalo sie nie byla zbytnio zadowolona ze swojego nowego Dziecka..(co prawda bylem dla niej pozyteczny,ale bala sie wciaz ze moge ja zdradzic) Mozliwe tez ze to z powodu moich licznych wybrykow... Ale coz na to poradze ze moj nauczyciel Kappadocjanin Piotr byl wciaz tak dretwy, jakby zapomnial na nowo ozyc podczas przemiany (ciekawe czy byl taksamo drewtwy gdy zabijali go Sabatnicy..). Wiec zamiast sluchac jego wiecznych kazan o nieposluszenstwie wolalem zajmowac sie muzyka i sztuka...(a takze pobytem w okolicznych tawernach, co czesto konczylo sie bojkami ze smiertelnikami i nie tylko)I jedynie Cosmas, uczacy mnie sztuki wojennej, wiedzial jak wyciagnac mnie z tych jakze ciekawych miejsc... tak... Chcialem osignac mistrzostwo we wladaniu niemal kazda bostepna mi bronia...Co zreszta poniekad mi sie udalo..:> "Gdybys tylko nauczyl sie odrobiny oglady, moglbys zagrozic nawet mojej pozycji w hierarchi klanu.."- mówił. Mimo to podczas moich licznych sporow z Matka Cosmas niemal zawsze stawal w mojej obronie. Byl zdecydowanie jednym z najleprzych Kainitow jakich spotkalem... I tak to sobie trwalo.. Dopóki nie poznalem Katarzyny...
Kiedy spotkalem ja pierwszy raz w jednym z wileu muzeów Pragi, udezyla mnie jej otwartosc i odwaga niespotkana przeze mnie dotychczas wsrod innych smiertelnikow. Wydawalo sie nawet ze wie dokladnie kim jestem i ze to nie ja obserwuje tylko ona mnie... Tak wiec zaczelismy prowadzic ozywione rozmowy na tematy sztuki,teatru i biografii wielkich artystow (ktorych notabene zalem osobiscie).Oczywiscie "zwiedzalismy" tez okoliczne tawerny.:>Zastanawialem sie nawet czy jej nie przemienic... Lecz kiedy sama spytala sie o to,nie mialem juz zadnych watpliwosci... Kiedy po jakims czasie oznajmilem Matce moje zamiary cale miasto zadrzalo w posadach... Ecaterina na sama mysl ze takich jak ja moglo by przybyc wpadala w niepohamowana furie... Zagrozila ze jesli sie tylko odwaze tworzyc jakis nowych Kainitow osobiscie wystawi mnie na slonce zakutego w dyby...No coz, nie pozostalo mi nic innego jak ukryc moje pierwsze Dziecko...
Niestety z czasem wszystko wyszlo na jaw.. i gdyby nie niespodziewany atak Tzimisce w ktorym wykazalem sie odwaga i mistrzowskim wladaniem mieczem:P,(przez co straty okazaly sie o wiele mniejsze) z pewnoacia skonczylbym wraz z moim Dzieckiem przypiety na dzwonnicy jakiejs katedry...Wzamian za pomoc Ecaterina darowala mi zycie i wyslala wraz z Kazzarem i kilkoma innymi Brujah na wschod Europy by wspomóc walke z rosnacymi w siłe Tzimisce... Opieke nad Katarzyna powiezylem Cosmasowi. Z poczatku wszystko szlo po naszej mysli. Przemyslane i zmasowane ataki w najslabsze punkty dosc mocno oslabily Tziemow i ich sprzymiezencow Lasombra...(Ktorych moce czasem mnie zadziwialy..)Sprawe skomplikowal fakt wkroczenia do konfliktu Lupinow i przedewszystkim Tremere i ich nowej broni Gargoyli... Byl to poczatek zblizajacego sie o wiele wiekszego konfliktu... Postanowilismy przygotowywac zdobyta przez nas na Tremere twierdze do dlugiego oblezenia... Kiedy wystapil wielki bunt Anarchistow wielu sposrod naszych zolniezy zdezerterowalo, mimo to bylismy jednak wpelni gotowi do walki... Noc przed ostatecznym atakiem Anarchistow dotarl do nas smiertelnie wyczerpany poslaniec z informacjami o chaosie panujacym w Pradze i smierci Cosmasa, a takze z prosba Katarzyny bym szybko wracal... wiedzac jednak o przewadze przeciwnika uznalem ze i tak niemialbym szans na przdostanie sie zpowrotem na zachod,pozatym bardziej przydatny bylem tutaj... Kiedy nastapil atak bylismy juz w pelni przygotowani,Anarchisci ponosili dosc znaczne straty podczas kolejnych prob dostania sie do zamku. Jednak mimo naszego doskonalego przygotowania militarnego,napor wciaz naplywajacych siwezych sil przeciwnika byl bardzo silny. Zginelo wowczas wielu znakomitych Brujah,a nawet sam Kazzar prawie nie stracil niezycia. To tylko dzieki jego charyzmie i samozaparciu nasi zolnierze nie poddawali sie i wciaz pragneli walczyc. Mimo to 7 nocy oblezenia grupa ok 20 zolniezy wszczela bunt i sprzeciwila sie rozkazom Kazzara, oslabilo to nasze linie obrony przez co zmuszeni walczyc zarwono na murach jak i wewnatrz twierdzy, stracilismy polnocne i polnocno-wschodnie czesci zamku... 8 nocy skonczyly sie nam strzaly i czasc zapasow vitae, zabarykadowalismy sie w wewnetrznej czeci twierdzy. Trzymalismy ja przez nastepne 2 noce i gdy juz zdawalo sie ze Anarchisci postanowili sie wycofac(przez nastepna noc nie wystrzelila w naszym kierunku ani jedna strzala) nastapila jedyna zecz jakiej sie niespodziewalismy...
Anarchistom w jakis sposob udalo sie sciagnac na pomoc Lasombrow.Rozpoczely sie zmasowane ataki z uzycia magii i Cieni. Wielu mich towazyszy zginelo pod naporem Ciemnosci a nawet wciagnieca w Otchlani. Nieprzygotowani na takich przeciwnikow musielismy wycofac sie az do podziemi zamku,zginela wowczas ponad polowa pozostalych przy zyciu Brujah. Polegl nawet do tej pory niezastopiony Grangrel bedacy zacieklym wrogiem Lasombry. Nastepnej nocy nastapil ostateczny atak.Co prawda udalo sie nam zabic jednego z przwodcow,jednak moc atakujacych byla zbyt ogromna, oddzielony przez horde Tzimisce i Lasombra moglem jedyie obserwowac jak te bestie rozszarpywaly mego dowodce-Kazzara... dalej pamietam jedynie miazdzacy napor wroga... i zimny i przeszywajcy smiech wbijajacy sie w moje zmysly..
Kiedy nastepnej nocy odzyskalem przytomnosc ,zamek byl juz pod pelnym wladaniem Anarchistow. Komnata była calkowicie pusta,a w fotelu przede mna siedziala jakas postac... Jej zimny i przeszywajcy jak belt kuszy wzrok wiciaz wpatrywal sie we mnie. "Nocturnus" kiedy wypowiedzial swoje imie cale pomieszczenie zdalo sie ochlodzic i z lekka ciemniec. dalej dowiedzialem sie ze jedynie ja przezylem i bede mogl zyc dalej jesli dolacze do Anarchistow.
-"Potrzebujemy dobrych dowodcow i wojownikow,takich jak ty. Wzamian za pomoc w walce o wolnosc mozemy ci dac to czego niegdy nie dostalbys od tych starych glupcow.." -"Nie umiesz dawac niczege procz smierci gnido!" -"Hahaha...Alez moge,to czego wszyscy pragniecie:wladze,moc i niezlaznosc." -"Nigdy!"
-"Hhahahaha!....Jednak masz w sobie cos z matki..Ona tez do ostatniej chwili nie chciala do nas dolaczyc."
-"Co? Co z nia zrobiliscie! I z Katarzyna!"
-"Twoja matka jast w jak najleprzym stanie. My troszczymy sie o swoich czlonkow.Jednak jesli do nas dolaczysz bedziesz mogl zamscic sie za smierc twego dziecka..." Po tych slowach rzucilem sie na Nactrunusa.. poczulem jedynie przeszywajacy bol. Kiedy tradycyjnie ocknolem sie nastepnej nocy,postanowilem uciec. Jakiez bylo moje zdziwienie kiedy mi sie to udalo,wprawdzie zdawalem sobie sprawe ze to wlasnie Nocturnus mnie wypuscil(z tak strzezonej twierdzy nie mialem szans wyjsc w jednym kawalku)nie mialem jednak wowczas czasu na zastanawianie sie nad tym... Do Pragi udalo mi sie dostac najszybciej jak tylko moglem...W miescie zastalem gruzy i smierc.. Dawna siedziba Ecateriny byla niemal w calosci zniszczona i wokol szalaly pozary... Kiedy udalo mi sie odanlesc Matke wszystkie moje dotychczasowe informacje potwierdzily sie... Katarzyna wraz z wieloma wampirami zostala zgladzona przez Inkwizycje,Cosmas wraz z wieloma Brujah polegl podczas wielkiego ataku Anarchistow,w wyniku ktorego Ecaterina nie majac wyboru musiala dolaczyc do nowo powstajacego Sabbatu...
Wkrotce, nie zwlekajac dlugo, zacząlem swa wlasna krucjate przeciw Inkwizycji. Kazdej nocy zadawalem jej kolejne ciosy, az w koncu zaslepiony gniewem i zemsta dalem sie zlapac w pulapke ktora na mnie zastawili... I kiedy juz wydalalo sie ze rowniez mnie dolacza do listy swoich ofiar, pomoc nadeszla z najmniej spodziewanej strony... Nie wiem w jaki sposob ale do mojej celi dostal sie sam Nocturnis ponawiajac swa oferte. Potraktowal mnie wtedy tym samym sposobem co moja Matke..
Nie majac zbytniego wyboru zgodzilem sie dolaczyc do nowo powstalego Sabbatu w zamian za pomoc w mej zemscie. Byl w tym jednak jeszcze jeden haczyk.. Nacturnus zmusil mnie do polaczenia sie z nim wiezami Krwi...
Tak wiec dowodzac wraz z Nacturnusem innymi Sabbatnikami zgromilem zarowno Inkwizycje jak i Camarille stopnowo zdobywajac lepsza pozycje w sekcie,co wbudzalo w mojej Matce coraz wiekszy gniew,wciaz powtazala mi ze gdy tylko Buntownicy zostana oslabieni bedziemy mogli byc znowu wolni i zebym sie nie zaangarzowal zbyt bardzo...Wtedy uwazalem ja za glupca, gdyz, paradoksalnie dopiero w Sabbacie zacząlem czuc prawdziwa wolnosc.(na Kaina jaki bylem wtedy zaslepiony zadza zemsty...)Poznawalem coraz to nowe mozliosci,Assamici zgodzili sie uczyc mnie walki ich sejmitarami,od Tremere uczylem sie przebieglosci a Lasombra nauczyli mnie jak manipulowac ludzmi dla wlasnych celow. Oczywiscie dalej nienawidzilem Nocturnusa i Tremere z sabbatu ale walka z Inkwizycja tak mnie pochlonela ze nie zwazalem juz na to tak bardzo...Mimo to staralem sie za rada Matki sabotowac niektore akcje,do czasu wpadki z Tremere Camarilli...Wraz z 140 osobowa(ja dolaczylem w ostatniej chwili za namowa samego Nocturna) grupa Kainitow dowodzona przez Casiusa(ktory byl pierwszym Synem Nocturnusa i moim najzacieklejszym wrogiem) dostalismy zadanie infiltracji malej siedziby tremow, poczatkowo dosc latwe zadanie przerodzilo sie w prawdziwa rzez gdzy okazalo sie ze wsrod magow byl takze ich przedpotopowiec... Podczas gdy ja zmagalem sie z jego moca, Casius próbowal ucieczki, zostal jednak podobnie jak ja zchwytany i uwieziony wraz z pozostala przy zyciu 12 kainitow... Ok.6 z nich (w tym samego Casiusa) przemienili w potwory zwane Gargoylami.. na ich widok powrucily do mnie wspomnienia oblazenia i pierwszego spotkania z Nactunem... Po 3 dobach przekletych experymetow nadeszla chwila wybawienia. Przedpotopowiec wraz z duza grupa uczniow opuscil laboratoria, pozostawiajac kilkunastu tremow i kilku Gargoili. Wykorzystal to Nacturnus osobiscie przeprowadzajac atak. Osobiscie tez zabil swego bylego juz syna( w czym troche mu pomoglem). Kiedy wrócilem znacznie oslabiony walka i eksperymentami do naszej siedziby oznajmil mi ze jestem juz gotowy do przejscia na strone Lasombry... Zastanawiajac sie co on znowu knuje, dowiedzialem sie przypadkiem ze za zasadzka stala sama Ecaterina falszujac fakty o silach wroga... Po tym fakcie nie mialem juz watpliwosci,postanowilem zostac Synem Nocturnusa...
Zaczal on uczyc mnie, a nawet odkryl we mnie Strefe Mroku; dowiedzialem sie tez ze jego Ojcem byl sam Gratiano i ze widzi we mnie wielki potencjal,a wzamian za wspolprace w zdobywaniu wladzy w sekcie mialem dostac we wladanie wlasne domeny na wschodzie Europy. Od poczatku bylo to bardzo podejzane i staralem sie ani przez chwile nie wierzyc jego slowom, ale jego moc i moj gniew po kolejnej zdradzie zaslepily niemal zupelnie zdrowy rozsadek. Tak wiec zacząlem juz wpelni dzialac jako zbrojne ramie Sabbatu. Po kilku latach walki i przebywania wsrod Sabbatnikow,odkrylem wsrod nich nowa Rodzine,zrozumialem ze co prawda Sabbat tez rzadzi sie swoja hierarchia lecz w porownaniu z tym co proponuje Camarilla wolalem wybrac ostatecznie Buntownikow. Oddanie ich idelogi ulatwilo mi znacznie walke o pozycje w klanie,co zaowocowalo przylaczeniem mnie do samej Czarnej Reki.. Slynąlem wtedy z bezwzglednosci i odwaznych posuniec strategicznych w walkach o domeny.(walczylem niebtyle dla bogactw i wplywow,bco raczej dla samej walki i emocji z nia zwiazanych)Stopniowo osiagalem tez coraz wyzsze stopnie w sztuce wojennej,mimo to wciaz niemal cala zdobyta ziemie zagarnial moj Ojciec; co prawda mialem swoja wlasna domene we wschodnio-polnocnej europie ale lezala ona na peryferiach i byla wciaz narazona na ataki chociazby Lupinow. Jednak wciaz moc Ojca byla zbyt wielka by ja zlamac.Okazja nastapila kiedy zostala odkryta Ameryka, bylem jednym z pierwszych ktorych wyslal tam Sabbat. Nowe ziemie byly zarazem wielkie i latwe do podbicia. Doczekalem sie tez wkoncu swojego kawalka ziemi,wspolnie z kilkoma innymi Sabatnikmi zarzadzalem rozwojem naszego tamtejszego terytorum, podczas gdy moj Ojciec rzadzil w Europie. Porzadek taki trwal az do wybuchu Pierwszej Wojny Domowej Sabbatu.Wtedy to po raz pierwszy zdalem sobie sprawe z tego ze Sabbat zaczyna sie coraz bardziej upodabniac do Camarilli... Ojciec jednak zdawal sie nie zwazac na te fakty... Takze w Nowym Swiecie poznalem Calisto- Lasombre o dosc podobnych do moich pogladach, pragnaca juz wtedy obalic zbyt wielka wladze Starszych Straznikow... To dzieki niej i dzieki Gortekowi-przypadkiem napotkanemu Grangrelowi Antitribu udalo mi sie zlamac czesc wladzy Ojca nade mna. Wspólnie postanowilismy wrocic do Europy i walczyc ze starzyzna i kazdym kto stanie nam na drodze...
Nie wszystko poszlo jednak po naszej mysli,co prawda zgladzilismy kilku starszych z Camarilli ale wladze Lasombry pozostaly poza naszym zasiegiem...Wiec wspolnie z nowopoznanym zbuntowanym Brujah-Slainem postanowilismy prowadzic pelne przygod i awantur niezycie podroznikow... Memu Ojcu niepodobalo sie to bardzo ale byl zbyt zajety Druga Wojna Sabbatu by sie nami przejmowac... Nasza koteria stala sie slawna dzieki naszej nieokielznanej i szalonej naturze,wszedzie gdzie sie pojawialismy zwykle nic nie pozostawalo takie jak przed naszym przybyciem.(zwykle byly to spalone lub zdemolowane tawerny):>Nie przejmowalismy sie nawet scigajacymi mnie assamitami z Czarnej Reki, a nawet tym ze na cel wzielo nas wielu Lowcow wampirow, ktorzy to po konfrontacji z nami zaczynali zalowac ze nie zostali zwyklymi ceciami(jesli wogule udalo im sie przezyc):>Przez jakis czas przebywalismy tez wsrod Anarchistow,lecz nawet oni czesto niepotrafili z nami wytrzymac..wciaz pozostawalismy Anarchistami wsrod Anarchistow. Tak wiec podrozowalismy sobie po swiecie zwiedzajac podrodze wszystkie znane wowczas kontynety, bedac w Egipcie,poludniwej Afryce,Meksyku,obu Amerykach,a nawet na Dalekim Wschodzie,az w na przelomie XVII i XVIII wieku dotarlismy do Nowego Orleanu...Miasto to bylo wielka odmiana od osad w Europie gdzie wciaz musielismy uwazac na licznych wrogow...Tu bylo znacznie spokojniej i moglismy tu odpoczac po wielu latach awanturniczego (nie)zycia...Byly to tez wielce osobliwe okolice spotykalo sie tu czarowince i inne istoty o znacznie innych pogladach niz ich europejscy krewniacy..Czesto tez widywalismy intrygujaca koterie wampirow ,a mianowicie dwoch mezczyzn:,wciaz zamyslonego ciemnowlosego neonate i znacznie ciekawszego wciaz smiejacego sie i lubiacego zabawe blondyna.. Ale najciekawsza byla towarzyszaca im zawsze, mala niesmiertelna dziewczynka o dlugich jasnych lokach... Zawsze intrygowalo nas to jak mozna bylo doprowadzic do przemiany tak mlodej istoty... Chcielismy nawet sie ujawinic i zapytac ich o to,ale nasze plany przerwal wybuch zarazy w tym regionie i wzywajace nas sprawy w europie srodkowej...
Jak sie pozniej okazalo nie bylo to najmądzejsze posuniecie...Moje nieposzluszenstwo i zlamanie Wiezow Krwi rozwcieczylo mego Ojca,zastawil on na moja koterie pulapke co doprowadzilo do uwiezienia nas w laboratoriach tremerow z Sabbatu...Jako ze ja mialem juz z nimi troche doswiadzczen potrafilem wytrzymac ich chore zabawy bardziej niz moi towazysze. Sludzy Nocturnisa przetrzymywali nas tam przez kilka lat,uwazajac jednak bysmy czasem nie zdechli gdyz wtedy zemsta ojca by sie nie spelnila...Chcieli pewnie bym postradal zmysly przed smiercia,lecz zamiast tego stracliem czesc wspomnien i mocy,ktore musialem potem odbudowywac przez dlogi czas..Wtedy to zdalem sobie w pelni sprawe ze wszystkich zbrodni jakie popelnilem, ze zdrada Matki na czele... I kiedy juz myslalem ze zdechniemy w swych celach nadazyla sie dobra sytuacja do ucieczki... Wykorzystalismy spiecie miedzy Nocturnisem i Tzimisce a Tremeremi,kiedy oni byli zajeci walka miedzy soba, udalo nam sie wszczac maly bunt wsrod wiezniow... Z poczatku szlo nam nawet calkiem dobrze, niemal udalo nam sie wydostac z ich zamku.. Niestety pojawil sie ich przywodca sam Goratrix, mimo ze bylismy zbyt slabi by go pokonac stanelismy z nim do walki. Prawie wszyscy uwolnieni przez nas wiezniowie polegli w tej bitwie, byla ona tez ostatnia dla mego przyjaciela Gorteka, walczyl najwytwalej jak mogl jedak moc Tremera byla zbyt wielka... Mimo ogolnej kleski (niemal omalo nie zostalem zabity przez Gorteka-Gargulca),przynajmniej Slane'owi udalo sie uciec... Do tej pory zastawia mnie tez czemu ktos tak potezny jak Goratix po prostu nie zmiazdzyl nas wtedy jak robaki? Nie mielismy wtedy z nim najmnijszych szans,a mimo to staral sie nas nie uszkodzic zbyt smiertelnie... Coz, nidgy sie juz pewnie tego nie dowiem gdyz Goratrix jak wiadomo jest teraz uwieziony w jakims lustrze... I kiedy inni wiezniowie stwierdzili smierc naszego towarzysza na twierdze zostal przeprowadzony atak Kainitow Camarilli wsrod ktorych byl tez Slaine.(Zabrali go ze soba bo znal mniej wiecej rozklad zamku)Jak sie zdazylem potem dowiedziec od niego Camarilla zwlekala z atakiem dopóki Goratrix i reszta starszych Tremere nie opusci zamku.Jak widac nawet dla nich byl zbyt potezny... Wkrótce ktotkie oblezenie zmienilo sie w wielka rzez,a ja wraz z moja koteria (wzmocnina juz swieza vitae i wojownikami camarilli) przebilismy sie do podziemi gdzie ukryl sie moj przeklety Ojciec... Wtedy poznalem tez pelnie jego mocy,po dlugiej i tragicznnej w skutkach walce,udalo nam sie wyczerpac Nocturnisa. Zdazyl jedak przyzwac kilka cieni, Calisto poswiecjajac zycie odciagnela je bym mogl zadac ostateczny cios bylemu Ojcu.. Jednak zanim go zabilem udalo mi sie go zdiabolizowac,co podnioslo mi o 2 pokolenie i dyscypliny... Jednak mimo ze udalo mi sie wkoncu pokonac potwora,zgineli przy tym wszyscy moi przyjaciele i wielu innych znakomitych kainitow... pamietam jeszcze ze gdy tak stalem i patrzylem na plonace ruiny zamku,wciaz wydalalo mi sie ze slysze ten zimny i okrutny smiech Nokturnusa...
Po tych wydarzeniach ponownie spotkalem sie z Ecaterina, spotkanie to nie nalezalo do najcieplejszych... Mimo to chciala bym na powrot dolaczyl do Brujah i Camarilli. Jednak ja wolalem podarzyc droga renegata i znikanac ze swiata innych Kainitow... Przez nastepne lata podrozowalem po swiecie szukajac miejsca gdzie nie bylo by niesmiertelnych...Az znalazlem takie w... Tybecie... kilkanascie lat spedzilem wsrod Buddystow,zadziwilo mnie ze mimo iz wiedzieli ze jestem Wampirem(a staralem sie to ukryc jak najbardziej umialem) pozwolili mi przebywac wsrod nich a nawet uczyli mnie..Przez ten caly czas zywilem sie jedynie krwia gorskich zwierzat. Mimo ze nienawidze ludzi i pogardzam nimi pobyt tam i obcowanie z nimi nauczylo mnie bardzo wiele,i uswiadomilo ze tak naprawde kainici nie roznia sie wcale od ludzi... Jak zwykle moj pobyt tam przrwal jakis konflikt. Tym razem bylo to wkroczenie do Tybetu Chinczykow... Postanowilismy wiec ze dla dobra ich i mojego ze opuszcze kraj jak najszybciej... Tak wiec zrobilem,dalej udalem sie do Australi... I tak w tym oto dziwnym kraju(oprocz licznych Lupinow) spotkalem jeszcze dziwniejszego Malkaviana i hakera: Johnnego Murdocka (zwanego tez jako ManJak).. hm..Okazal sie on bardzo ciekawa osobistocia,(chociaz z poczatku chcialem go zignorowac),sam przyczepil sie do mnie twierdzac ze juz kiedys o mnie slyszal... Do tej pory nie wyciagnąlem z niego skąd mogl o mnie slyszec(zreszta ciezko wogole cos z niego wyciagnac)...Niemniej okazalo sie ze wbrew pozorom nawet pasujemy do siebie.. A swe dobre intencje ujawil gdy zostalem otoczony przez kordon wypasionych Gargoyli (kiedy to przypadkowo wlazlem do ich siedziby),Murdock wjechal wielkim czolgiem do srodka(niszczac przy okazji wszystko po drodze)i rozpedzi maszkarony na tyle zebysmy mogli uciec.W taki oto dziwny sposob zaprzyjaznilismy sie... a wlasciwie zawarlismy spolke: on bedzie mi zalatwial sprzet(jest swiatwej slawy hakerem) a ja jemu kase na kolejne chore wynalazki... Do tej pory spotykamy sie w zawsze dziwnych okolicznosciach...
Po Australi przyszla kolej na Ameryke gdzie w rownie niespodziewanych okolicznosciach poznalem moja wielka przyjacolke Selene,nie chcialbym teraz do tego wracac ale dzieki niej poznalem blizej nature naszych(wbrew pozorom) braci jakimi sa Lupinowie a nawet swoje same wnetrze... Znajomosc ta przekonala mnie do powrotu do swiata Mroku i ponowne poszukiwania swego w nim miejsca. Przez czas jakis przebywalem tez w Nowym Yorku i okolicach toczac liczne potyczki z jednym z moich starych wrogow : Orsim i jego korporacja... Przez kilka lat pracowalem tez jako platny zabojca (glownie dla pieniedzy i sprawdzenia swoich umiejetnosci,przez poprzednie lata nie sie glalem zbyt czesto za miecz)zarowno dla nic nie wiedzacych ludzi jak i dla innych Kainitow. Jednak i ta robota w koncu mi sie znudzila..znow zaczalem wiesc zycie podroznika-awanturnika.. I tak obijalem sie to tu to tam:ameryka,afryka,wshodnia azja i wkoncu.. srodkowo-wschodnia Europa... Tutaj w dziwnym kraju zwanym Polska spotkalem kilku ciekawych przedstawicieli nowego pokolenia Kainitow a nawet Murdocka(wracal wlasnie z Rosjii ze starymi rakietami ziemia-powietrze,podobno takowe zbiera) wiec zatrzymalismy sie tu na dluzej,co zaowocowalo upgradem mego kochanego motorka wlasnej produkcji:]Poznalem tez pewna bezklanowa Neonatke(niemniej blisko jej do malkavianow)ktorej obecnie probuje przekazac jakas wiedze... Ostatnio zastanawiam sie takze nad powrotem do klanu Brujah,lecz wyglada na to ze zawsze pozostane anarchista wsrod anarchistow... w dobrym i zlym znaczeniu tego slowa....
Imię: Snake
Gracz: Snake
Klan: Brujah
Natura: Samotnik
Postawa: Buntownik/ renegat
Pokolenie: 9
Ojciec: Ecaterina de Wise
Przemieniony: ?
Data Urodzenia: ?
Wiek: ?
Atrybuty:
Fizyczne: Siła 3, Zręczność 3, Wytrzymałość 4
Społeczne: Charyzma 3, Oddziaływanie 2, Wygląd 2
Mentalne: Percepcja 3, Inteligencja 2, Spryt 3
Zdolności:
Talenty:
bojka:3, wysportowanie:3,uniki:2, przebieglosc:1, zastraszenie:1
Umiejętnosci: krycie sie:2, prowadzenie:2, walka wręcz:4, Bron palna:4, zabezpieczenia:2
Wiedza:Okultyzm 3, Nauka 1, Informatyka 1,
Atuty:
Dyscypliny: Akceleracja:1, Potencja:2, Odpornosc:2, Strefa Mroku:3
Cechy pozycji: ??
Cechy charakteru: Sumienie 2, Samokontrola 3, Odwaga 5
Człowieczeństwo: 4
Siła woli: 5
WADY
Nienawiśc (Tremere, ludzie)
Brawura
Aspołecznośc
Megalomania
ZALETY
Znany Rodzic
|
|