|
AKTUALIZACJA
Strona główna
Encyklopedia rodzaju wampirzego
Wampirza hierarchia
Historia kainitów
Tradycje
Klany
Sekty
Dyscypliny
Więzy krwi
Wampir: Maskarada
Podręcznik Ventrue
Ważni kainici
Zarząd Ventrue
Teksty różne
Konwenty
Plotki
Sesje
Muzyka
Twórczość
Galeria
Opowiadania
Wirtualna Biblioteka
O mnie
Download
Księga Gości
Ankieta
Linki
Podziękowania
Forum
Conclave- chat
Blog Ventrue1
Sheng
Co pamiętam...wczorajszy słoneczny ranek. zapach świeżo parzonej kawy. słodycz kostki czekolady. i strużkę tytoniowego dymu. nigdy nie palę papierosow inaczej. kawa i słodycze. (uśmiech) jeszcze pierwsze wspomnienie...z dzieciństwa. dwa właściwie...no bo czym różni sie dwa od jeden? następne pytanie bez odpowiedzi, kiedyś sie nad tym zastanowie, czyli jutro, zależy czy jutro mi na to pozwoli, biorąc pod uwage mnogość wczoraj nie dających zadnych odpowiedzi, tak bywa właśnie ze czas nie ma w zwyczaju dawać odpowiedzi, wracając wstecz kilka słów to jest istotą czasu, a przynajmniej jego narzuconej przez myśl uproszczoną interpretacją, to właśnie, ze jest przesunięciem, ruchem bez przestrzeni, przestrzeń tylko wspomaga nasze zmysły, oko nie spostrzega ruchu wskazówki zegara który nie istnieje, dlatego istnieją zegary :), ilesz więc musi istnieć rzeczywistości poza spostrzeżeniem, bo wiedza jest gwarantem istnienia, prawda? jakże łatwo tworzyć rzeczywistość tylko tyle wiedząc, a jak to mało naprawde, pierwszy krok zaledwie, nie ten z ciekawości (heh, bo wiadomo powszechnie dokąd to prowadzi), cóż jest to krok ku życiu, zwykłemu, prostemu życiu, kiedy każda chwila nie jest równa drugiej, a smak swieżego pieczywa sprawia tyle radości, przekleństwem zaś jest czasem to straszliwe przyzwyczajenie, gdy nie chcemy jusz nic zmienić, gdy nie chcemy jusz niczego, gdy wiemy bardziej nisz nam sie wydaje, gdy nie chcemy oddać wczoraj za cene dzisiaj... i tym sie rózni jeden od dwa, krótko mówiąc>
wspomnienie jeden...byłem mały, pierwszy raz chory, ciężko chory i ostatni. nocami coś mowiłem w gorączce. zawsze była przy mnie mama. kochana. pamiętam straaasznie wysoko. pamiętam schody ciągnące sie ku niebu. na szczycie kamienny samotny tron i nic wiecej. i ja na nim i pustka wkoło. a na dół tak daleko. tron za duzy jak na mnie. pamietam własne słowa, dwa tylko: jestem królem.
wspomnienie drugie. ciekawe. prawda? ludzie wkoło nie rozumieli co moowie. nikt nie rozumiał. nikt nie znał mojego języka. coż. musiałem nauczyć sie języka ludzi :) obym tego nie zapomniał. jednak zapominam. strasznie to przygnębiające. no moze nie asz tak strasznie ale troche tak.
wspomnienie 3. raz mama chciała zebym poszedł na spacer. mało mowiłem jak byłem mały. wiesz, słowa :). podszedłem do sciany i po prostu uderzyłem głową w ścianę. nie chciałem isć na spacer...
kiedy byłem mały? wszyscy pytają kiedy...a nie dlaczego. hmmm...pewnego razu, dawno dawno temu żył sobie mały chłopiec imieniem Kai, choć dorośli mowili, ze nie był dobrym chłopcem, on sam wiedział, ze jego serce było dobre, wiedziała o tym jego matka i jego bracia i jeszcze ci, którym o tym powiedział, a ze mowił niewiele, niewielu o tym wiedziało. wiedziały róze w ogrodzie koło zamku, wiedziala noc tuląca do snu, ta sama która każdego zmroku opowiadała kaiowi bajki na dobranoc, kai wiedział ze nie zaśnie, choć inni mówili co innego... bo noc była tak piękna, czasem okrutna, a czasem po prostu piękna...wszystkie sny kaia były dobre, nie chciał jusz strasznych, złych i smutnych snów...bo dnie były takie. i wiedział o tym jeszcze mroźny, srogi, groźny wicher...
zawsze grałem w szachy...takie małe drewniane ludki. grałem sam i rzadko udawało mi sie wygrać, właściwie to nigdy, nie pamiętam...czy nie pamiętam znaczy nigdy? więc wygrywałem tak często jak udało mi sie przegrać... czy wygrana az tak różni sie od przegranej? szczerze powiem, ze nie grałem zeby wygrać, raczej po to zeby grać... i któregoś razu, gdy ponownie przemierzałem caaałe trzy kroki, by usiąść naprzeciw siebie i zająć swoje miejsce, pozostałem jednocześnie po drugiej stronie...:) tak właśnie graliśmy od tamtej chwili... ja i mój cień
trwało to pewien czas...hahah :) czas płynie tylko wtedy gdy mu na to pozwalamy. gdy spostrzegamy i czekamy. a jeśli nie byłoby tego czegoś... gdyby cały czas była noc to jak czas by mogł istnieć... mógłby z pewnością :) moje życie to nieskończona noc. a dniami zajmuję się...czymś innym :)
roku pańskiego 1069 miałem juz 21 lat. moi bracia wyruszyli ku Jerozolimie w obronie świętej ziemi, siejąc strach i spustoszenie, bogactwo opłacono krwią tysięcy saracenów, niewiernych, przeklętych czarnych psów, wedle słów naszego pana... nie widziałem różnicy, ich krew i naszych braci, świat utopiony w zmieszanym morzu krwi, łez i żalu...
zostałem. kochałem swój miecz. kochałem walkę ale nie chciałem zabijać, teraz jest troche inaczej... kochałem młodą dziewczynę spotkaną pewnej nocy. miała długie czarne włosy, a ja jasne. miała czarne oczy, ja niebieskie. i 16 lat i taki też był kolor jej skóry. spotykałem ją nocami i tak już zostało, nawet po jej odejściu...wróciła do domu, kastylionu... wkrótce również tam pojechałem... jusz nie dla niej. żeby zabijać...krujcaty. moi bracia w jerozolimie, ja w hiszpanii...tak trwało moje życie przez następne 300 lat.
życie...śmierć...szukałem ukochanych braci, wierze że żyją, zbyt wiele stało sie kwestią wiary, zbyt wiele. bóg towarzyszył im przez trzy wieki. nigdy jednak z nim nie rozmawiałem.
roku 1212 tysiące dzieci wyruszyło ku bramom jerozolimy. straszniejsza była ta droga niż 100 lat wojny... nawet bóg jusz nie miał sił ni woli by pójść z nami. więc poszedłem ja...
nagle znalazłem się w Jerozolimie, za murami obleganymi przez moich własnych ludzi...idąc tu w imię boga, zabijając w jego imieniu, w słusznej sprawie...stojąc po drugiej stronie, przywdziewając czarną zbroję czułem to samo, odnalazłem sprawę równie słuszną, przelewając tą samą ludzką krew... walcząc razem z rycerzami rodzin ventrue i brujah...stojąc w szeregu koło assamity...ciągle grałem w szachy...jak tragiczne jest ludzkie życie, jak dobrze ujął szekspir sens istnienia.
wojny. ludzie zatrzymali się dopiero gdy nikt jusz nie mógł pójść. wiara. bóg. kościół. tego czasu tam żyłem. uczyłem sie. słuchałem. czytałem księgi. augustyna. tomasza. poznawałem znaczenie słów. jusz wiedziałem ze nie mają znaczenia. słowa. słowa tworzą rzeczywistość. tego sie właśnie uczyłem. słuchałem papieża...czas jakiś poźniej on słuchał również mnie...słów, nie moich, słów które były pragnieniem, marzeniami, szczęściem... nigdy nie powiedziałem własnego słowa, wykorzystuje słowa innych, lubią je słyszeć, zgadzają sie z nimi, rozumieją... kłamstwo leży tak blisko prawdy... różnica jest tak mała... a ludzie tylu spraw nie dostrzegają... wiedza daje mozliwość tworzenia słow, ktore uznajemy za własne, słowa są zarówno zbawieniem i przekleństwem, tak jak i ja sam...
dziwne, jak mało wiemy o słowach...dziwne, jak niewiele rzeczy nas interesuje...nie potrafię juz mowić...jak nieczęsto interesuje nas nasz własny cień. odbicie w lustrze. dobry sen. jak łatwo odbieramy realność tylu ważnym sprawom. tym które stanowią o naszym istnieniu. tragedią jest odebrać życie innemu człowiekowi. o ile straszniej jest nie pozwolić na życie sobie samemu. takie to smutne :)
następne lata spędziłem w zakonie, słuchając grzechów ludzi, poznając ich żywoty, doradzając i po prostu patrząc... myślałem o ludziach, aniołach, bogu, najmniej o sobie. z czasem papież zmieniał wizerunek, ludzie umierali zapominając o wolnej woli. nie chciałem umierać... słuchałem cieni, cieni wspomnień o młodej dziewczynie, przeszłość. ona pokazała mi jak rozmawiać z cieniem. kazdy cień zdawał sie należeć do niej, miałem wrazenie ze mnie słyszy... trwało to długo. ta sama zakonna cela widziana latami, pozornie niezmienna... najpierw nauczyłem sie być cieniem, potem sie nim stałem...
minęły lata krucjat, wojen, śmierci...żartuje oczywiście :). minęły lata krucjat. a ja wciąż stałem u boku boga, boga miłosierdzia :). nadszedł czas wiary. czas próby. czas inkwizycji. nic sie nie zmieniło... kościół rósł w potegę. budził strach. często też wiarę. wielu oddało życie z własnej woli, spotkanie z bogiem wydało się czesto zbyt srogą i straszliwą karą...akt wiary. akt dobrej woli. doskonałe narzędzie. wszyscy czegoś chcą. kościół chciał wiele...starałem się. i cóż oprawcy, księża, uczeni, zwykli ludzie i papieże, hahah, gdzie oni są teraz, czym różnią się ich kości, ich uczucia, pragnienia, nienawiść, niezrozumienie - poświęcili swe życie na nic. istnieje równość. czasami. wszystkim im zabrakło wiary. taki był sens inkwizycji.
latami szukałem. stawałem często naprzeciw sobie. patrzałem na świat oczyma tysięcy ludzi. samotnie przemierzałem coraz bardziej zaludnione ulice. minęły czasy zarazy. czasy stuletniej wojny. ciągle spoglądałem. czasem oczami ventrue, czasami brujaha... i podobałem się sobie coraz bardziej. jedno czego sie bałem to spojrzeć wstecz i ujrzeć małego chłopca o dobrym sercu. uciekałem latami, nie nie przed sobą... po prostu. mogłem być każdym i nikim. kim więc byłem? hahah ludzie przeceniają wagę tego pytania. kim? coż. nie wyobrażam sobie jak mogłbym nie byc sobą...chciałem tylko umknąć przed swoim cieniem...przed sobą?
nie przesadzajmy...pamiętaj czym są słowa. kto je wypowiada. kto czyta i rozumie. heh
spędzałem czas we włoszech, hiszpanii, grecji...wszędzie tam gdzie kościół nadal zachował autorytet. gdzie widoczny był choćby cień boga. nieskończoność. matematyka. liczby. lepszy. gorszy. i gdzie to prowadzi? to jednocześnie siła i nieskończona słabość, ukryta w myślach, myślach o istocie, którą sami nie jesteśmy. każdy ma wyobrażnie, definicje słowa, jego znaczenie zależne od przeszłości, od każdej chwili dnia wczorajszego... jakim cudem rozumiemy co mamy na myśli?
no i nareszcie wczoraj jest bliżej. mieszkam w pięknym bajkowym domu, z cudownym, tajemniczym ogrodem... zatrudniam wiele osób, chciałbym zeby było im tam wygodnie i zeby sie lubili po prostu, właściwie to tam nie mieszkam, raczej bywam, zaglądam gdy wszyscy kładą się spać, czasami rzucę kilka słów, a oni nie pytają...
któregoś dnia okazałem się założycielem sierocińca, było to roku...1902, chyba. biedne małe ludki, jak te w szachach, niech mają wesołe życie, dobrze pilnuje czy robią to na co mają ochotę :) wychowuję ich według starych prawideł, mają się uczyć filozofii, fechtunku, łaciny, matematyki... a po 21 roku życia zacząć walkę ze światem.
sypiam w zakładzie dla obłąkanych, przypomina mi czasy krucjat...chorzy są chorzy bo nikt z nimi nie rozmawia, nikt nie probuje mowić ich jezykiem...
no i to co mi się naprawde dzisiaj podoba to te diabelskie maszyny. zamykamy ulice i sie ścigamy z ludzmi od samochodów. ford GT40 1966. heh, lubie wypadki.. jakimś cudem jeszcze nic mi sie nie stało...bogu dzięki...
obecnie zajmuje stanowisko w korporacji zajmującej się systemami bezpieczeństwa...spotykam dzieci często, wielu pracuje jusz dla korporacji, są najlepsi, mali hackerzy... dużo siedze w sieci, to doskonały sposób, tu liczą się tylko słowa...
wszyscy jesteśmy dziećmi boga. a to jest plac zabaw...
Imię:
Gracz: Sheng
Klan: Malkavian
Natura: dziecko
Postawa: kameleon
Pokolenie: 7
Ojciec: Lucita (z Lasombra)???
Przemieniona: XII wiek
Data Urodzenia: początek XII wieku
Wiek: 21
Atrybuty:
Fizyczne: SIŁA 3, ZRĘCZNOŚĆ 5, WYTRZYMAŁOŚĆ 3
Społeczne: CHARYZMA 3, MANIPULACJA 6, WYGLĄD 3
Mentalne: PERCEPCJA 3, INTELIGENCJA 6, SPRYT 6
Zdolności:
Talenty: czujność 6, bójka 4, uniki 4, empatia 4, zastraszanie 4, przebiegłość 6
Umiejętnosci: prowadzenie 3, broń palna 2, miecz 6, skradanie 6, systemy bezpieczeństwa 4
Wiedza: nauka 5, informatyka 4, finanse 3, prawo 3, polityka 6, okultyzm 3, historia 4, Lingwistyka - łacina, greka, arabski, hiszpański, angielski, francuski, włoski, niemiecki
Atuty:
Dyscypliny: AKCELERACJA 3, DOMINACJA 6, NIEWIDZIALNOŚĆ 6, POTENCJA 6, OBTENEBRACJA 3, ODPORNOŚĆ 3, TRANSFORMACJA 1, NADWRAŻLIWOŚC 1
Cechy pozycji: kontakty 5, wpływy 5, mienie 5
Cechy charakteru: sumienie 5, samokontrola 3, odwaga 5
Człowieczeństwo: 9
Siła woli: 9
Poziom krwi: 20
|
|