|
AKTUALIZACJA
Strona główna
Encyklopedia rodzaju wampirzego
Wampirza hierarchia
Historia kainitów
Tradycje
Klany
Sekty
Dyscypliny
Więzy krwi
Wampir: Maskarada
Podręcznik Ventrue
Ważni kainici
Zarząd Ventrue
Teksty różne
Konwenty
Plotki
Sesje
Muzyka
Twórczość
Galeria
Opowiadania
Wirtualna Biblioteka
O mnie
Download
Księga Gości
Ankieta
Linki
Podziękowania
Forum
Conclave- chat
Blog Ventrue1
Konfrontacja
Dobrą chwilę zajęło jej opanowanie się na tyle, by móc cokolwiek powiedzieć. Strach ją niemal całkiem paraliżował. Nie podobało się jej to, co przed chwilą powiedział „Malakhaii” ani sposób w jaki to zrobił.
- Niczego ci nie przysięgałam i nie przyłączałam się do ciebie. Nie mamy nic wspólnego i nie chce nic mieć- wybąkała w końcu spodziewając się co najmniej tego, ze coś jej spadnie za to na głowę.
Zaśmiał się tylko szorstko, krótko.
- Ja cię wcale nie będę pytał czy coś chcesz czy nie. Nie liczysz się w tym układzie. Będzie tak jak ja osobiście sobie życzę, a ty masz guzik do powiedzenia w czymkolwiek. Masz wykonywać rozkazy i na tym się kończy twa rola. No, może jak będziesz grzeczniutka to czasem pozwolę ci się pobawić. Nie sądź, że coś się w tej materii zmieniło od naszego ostatniego spotkania... Nadal jesteś tylko nędznym sługą.
Poczuła oślizgłe, ale nad wyraz zwinne macki oplatające się wokół jej ciała, wiążące ręce, nogi i uniemożliwiające jakiekolwiek ruchy. Gdyby miała potencję mogłaby spróbować się z nich wyswobodzić, na chwilę obecną była jednak zablokowana. W dodatku te macki były jakieś dziwne, miały nieprzyjemną aurę i mdliło ją gdy chaotycznym ruchem owijały się wokół niej, stykając tym samym ze skorą.
Pasożyt z zainteresowaniem przyglądał się reakcji dziewczyny i jej poczynaniom. W jego oczach była tak naiwnie nieporadna i bezbronna- tak łatwo doprowadzała go do śmiechu. Było coś komicznego a zarazem niewinnego w jej ruchach i zachowaniu. Coś, co mogło bawić, ale i zastanawiać.
W końcu jednak znudziła go również i ta zabawa.
- Dosyć tych gierek, czas przejść do interesów.
Macki zacisnęły się na jej ciele do granic bolesności. Skrzywiła się lekko mrużąc oczy w niemym cierpieniu.
- Przejmuje twoje ciało. Teraz będzie mi służyło jako kolejne ziemskie narzędzie jakich wiele. A to ze względu na aparycje i sławę może się okazać bardzo przydatne w szerzeniu mych wpływów- uśmiechnął się paskudnie- W końcu coś godnego mnie.
- Po moim trupie.
- Da się zrobić.
Wykrzywił się znów w uśmiechu, ale ten po chwili spełzł mu z twarzy. W jej oczach była determinacja i to mocna. Nie da się tak łatwo przejąć. Z całą pewnością jej dusza będzie walczyć i może być z nią jeszcze gorszy kłopot niż z Goratrixem. Jemu zaś niepotrzebne ciało, które w krytycznych momentach będzie robiło co chciało i żyło własnym życiem. Za cwana jest na to, by dać się całkiem z własnego ciała wyrugać. On zaś wymaga swobody i posłuszeństwa, a przede wszystkim możliwości swobodnego działania bez jakichkolwiek zakłóceń podczas pracy. Z tym jednak może być problem w przypadku tej dziewczyny. Chyba, żeby..
- Albo nie.. Mam lepszy pomysł co do wykorzystania cię w nadchodzącej przyszłości. Zajęcie twej cielesnej powłoki to marnotrawstwo, w dodatku niewygodne dla nas obojga. Ja miałbym tylko kolejne truchło do sterowania i kontroli, zaś ty nie mogłabyś się totalnie niczym wykazać i twój „talent” by się zmarnował. Chyba właśnie przyszedł mi do głowy bardziej- jakbyście to nazwali- KREATYWNY pomysł spożytkowania twego potencjału.
Następny wredny uśmiech, po którym Vic zrobiło się jeszcze bardziej zimno niż poprzednio. Kainitka przeczuwała, że słowo kreatywny w ustach tego potwora nie mogło znaczyć niczego dobrego, a już z całą pewnością niczego dobrego dla niej. Ta istota nie myślała jak człowiek i zapewne wiele z ludzkich czy kainickich uczuć było jej nieznanych- pewnym natomiast pozostawało, ze jest bardzo przebiegła i perfidna. Gorzej- jakimś cudem posiadała także spaczone poczucie humoru i Ventrka wcale nie była pewna czy chce wiedzieć, skąd się ono wzięło..
Malakhaii, nadal starowany przez Pasożyta, przyglądał się dziewczynie nieruchomym wzrokiem, aż w pewnym momencie zaczął kontynuować swą wypowiedź jakby nigdy jej nie przerywał.
- Nie wiem czy się domyślasz czy nie, więc łaskawie cię oświecę- wraz z pochłanianymi duszami tych których „posiadłem” zabrałem ze sobą także ich wiedzę. Wchłonąłem ją jak gąbka wchłania wodę, tym samym ucząc się wielu ciekawych rzeczy o waszym, jak to sami nazywacie, ziemskim świecie, a także o regułach jakich się trzymacie, tego na czym wam zależy i czego najbardziej się boicie. Zabawne jest, że często boicie się cieni, nie widząc prawdziwych ich władców i nie drżąc przed nimi. To jednak wkrótce się zmieni mój mały posłańcu..
Jego głos stał się słodki jak miód, ale jednocześnie podświadomie przerażający.
- Doprawdy wasze legendy o Bogu i Szatanie są co najmniej interesujące, choć w gruncie rzeczy naiwne. Szatan.. Tak, tym dla was jestem teoretycznie. Potężnym bytem, który nie chciał służyć innym i chylić przed nimi czoła, więc został wygnany w mrok. Odwieczny kusiciel ludzkości, którą już na początku jej istnienia doprowadził niemal do zguby. Cichy głos wewnętrznych pragnień i namiętności, szepczący do świata z ciemności nocy. Ten, przed którym wszyscy drżą, a jednocześnie idą jego ścieżką. A zarazem ten, który gdy nadejdzie czas posiądzie dusze tych wszystkich osób i będzie władał niepodzielnie. Tak... I nie wierzcie w waszego dobrodusznego Boga, że to on wam pomoże. Wasz Bóg jest martwy. Jest tylko głupim wymysłem dla śmiesznych małych istot chcących wierzyć, że ktoś potężniejszy się nimi opiekuje i zależy mu na nich. Śmieszne i żałosne zarazem. Ale w końcu to też ulegnie zmianie.
Płynnie podszedł bliżej kainitki, unosząc dłoń i nadal spętaną mackami gładząc czule po twarzy, ku wielkiemu przerażeniu samej zainteresowanej. Spojrzał jej głęboko w oczy, zobaczył jej strach, ta odruchową panikę i powolne kojarzenie faktów. Zabrał rękę po chwili, przechadzając się w zamian za to przed nią całkiem jak niegdyś czynił to Goratrix.
- Czas na nowego Boga w waszym świecie. Takiego, którego widać i który naprawdę każe za nieposłuszeństwo, a jednocześnie hojnie wynagradza tych, którzy słuchają go, służą mu i postępują zgodnie z jego słowem- obrócił się nagle i brutalnie skrzyżował z nią wzrok, póki nie spuściła oczu.- Nadchodzi czas zmian, a wierz mi, iż będą to gwałtowne zmiany. Kiedy wkroczę do waszej sfery ogłoszę tam własne prawa, które każdy bez wyjątku będzie musiał respektować, bądź zostanie rozszarpany na strzępy. Zresztą część i tak zostanie rozerwana już na początku, ot tak, by dać przykład innym jak powinny wyglądać rządy, a jak posłuszeństwo- kolejny uśmiech i krótkie spojrzenie.- Nie pozabijam was od razu, o nie. Pobawię się troszeczkę w Pana Świata i pozwolę wam istnieć dopóki... Dopóki mi się nie znudzi.
Kolejny grymas uśmiechu na szalonej twarzy Malkaviana.
- Kiedy już mi się znudzicie, to pewnie zabiorę sobie tych kilku z was którzy najlepiej mi służyli na podbój kolejnego świata, zaś reszcie urządzę krwawą łaźnie, taką, że Gehenna, Apokalipsa czy jak się to u was nazywa stanie się dla was wizją wybawienia i kraina szczęśliwości. I wtedy także nikt nie będzie w stanie mnie zatrzymać, tak jak tobie nie udało się wygrać w Domenie Cieni ani Asterothowi w Oneiros. Nikt mnie nie powstrzyma. NIKT. Ani Siewcy, ani ty, ani nawet wasz żałosny Bóg przed którym padacie na kolana.
Uniósł dłoń, na jego dłoniach pojawiły się pazury, z ogromną prędkością zamachnął się w stronę kainitki..
Zamknęła oczy nie chcąc widzieć co zadany cios z nią zrobi, ani nie chcąc widzieć wyrazu satysfakcji na jego obliczu. Już i tak dość krzywdy jej zrobił. Ani jednej rzeczy więcej...
Poczuła pęd powietrza przy swoim ciele, odgłos pazurów zagłębiających się w mięso i potworny odór. Jedyną rzeczą której brakowało był ból.
Kiedy nic nie rozumiejąc i w końcu opanowując strach, po dłuższej chwili otworzyła oczy zobaczyła przed sobą stertę pociętego i gnijącego już mięsa, w którym rozpoznała trzymające ją wcześniej macki. Malakhaii uśmiechnął się szeroko patrząc w jej rozszerzone strachem oczy.
- Umrzesz kiedy przyjdzie twój czas, albo nie umrzesz nigdy, gdyż to we mnie, a nie w waszym Bogu da się znaleźć JAKĄKOLWIEK nieśmiertelność. Stając się częścią mnie, każda istota ma możliwość stania się ostatecznie nieśmiertelną. A do tego przecież wszyscy dążycie, czyż nie?
Widząc narastające szaleństwo i pasję w oczach wampira Victoria odsunęła się od niego jak mogła najdalej, w końcu plecami opierając o kamienną ścianę. Zaczął się śmiać.
- Uciekaj, uciekaj.. I tak nie masz dokąd. Tutaj wszystko należy do mnie i dzięki mojej woli istnieje. Idź na kamienną pustynie jeśli chcesz. O ile nie zadziobią cię wcześniej moje słodkie ptaszydła, to i tak cię znajdę i wrócisz tutaj. Stąd nie ma wyjścia. Jedyną bramą jestem ja sam...
Osunęła się po ścianie na ziemię, usiadła podwijając nogi pod siebie, a następnie obejmując je rękoma. Zaczęła patrzeć tępo w jeden punkt krajobrazu.
„Bądź silna Vic. Nie pozwól mu zwyciężyć. On chce byś zwariowała i załamała się. Nie daj mu wygrać..”
Stanął jej nad głową i spuścił wzrok zerkając na nią z czymś na kształt współczucia i litości, a jednocześnie kpiny i wyższości.
- Jak widzisz walka ze mną wcale nie jest taka łatwa i swobodna jak wmawiał ci Snake. Stanęłaś po złej stronie Dziecko. Bardzo złej...
Nie odpowiedziała, spuściła tylko niżej głowę.
„Nie poddawaj się..”
- Nie podoba ci się tutaj, prawda? Krajobraz jest smutny i dobijający? A może wolałabyś bardziej komfortowe miejsce, odpowiedniejsze do twego ziemskiego statusu ?
Uniósł ręce, a następnie opuścił je szybko. Otoczenie się zmieniło.
Teraz mrok nocy rozpraszało słabe światło mosiężnych kinkietów. Siedziała w wielkim, stylowym salonie, na perskim dywanie, plecami wtulona w ogromny marmurowy kominek, w którym buzował ogień. Malakhaii siedział w ogromnym skórzanym fotelu, w aksamitnej tunice, kieliszkiem wina w ręce i rozmarzonym wzrokiem, delikatnie dyrygując palcem w rytm melodii.
„Bóg się rodzi, moc truchleje,
Pan wszechświata objawiony!
Ogień krzepnie, blask ciemnieje,
ma granice Nieskończony!
Wzgardzony, okryty chwałą,
nieśmiertelny, Król nad wiekami!
A Słowo Ciałem się stało
i władało między nami.”
Otworzył oczy, spojrzał na urodziwą kobietę skuloną na podłodze i ponownie lekko się uśmiechnął.
- Może przesiądź się na fotel? Nie skończyłem rozmowy z tobą, a ja nie planuje przesiadać się na podłogę.
Wstała cicho i zajęła miejsce na fotelu, nadal jednak podwijając nogi pod siebie.
- Snake nie miał racji nasyłając cię na mnie i wskazując jako wroga. Ty nie miałaś racji buntując się przeciwko mym planom kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Goratrix zaś nie miał racji nie wiążąc cię do końca kiedy miał okazję. On wtedy wiedział czym to grozi. Bał się, ze zajmiesz jego miejsce, więc także wolał cię zaszczuć. Nic straconego jednak. Teraz jesteś tutaj tylko ty i ja i nikt nam już nie przeszkodzi.
Obrócił kieliszek w dłoni, nieco przechylając lustro zawartości na jedną ze stron.
- Najwyższy już czas, byś teraz ty stanęła pomiędzy moimi sługami.
- Nie
- Pssst- pogroził jej palcem- Ja nie pytałem, ja oznajmiłem. Zresztą znalazłem dla ciebie pewne szczególne miejsce pomiędzy mymi sługami i szczególną misję do spełnienia. Mam zamiar wejść do waszego świata jako Bóg, a każdy Bóg powinien mieć kogoś, kto wcześniej zapowie jego przyjście. Będziesz moim apostołem Victorio Esche, albo zgotuję ci taką śmierć, ze nie zapomnisz jej przez całą wieczność podczas której twa szczątkowa świadomość będzie nadal istniała w mym ciele.
Pokręciła głową.
- Zachowuj się rozsądnie, albo będę zmuszony uznać cię za wroga.
Spojrzał jej głęboko w oczy.
- Jesteś twarda, nie boisz się bólu, ale masz kilka słabych punktów. I ja znam te punkty. I mogę je wykorzystać. Nie chcesz chyba patrzeć, jak zabijam bliskie ci osoby? Na przykład męża albo tego Tremera? A może wolisz, by to któryś z nich został moim prorokiem? Albo żeby zamieszkali we mnie na zawsze? Jestem pewien, że wiedza tego infernalisty który cię przemienił byłaby interesująca.... A schwytanie go może nie być wcale takie trudne, przecież tak często podróżuje do ciebie Umbrą..
Nie wytrzymała i rzuciła się na niego wyprowadzona z równowagi. Nawet nie zdążyła go dotknąć gdy rzucił ją z powrotem na fotel nawet nie podnosząc się z własnego.
- Spróbuj się choć podnieść to wypruję ci flaki i na żywca będę nimi karmił moje ptaszki.
Dopił wino z kieliszka, po czym przyjrzał się szkłu. Victoria się nie ruszyła.
- Następnym razem jeśli spróbujesz to powtórzyć, to będziesz bardzo cierpieć. A teraz wracajmy do interesów.
Naciął pazurem swój nadgarstek, po czym substancję która pewnie miała być jego krwią nalał do kryształowego pucharka. Była ciemniejsza od zwykłej vitae i nieco gęstsza. Wyciągnął rękę wysuwając puchar w stronę kainitki.
- Bierzcie i pijcie z tego wszyscy, to jest bowiem krew moja, która tylko wybranym zostanie podarowana...
- Nie...
- Nie ? Na pewno? Jesteś przekonana, że dobrze robisz? Jeśli jest taka twoja wola, nie będę naciskał- odstawił kielich obok siebie- Przypomnę jedynie, że w chwili obecnej nie jesteś w stanie stąd nawet wyjść, a jedynym sposobem otwarcia sobie przejścia jest wypicie tego. Bez mojej krwi nie masz szans się stąd ruszyć.
- Ale ja mam jeszcze w sobie tą krew.. Po ostatnim razie..
Zaśmiał się krótko.
- Niezupełnie panienko Victorio. Asteroth, ten stary głupiec, odwalił naprawdę dobra robotę czyszcząc cię z tego. Zajęło mu to dużo pracy i czasu, ale wyczyścił cię niemal zupełnie. To co masz w sobie to jakieś drobne strzępy, a one są zdecydowanie za słabe by móc ci jakkolwiek pomóc. Jeśli nie wierzysz, to dlaczego nie możesz tutaj używać żadnych dyscyplin, a wtedy przy Goratrixie mogłaś? Zastanów się nad tym. Nie masz mojej esencji, więc nie masz tez wpływu na tutejszą rzeczywistość. A ja właśnie proponuję ci potęgę... i jakąś dozę niezależności. Później mogę nie mieć tak szczodrego nastroju mój apostole.
- Asteroth wyświadczył mi przysługę czyszcząc mnie z twojej zgnilizny. Nie poddam się jej po dobroci po raz kolejny. Wtedy dałam się omamić, bo nie wiedziałam z czym mam do czynienia. Teraz już nie popełnię tego błędu. Nie wypije tego. Nie zmusisz mnie. Nie będę jednym z twoich stronników. NIE.
Uśmiechnął się słodko po raz kolejny.
- Ależ ja jestem dziś tak miły, ze ci nic nie każę. Daje ci po prostu wybór. Jeśli nie chcesz ze mną rozmawiać i nie chcesz stawać po stronie zwycięzcy, to nie. Jesteś wartościowa i masz dużo zdolności, ale nie jesteś niezastąpiona. Znajdę sobie innego proroka zamiast ciebie, skoro jesteś na tyle nierozsądna, że odrzucasz mą propozycję. A posądzałem cię osobiście o więcej rozumu i lepszy instynkt samozachowawczy. Tymczasem, skoro nie mamy już o czym rozmawiać, zostań sobie tutaj i zdychaj z głodu jak Asteroth w Oneiros, a ja tymczasem pójdę pogawędzić sobie z tym twoim Elizyjnym Tremerem. Jak mu było? Karol? Być może on będzie miał więcej rozsądku niż ty..
- Nie wejdziesz tam. Nie zdołasz się przedrzeć..
- Jeśli nie zdołam- to wtedy wrócę i wchłonę ciebie. Chociażby po części, byś mogła stąd obserwować me poczynania. Twoja krew oraz wiedza wystarczą, aby ostatecznie poprzez krąg w elizjum otworzyć mi przejście do waszego świata. Nie zabiłem cię jeszcze do tej pory tylko dlatego, że chcę mieć najpierw apostoła, który ogłosi moje nadejście. Skoro zaś ty nie chcesz mi służyć i sama ostrzec swego świata, znajdę kogoś innego. Ty pozostaniesz tutaj aż do czasu, kiedy uznam za stosowne wejście do waszej sfery. Dopiero wtedy cię przejmę- perfidny uśmiech wykrzywił jego twarz- Mnie się nigdzie nie spieszy więc nie odbiorę ci przyjemności oglądania jak powolutku wykańczam wszystkich na których ci zależało. Bardzo powoli. To będzie dla nich kara za twą zuchwałość.
- Nie ruszysz ich, nie pozwolę. Gabriell.
- Już raz was zabiłem w waszym śnie i to samo mogę zrobić teraz. Tamto to było tylko liche ostrzeżenie co robię z tymi, którzy stają mi na drodze. Nie stanowicie dla mnie żadnej wartości i żadnego zagrożenia.
Wstał ze swego fotela, jednocześnie nagle wywołując przed nią obraz elizjum.
- To żebyś mogła bezsilnie patrzeć jak rozprawiam się z twoimi stronnikami. Ty zginiesz ostania, moja zdrajczyni. Najpierw sobie pogłodujesz i popatrzysz. A ja będę się bawił. Do zobaczenia w piekle..
- NIEEEEEEEEEEEEE !!!!
Rzuciła się za nim nim zdążył zniknąć. Dotknąć go nie zdążyła, gdyż szybciej wylądowała na ziemi.
- Chciałaś mi cos powiedzieć ??
- Nie.. Proszę..
Patrząc na nią napotkał wielkie, wystraszone oczy, teraz niemal pokazujące jawne przerażenie. W jej głosie słychać było desperację. Goratrix zbyt wiele mówił mu o niej, by teraz nie wiedział co ma robić. „Przyjaciele” zawsze byli jej słabą stroną. Ją można było torturować, ale kogoś nie pozwalała ruszyć. Żałosne. Oduczy się. Szybko. Niech tylko to wypije. Prędzej czy później ziarno zła wykiełkuje w niej i zeżre jej sumienie. Wtedy będzie idealnym żołnierzem. Spojrzał na nią, spojrzał na puchar i był pewien, że ona się złamie. Nie wytrzyma tego psychicznie.
- „Nie” to była zła odpowiedź.-spojrzał na naczynie po raz ponowny, lekko je eksponując by ona tez je widziała- A odrzucenie tego to była zła decyzja. Czas by na świecie pojawił się nowy Bóg. Nawet jeśli sam będzie musiał się przedstawić.
Trącnął kielich delikatnie i obrócił się na pięcie kierując w stronę drzwi.
- Nie... zaczekaj.. proszę..
Nie zwrócił na nią uwagi. Za mało się stara.
- Wypije to...
Odwrócił się do niej ponownie, zakładając ręce z tyłu za plecami i przechadzając goratrixowym sposobem. Zbliżył się nieznacznie.
- Skąd wiesz, ze ja jeszcze tego chcę? Że nie mam dość twojej robaczej impertynencji?
Spojrzała na niego z nienawiścią w oczach, ale i ze strachem. Pasożyt nie był kimś, kogo można było drażnić.
- Jestem ci potrzebna i wiem o tym. Nie pojawisz się tam sam, bo tak by nie wypadało. Chcesz być Bogiem, a Bóg najpierw posyła swych aniołów by głosili jego chwalę. Osobiste pojawienie się zepsułoby twój obraz.. Chcesz tam być jak prawdziwy król, łącznie ze świtą. Twoja pycha cię zżera i nauczyłeś się tego od nas...
Ugryzła się mocno w język, bo zdecydowanie powiedziała kilka słów za dużo. Szkoda, ze zdała sobie z tego sprawę o kilka sekund za późno. Spuściła pokornie głowę wbijając wzrok w ziemię.
- Przepraszam...
Uśmiechnął się pod nosem. Usłyszała pojedyncze oklaski.
- Znakomicie. Jednak zrozumiałaś o co mi chodzi cały czas i pojęłaś rolę mego apostoła. Nie jesteś widać całkiem głupia.
Usiadł w fotelu, przelotnie zerkając na leżącą na ziemi kobietę. Jak na swój gatunek była zjawiskowo ładna. Nienaturalna. Wersja udoskonalona... Ciekawa...
- Teraz, kiedy już pojęłaś swoje miejsce w tym wszystkim, ogłosisz moją chwałę u siebie i przygotujesz ludzi na me przyjście. Chce by od razu drżeli kiedy będę przechodził. Żadnych pytań, żadnych dyskusji. Poznaj mnie, a swoją wiedze przekaż innym. Zrób badania tkanek. Testy. Udowodnij moją wyższość. Teraz będę częścią ciebie już na zawsze. Podejdź tu.
Wstała niepewnie i nieco płochliwie podeszła bliżej „Malakhaiia”. Skrzyżował z nią wzrok nadal lekko się uśmiechając.
Cios w twarz był tak silny, że z impetem uderzyła o kamienną podłogę, upadając zaledwie kilkadziesiąt centymetrów od niego.
- To za twą impertynencję i próbę porównywania mnie do waszego żałosnego rodzaju. Jeśli nie chcesz cierpieć, nigdy więcej nie próbuj stawiać mnie na równi z tak nędznymi kreaturami jak wy. Jesteście dla mnie tylko głupia rozrywką i bydłem. Jak małe zwierzątka.. Nie uszkodziłem cię bardziej tylko dlatego, ze szkoda twego idealnego ciała. Następnym razem nie będę już tak miły. Teraz jesteś traktowana z honorami tylko dlatego, że dopiero się szkolisz w swych obowiązkach. Naucz się tego
A teraz wracaj i uklęknij przede mną.
Wykonała polecenie, przy okazji ocierając krew z kącika ust. Z oczami pełnymi bólu, chowając dumę do kieszeni przyklękła przed nim na jedno kolano. Wziął kielich w dłonie.
- Oto ciało moje... Nowego i wiecznego przymierza...
Nachylił się i z pełna delikatnością uniósł jej brodę wlewając ciecz do gardła.
- Pij.
Gdy tylko pierwsze krople wpadły jej do gardła poczuła ból. Taki sam jak przy Przemianie, taki sam jak wtedy, gdy Goratrix podawał jej swoją Vitae zmieszaną z esencja Kinga. Nie, jednak nie taki sam. Większy. Dużo większy i straszniejszy.
Przytrzymywał ją w żelaznym uścisku wlewając resztę zawartości kielicha do gardła. Puścił ją dopiero gdy naczynie było puste, zaś ona z sykiem bólu zwinęła się na kamiennej podłodze, leżąc mu u stóp. Czuła się jakby miała w sobie tylko kwas, a ten wyżerał jej tkanki i narządy. Wiła się przed nim z bólu, a on tylko patrzył. Zaciskała dłonie, wbijając w nie paznokcie i stając się nie krzyczeć.
- Ból jest uciążliwy, ale niegroźny. Nie zabije cię. Skoro nie zdechłaś za pierwszym razem to przetrzymasz i drugi, choć ta „krew” jest bez porównania mocniejsza. Przyzwyczaj się do bólu, bo to będzie twą codziennością. Teraz jesteś znów ze mną połączona, więc zachowuj się rozważnie, albo zniszczę cię od środka. Nie dałem ci mej esencji byś była potężna, a jedynie po to, bym mógł cię kontrolować. Reszta to zwykłe dodatki na drogę.
- By cię wszyscy diabli King...-wysyczała w bólu.
- Obawiam się, że nic z tego nie będzie. Teraz to ja jestem Diabłem, a ty moim oddanym, lojalnym apostołem który ogłosi nadejście prawdziwego Władcy Świata.
Rzucała się po ziemi nadal, gdyż ból zamiast ustępować przybierał tylko na sile. Tkanki widać całkiem się rozkładały. Tego nie dało się wytrzymać, żaden zmysł nie był w stanie tego znieść.
Ostatnie zdanie jakie usłyszała zachowując resztki przytomności, nie napawało optymizmem co do dalszej przyszłości.
„ Odradzaj się z krwi nowego Boga na jego podobieństwo, ucz się zasad, rób badania, poznawaj
boską doskonałość i pisz Ewangelie...”
Kiedy całkiem znieruchomiała zaśmiał się tylko nad jej bezwładnym ciałem i wyszedł.
|
|