|
AKTUALIZACJA
Strona główna
Encyklopedia rodzaju wampirzego
Wampirza hierarchia
Historia kainitów
Tradycje
Klany
Sekty
Dyscypliny
Więzy krwi
Wampir: Maskarada
Podręcznik Ventrue
Ważni kainici
Zarząd Ventrue
Teksty różne
Konwenty
Plotki
Sesje
Muzyka
Twórczość
Galeria
Opowiadania
Wirtualna Biblioteka
O mnie
Download
Księga Gości
Ankieta
Linki
Podziękowania
Forum
Conclave- chat
Blog Ventrue1
Obudz mnie nim umre...
Istota poruszyła się w stalowych więzach, unosząc nieco głowę.
Szaleństwo w oczach. Cierpienie. Złość. Strach. Rozpacz. Bezdenna, bezlitosna rozpacz.
Spojrzał na Victorię z wyrazem upokorzenia i bezsilności. Znał ją i pomimo Szału widział w niej cos więcej niż tylko pokarm mogący zgasić jego pragnienie. Było mu wstyd że musi patrzeć na to, czym się teraz stał. Na poziom do jakiego się stoczył.
-Asterothcie ....
Ventrka podeszła bliżej omijając sterty gnijących ciał i niepewnie wyciągnęła do niego rękę. Niemal wisiał na przytwierdzonej do ściany stali; był zbyt poraniony by móc utrzymać się w innej pozycji. Odwrócił twarz natychmiast. Spojrzała ze współczuciem.
- Nie jestem twym wrogiem Asterothcie... Nie chowaj się przede mną...
Ciężko uniósł głowę patrząc na nią ponownie bestialskimi, przekrwionymi ale jednocześnie smutnymi oczyma.
Delikatnie przesunęła dłonią po jego czole, ścierając z niego krwawy pot. Zmrużył oczy, ostatkiem siły woli powstrzymując się przed rozszarpaniem jej ręki w celu zdobycia krwi.
Ventrka przyjrzała się łańcuchom na dłoniach mędrca- metal wrzynał się w skórę. Nic nie mówiąc spaliła nieco krwi, by tym samym zwiększyć swą silę, po czym jednym zdecydowanym ruchem wyrwała ogniwa ze ściany uwalniając więźnia. Mężczyzna natychmiast opadł na ziemię i z całą pewnością wpadłby między gnijące ciała gdyby nie łapiącego i podtrzymujące silne ramiona Victorii.
Im dłużej przyglądała się mężczyźnie tym większa miała pewność co mu zrobiono i przerażało ją to.
Zaniosła go do sali kilka pięter niżej- tam gdzie stały łóżka, a smród psujących się ciał nie był tak dotkliwy.
Nalała wody na srebrna miskę, znalazła kawałek jakiejś chusty i ostrożnie starła z ciała Asterotha resztki tkwiącej na nim krwi. Próbowała też znaleźć jakąś vitae by go nakarmić, ale za nic nie mogła odnaleźć tu tego specyficznego płynu. Jej własne dyscypliny były tam bardzo ograniczone stąd wątpiła by mogła cokolwiek wskórać taumaturgią. Dodatkowo martwił ją fakt, że sama robiła się głodna, gdyż niemal całą vitae spaliła podczas nakładania i uaktywniania kręgu.
Po kilkunastu minutach niedawno przeistoczony kainita zaczął odzyskiwać przytomność. Rany na jego ciele były nadal otwarte- nie miał ich czym zregenerować albo nawet nie potrafił tego zrobić.
Victoria stanęła przed poważnym dylematem: czy ryzykując własny diabolizm lub letarg ma nakarmić mędrca własna vitae, czy tez raczej powinna odmówić mu swojej esencji i szukać czegoś w zastępstwie.
Skoncentrowała się nad tymi rozmyślaniami tak mocno, że ledwo usłyszała cichy głos mężczyzny mówiący do niej. Nie był to jednak głos Asterotha jak mogłaby przypuszczać, ale samego Goratrixa. Przypominał jej to co mówił ostatnim razem.
- Jeśli masz wystarczającą Wolę Victorio, żadna rzecz nigdy nie będzie dla ciebie niemożliwa. Nie ma rzeczy nie do osiągnięcia, jeśli Woli jest pod dostatkiem...
- Chce tej cholernej krwi. Chce móc używać- tu Taumaturgii
Zacisnęła oczy wkładając moc w swe słowa. Miała jasno sprecyzowany cel i życzenie, potrzebowała tylko iskierki mającej zapoczątkować lawinę.
Z zadumy wyrwał ją dźwięk upadającego na ziemię szkła, z głuchym odgłosem toczącego się następnie po jej powierzchni. Otworzyła oczy czujnie wodząc oczyma za źródłem hałasu. Obok łóżka Asterotha przetoczyła się butelka z ciemną cieczą, zatrzymując w końcu napotykając na swej drodze rzeźbioną nogę łoża.
Księżna podeszła ostrożnie, podniosła nagle zmaterializowany przedmiot i zrobiła zaskoczona minę. Vitae. Dokładnie taka jaką chciała.
-Victoria ??
Głos Asterotha. Słaby, zmęczony ale nadal w jakiś sposób wymuszający uwagę.
-Jestem tutaj. Już wszystko dobrze. Zaraz cię nakarmię a potem stąd zabiorę. Na razie leż i odpoczywaj...
- Nie Victorio. Nie chcę. Czas już na mnie. Nie lecz mnie dziecko. To nie egzystencja dla mnie. Nie tędy droga.
- Ale Asterothcie.
- Żadnego "ale" Victorio. Nie chcę być- tym czym się stałem. Nie potrafię istnieć- bez współtowarzystwa swego Avatara, z Bestią wyjącą w mym umyśle i duszy. Zrobiłem co miałem zrobić- w tym świecie- teraz wszystko leży w ruinie. Mój czas dobiegł końca i moja droga także. Chcę odejść- zaraz po tym jak powiem ci co się tutaj wydarzyło i co wydarzyć- się może w twoim świecie, jeśli wy, Nocturno, na czas nie zapobiegniecie pewnym wydarzeniom i ruchom tajemniczych władców.
- Asterothcie, ja nie chcę byś..
- Cicho dziecko, cicho. Tak będzie najlepiej dla wszystkich. Żadnego sprzeciwu Vic. Tak będzie dobrze. Ja wiem że jest ci przykro ale naprawdę nie ma ku temu powodu. Ja będę szczęśliwy mogąc odejść- w spokoju. Jestem pogodzony z losem. Umierając zyskam szansę na odrodzenie i powrót do Cyklu. Będę znów Magiem dziecko a moja mądrość- do mnie powróci wzbogacona o kolejne doświadczenia. To nie jest złe rozwiązanie.
- A Oneiros Asterothcie?
- Oneiros upadło zupełnie Vic. Wszystko leży w gruzach. Nie tylko jego zabici mieszkańcy ale także cały jego materialny dobytek. To co teraz widzisz nie jest tym co jest prawdziwe. To iluzja dziecko. Pod nią wszystko jest zniszczone.
- Więc dlaczego nie pokażesz mi Prawdy?
- Chcę po prostu byś zapamiętała to miejsce w dniach jego chwały. Jeśli ujrzysz je zniszczone stracisz nadzieję i przestaniesz dalej walczyć .
- Musze wiedzieć- co i jak wygląda naprawdę. Chcę wiedzieć- co się stało, jak..
- Opowiem ci zatem skoro tego pragniesz.
Ułożył się wygodniej na poduszkach i dla świętego spokoju wypił nieco vitae z butelki. Mówił dośc nieskładnie i niejasno, ale zależało mu by wszystko wyjaśnić młodej, nim odejdzie do Wieczności. Zasługiwała na poznanie prawdy i swego dziedzictwa.
- Po waszym odejściu z Oneiros zacząłem się zastanawiać nad kilkoma rzeczami. Jedną z nich była twoja przyszłość, to jak Pasożyt wpłynie na ciebie, na twoją vitae i umysł.. Wprawdzie ponakładałem na ciebie i twą krew odpowiednie pieczęcie, by chociaż nie wymykało się to wszystko na zewnątrz, ale ty.. Od razu wiedziałem że będziesz dość silna by pieczęcie podnosić i obchodzić moje zabezpieczenia.. Widzę, że się nie myliłem.. Potem zacząłem się zastanawiać- nad Goratrixem.. Znałem go kiedyś, w starych, dobrych czasach, które dawno przeminęły.. Nie bardzo mi się spodobało to, co go spotkało i postanowiłem odnaleźć- jego dusze, jednocześnie zaoszczędzając pracy i kłopotu tobie... Sporo czasu mi zajęło nim wpadłem na jego ślad, ale w końcu wpadłem... W przeciwieństwie do ciebie ze mną się nie fatygował kontaktować..
Jednak znalazł się ktoś, komu nie na rękę było, by Goratrix wyszedł cało.. Za dużo wiedział o Nim i jego Władcy... Mógł im zaszkodzić gdyby sprzymierzył się ze mną i z Tobą... Stąd Malakhaii postanowił pozbyć się Goratrixa, a następnie mnie, bo drogi do ciebie znaleźć nie potrafił- za dobrze się ukryłaś, a ja zatarłem twe ścieżki. Jednakże wpadł on w końcu na trop Twego dawnego nauczyciela... W porę zauważyłem co się święci i przeniosłem kryształ z duszą Tremera w inną część Umbry. Kiedy Malakhaii się dowiedział... Jego furia była przeogromna.. Niszczył wszystko co spotykał na swojej drodze, jednak do Oneiros nie mógł wejść ot tak. Było zbyt silnie strzeżone mocą.. Niestety, nic nie trwa wiecznie, nawet idylla takich miejsc jak to. Pomiędzy nami trafił się zdrajca, który to naiwnie wierząc w oszczędzenie wpuścił Malkaviana do naszego świata. Potem.. Potem była już tylko wielka rzeź.. Kobiety, dzieci i wszelkie inne istoty ginęły rozdzierane na strzępy przez pomiot Kinga.. Nawet mnie nie udało się uniknąć szału sługusa Pasożyta. Choć twierdza moja broniła się długo, w końcu także ona upadła. Malakhaii kiedy mnie osaczył uznał, że śmierć to za mała kara dla mnie, gdyż ona doprowadzi tylko do mego odrodzenia w innym ciele, a on pragnął naprawdę mi dokuczyć. Nie mając widać lepszego pomysłu wybrał rozwiązanie, które wiedział że zaboli mnie jak nic innego. Przeistaczał mnie długo i boleśnie, powoli odrywając Avatara od mej świadomości i duszy... A potem przykuł mnie do ściany, zostawił tą krew i ciała na podłodze po czym poszedł zadowolony rzucając tylko, że teraz będę miał czas by naprawdę cierpieć- nie mogąc się ani unicestwić, ani najeść by zaspokoić Bestię szarpiącą się w więzach. Do tego miał mi towarzyszyć obraz i odór rozkładających się szczątków osób, które kiedyś były mi bliskie. Nie spodziewał się, że ktokolwiek zdoła tutaj zawitać i jakkolwiek mi ulżyć. Sądził, że spędzę całe eony w stanie krańcowego wycieńczenia i Szału.
Na szczęście wtedy pojawiłaś się gdzieś na horyzoncie ty, a ja zdołałem złapać z tobą kontakt i sprowadzić cię tutaj, byś zakończyła tą sprawę raz na zawsze..
- Obawiam się że przeceniasz moje zdolności i możliwości Asterothcie. Naprawdę chciałabym móc temu wszystkiemu zapobiec czy pomóc ci jakoś, ale nie potrafię. Ostatnio podróżuje między czasem i przestrzenią a nawet nie wiem jak się to dzieje, dlaczego i jak to zatrzymać. Wcale nie jestem taka silna jak wam się wszystkim wydaje. Ja tracę kontrole...
Mędrzec uśmiechnął się delikatnie patrząc na nią. W sumie to dobrze, że nie miała w sobie pychy i wątpiła w swe zdolności. To mogło ją ustrzec przed korupcją i próżnością, która doprowadziłaby do jej upadku.
- Skoro tak mówisz Victorio, to pozwól bym opowiedział ci jeszcze jedną starą historię. Będzie o... sama zdecyduj o kim...
***
Dawno dawno temu za górami i za lasami, to znaczy tak dawno że jeszcze nie było ani gór ani lasów,
Tylko światło i ciemność, a one były całkowicie rozdzielone. Tak bardzo że żadne nie wiedziało nic o drugim.
Dzieci Światła pogardzały Dziećmi Ciemności i wzajemnie. Jedne do drugich mówiły "co wy możecie wiedzieć o życiu skoro znacie tylko jego gorszą stronę"
I bardzo wiele z tego wynikało nieporządku, krzywd i niesprawiedliwości
To co działo się w dzień za nic miało sprawy nocy, a to co działo się w nocy unikało światło mimo, że wtedy na zawsze pozostawało nieodkryte.
Taka sytuacja trwała bardzo długo, aż Bóg, Pan Zastępów, Absolut czy jakimi by tam imionami nie
nazywać tej siły nadrzędnej, która jest początkiem i końcem wszystkiego co widzialne i niewidzialne,
wyraźnie się zdenerwował.
Bo zamiast pracować i zajmować się swoimi obowiązkami Dzieci Światła zajmowały się wynajdywaniem uchybień jakie popełniły Dzieci Ciemności i ubliżaniem im, i wzajemnie.
Dlatego któregoś dnia pomiędzy jednymi i drugimi zaczęły się rodzić istoty obdarzone czymś więcej niż ich współplemieńcy.
Taki był początek dzieci półmroku, albo Dzieci Gwiazd. Przemierzały ścieżki nocy, ale zawsze światło nosiły w sobie. Chodziły drogami słońca, a jednak ciemność zakrywała ich umysły i serca.
Były jak gwiazdy które niewidoczne w świetle dnia, nocą rozpraszają jednolitą czerń nocy.
I wtedy stało się dla wszystkich jasne, że tak jak księżyc odbija się w jeziorze tak światło odbija się w ciemności, a księżyc na niebie i księżyc w jeziorze są jednym. Bo ostre słowa należą do światła, a ukryte zamiary do ciemności.
I jak w świetle wszystko jest ukazane aby można było podziwiać je w pełnej krasie, tak ciemność skrywa rany nawet te najgłębsze, żeby czas je mógł uleczyć. I od tego czasu dzieci ciemności i dzieci światła chodziły jednymi ścieżkami. I nawet kiedy panowała między nimi niezgoda lub wrogość nie mogły już powiedzieć że jedni są drugim nie podobni.
Victoria tak zasłuchała się w tym co mówił mężczyzna, że dopiero po dłuższej chwili była w stanie w pełni dojść do tego gdzie się znajduje i co się dzieje, czyli krótko rzecz biorąc- określić swoje położenie. Coś cały czasu nasuwało się jej na myśl, ale bała się wypowiedzieć to głośno..
- Asterothcie.. Powiedz mi proszę, czy ta opowieść jest.. o mnie?? Czy ja jestem takim dzieckiem?
Zastał wpatrzone w siebie wielkie niebieskie ślepia drobnej kobietki. Uśmiechnął się ponownie. Zrozumiała.
- Na to pytanie musisz już sama sobie odpowiedzieć Vi. Nie jestem przecież tobą.
- To powiedz mi chociaż gdzie jest Goratrix.. Muszę go odnaleźć ...
Przeciągnęła się mocno, a wtedy poczuła tak silne uderzenie w budynek że w jego wyniku spadla z łóżka na podłogę. Butelka vitae rozprysła się na kawałeczki, zaś były mag tylko zmrużył oczy.
- ON wraca Victorio. Wyczuł cię tutaj i się wściekł. Teraz szuka okazji by schwytać także i ciebie. On cię nie może dostać Ventrasie, rozumiesz?? - spojrzał jej głęboko w oczy- Nigdy nie pozwól mu się pojmać, nawet gdyby alternatywą była Ostateczna Śmierć.
Kainitka poczuła się bardzo nieswojo w tej sytuacji, ponadto mocno się zaniepokoiła atakiem. Jak ona stąd wyjdzie, skoro nie wie nawet jak weszła?
-Zdejmij miecz ze ściany Victorio i zakończ to wszystko.
Siedział na łóżku pozornie pełen spokoju i wpatrywał się w nią. Mężczyzna, który uratował jej życie, wolną wolę i jakąkolwiek nadzieję na przyszłość. Nie potrafiłaby..
-Nie zastanawiaj się dłużej dziecko, bo nie ma na to czasu. ON tu zaraz będzie, rozumiesz??? Zabijając mnie wyświadczysz mi tylko przysługę, a jednocześnie zyskasz szansę powrotu do własnego domu. Nie pozwól, by znów mnie dręczył i torturował. To moja cząstkowa świadomość- i moc utrzymują jeszcze istnienie tego miejsca. Jeśli one znikną, także Oneiros przejdzie do historii, zaś każda żywa istota w jego obrębie zostanie wyrzucona tam, skąd wcześniej przyszła. To chwilowo jedyna droga powrotna dla ciebie. Jeden cios i będziesz wolna.
- Nie wiem czy potrafię... Ja nie mogę zabijać-... Nie wolno mi...
- Musisz. Zresztą to nie jest morderstwo a akt łaski, będący jednocześnie twoją przepustką do wolności. No już, zdejmuj mieć- i kończ.
Wyczuła, jak coś z niewiarygodną prędkością wpadło na górne poziomy świątyni i ich szuka. Wspięła się na palce sięgając po wskazane jej przez starca długie ostrze. Przymierzyła się do ciosu..
- Powiedz mi chociaż, gdzie mam szukać- Goratrixa??? Bez niego nie dam rady...
- Tnij Vic. A Goratrix sam cię poprowadzi....
Pęd powietrza powalił ją na ziemie, ale nim upadła zdążyła jeszcze zobaczyć, jak jeden celny ruch jej ręki pozbawia Asterotha głowy, zaś nad nią staje inna, blond włosa istota z szaleństwem w oczach. Z opowieści Avi z miejsca rozpoznała tego osobnika. Malakhaii...
Wyszczerzył się sadystycznie, ale wtedy znów coś uderzyło w wyspę jakby się miała za chwilę rozpaść.
I to była ostatnia wyczuwalna rzecz w Mieście w Chmurach. Oneiros ostatecznie odeszło do przeszłości, zaś ona sama- nawet nie wiedząc czy jeszcze "żyje"- z ogromną prędkością spadała w dół, w otchłań niezmierzonej ciemności...
I bała się, bo było bardzo zimno.
*** - tekst autorstwa Ranmaru- za który serdecznie dziękuje i w ogóle. Ty wiesz o co chodzi..
Cdn...
|
|