AKTUALIZACJA Strona główna Encyklopedia rodzaju wampirzego Wampirza hierarchia Historia kainitów Tradycje Klany Sekty Dyscypliny Więzy krwi Wampir: Maskarada Podręcznik Ventrue Ważni kainici Zarząd Ventrue Teksty różne Konwenty Plotki Sesje Muzyka Twórczość Galeria Opowiadania Wirtualna Biblioteka O mnie Download Księga Gości Ankieta Linki Podziękowania Forum Conclave- chat Blog Ventrue1





Przeznaczenie




Siedziała w Elizjum już dobre parę godzin. Chętnie by się stąd wyniosła, i to dawno temu, ale On kazał jej czekać. Miała podać jakieś dyskietki biskupowi Quency. Nie lubiła go, podobnie jak większości swych "braci" z Sabatu. "On" oznaczało jej Ojca. Daniel deRoss- biskup i chyba najbardziej upierdliwy Sabatnik w mieście. Swą pozycje zawdzięczał Monomacji, tak samo zresztą jak poprzednie stanowisko Kapłana. Był ambitny, niebezpieczny i szczerze oddany sprawom sekty.
Nigdy nic jej nie zrobił, ale wiele razy był temu bliski. Nie miał z niej zbyt wiele pożytku- nie potrafiła przyjąć ideałów sabatu ani mu służyć. Unikała jak mogła obowiązków i przebywania w sforze. Jednak od czasu Zjednoczenia czuła przed nim niewytłumaczalny respekt i strach. Bawiło go to. Kiedy ją "przejął" piastował jeszcze funkcję Kapłana. W dwa tygodnie po Rytuałach Tworzenia był już Biskupem. Dziewczyna czekała tylko, kiedy rzuci wyzwanie samemu Arcybiskupowi Monroe; on zresztą czekał na to samo. Przygotowywał się na nadchodzącą walkę.
Czyny jej Ojca odbijały na niej swe piętno- nie była zbytnio lubiana przez innych członków sfory. Niechęć do jej osoby potęgowało dodatkowo jej "nieodpowiednie" pochodzenie i "aspołeczny" charakter. Wielu z Miecza Kaina miało Biskupowi za złe, że Zjednoczył śmiertelną z terenów Camarilli, szczególnie, że już ostrzył sobie na nią zęby jeszcze ktoś inny. Miała być Dzieckiem jednego ze Starszych Los Angeles, jednak zdecydowane ruchy członków sfory Bractwa Nocy, do której została siła wcielona, a w szczególności deRossa, położyły kres ojcowskim planom Primogena. Przeistoczenie jej wiązało się z ryzykiem rozpoczęcia wojny ze Starszyzną miasta i mogło doprowadzić do wyjścia na jaw podjętej Krucjaty, jednak nawet to nie było w stanie powstrzymać planów Daniella wobec niej. Gdyby nie opieszałość tego camarilijskiego starszego nie byłoby jej tu dzisiaj.
Nudziła się już na dobre, gdy do jej stolika podeszło dwóch mężczyzn. Jeden z nich miał jakieś 180 cm wzrostu, ciemne włosy i oczy. Ubrany był w ciemny garnitur i płaszcz. Drugi, wyższy i potężniejszy niż on, ubrany w skórzaną kurtkę, z blizną na prawym policzku, która zasłaniały długie blond włosy, z rękoma jak zawsze schowanymi w kieszeniach także nie był jej obcy. Biskup Monroe i jego Paladyn- Parnas.
Nie do końca rozumiała, na co zwykłemu Biskupowi Paladyn, ale przez te 9 miesięcy pobytu w Sabacie zdążyła się już przyzwyczaić do wielu dziwactw jego członków.
- Chyba masz cos dla mnie, Lauro- spokojne, uprzejme słowa wypowiedziane z fałszywym uśmiechem.
- Tak, mam...
Nie kryła swej niechęci dla zwierzchnika i zaistniałej sytuacji. Nie podobało jej się tu. Znacznie lepiej bawiła się w L.A, wśród wampirów Camarilli. "Za samo myślenie o tym dostałabym srogie bicie" rzekła do siebie w duchu i z większym zapamiętaniem zaczęła grzebać w torebce.
Po chwili wyjęła z niej dwie dyskietki, na widok których starsi kainici mocno się ożywili.
- Są i nasze plany, Wasza Eminencjo- Parnas wyciągnął rękę i zdecydowanym ruchem wyrwał dyskietki z ręki dziewczyny.
Skrzywiła się z niesmakiem. Sabatnikom brakowało subtelności, i to był ich główny problem.
- Czyli jak macie czego chcieliście to mogę już odejść?- podniosła się i poprawiła płaszcz
- Idź, idź.
Dziewczyna odwróciła się i zaczęła kierować do wyjścia, gdy za swymi plecami usłyszała głos
- Dobra rada dla ciebie, Lauro. Zapomnij o tym pie.. camarillczyku i zacznij zachowywać jak na Sabatniczkę przystało..
Ruszyła przed siebie.
- A, i jeszcze jedno..
Niechętnie odwróciła się w stronę Biskupa i jego goryla. Stał tam i szyderczo się uśmiechał.
- Nie zapomnij pozdrowić Ojca....
Nie wytrzymała...W jednej chwili uciekła w objęcia nocy w uszach nadal słysząc opętańczy śmiech sabatników...


***



Ogień płonął już od kilkunastu minut, gdy pojawiła się na polanie. Była ciepła, gwieździsta noc. Z rozkazu Arcybiskupa miał się dziś odbyć Taniec Ognia całego Sabatu z miasta. Kolejny Auctoritas Ritae. Próbowała się od tego wykręcić, jednak sfora, wraz z jej Ojcem na czele, sumiennie dopilnowała, by się tu znalazła. Przywieźli ją osobiście, choć twierdziła, ze sama się stawi.
Kiedy wysiedli z samochodu większość sabatników od razu pobiegła w stronę płonących stosów. Ona trzymała się z tyłu. Gdyby mogła uciekłby stąd, jednak.. On cały czas był przy niej. Spodziewał się jej reakcji i postanowił dopilnować, by wzięła w tym udział i nie przyniosła mu wstydu.
Tym bardziej, ze to był jej pierwszy raz. Nigdy jeszcze nie brała udziału w Tańcu, nawet go nie oglądała. Z przekazywanych relacji wiedziała jednak, że jest to pokazowe i bardzo niebezpieczne. Dziwiła się, jak pozostali "bracia" mogą się nie bać szalejących płomieni. Ona nie potrafiła nawet podejść do ognia, nie mówiąc o przeskoczeniu stosu. Bała się, bardzo się bała. Wiedziała, że dziś będzie musiała skakać i nic jej przed tym nie uratuje. Sama myśl o ogniu ją przerażała, a im bliżej byli buchającego żywiołu, tym silniej czuła, jak narasta w niej paranoidalny lęk.
Przelotne spojrzenie na Ojca rozwiało w niej wszelką nadzieję. Patrzył na nią z koncentracją, kpiną i oczekiwaniem. Nie mogła liczyć na jakąkolwiek litość z jego strony. Tak bardzo chciałaby, by był takim Ojcem, jakie słyszała że czasem mają wampiry z Camarilli. Tamci Stwórcy potrafią być czuli, wyrozumiali, dbają o swe Potomstwo i wspierają je w trudnych chwilach. On tylko wymaga.
Zwolniła nieco gdy zaczęli zbliżać się do płonących stosów. DeRoss wysunął się przez chwile naprzód, jednak po kilku krokach przystanął i czekał aż podejdzie. Wiedziała o tym i zrównała kroku ze swym Przodkiem.
- Chyba się nie boisz ?- usłyszała kiedy podeszła do Daniella.
Odwrócił się do niej i spojrzał w oczy. Całkowicie straciła grunt pod nogami. Na samo jego spojrzenie paraliżował ją strach. Wpatrywał się w nią uporczywie.
- Chyba o cos pytałem- słowa pozbawione emocji uderzyły w nią jak strzał.
- Niee.. nie boję się. Nie wolno mi- czuła kulę w gardle gdy to wypowiadała.
- To dobrze. Odwaga będzie ci potrzebna dzisiejszej nocy. Nigdy nie skakałaś, ale najwyższy czas, byś pokonała swe opory przed ogniem. Wbrew pozorom to nie takie straszne. Musisz się nauczyć walczyć z własnym strachem, gdyż on niewoli twój umysł i póki się go nie wyzbędziesz, nigdy nie będziesz wolna. Widzę w tobie strach, chociaż mówisz, że jest inaczej. Liczę jednak, że opanujesz go i nie przyniesiesz mi wstydu gdy przyjdzie do skakania. To byłoby bardzo.. nie na miejscu. Jesteś mym Potomkiem i powinnaś być przykładem dla innych sabatników, a jak do tej pory mam z tobą tylko problemy i przynosisz wstyd sekcie. Lepiej, żebyś się poprawiła...
Poczuła, jak krew zaczyna mocniej pulsować w jej żyłach a gniew opanowuje jej umysł. Miała dosyć upokarzania jej i pretensji. Chętnie wyrzuciłaby mu w twarz, ze skoro jej nie chciał i przynosi mu wstyd, to po co ją Przeistoczył, ale bała się cokolwiek powiedzieć. Mógłby ją zabić za takie słowa.
Oboje należeli do klanu Lasombra. Na początku nie rozumiała czemu ją Zjednoczył, potem ktoś powiedział jej, ze chodziło o wpływy jakie miała w społeczeństwie śmiertelnych i o to, że mogła ją przejąć Camarilla. On nigdy nie chciał rozmawiać z nią na ten temat. Raz tylko powiedział jej, ze jej Zjednoczenie to była największa pomyłka w jego nie-życiu. Chociaż go nie kochała, nawet nie lubiła, poczuła nieokreślony ból na te słowa. Może z powodu ambicji, może upokorzenia czy urażonej dumy.. Nie zastanawiała się nad tym nigdy więcej... Ale było jej przykro. Podeszli już bardzo blisko stosów. Wokół ognisk poukładane były pale z drewna, które miały im służyć za siedzenia. Przed Tańcem zaplanowane było Kazanie Kaina, które prowadzić miał Arcybiskup Monroe i jej Ojciec.
- Siadaj tu i czekaj na mnie. Oswój się z ogniem. I spróbuj w końcu zbratać z innymi Braćmi, bo twój samotniczy tryb życia już mnie nudzi.
Odszedł w stronę samochodu Arcybiskupa, zostawiając ją sam tu przy ognisku. Kiedy odwróciła się i zobaczyła przed sobą płomienie...
Gwałtownie zerwała się z kłody i z krzykiem uskoczyła na bok. Siedzący na sąsiednim palu Sabatnicy spojrzeli na ni i zaczęli o cichu wymieniać o niej uwagi, głośno się przy tym śmiejąc. W pewnym momencie poczuła rękę na swym ramieniu. Odwróciła się gwałtownie. Przed nią stał jeden z sabatników, którzy wraz z nią siedzieli przy ognisku.
- Nie bój się.. Usiądź ze mną przy ogniu. Csiii... Żadnych sprzeciwów. Nie patrz narazie na płomienie- delikatnie pociągnął ją za ramię i usadził z powrotem na kłodzie, ale tak, by była odwrócona tyłem do stosu. Czuła na plecach jego gorąco, ale przynajmniej nie musiała go oglądać.
- Zapewne jesteś nowa. Boisz się ognia. Pewnie nigdy nie brałaś udziału w tym rytuale, Nie znam cię.. Jestem David.
Podał jej rękę..
- Laura.
Odwzajemniła uścisk dłoni. Jakoś nie czuła do niego antypatii, co bardzo ją zdziwiło.
- Cóż, obawiam się, że będziesz musiała jakoś pokonać swój strach i skoczyć. Osobiście, jeśli mogę ci cos doradzić, to na skok wybierz moment pod koniec uroczystości, gdy ognisko zacznie już dogasać. Wtedy jest bezpieczniej. Zamknij oczy gdy zaczniesz skakać,. To pomoże ci opanować strach. Ja pierwszym razem tez się bałem. Ale jak widzisz nic mi się nie stało...
Ich rozmowę przerwał glos Arcybiskupa; David wrócił na miejsce przy swej sforze; do Laury dosiedli się jej Bracia.
- Bracia i Siostry, zebraliśmy się tu dzisiaj by wysłuchać słów naszego Praojca...
Nie słuchała Kazania, bardziej zaaferowana była płomieniami. Powoli zaczęła się do nich przyzwyczajać. W pewnym momencie poczuła na sobie wzrok Ojca. Spojrzała na niego: trzymał księgę przed Arcybiskupem i patrzył na nią.. Na chwile ich oczy skrzyżowały się ze sobą.. Uśmiechnął się i po chwili odwrócił wzrok. Wróciła do swych spraw.
Z zamyślenia wyrwało ją tyrpanie w ramię i glos:
- Zaczynamy..
Wszyscy sabatnicy powstali i poczęli ustawiać się wokół ognisk. Puszczono muzykę- zaczął się Taniec Ognia.
Ledwo poleciały pierwsze dźwięki, kainici zaczęli tańczyć wokół ogniska. Płomienie wesoło strzelały w gorę. Wysokie, potężne. Patrzenie na ogień było katorgą, a to dopiero początek. Nagle jeden z sabatników rozpędził się i przeskoczył ognisko, ku uciesze zachęcającego go tłumu. Rozległy się gwizy i oklaski; w chwilę potem następny poszedł w jego ślady. Podobnie działo się przy innych stosach. Reszta wampirów cały czas tanczyła, wpadajac w rodzaj transu. Kolejni Sabatnicy przeskoczyli płomienie. Ten widok napawał optymizmem, jednak nadal się bała. DeRoss... rozpędził się i skoczył robiąc salto w powietrzu. Wylądował na sąsiedniej łodzie. Jego skok był znacznie bardziej brawurowy niż innych. Rozległy się oklaski i wiwaty. A On tylko spojrzał na Córkę i skinął na nią głowa, by skakała.
Nieee... Bała się. Tańczyła dalej. Kolejni skakali. Już prawie wszyscy przeskoczyli, a ogień się nie zmniejszał. Coraz więcej oczu zwracało się na nią. Nie, na pewno tego nie przeskoczy..
- Skacz, skacz- zaczeli skandować.
Zatrzymali się w tańcu. Daniell odwrócił się w jej stronę. Tylko jedno słowo: - Skacz...
Odsunęła się nieco od ognia. Miała ochotę rzucić się do ucieczki. Jeden krok do tyłu, dwa... Ktoś z tyłu zagrodził jej drogę.
- No skacz !!!!!!!!!
Płomienie buchnęły. Już widziała siebie jak wpada pomiędzy nie. Nigdy nie umiała skakac.
Cofnęła się.. Jeszcze trochę.. Poderwała się do biegu. Ucieknie stąd.. Daleko, tak by jej nie znaleźli..
Ktoś ją od tyłu łapie. Podnosi. I stawia przodem do zebranych. Przed nią jej Ojciec. W jego oczach jest czysta furia.
- Ładnie, baaardzo ładnie. Co to miało być?- syczy- Skaczesz czy nie? Po dobroci.
- Nie dam rady.. Boje się- drży na całym ciele gdy to wypowiada.
- Boisz? Słyszycie, ona się boi!!!!!!!!??????????- jego słowa zagłuszał śmiech Sabatników.- No to może przestaniesz się bać. Parnas, dorzuć do ognia. Zabawimy się.
Na jego twarzy pojawia się paskudny uśmiech. Kiedy ogień już płonie na dobre, podchodzi do niej.
- To cię nauczy rozumu.
Podszedł do niej. Patrzył, jak stoi nieruchomo trzymana z tyłu przez rosłego członka Czarnej Ręki. W jej oczach był strach.
- Parnas, idź za ognisko.
Poczuła, jak zdecydowanym ruchem bierze ja na ręce i jeszcze szybciej rzuca przez ognisko. Widziała płomienie tuż pod sobą. Krzyknęła. Parnas złapał ją po drugiej stronie i odrzucił swemu panu. Znów była tak blisko ognia. Zaczął ja ogarniać Rotshreck. Sabat się śmiał, okropnie i głośno. Dla zabawy zaczęli ją sobie przerzucać jak piłkę; dołączało się ich coraz więcej. Za punkt honoru postawili sobie rzucić ją jak najniżej, bez względu na skutki. Krzyczała coraz bardziej. Kątem oka zobaczyła Davida jak wyskoczył do przodu.
- Zostawcie ją już. Wystarczy jej!!!!!!!!!!!!
- Milcz. To moje Dziecko i ja zadecyduję, kiedy skończymy!
- Ale to przecież jedna z nas!!!!!!!!!!
- A może chcesz zając jej miejsce ?- bezczelny uśmiech- zamknij się albo wynieś stąd. Wtrąć się jeszcze raz, a pogadam i z tobą.... I nie będzie to specjalnie miłe.
David wściekły przecisnął się przez tłum i odszedł. Już jej nie zależało czy zginie. Nie miała nawet siły krzyczeć. Cos się w niej wypaliło. Po policzkach ciekły jej tylko krwawe łzy.
Nie wiedziała ile czasu minęło zanim ją postawili. Miała na ciele kilka ran od ognia, ale już się tym nie przejmowała. Spłakana krwią, cała się trzęsła. Patrzyła z nienawiścią na swego Stwórcę. Zabiłaby go teraz gdyby mogła.
- Jak ty wyglądasz ?????!!!!!!!! przynosisz mi tylko wstyd. Tak tępego wampira jeszcze nie widziałem. Nie wiem po co cię stworzyłem. Nie nadajesz się nawet na podnóżek ghula Camarilli!!!!!!!!!
Czuła jak wzbiera w niej gniew, którego nie mogła opanować.
- Przestań, słyszysz, zamknij się!!!!!! - miotała się i krzyczała, łzy ciekły po jej umęczonej już twarzy.
Zaśmiał jej się tylko w oczy.
- Nawet tego nie potrafisz znieść. Jesteś nikim!!!!!!!
Nie wytrzymała i rzuciła się z pazurami na swego Ojca. Błyskawicznie odparował atak, sam wystawił pazury... Kilka dodatkowych cieć na ramionach. Atakował tak, by jej nie zabić, a tylko poranić. Niedługo potem leżała na ziemi, wycieńczona i upokorzona. Wszyscy na nią patrzyli. Na polecenia Ojca Parnas ja podniósł i trzymał.
- Przynosisz mi wstyd !!!!!!!! Nawet nie potrafisz nikogo uderzyć !!!
- Bo i jesteś nikim- rzekła z dziką satysfakcją.
Poczuła ostry ból kiedy uderzył ją w twarz. Chyba złamał jej jakąś kość.
- Ty mała suko..- syczał- jeszcze nauczę cię porządku.. Poczekaj, jak wrócę do schronienia... Porozmawiamy sobie jeszcze.
Odwrócił się i zaczął odchodzić.. W pewnym momencie wykonał półobrót i z buta uderzył ją w brzuch. Od razu upadła na ziemie, mimo, że Paladyn mocna ją wcześniej trzymał.
- Parnas..
- Tak, Wasza Eminencjo?
- Zabierz ją do schronienia i dobrze zakuj. Przygotuje tez trochę "sprzętu". Trzeba ją złamać.. Zresztą, będzie sądzona o napaść i uderzenie Biskupa. Jestem pewien, że kara nauczy ją szacunku..
Słowa Biskupa, jej Stwórcy, przeraziły ją. Znała dobrze sądy i kary sabatu. Nie zabiją jej, co to to nie.. To by było zbyt proste.. Będą ja torturować i poniżać, aż całkowicie podda się ich woli.. Nie miała już nawet siły płakać.
Nawet nie wiedziała kiedy Parnas chwycił ją, zaniósł do samochodu i zawiózł do schronienia. Obudziła się oparta o ścianę, szczelnie zakuta w kajdany i bardzo głodna.. Chciała umrzeć jak nigdy przedtem w całym swoim krótkim życiu...


***



Wiedziała, co ją teraz czeka i bała się. Jeszcze bardziej niż ognia, przez który nie chciała skakać. Teraz żałowała swej decyzji i tego, ze dała się ponieść nerwom. Perfidnie wyprowadził ją z równowagi licząc, że go zaatakuje i będzie miał legalną możliwość ukarania jej i zemsty za zawstydzenie. Dodatkowo czekała ją druga kara- tym razem ze strony sfory.
Skute ręce zaczynały ja coraz bardziej boleć, z nadgarstków popłynęła krew. Stalowe okowy wbijały się w ręce, powodując kolejny ból. Krew spływała wzdłuż jej ramion i kapała na podłogę. Kap, kap.. Kropla po kropli. Była głodna, a wraz z traconą krwią jej żądza potęgowała się. Zamknęła oczy i zasnęła; była już taka zmęczona...
Obudził ja dźwięk otwieranych drzwi. Wszedł jej Ojciec wraz z nieodłącznym Parnasem. Nawet nie miała siły się odezwać; z trudem podniosła głowę. Nic nie mówił tylko na nią patrzył. Cios w twarz spowodował, ze poczuła krew w ustach. Swoją krew.
- Podnieś głowę!!! - zimne, beznamiętne słowa- Spójrz na mnie!!!!!!!
Zrobiła co kazał. Znów poczuła na twarzy dłoń swego Stwórcy. Tym razem uderzenie było silniejsze. Wypluła nagromadzoną w ustach krew.
- Wstyd mi za ciebie. Skompromitowałaś i mnie, i cała sforę. Takiego tchórza jeszcze na oczy nie widziałem. Ale.. nauczymy cię jeszcze odwagi. Pierwszą lekcję, połączoną z tą na przyzwyczajenie się do bólu, otrzymasz już dzisiaj. Przypuszczam, że nauczy cię rozumu na długie lata.
Jego słowa ją przerażały. Był bardziej nieludzki, niż podczas Tańca. Torturowanie jej sprawiało mu perwersyjną przyjemność.
- Parnas, ty się nią zajmij, a ja sobie popatrzę.
Na twarzy Paladyna pojawił się paskudny uśmiech. Założył dłoń na dłoń i wygiął strzelając kostkami. DeRoss wziął stojące nieopodal krzesło, ustawił tak, by mieć jak najlepszą widoczność i usiadł.
- Hm, wiesz co.. Ona chyba w ogóle nie rozumie, ze do nas należy. Myśli, że uda jej się zdezerterować do Camarilli i nikt tam nie będzie widział, kim była wcześniej. Proponuję raz na zawsze rozwiać te złudne nadzieje.
Wstał z krzesła, otworzył drzwi celi i zawołał jednego z tutejszych Tzimisce. Wydawało jej się, ze miał na imię Sebastian. Wziął go na stronę i powiedział coś na ucho. Tamten tylko się uśmiechnął, skinął głową i wyszedł.
Daniell wrócił na swoje krzesło odprowadzany przez pytający wzrok Parnasa. Po chwili drzwi się otworzyły i stanął w nich Sebastian. Pod pachą miał metalowa skrzynkę z narzędziami do tatuażu.
- Ale po co im to- pomyślała.
Podszedł do stolika i zaczął wyciągać narzędzia swej pracy. Był za życia utalentowanym tatuażystą, ostatnio nawet jeden z członków jej sfory zrobił sobie u niego czerwonego smoka na plecach.
Przelotnie spojrzał na dziewczynę, później podszedł do Biskupa i zamienił z nim parę słów.
- Parnas, przełóż ją na stół i skrępuj- słowa jej Ojca spowodowały, ze przeszły po niej dreszcze.
Chociaż walczyła, szarpała się i gryzła, wkrótce leżała na stole.
- Nie, nie tak. Przerzuć ją na brzuch.
Parnas natychmiast wypełnił jego polecenie, a następnie skrępował jej pod stołem ręce i nogi, tak, by nie mogła przeszkadzać jak zajmie się nią Tzimisce. Wolała nie pamiętać tych kilkunastu godzin pod rękoma Diabła. Pracował nad nią cały czas, a DeRoss go obserwował. Potem kainici poszli spać, a ją zostawili na stole.
Wrócili kolejnej nocy i Sebastian mógł kontynuować przerwaną pracę.
- Gdyby nie to, że i tak nie ma odbicia i nie zobaczyłaby tego, kazałbym ci zając się tez jej twarzą. Kilka przestawionych kości i ścięgien nauczyło by ja pokory. Ale tak to cała twa praca nie miałaby sensu. Jesteś jednak na tyle uzdolniony i kreatywny, ze liczę, iż wymyślisz dość innych sposobów na ukaranie jej.
Była już wycieńczona. Rany dawały jej się we znaki. Nie mogła ich zregenerować, gdyż brakowało jej krwi. Ogarniał ją niesamowity Głód i miała serdecznie dość męczącego ja Tzimisca.
Doszło nawet do tego, że gdy nieopatrznie ułożył rękę w pobliżu jej twarzy, nie mogąc się już powstrzymać wbiła kły w nadgarstek swego oprawcy. Krzyknął i oderwał ja od swej dłoni, bijąc przy okazji po twarzy. Załkała tylko, a on wrócił do swej pracy ku uciesze nadzorujących ją DeRossa i Paladyna,
Skończył po kilku godzinach.
- Genialne, Sebastianie, genialne. Istne dzieło sztuki- słowa uznania ze strony jej Ojca mocno ją zdziwiły. Nigdy nikogo nie chwalił...
- Przynieś lustro, Parnasie- uśmiech.. nieprzyjemny...
Gdy zobaczyła co jej zrobili niemal wpadła w szał. Potem zaczęła płakać. Na całych plecach miała wytatuowany znak Sabatu, wraz z imieniem Ojca i sforą do której należy.. Nie dało się tego w żaden sposób ukryć. By to zrobić musiałaby zawsze chodzić w pełnym ubraniu i bluzce zakrywającej nawet szyję.
- Tak więc uważam , że sprawę ucieczki do Camarilli mamy raz i na zawsze załatwioną, nieprawdaż, me Dziecko?
Wyszedł zanosząc się kpiącym, pełnym zadowolenia z siebie śmiechem. Na odchodnym rzucił tylko do Sebastiana, by "jeszcze trochę" pouczył ją posłuszeństwa., czym wspomniany Tzimisce bardzo chętnie się zajął...
Ślady po tej "nauce" były niemal nie do usunięcia i męczyła się z nimi aż do Ostatecznej Śmierci.

Kiedy wyszła z "aresztu" odpowiednio zajęła się nią także własna sfora. Urządzili jej Chrzest Ognia. Polegało to na tym, ze musiała w samym tylko cieniutkim ubraniu przejść drogę pomiędzy dwoma ustawionymi naprzeciw siebie szeregami kainitów z własnej sfory. Każdy z nich trzymał w dłoni zapaloną pochodnię i tłuk idącą ile tylko się dało. Dwunastometrowa droga wydawała się kilometrami. Wyszła z tego niesamowicie poraniona i na skraju letargu, ale przeżyła, choć na końcu nie miała już siły na nic innego poza czołganiem się. Ojciec patrzył na to z wyraźnym rozbawieniem.
Nie wszystkie rany od ognia dały się wyleczyć; blizny po nich jeszcze długo utrzymywały się na jej ciele, szpecąc niegdyś idealną urodę.


***



Spokój miała może z miesiąc. Kolejny problem pojawił się podczas oblężenia miasta Camarilli. Podczas gdy inni Sabatnicy rozkoszowali się zadawaniem bólu, czy to Spokrewnionym, czy ludziom, on dostawała mdłości. A kiedy doszło do Rytuałów Tworzenia...
Laura, jako młody wampir i jeszcze niedoświadczony Sabatnik, oczywiście nie miała do tego prawa. Zresztą, i tak nie potrafiłaby skazać nikogo na taka egzystencję, jaką sama zmuszona była prowadzić....
Reszta sfory zabrała ja ze sobą na stary cmentarz. W kilka minut jednak większość Sabatników gdzieś się ulotniła, a ona została w towarzystwie tylko dwóch innych młodych. Sekta razem z nią Zjednoczyła wtedy chyba 7 czy 8 osób, do teraz przetrwały dwie plus ona.
Reszta zginęła czy to w walce, czy z rąk "współbraci". Zabijano ich z rozmaitych powodów: zdrada, kontakty z Camarillą, uderzenie Biskupa.. Sabat nie miał pod tym względem żadnej litości. Sabat w ogóle nie miał litości...
Po pewnym czasie jej nieobecni "bracia" zaczęli się schodzić z powrotem. Każdy z nich miał ze sobą jednego człowieka. Część z nich, ta Zdominowana, stała spokojnie i czekała na dalszy rozwój wydarzeń; przyprowadzeni siłą starali się walczyć, jakby czuli, ze walczą o swoje życie.
- Dobra, zaczynamy zabawę...-część Sabatników zaniosła się śmiechem słysząc to.
- Eeee, Laura, ty się lepiej odsuń z tym swoim człowieczeństwem, bo się jeszcze zdemoralizujesz. To nie są bajki dla małych dzieci, tylko dużych, złych wampirów.... -kolejna salwa śmiechu rozległa się pośród kainitów.
Dziewczyna poczuła się urażona i tylko nieznacznie odsunęła do tyłu. Nieco przerażał ja widok rozkopanych grobów czekających na nowych Rekrutów.
- " Jak mogę być tak obojętna na to, co się tu dzieje. Przecież niedawno przeszłam to samo..."- pomyślała.
Prawie fizycznie czuła strach przyciągniętych tu śmiertelników. Kilku z nich próbowało polemizować z napastnikami, dawało pieniądze, wyzywało od szaleńców i idiotów. Ale żaden z nich nie mógł zmienić przeznaczonego im losu... Tak jak ona nie mogła zmienić swojego.
Przypomniała sobie swoje własne Zjednoczenie. DeRoss śledził ja kilka tygodni przed Rytuałami Tworzenia i dobrze wiedział, gdzie szukać, kiedy nadszedł odpowiedni czas. Przyszedł po nią do baru, gdzie piła z przyjaciółmi, zauroczył i odciągnął od grupy znajomych pod pozorem wspólnego tańca. Zdominował ją i wyprowadził z klubu, upewniając, ze nikt ich nie widzi i im nie przerwie. Następnie wsadził w samochód i zawiózł na cmentarz.
- " Reszta wyglądała całkiem jak to, co będzie się działo teraz"- kolejny potok myśli przepłynął przez jej głowę.
Rekruci na pierwszy rzut oka nie wyróżniali się niczym szczególnym. Nie byli ani zbyt piękni, ani brzydcy, by zwrócić na siebie uwagę wampira.
- " Ciekawe, czemu ci...."
Usiadła na pobliskim grobie i patrzyła co się będzie działo. Cóż, zawsze była ciekawska, a "ceremonię" znała tylko z osobistej "podziemnej" strony i opowiadań.
- " Żebraliśmy was tutaj, by dołączyć do swego rodu, do Dzieci Kaina, czy wampirów jak wolicie..."
Pomruk niezadowolenia wśród śmiertelnych.
- " Jaja se z nas robicie czy co? Co to ma być, ukryta kamera? Nie interesują mnie wasze małe gierki, mam ważne spotkanie..."- dobrze ubrany człowiek, chyba biznesmen, ruszył się nieco i chciał podążyć w stronę bramy, jednak kopniak w brzuch szybko go od tego odwiódł..
Śmiertelnik upadł na ziemie i zwinął się z bólu. Nad nim górowało trzech z potomstwa Kaina.
- " Zamknij się, kupo gówna. Nie jesteś niczym więcej, jak śmierdzącą, wystraszoną masą mięsa i krwi, i nie masz prawa nic mówić, póki ci się nie pozwoli. Jeszcze raz spróbuj otworzyć mordę nieproszony, to niedługo nie będziesz miał co otwierać.."
Laura od początku uważała Rytuały Tworzenia za rodzaj okrutnego, bolesnego Przeistoczenia, ale to właśnie takie najlepiej służyło Mieczowi Kaina nie pozostawiają żadnych złudzeń dotyczących nowej egzystencji tym, którzy przez nie przeszli. Jednak brutalność i bezczelność, jaką cechowała się w tym "dziele" jej sfora zaskakiwała nawet ją.
Nie było tu popularnego w innych watahach wypuszczenia pierwszego deklarującego chęć odejścia, ani żadnej subtelności. Powiedziałby nawet, że było to bardziej nieludzkie, niż u innych Sabatników.
Po kilku chwilach zobaczyła, jak jej "bracia" osuszają śmiertelnych, i ku swemu zdziwieniu usłyszała:
- Eee, Laura chcesz trochę vitae zanim go zakopię?- jeden z członków jej sfory wskazywał na nieprzytomnego już śmiertelnego, którego trzymał w ramionach.
- Nieeee... nieeee chce- picie krwi, szczególnie w taki sposób, napawało ją obrzydzeniem.
- Ależ jak to nie chcesz? Mnie odmówisz?- zawiedziony wampir pokręcił tylko głową- Chodź i pij...
- Nie chce.. nie jestem głodna.
- Jesteś. Nic jeszcze dziś nie jadłaś, więc po co kłamiesz.. Pij po dobroci albo cię zmuszę...
- Nie...
- Nie mam do ciebie cierpliwości, mała- rzucił śmiertelnego na ziemie i podszedł do niej. Złapał za ramie i siłą zaciągnął w miejsce, gdzie leżało ciało.
- Pij...
- Ale..
- Pij !!!!!!!!
Zawahała się.. Nie chciała robić tego w taki sposób. Nim zdążyła na dobre pomyśleć, schylił się nad nią i siłą przycisnął do rany na szyi śmiertelnego.
- Pij!!! - powtórzył
- Nie!!!!!!
Złapał ją za włosy, siłą otworzył usta i wcisnął do nich szyję nieszczęśnika, mającego być wkrótce jednym z nich. Trzymał ją tak i patrzył, jak krztusi się wmuszaną w nią krwią..
- Osusz go całkowicie to cię puszcze..
Szarpiąc się i płacząc w końcu to zrobiła. Odrzucił ją na ziemię gdy skończyła, a śmiertelnikowi wlał do gardła nieco własnej vitae, po czym wrzucił do grobu i zaczął zakopywać.
- Chwilami jesteś bardziej żałosna niż bydło. Jeszcze gorzej nawet niż cholerna Camarilla, bo oni chociaż żrą normalnie....
Bolało ją to co przed chwilą zmuszona była zrobić. Wiedziała, że ile nie wypiłby jej poprzednik, to ona zabiła tego człowieka... W przeciwieństwie do innych z sekty, ona nadal starała się utrzymać niknące człowieczeństwo.
W tym momencie nasunął jej się na myśl Maxymilian. Wybuchła oszalałym płaczem, ale zajęta zakopywaniem swego potencjalnego potomstwa sfora nie zwróciła na nią uwagi. Max.. Kochała go, tak bardzo go kochała... Był już Starszym i Golkondzistą, kiedy go poznała w Los Angeles. Przez pewien czas przebywała tam z Ojcem- Sabat planował bowiem przejąć to miasto, a oni i kilku innych mieli być szpiegami i przygotować grunt pod przybycie reszty sekty. Wiedział kim była, jaka była, i nie potępiał jej. Chciał ja chronić, zaczął uczyć moralności i pokazał drogę do Golkondy. Tak delikatnie się uśmiechał gdy na nią patrzył i był taki czuły.. Było jej tak dobrze..
Wszystko do czasu. Ojciec dowiedział się o nim i pewnej nocy, gdy spała wtulona w jego ramiona, wkroczył do schronienia wiekowego kainity i zaskoczonych, wraz z pomocą oddziału Czarnej Ręki, pojmał. Ja kazał trzymać, na Maxymiliana od razu wydał wyrok. Tamten nawet zbytnio się nie bronił, choć zdawał sobie sprawę, co go czeka. Na oczach szalejącej z bólu Laury spętali go i wyrzucili na dziedziniec własnego domu tuż przed wschodem słońca.. Patrzyła, jak pierwsze płomienie dosięgają jej kochanka i jak płonie kiedy słonce pojawia się nad horyzontem. Skoczyłaby chętnie do niego i spłonęła wraz z nim, jednak Sabatnicy mocno ją trzymali. Po kilku minutach została z niego tylko kupka popiołu.
Ale wbrew oczekiwaniom napastników nie dal im tej satysfakcji i nie krzyczał, gdy promienie paliły jego ciało, choć musiał cierpieć niewysłowione katusze wystawiony na ich działanie.
Po wszystkim DeRoss wyciągnął ją stamtąd i zabrał do schronienia komunalnego. Obawiając się, ze mogłaby za to zdradzić ich plany, wkrótce odesłał do Nowego Jorku, gdzie mieli stałą siedzibę.
Długo nie mogła się po tym otrząsnąć i nawet teraz na samą myśl o nim cierpiała i nierzadko płakała. Reszta sabatu miała z tego niezły ubaw, ale nie obchodziło jej to.
Kiedy otrząsnęła się z rozmyślań, pierwszy z rekrutów już się wykopywał. Kiedy wydostał się na powierzchnię, dostał cios łopatą w głowę. Podobnie jak inni. Na potencjalnych 18 rekrutów wykopało się tylko 7. Sfora była mocno zawiedziona, jednak wkrótce wstawał świt i nie mogli już dłużej czekać. Wskoczyli do samochodów, rekrutów zapakowali do bagażników i wrócili do schronienia komunalnego.

Tam, kiedy nowi się przebudzili, odbyła się obowiązkowa Vaulderie. Laura nie miała ochoty brać w niej udziału, ale i nie miała nic do gadania na ten temat. Rzadko kiedy ktoś liczył się z jej zdaniem.
Po napełnieniu pucharu krwią wszystkich obecnych Sabatników, wyłączając rekrutów, puchar poszedł w ruch. Wzdrygnęła się na sama myśl o ponownej konieczności picia krwi, ale zaczerpnęła łyk. Wszyscy dziwili się zawsze, czemu, skoro regularnie bierze udział w piciu, jej Vinculum względem sfory jest tak słabe. Tajemnica leżała w niej samej- była odporna na Więzy Krwi, a przecież Vinculum było ich rodzajem. Stwarzało to wiele problemów przywódcom, gdyż na każdym kroku musieli jej pilnować.
Później puchar podano rekrutom. Większość piła dobrowolnie- tych dwóch, co nie chcieli, zmuszono do tego siłą, nie żałując przy okazji wyzwisk i kopniaków. Dla niej było to okropne, ale nie mogła nic zrobić. Siedziała więc spokojnie z resztą i patrzyła na przedstawienie, którego treścią było fałszywe braterstwo.


***



Kolejna noc oblężenia wcale nie wyglądała lepiej, a skończyła się dla niej tragicznie.
Sfora zabrała ja na mały "spacer" po mieście. Wkrótce zobaczyli na swej drodze grupkę ludzi, z dala od głównej ulicy i oczu postronnych.
- Patrzcie, kolacja.... - uśmiech jednego z Sabatników rozkwitł mu na twarzy gdy podeszli bliżej swych ofiar.
- Taaaak, żarcie, jakie wystraszone..
- Mniam, mniam..
Nagłe pojawienie się kilkunastu dziwnie wyglądających osób faktycznie przestraszyło śmiertelnych, tym bardziej, ze po chwili byli już otoczeni. Zbili się w kupkę i patrzyli na Sabat ze strachem i respektem. Pewnie myśleli, ze to jakiś gang.. Na swoje nieszczęście się mylili..
W ciągu kilku sekund Sabatnicy rzucili się na próbujące uciekać bydło i w chwilę potem mieli swoją kolację gotową. Laura stała z boku i przyglądała się swym "braciom" . Byli tak nieludzko okrutni.. Kiedy skończyli "jeść" na ulicy leżały tylko trupy...
Przeliczyli się jednak srodze oczekując, że reszta nocy minie równie sprawnie jak to co przed kilkoma minutami zrobili
W tej samym momencie, kiedy skończyli ucztować, z bocznych uliczek wypadły na nich wampiry Camarilli
- Kurwa, to była pułapka... Robić krąg ognia...
Laura niewiele myśląc, nie pilnowana i jakby zignorowana przez obce wampiry, gdyż stała nieco dalej od ziomków z sekty, najszybciej jak mogła wbiegła w pobliską uliczkę zostawiając swoją sforę na pastwę camarillczyków. Wiedziała, że jeśli się to wyda, będzie sądzona o zdradę, jednak instynkty wzięły nad nią górę.. Zresztą, to mógł być sposób na wyzwolenie się od Sabatu..

Jak się później dowiedziała, jej sfora wygrała walkę i to tylko z 2 osobową stratą.

Znaleźli ją i złapali jeszcze tej samej nocy. Nie dyskutując siłą zaciągnęli do schronienia komunalnego i przed oblicze Arcybiskupa.
- Twoja zdrada jest ewidentna. Splamiłaś swój honor porzucając swą sforę i uciekając przed wrogiem. Zgodnie z Kodeksem Mediolańskim i naszym prawem zostajesz skazana na pozbawienie członkostwa w Sabacie i śmierć przez rozpuszczenie w kwasie. Wykonać.
Trzech członków Czarnej Ręki, w tym Parnas, wywlekło ją sprzed tronu Arcybiskupa i zaciągnęło do podziemi, gdzie miał zostać wykonany wyrok. Zdążyła tylko krzyknąć "Nie !!!" gdy usłyszała wyrok i zabrano ją z sali audiencyjnej. Nikt się tym nie przejął.

Na dole poddano ja serii wymyślnych tortur; każdy Sabatnik miał prawo do takiego wymierzania kary, jaki uznał za stosowny. Poranili ją niesamowicie, oślepili na jedno oko (by drugim mogła widzieć co jeszcze ją czeka, co potęgowało jej strach), poobcinali palce u rąk... Ból był chwilami tak nieznośny, ze mdlała. Cucili ją wtedy i kontynuowali swoją zabawę. Nikt nie miał dla niej litości ani współczucia. Już nie była ich siostrą; dawne więzy nie miały żadnego znaczenia. Nie wiedziała ile mogła cierpieć: trzy godziny czy trzy noce.

Nie miała już nawet siły krzyczeć, kiedy zobaczyła przed sobą kadź z kwasem. Zapiszczała tylko, kiedy wrzucali ją do środka. Tak strasznie bała się palącego, rozpuszczającego jej ciało bólu. Tak bardzo... Okropnie.. Przeraźliwie.. Oddałaby wszystko, by móc to powstrzymać.. Ale..

Wraz z nieubłaganą siłą grawitacji wpadła do zbiornika. Zdążyła jeszcze krzyknąć ze strachu i zamknąć jedyne oko...

Po chwili je otworzyła.. Nie było bólu, nie było kwasu... Całe rany na jej ciele... znikły .. nie czuła ich.. Znów miała sprawne kończyny i oczy.. Znajdowała się w jakimś ciemnym miejscu.. Paradoksalnie, im dłużej się tam znajdowała, tym bezpieczniej się czuła.
W pewnym momencie zobaczyła przed sobą światło. Znalazła się w korytarzu.. Światło nie paliło jej, było takie ciepłe, przyjemne.. Czuła, ze musi iść w jego kierunku. Im bliżej była, tym lepiej się czuła. Zrozumiała, że umarła i jest po drugiej stronie...
Znalazła się w jakimś pomieszczeniu, otoczona przez to światło. Nic nie widziała przez chwile, potem dotarł do niej znajomy głos. Odwróciła się na jego dźwięk. Światło nieco przygasło i zobaczyła przed sobą nieskazitelnie doskonałe ubranie, zawsze delikatny uśmiech i pełne czułości oczy... swojego wampirzego kochanka.
- Maxymilian.. ty.. nie...to niemożliwe.. to ty..- upadła na kolana i wybuchnęła dawno skrywanym płaczem. Krwawe łzy ciekły po jej policzkach- już po raz ostatni w jej krótkim życiu.
Schylił się i uklęknął przy niej
- Tak, to ja kochanie.. Nie mylisz się.. Nie płacz- otarł jej z czułością spływające z oczu łzy.
- Ale jak, przecież jesteśmy przeklęci.. Nie możemy tu być..
- Nie pamiętasz co ci mówiłem o Golkondzie. Przecież wiesz, że ją osiągnąłem. Golkonda jest zbawieniem- moje winy zostały mi przebaczone, a przekleństwo Kaina zdjęte..
- Tak, ale ja.. mnie..
- Tobie tez zostało wybaczone. Poprzez swoją męczeńską śmierć i trzymanie się zasad człowieczeństwa osiągnęłaś Golkondę tak jak ja. To była twoja droga, moja mała...

Wtedy dopiero poczuła ją w sobie. Maxymilian miał rację, osiągnęła ją. Dokonała tego, o czym wielu tylko szepcze i dąży do tego wiekami. Poczuła w sobie potęgę, szczęście. Nie ważne, że umarła- znów była z Maxem, bezpieczna, szczęśliwa. Zrozumiała, że to było jej Przeznaczenie, odkąd się tylko urodziła. Zapomniała o bólu, poniżeniu, Sabacie i okropieństwach, jakie ją spotkały. Ważne było tu i teraz. Wstąpiła na wyższy stopień egzystencji. Cieszyło ją to. Wypełniało ją światło i dobro, tak samo jak jej wybranka.. Czuła, ze może przenosić góry. - Kocham cię, Maxymilianie..- cały czas szlochała- Wybacz mi, ale wtedy, kiedy nas pojmali.. Nie mogłam nic zrobić...
- Csiii, już dobrze, moja kochana.. wiem, że nie mogłaś nic poradzić.. czułem, że to się stanie już wcześniej... ale.. zapomnij już o tym.. Teraz na zawsze będziemy razem.. Już nic nas nigdy nie rozdzieli..

Podniósł ją z ziemi, wziął na ręce i poszedł w stronę światła. Wtuliła się w jego pierś i zasnęła. Nareszcie mogła odpocząć.
Zabrał ją do miejsca, gdzie już nic jej nie groziło, gdzie nie było bólu, cierpienia, goryczy. Tam nikt nie mógł jej już skrzywdzić. Po pewnym czasie oboje zapomnieli, co ich spotkało w poprzednim życiu. Byli razem i to było ważne. Czy to było zbawienie? Niebo?
Niewiadomo. Na pewno była to nagroda za całe cierpienie, jakiego doświadczyli podczas swej egzystencji..
Światło przygasło i zniknęło, kiedy opuścili pomieszczenie.

Czekało, by zapłonąć dla kolejnego nawróconego.. Kto wie- kogo...



EPILOG



Nikt w Sabacie nie przejął się śmiercią Laury. Jej sfora za dwa dni stworzyła nowych rekrutów. Jednak wisiało nad nimi jakieś fatum.

Podczas odbijania miasta przez Camarillę w miesiąc później, cała sfora została wybita w pień przez Archontów. DeRoss i Arcybiskup wpadli, jeszcze żywi, w ręce Justicara. Odbyli z nim dłuuugą, szczerą rozmowę. Zabawnym był widok upokarzających się przed Egzekutorem Sabatników, błagających o darowanie nie-życia. Nic im to jednak nie dało. Następnego dnia o świcie wystawiono ich na oczyszczające promienie słońca. W ciągu kilku minut ich prochy fruwały na wietrze. Światło było narzędziem ich destrukcji, ale nie zobaczyli go kiedy umierali tak jak Maxymilian i Laura. Już nigdy go nie zobaczyli. Nikt ze sfory już nigdy go nie zobaczył.


KONIEC