|
AKTUALIZACJA
Strona główna
Encyklopedia rodzaju wampirzego
Wampirza hierarchia
Historia kainitów
Tradycje
Klany
Sekty
Dyscypliny
Więzy krwi
Wampir: Maskarada
Podręcznik Ventrue
Ważni kainici
Zarząd Ventrue
Teksty różne
Konwenty
Plotki
Sesje
Muzyka
Twórczość
Galeria
Opowiadania
Wirtualna Biblioteka
O mnie
Download
Księga Gości
Ankieta
Linki
Podziękowania
Forum
Conclave- chat
Blog Ventrue1
Noc Róz
"Rozwiąż mnie, to przestaje być zabawne.."
Delikatny śmiech kainitki rozniósł się po sypialni sabatnika.
Leżała na jego ogromnym wodnym łożu; satynowa pościel w kolorze amarantu pięknie podkreślała delikatność jej rys, jasnej skóry, wysoko upiętych hebanowych włosów, a przede wszystkim idealnych proporcji ciała, teraz spowitego w czarną welurową suknię.
Poruszyła się nieznacznie i próbowała podnieść, jednak udało jej się to tylko na tyle, na ile pozwalały więzy na przegubach rąk.
Przywiązał ją do łoża już dobrą godzinę temu; nie ze strachu czy obawy przed tym co mogłaby zrobić, ale raczej dla własnej perwersyjnej przyjemności. Był na tyle wyrafinowany i subtelny, że zamiast sznurów czy stali użył kilku metrów szerokiej na trzy palce, atłasowej wstążki. Nawet zawiązał na niej kokardki... Pętając jej ręce i przywiązując do belki łoża którą miała nad głową, uważał, by nie zrobić tego ani zbyt lekko, ani zbyt mocno. Słabe więzy zapewne zaraz by zerwała; zbyt mocne mogłyby uszkodzić delikatną skórę jej rąk.
Choć była wrogiem nie chciał skrzywdzić ów istoty; miał inne plany co do leżącej na metrach drogich materiałów Ventrue. Długo musiał nad nią pracować; przebywała u niego i wzbraniała przed wpływami już od kilku lat; jednak te ostatnie dni i przeniesienie jej z zimnej celi do własnej sypialni dały zamierzone efekty. Trochę potężnej vitae płynącej z jego rąk wprost w jej usta, pomieszanych z czułością jaką jej okazywał tez zrobiło swoje.
Nie mógł jej zdominować- jej krew była zbyt potężna. Na Więzy Krwi jakimś dziwnym cudem też była uodporniona; może już ktoś ją związał, ale szczerze wątpił w to. To była raczej jej osobista.. hm.. zaleta.. Musiał znaleźć inny sposób..
Choć z natury ta dziewczyna była bardzo silna, uparta i niepokorna, to nawet ona w pewnym momencie zaczęła czuć się zmęczona sposobem w jaki ją jeszcze do niedawna traktowano. Wiecznie głodna, poraniona, utrzymywana na skraju letargu, narażona na ataki pilnujących celi strażników, często w podartym ubraniu, przemoczona i wystawiona na zimno kamiennej podłogi swego więzienia, kuszona tym co teraz zostało jej ofiarowane i łamana na wszelkie możliwe sposoby musiała w końcu się poddać. Sprawiło mu to ogromną przyjemność.
"Rozwiąż mnie, proszę"- kolejny delikatny uśmiech.
"Jeszcze nie czas. Zanim cię rozwiąże zrobisz coś dla mnie..."
Uśmiechnął się patrząc na nią: słodką, bezbronną, spętaną i leżącą w jego sypialni. Przypomniał sobie jak ta sama dziewczyna jeszcze niedawno atakowała go z takim zapałem, z taką pasją, wiarą w swoje możliwości i potęgę swej krwi... Teraz była spokojna, nawet uległa mógłby rzec. Zamiast kolejnych ciosów ofiarowywał jej czułość ze swych rąk, zamiast psychicznego terroru- słodycz słów. Najpierw odpowiadała na nie agresją, ale szybko pojęła, że nie jest to dobra metoda i zmieniła taktykę działania. Na jego gesty zaczęła odwdzięczać się uprzejmością, rozmową, swoim własnym urokiem...
Pomysł z dolaniem alkoholu do podawanej vitae był doprawdy genialny. Mogła jeść i pić jak zwykły śmiertelnik, a alkohol miał zgubny wpływ na jej opór. Wino potrafi złamać każdą, nawet najsilniejszą wolę...
Próbując się wyswobodzić odgięła do tyłu swą cudownie gładką szyję, co od razu przywołało mu przed oczy obraz pitej krwi. W ustach już niemal poczuł ciepło i rozkosz płynącej przez gardło vitae, jej vitae, potężnej, aromatycznej i dającej niewysłowioną rozkosz. Poczuł jak ogarnia go pożądanie, jednak szybko odsunął od siebie dręczącą jego umysł wizję. Nie, ona będzie dla niego czymś więcej niż tylko kolejną kolacją.
Pożądał jej, ale inaczej niż zwykłej śmiertelniczki. Pożądał wszystkiego czym była: jej krwi, ciała i duszy. Krew i ciało mógł sam wziąć siłą, ale wiedział że nigdy, przenigdy w ten sposób nie zdobędzie jej duszy. A jemu nie wystarczały dwie z trzech rzeczy- on chciał wszystkiego. Nie znosił półśrodków, a połowiczne wygrane nie wystarczały mu. Prawda była taka, że jej dusza była dla niego najcenniejsza, bo była czymś, czego nie mógł zdobyć siłą, czymś, co sama musiała mu oddać.. Czymś, co czyniło ja tym kim jest. Była nią. Ciało bez duszy nie było nic warte, zrozumiał to jakiś czas temu i uszanował to. Liczył się, że przymuszenie jej siłą do czegokolwiek na zawsze przekreśli pełne szanse działania i nigdy już nie osiągnie swego ostatecznego celu.
Tylko jej pasja, charakter, pomysłowość i inteligencja zadowalały go w pełni. Ale ona nigdy nie dała mu tego czego chciał.. Nigdy.. zawsze się wzbraniała. Nigdy niczego mu nie dawała dobrowolnie. Nawet vitae, te parę razy gdy z niej pił, musiał brać siłą.
Starał się jednak i pracował nad nią dalej; wiedział że kiedyś nadejdzie noc, że będzie w pełni jego. Wypełni stawiane jej oczekiwania, stanie się jego Dzieckiem, jedynym jakiego zawsze pragnął.. Potomkiem godnym jego samego.. Wraz z nim, u jego boku stanie na czele Sabatu, i zwycięży wrogów. Odzyska wolność którą zabrała jej Camarilla.. Przebudzi się i sprzeciwi swym dawnym panom, którzy mydlili jej oczy. Odrzuci pierwszego Ojca, tego który dał jej nieśmiertelność, zrozumie prawdę i uzna ją, a jej jedynym Stwórcą stanie się on sam..
Kiedyś.. Teraz.. Dzisiejszej nocy..
Choć to co zrobi nie będzie do końca fair wobec niej, to przysięga którą ta Ventrue zaraz złoży raz na zawsze zwiąże ją nierozerwalnie z nim i sektą. Przysięga mu ją odda.. Na wieki..
Podszedł do łoża, pochylił się nad nią, po czym przysiadł do jej boku. Ujął ostrożnie za brodę i wlał w usta wino zmieszane z krwią, pomimo jej lekkiego oporu. Spojrzała mu w oczy i wypiła posłusznie. Jego oczy.. Ciemne, błyszczące i zawsze potężne.. Dominujące.. Rzadko, bardzo rzadko pozwalał jej w nie patrzeć, być może obawiając się że może próbować go zdominować, skoro on nie mógł jej, ale czasem zdarzało się, że ich spojrzenia się krzyżowały. Kiedy był na nią wściekły widziała w nich tylko furię, co najczęściej oznaczało pobicie do nieprzytomności i wyrzucenie jej do celi. Gdy był w dobrym humorze, widziała w niech cień rozbawienia, chwilami jakiejś dziwnie pojmowanej czułości i troski. Zawsze jednak powtarzało się jedno- oczekiwanie na jej ruch.. Oczekiwanie na nią.. Pożądanie, cokolwiek ono nie miało oznaczać.
"Victoria... Już czas.."- wyszeptał jej do ucha.
Ich widok mocno kontrastował ze sobą. Ona drobna, o jasnej skórze jak na wschodnioeuropejską szlachciankę przystało, o niebieskich oczach i czarnych długich włosach, on bardzo wysoki, potężnie zbudowany, z nieco czerwonawą opalenizną, czarnymi włosami i ciemnymi oczyma, dużymi dłońmi i nieodłącznym srebrnym krucyfiksem na szyi wyglądał tak, jakby jednym ruchem ręki mógł ją zmiażdżyć, co zresztą było i prawdą.
Przesunął potężną dłonią po jej włosach, zaplótł w nie swe silne palce i ostrożnie odchylając głowę zmusił by patrzyła mu w oczy. Zamruczała coś cicho i pomimo wypitego alkoholu wystraszyła lekko, pamiętając z jaka brutalnością potrafił się z nią obchodzić, próbowała odsunąć głowę od jego ręki, jednak nie pozwolił jej na to.
" Victoria, już czas byś zrobiła to, co od dawna jest przesądzone.. Żebyś przeszła na stronę Sabatu.. Na moją stronę.. Nie opieraj mi się, to jest twoje przeznaczenie.. Zawsze było.. Dam ci wolność której zawsze pragnęłaś, a ty w zamian oddasz mi siebie.. Oddasz siebie Sabatowi.. Tak być powinno i tak będzie.. Staniesz przy mym boku, ochrzczona krwią Lasombry, i razem poprowadzimy Sabat do zwycięstwa.. Dam ci potęgę, dam pozycję, nowy dom i zrozumienie.. Ty dasz mi swoją lojalność.. Złożysz śluby posłuszeństwa i wierności, mnie i Sabatowi.. Ja będę twą bramą i kluczem.. A ty będziesz częścią mnie już na wieki.. Będziesz mym Potomkiem... "
" Ja.. wiesz że nie mogę.. Jestem.."
"Możesz i zrobisz to. Tu i teraz. Pozostaniesz przy mnie czy tego chcesz czy nie."
Kainitka próbowała odwrócić głowę, wyzwolić się z jego uścisku, spod jego wzroku lecz nadal jej nie pozwalał. Zamknęła oczy lecz niewiele to dało. Jej wola topniała jak śnieg na wiosnę. Była taka zmęczona a on był dla niej taki... Dobry.. Proponował jej władze zamiast poddaństwa, wolność zamiast niewoli, czułość w miejsce przemocy..
Przywołał macki z ciemności i za ich pomocą przytrzymywał ją, a sam wyciągnął srebrny rytualny sztylet i kielich do Vaulderie. Rozciął nadgarstek, krew poczęła wpływać do kielicha.. Spojrzał na nią z nieukrywaną satysfakcją na twarzy, z przebiegłym uśmiechem i władzą w oczach. Skrzyżowała z nim wzrok; zobaczyła jego prawdziwą potęgę, moc, pożądanie wymieszane z szaleństwem i determinacja, i dla świętego spokoju poddała mu się....
" Daruję ci Rytuały Tworzenia. Przez ten czas odkąd tu jesteś udowodniłaś już swą wartość i wytrzymałość. Nie muszę cię już testować.. Ochrzczę cię w tradycyjny sposób, tak jak Przeistacza się nowych kainitów, ale nie zabije cię.. To będzie nasza słodka tajemnica... Krew twoja i moja stanie się naszą wspólną... "
Odstawił kielich na stolik obok. Nachylił się i wbił kły w jej szyję. Spijał wypływającą esencję poddając się rozkoszy tego procesu. Kontrolował go jednak na tyle, by nie zrobić jej krzywdy. Kiedy osłabła już na tyle, że straciła prawie całą krew poprzedniego klanu jaka w niej płynęła wziął ponownie puchar w ręce..
Zaczął wymawiać jakieś słowa; była już tak słaba że nie rozumiała nawet co..
" Powtarzaj za mną.... Na Krew Kaina, Krew Sabatu i swoją własną przysięgam.."
Ledwo przytomna zauważyła, że wymawiając przysięgę zanurzył palec w kielichu i maczając we Krwi narysował na jej czole jakiś symbol. Nie miała siły nic zrobić, mogła tylko leżeć i obserwować jak odprawia swój bluźnierczy rytuał i wiążę ją nim.
Widząc w jakim stanie jest jego przyszła uczennica wlał w jej usta kilka kropel z kielicha. Podziałało od razu- krew działała mocno pobudzająco.. Pomógł sobie Prezencją. Zaczęła powoli szeptać kolejne słowa przysięgi.. Wiedziała na co się skazuje czyniąc to, ale jego wzrok był tak silny, a on tak potężny, że nie mogła mu się sprzeciwić. Musiała zrobić to czego on pragnął..
".. przysięgam lojalność i posłuszeństwo..."
Śmiał się patrząc jak walczy sama ze sobą zdradzając swe dawne ideały. Bawiło go to, to była noc jego tryumfu i jej odrodzenia.. Powoli podawał jej krew z kielicha i kazał powtarzać kolejne wersety... Jeszcze zdanie, dwa i będzie jego...
" Przysięgam podzielać ideały Sabatu i przestrzegać Kodeksu Mediolańskiego.. Przysięgam posłuszeństwo swym zwierzchnikom.. Przysięgam swoje życie dla życia Sabatu.. Tego pragnę i to jest mym celem.. Tak jest, tak ma być , tak będzie... Amen!!!!"
".. przysięgam.. życie dla.. Sabatu.. "
Powtarzała słowa, a on rozcinał więzy na jej rękach. Nadal patrzył w jej oczy.. Nie pozwolił by straciła z im kontakt wzrokowy. Nie mógł dopuścić by stracić nad nią kontrolę.. Opadła na łoże...
" tego.. pragnę .. i to.."
Drzwi otworzyły się nagle z hukiem; rozległ się krzyk jednego z Sabatników; Polonia odruchowo zwrócił głowę w jego stronę...
" Wasza Eminencjo, mamy szpiega z Camarilli.. Oni szykują atak.. musi Wasza Eminencja.."
"Milcz i wynoś się !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! "
" Proszę, szybko.."
" Wynocha !!!!!!!!!!!!"
Sabatnik zrozumiał swój błąd jaki popełnił wchodząc do sypialni Arcybiskupa i przerywając mu. Arcybiskup jeszcze zanim zabrał Victorię do swej sypialni i zaczął cokolwiek robić, zabronił sobie przeszkadzać i młody liczył się z karą jaką poniesie za złamanie zakazu. Liczył się z tym, że wyrokiem na niego będzie śmierć. Zbiegł na dół, pozostawiając ich samych..
Polonia natomiast zdał sobie sprawę z tego, co zrobił dając się rozproszyć i odwracając od niej głowę. Znów skrzyżował z nią wzrok, ale było już o sekundę za późno.. Nie zdążyła wypowiedzieć ostatniego wersetu, przysięga była nieważna.... W jego oczach była furia..
" Dokończ przysięgę!! Już!!"
Popatrzyła na niego niepewnie; jego moc przestała działać, alkohol wywietrzał wraz z krwią. Pojęła co robiła i nie miała zamiaru tego kontynuować..
Na dole dało się słyszeć serię wystrzałów, ktoś atakował dom.
Milczała...
" Dokończ przysięgę !!!"
Arcybiskup miotał się jak zwierze schwytane w pułapkę.
Milczała nadal.
Nie mógł dłużej czekać.. Rzucił jej jeszcze jedno spojrzenie... "Skończymy to później".. I pospiesznie zbiegł na dół do swoich ludzi..
Ona widziała, że jednak nie skończą. Zrozumiała w jaki sposób dała się opanować i wiedziała już czego ma unikać. Przypomniała sobie wyraz satysfakcji na twarzy Arcybiskupa Francisco Domingo de Polonii gdy wiązał ja ze sobą i poprzysięgła mu za to zemstę. Wiedziała co ją spotka za przeciwstawienie się teraz jego woli; wiedziała ze znów będzie chciał ją opanować, a gdy mu się to nie uda to co najmniej ją pobije tak, że doprowadzi na skraj letargu, ale nie da odpocząć. Wiedziała że znów podda ją torturom, że to już koniec czasu spokoju.. Że będzie ja głodził i trzymał w celi.. Wiedziała, ale paradoksalnie znajdowała w tym siłę do walki.
Było jej wstyd że uległa mu aż do tego stopnia, ale jednocześnie cieszyła się, że nie skończyła wypowiadać słów i nie sfinalizowała bluźnierczego rytuału na którego powodzenie liczył.
Ta noc i dziejące się podczas niej wypadki były dla niej nowością i lekcją własnej osoby. Nie wiedziała tylko jak je nazwać...
Nagle jej wzrok zatrzymał się na aksamitnych, czerwonych płatkach którymi obsypane było łóżko. Wiedział że je lubi.. To miała być jej noc, więc jej ich nie pożałował... Spojrzała i już miała nazwę..
Noc Róż..
Uśmiechnęła się lekko i czekała jak wróci jej niedoszły zwierzchnik. Nie bała się. Wcale...
W końcu czekała na chwilę swojego Tryumfu.
|
|