AKTUALIZACJA Strona główna Encyklopedia rodzaju wampirzego Wampirza hierarchia Historia kainitów Tradycje Klany Sekty Dyscypliny Więzy krwi Wampir: Maskarada Podręcznik Ventrue Ważni kainici Zarząd Ventrue Teksty różne Konwenty Plotki Sesje Muzyka Twórczość Galeria Opowiadania Wirtualna Biblioteka O mnie Download Księga Gości Ankieta Linki Podziękowania Forum Conclave- chat Blog Ventrue1






Epilog
Zyc, znaczy...




Tym razem sen był przyjemny.
Śniła o tym, jak siedzi na zielonej, oświetlonej porannymi promieniami słońca łące i naucza.
Wokół niej skupiona była grupa osób z uwagą słuchających tego, co ma im do przekazania, zaś ona sama z pasją opowiadała swym uczniom o mocy płynącej z Woli i Wiary, jako drodze do jedynie słusznego działania jakim jest pomoc światu i odnalezienie własnego odkupienia.

Czuła w sobie wewnętrzny, głęboki spokój promieniujący z niej na całą zajmowaną krainę.

Płynnym ruchem dłoni przygładziła fałdy ubrania zauważając z lekkim zdziwieniem, że przyodziana jest w białą, długą suknie zamiast czegoś praktyczniejszego i bardziej codziennego.
Victoria pozwoliła sobie na krótką chwilę skupienia skutkującą odłączeniu od ciała swej świadomości i przyjrzeniu się sobie z perspektywy obserwatora stojącego obok.
Zobaczyła własne ciało siedzące na miękkiej, gronostajowej skórze- odziane w powłóczystą suknię, do której w zastępstwie rękawów przyczepione były sznury szlifowanych górskich kryształów, spływających falistymi kaskadami po ramionach. Suknia była dopasowana aż do talii i mocno rozszerzona ku dołowi, zaś leżąc na ziemi powodowała, że wokół niej piętrzyły się fałdy materiału i koronek, którymi podszyty był dół. Kiedy przyjrzała się jej bliżej, dziewczyna zmuszona była przyznać, iż wbrew wcześniejszej ocenie szata nie była śnieżno biała, ale wyszywana gdzieniegdzie złotą nicią w misterne, skomplikowane wzory i uzupełniona złotym pasem wysadzanym identycznymi kryształami jakie miała na ramionach.
Po chwili dostrzegła kolejny szczegół- suknia na niemal całej długości spódnicy miała rozcięcie znajdujące się w okolicy prawej nogi, prawdopodobnie sięgające aż do wysokości połowy uda i ułatwiające szybkie poruszanie się. Rozcięcie również było zdobione- wzdłuż brzegów wyszyte miało ozdobne szlaczki, na dole sukni przechodzące w obszycie koła spódnicy.
Nieco zaskoczył ją widok podarowanego jej wcześniej łańcucha z czerwoną emalią, spoczywającego na szyj i ramionach.
Kiedy odwróciła od niego wzrok zorientować się mogła, że włosy jak zwykle spięte ma w kok, jednak teraz wychodzi z niego znacznie więcej zakręconych spiralnie kosmyków, a z lewej strony ma w niego wpiętą diademową kompozycję z trzech świeżych kwiatów kalii.
Kalie leżały również obok niej, a jedną główkę kwiatu zapiętą miała na ręce. U stóp spoczywał nawet sztylet o falowanym, kilkudziesięciocentymetrowym ostrzu, na rękojeści także ozdobiony wzorem z wplecionymi w niego znajomymi kwiatami.

Wróciła do cielesnej powłoki dokładnie w tej samej chwili, gdy jeden z uczniów zapytał:
- Kapłanko, a co się stanie jeśli jednak wygra Ciemność?


Obudziła się nagle mając w pamięci miniony sen oraz zadane jej pytanie.
" Co się stanie, jeśli to Ciemność wygra walkę?"
Ona znała odpowiedź i smutną prawdę o tym, jak wtedy będzie wyglądał doczesny świat, ale nie chciała jej wypowiadać ani nawet myśleć o takiej ewentualności.
Zwyczajnie jej przegrana nie wchodziła w grę.

Owinęła się miękko pościelą w której leżała, chcąc jeszcze przez jakiś czas zaznać kojącego odpoczynku, ale powracający niepokój nie pozwalał na pełen relaks i lekko poirytowana opuściła łoże.

Zaledwie opuściła leże, a w chwilę po tym zjawił się Władca.

Wyczuwała, iż nie jest spokojny, choć zachowywał kamienny wyraz twarzy.
Podeszła miękko do swego Pana i usiłując wytrzymać jego spojrzenie skrzyżowała z nim wzrok.
- Co Cię trapi Wojowniku?
Ten spojrzał na swą Kapłankę poważnie i ponuro, zaś to nie zwiastowało ani odrobiny dobrych wieści.
Ujął ją za ramię i zaprowadził na fotel by usiadła, sam zajął drugi. Jeszcze przez chwilę wpatrywał się złowieszczo w oczy Apostoła, aż w końcu oznajmił krótko:
- Sługa uciekł.
Cała gama emocji odmalowała się na twarzy Victorii, jednak dominującą wśród nich był strach. Strach, który mówił, że powstrzymanie go oddaliło się w nieokreśloną przyszłość, zaś konieczność odejścia stąd stała naglącą koniecznością. Świadomość tego bolała.
- Jak to uciekł Wodzu? Jak to się mogło stać?
Drżący głos Kapłanki, zrezygnowany i nasycony smutkiem, jednoznacznie dał Pradawnemu do zrozumienia, iż przed chwilą zakomunikował jej nastanie największego koszmaru jaki przewidywała.
Przesunął dłonią po jej policzku chcąc odsunąć od niej czarną rozpacz w jaką popadała. Żadne z nich nie sądziło, że ta chwila nastąpi tak szybko.
- Malakhaii uciekł w tym samym czasie, w którym Centurion przyniósł cię do mnie, a ja cię leczyłem. Wydałem mu dyspozycje, aby za to co ci zrobił, znalazł Sługę i przyprowadził przed moje oblicze, lecz chociaż wszedł do jego dziedziny i przeszukał ją całą nie znalazł ani jego, ani towarzyszących mu ludzi. Rozkazałem więc zrównać to miejsce z ziemią, ale to również nie przyniosło oczekiwanych efektów. Zdrajcy umknęli i nikt nie wie dokąd, tak dobrze się ukryli.
Spuściła głowę w żałosnym geście porażki i rozgoryczenia, z trudem opanowując narastającą furię.
Malakhaii znów odbierze jej wszystko.
Mężczyzna pokrzepiająco położył rękę na jej ramieniu.
- Odnajdą się, prędzej czy później, a my- dzięki twemu ostrzeżeniu- będziemy na to przygotowani. Teraz widzisz moje Dziecię, że nie pomyliłem się ani o cal zwiastując proroczą rolę tego o czym śnisz. Twa nieświadoma przepowiednia właśnie się rozpoczęła i nie mamy wiele czasu na działanie...
- Wiem- przerwała mu brutalnie w połowie słowa- Musze wracać, czym prędzej tym lepiej, a najlepiej natychmiast.
Zaciśnięte zęby aby nic nie zrobić i ból w oczach. Duma, duma wygrywająca ze wszystkim, nawet z rozpaczą.
Im szybciej to załatwi, tym mniej będzie cierpieć.
- Owszem Dziecię. Przykro mi to mówić, lecz to właściwy czas na twój powrót do ziemskiego dominium choć nie będę ukrywał, że równie mocno jak ty nie chcesz odejść, ja chciałbym cię przy sobie zatrzymać.
Jednak z powodu zaistniałych okoliczności oboje musimy zrobić to co właściwe.
Urwał pozwalając jej przetrawić usłyszane słowa. Nie będzie jej lekko. Kontynuował ponurym wciąż głosem:
- Zapamiętaj jednak me Dziecię- ten ból nie będzie trwał wiecznie i gdy nadejdzie właściwy czas, powrócisz do mnie w glorii chwały i więcej nie będziesz musiała odchodzić, zaś ja powitam cię ponownie z otwartymi ramionami.
Przygryzła wargę tak mocno, że popłynęła krew. Starł ją palcem lecząc przy okazji zranione miejsce.
- Nie rozpaczaj tak Dziecię. Wrócisz. A zanim wrócisz nie będziesz na tyle dobrze pamiętać by cierpieć, natomiast będziesz znów żyła swym dawnym życiem jakie miałaś nim tutaj trafiłaś.
- Żyć? - coś między kpiną a załamaniem.
- Tak Apostole. Będziesz żyć jak dawniej.
Pokręciła głową z rezygnacją. Odezwała się cicho.
- Żyć... Żyć, znaczy życie dzielić z Tobą. A nie być z Tobą... znaczy nie żyć.
Suchy szloch wstrząsnął Apostołem, na co Władca bez słów wtulił ją mocniej w siebie by mogła to uspokoić. Gładził jej włosy przeczekując atak.
Chyba nie spodziewał się, że wszystkie wydarzenia jakie miały miejsce tam mocno odbiją się na jej stanie psychicznym i tak ja do niego przybliżą, iż ta będzie wylewać łzy musząc odejść.
Tak- bardzo na rękę był mu taki obrót sytuacji- ale po prawdzie nie bardzo wiedział co ma zrobić z młodym Apostołem tak żywiołowo reagującym na niepomyślne wieści.
Musi ją odesłać.
Musi, jeśli chce, aby przepowiednia się wypełniła i ta dała mu to, po co została posłana.
Przygładził jej włosy, jasną energią uspokajając skołatane nerwy i skłaniając do zapadnięcia w sen.
- Zapomnisz Kapłanko, zapomnisz...

Ukojona Światłem zasnęła tuląc się do niego, a Wojownik odłożył ją do łoża by mogła w spokoju powrócić do swojego domu, gdzie miała misję do wypełnienia - w dniu, kiedy Zdrajca powstanie.
Był o powodzenie tego zadania całkowicie spokojny- jej oddanie wobec jego osoby było tak ogromne, że mogłoby być rozszerzone na znacznie poważniejsze cele.
Gdy przypomni sobie o nim wykona to po co ją posłał.
Musi tylko zaczekać.

Drobna, śpiąca kobieta zanikała powoli gdy na nią patrzył, aż w końcu zniknęła zupełnie.
Pan osobiście dopilnował aby dobrze wylądowała.

*****


Zerwała się nagle gdy coś szarpnęło ją brutalnie za ramię. Nie miała pojęcia gdzie się znajdywała i o co chodziło, za to czuła, że przemarzła do szpiku kości.
Usiadła stabilnie dotykając rękoma bolącej głowy. Czuła mocne zawroty i miała wrażenie, że śniła o czymś niezwykle istotnym, ale żadna siła nie potrafiła zmusić jej do przypomnienia sobie co to było. Potarła boleśnie oczy.
- Jesteś cała?
Podenerwowany męski głos z prawej strony. Powiodłał za nim wzrokiem i zobaczyła białowłosego mężczyznę którego znała.
- Luther...
- Szukam cię od dwóch kwadransów. Był jakiś odrzut po rytuale który przeprowadziłaś i zniknęłaś. Musiało cię przez umbrę przerzucić aż tutaj.
- Nic nie pamiętam... Wszystko jest OK?
- Z domem tak, ale nie będzie OK jak się przeziębisz więc wstawaj z tej ziemi.
Pomógł się jej podnieść z trawy, tratując przy okazji kilka młodych kalii przy których leżała, a których nie było w żadnej innej części ogrodu.
Nigdy.
Owinął ją swoją marynarką i zabrał do kuchni. Musi jej dać coś ciepłego do picia. Może wtedy sobie coś przypomni.

Siedziała spokojnie przy stole czekając na herbatę i słuchając radia. Bezwiednie przy jednym kawałku zaczęła nucić wraz z nim.
- Żyć, znaczy życie dzielić z tobą, a nie być z tobą- znaczy nie żyć...
Dziwnie znajomy tekst, wywołujący uczucie melancholii.
Ale dlaczego?
Skąd go znała?
Z czym kojarzyła?
Nie mogła sobie tego przypomnieć choć bardzo chciała.
Kiedy Luther postawił przed nią herbatę przestała rozmyślać. Musiał jej się kojarzyć z Gabriellem, bo z kim by innym?

Upiła łyżeczką łyk gorącej, aromatycznej cieczy stwierdzając, że pomimo bólu głowy życie jest piękne.

W tle wciąż grało radio.


Wiatr stado wróbli zwiewa z dachu
na postrzępionych sztachet grzebyk
Serce trzepoce się ze strachu
Na myśl, że mógłbym z tobą nie być

Z życiem tak bywa jak z chorobą
Kostucha w lustrze zęby szczerzy
Żyć znaczy życie dzielić z tobą
A nie być z tobą - znaczy nie żyć

Sztachety zmierzch obmywa deszczem
Chcę mówić - lecz coś gardło spina
Że pragnę mieć cię jeszcze więcej
O śmiech naszego miła syna

Z życiem tak bywa jak z chorobą
Kostucha w lustrze zęby szczerzy
Żyć znaczy życie dzielić z tobą
A nie być z tobą - znaczy nie żyć

Ktoś się przyszłości swojej lęka
Zadręcza się i w bólu grzebie
Dla mnie największą jest udręką
Trwanie pośrodku dni bez ciebie

Z życiem tak bywa jak z chorobą
Kostucha w lustrze zęby szczerzy
Żyć znaczy życie dzielić z tobą
A nie być z tobą - znaczy nie żyć


DOKONAŁO SIĘ.