AKTUALIZACJA Strona główna Encyklopedia rodzaju wampirzego Wampirza hierarchia Historia kainitów Tradycje Klany Sekty Dyscypliny Więzy krwi Wampir: Maskarada Podręcznik Ventrue Ważni kainici Zarząd Ventrue Teksty różne Konwenty Plotki Sesje Muzyka Twórczość Galeria Opowiadania Wirtualna Biblioteka O mnie Download Księga Gości Ankieta Linki Podziękowania Forum Conclave- chat Blog Ventrue1






Al-Hakim
(Uzdrowiciel)




Odgłos kroków Centuriona niósł się po kamiennych korytarzach już od jakiegoś czasu.

W jego ramionach tkwiło zawiniątko, szczelnie okryte aksamitną narzutą z łoża Malakhaiia.
Wiedział, że musi się spieszyć jeśli chce, by ona przetrwała. Jej rany były poważne, dziwił się nawet, że jeszcze nie rozsypała się w proch.

Nie chciał tego, to byłby jeszcze większy zawód dla Mistrza i jego planów.
I tak wyobrażał sobie furie w którą wpadnie Wojownik kiedy zobaczy co jego Sługa uczynił z jego nowym Apostołem. Jednego kapłana dopiero co mu zabił, a teraz postanowił uśmiercić kolejnego którego Al- Malik (Król) wziął na następcę wcześniejszego Asterotha.
Strata starego Maga jak mu się wydawało nie była wcale bez znaczenia dla Władcy, gdyż pomścił go krwawo i szybko zaczął szukać nowego kandydata by w jakiś sposób zapełnić puste miejsce w hierarchii i nie zwracać tak bardzo uwagi na to, że do niedawna tkwił tam ktoś inny.
Wybrał wtedy właśnie Victorię- nie wiadomo, czy dlatego że już się kiedyś skonfrontowali i ta wyszła z tego obronną ręką, czy dlatego, że polecił ją Goratrix lub znała Asterotha osobiście, czy może z całkiem innego powodu. To nie było ważne w tym momencie- liczyło się jedynie, że taka jest Wola Pana i ma zostać wypełniona bez dyskusji.
I była wypełniana dopóki Ten patrzył na ręce swoim Sługom- kiedy tylko odwrócił wzrok zazdrość wzięła górę i chęć wyeliminowania konkurencji do łaski Mistrza stała się silniejsza niż strach przed możliwą karą. Podejrzewał poniekąd, że Malakhaii zapewne planował jakoś to potem ukryć by nie narażać się na kolejną falę gniewu za uśmiercenie nowego nabytku. Tyle, że nie zdążył bo on wiedziony dziwnym przeczuciem nakrył go wprost na gorącym uczynku.

Inkwizytor skręcił w nieco szerszy korytarz, po chwili stając przed potężnymi, drewnianymi drzwiami prowadzącymi do komnaty Pana. Chciał zapukać, ale nie miał jak trzymając ją na rękach więc uznał to za zbyteczne. On i tak już wie że tutaj są. Drzwi przed nim się otworzyły, torując drogę do środka.

Wszedł do sali trzymając Victorię tak by nie upuścić, ale jednocześnie nie wyrządzać jej więcej szkody i bólu, co biorąc pod uwagę połamane kości i poparzenia było i tak nie do końca możliwe.
Wkroczył na środek rozglądając się za Władcą, który jak się okazało siedział w jednym z foteli z księgą w ręku. Najwyraźniej odpoczywał, a Centurion zmuszony był Mu ten odpoczynek przerwać.
Widząc swego rycerza w pełnej zbroi, trzymającego coś na ręku, o oczach płonących gniewem i w otoczeniu własnej energii która promieniała od zawiniątka, Władca natychmiast domyślił się że coś poważnego musiało się wydarzyć w obrębie jego ziem. Skupił się i już wiedział dlaczego jego Centurion nawet nie zapukał wchodząc. Wezbrała w nim złość, wielka i nieokiełznana, ale twarz nadal przypominała wyciosaną z obsydianu maskę. Dowie się kto za to odpowiada.
Tymczasem mag podszedł do swego Mistrza i przyklękując na jedno kolano delikatnie położył przed nim jego zmasakrowanego Apostoła odłączając go tym samym od swego vis, a pochylając głowę powiedział tylko jedno zdanie, które przychodziło mu wtedy do głowy:
- Jeszcze żyje, Al-Aziz (Wszechmocny), ale nie wiem co mam z nią zrobić...
Pradawny pochylił się nad całunem, odchylając jeden z jego brzegów.

Po tym co zobaczył w środku Jego gniew nie był już kiełkującą furią, a rozszalałym huraganem, gotowym zmieść wszystko co napotka na swojej drodze.
Centurion niemal odruchowo cofnął się kiedy owiał go nagły chłód otaczający potężniejszą istotę. Dobrze wiedział z czym ma do czynienia, chociaż Pan nie zmienił swojej postaci i nadal tkwił odziany w togę, zamiast w zbroję charakterystyczną dla postaci Destruktora. Aura jednak nie mogła mylić- forma się zmieniła.
- Sama to sobie zrobiła?
Jego głos był ponury, chłodny i złowróżbny, ale jednocześnie niesamowicie spokojny.
- To twój Sługa Panie. Gdybym nie doświadczył daru przeczucia i nie wszedł nagle do jego sypialni to spaliłby ją na popiół… Wzrok Mistrza krzyżujący się z jego.
- Przyprowadź mi Malakhaiia. Tym razem nie będzie dla niego litości.

Mag skłonił się głową przed swoim Mistrzem i podniósł z kolan, wycofując pospiesznie by wykonać polecenie rozsierdzonego Pana. Rozładowanie furii na Malakhaiiu powinno go uspokoić chociaż trochę. Sprawiedliwość wobec swych Sług była jego mocną stroną.
Wychodząc z pomieszczenia zauważył jedynie, jak Władca z troską pochyla się nad swoją nową uczennicą i delikatnie odgarnia z jej poparzonego ciała płachtę materiału.
Właściwie to cieszył się, że może zając swoje myśli pracą zamiast tą dwójką w komnacie.
Ciekaw był jedynie wyników leczenia i tego, czy z Ventrki jeszcze cokolwiek uda się uzyskać, czy też może jej rany i uraz psychiczny będą tak silne, iż wyrokiem na nią będzie śmierć.
Miał jednak niejasne przeczucie, że Ar-Rahman (Miłosierny) będzie skłonny bardzo długo zwlekać z decyzją o ewentualnym uśmierceniu Apostoła. Nie wiedział w jaki sposób, ale zauważył, że kobieta zdobyła jakieś uznanie w oczach Mistrza i nieco cieplejsze uczucie niż całkowitą obojętność.
To zaś zapewniało o tym, że Al-Qahhar (Podporządkuwujący sobie wszystko) zrobi wszystko by ją uzdrowić i wyprowadzić na drogę prostą. Nie wątpił także w fakt, że On dowie się co zaszło między Malakhaiiem, a Apostołem i osądzi całą sytuację stając po stronie prawego i podążającego za Jego słowem.

Władca przyjrzał się uważnie swojej nowej Słudze oceniając rozmiar zniszczeń jakich dokonał na niej Malakhaii. Sytuacja nie przedstawiała się zbyt optymistycznie- całe ciało miała spalone, jego część została wygryziona, kości połamane, część zmiażdżona, a do tego nakarmienie jej w tym stanie wydawało się niemożliwością.
Przez krótką chwilę Pan musiał przyznać, że nie wie jak ma podejść do problemu i od czego zacząć leczenie.

Nie było to dla niego normalne- jego domeną było wiedzieć wszystko i reagować błyskawicznie. Ten przypadek go wytrącił z równowagi.
Sztuką jednak było to, by zachować całkowity spokój i jasność myśli, gdyż jedynie one mogły uratować sytuację.
Nie może przyswajać krwi w tym stanie, więc sama nie zregeneruje się na pewno
. Nie ma krwi w sobie by móc zregenerować się na tyle, by zacząć jeść.
Pozostaje jedynie zewnętrzny czynnik który zmusi jej ciało do odtwarzania tkanek i powrotu do poprzedniego, przedwypadkowego stanu.
Czysta energia odpada- jeszcze mocniej mogłaby naruszyć zniszczone komórki.
Ale woda z vis już nie.
Źródło.

Rozejrzał się po swej komnacie szukając jakiegoś materiału w który będzie mógł ją potem owinąć, a jego wzrok spoczął na dużym, miękkim futrze z gronostajów które dostał w darze od jednego ze swych sług.
Podniósł jedną ręką Apostoła, w drugą zabierając materiał i zwyczajnie rozpłynął się w powietrzu, opuszczając swe tymczasowe domostwo.

Źdźbła trawy uginały się pod jego nogami gdy szedł przez oświetloną wiosennymi promieniami słońca soczyście zieloną łąkę. Wkrótce zbliżył się do wioski złożonej z niewielkich chat, przed którymi pracowały kobiety i bawiły się dzieci. Całość osady sprawiała wrażenie jakby pochodziła z bardzo dawnych i zapomnianych już czasów, nieznanych nawet Apostołowi.
Pojawienie się Władcy w tak niespodziewany i nagły sposób, trzymającego coś na rękach, wzbudziło duże zaskoczenie wśród miejscowych. Widząc jednak surowe, nieruchome oblicze Wojownika nikt z mieszkańców nie śmiał pytać w jakim celu przybył ani co go trapi.

Sam Pan natomiast ruszył pewnym krokiem przez wioskę nie zatrzymując się ani na chwilę. Przystanął dopiero kiedy doszedł nad niewielki wodospad i tworzone przez niego jezioro, oddalone od wioski piętnastominutowym spacerem.
Jeziorko jak zawsze o tej porze roku było uczęszczane – kilka kobiet kąpało się w jego wodach, będąc nieświadomym tego, że niejeden wojownik z wioski podgląda je ze swego miejsca w krzaczkach.
Wody zbiornika były czyste, przejrzysto błękitne i ciepłe.
Lekki, ciepły wiatr rozwiewał jego tafle tworząc lekkie bruzdy na idealnej, lustrzanej powierzchni upstrzonej wodnymi liliami. Śmiech kąpiących się dziewcząt mącił cisze okolicy.

Widząc Władce zmierzającego do jeziora wszystkie kobiety jak jedna najpierw zamarły w oczekiwaniu, a następnie pospiesznie ponakładały swoje szaty na mokre ciała i odsunęły się na brzeg, ustępując miejsca mężczyźnie. Zdziwiły się jego bezceremonialnemu przybyciu ale nie odeszły od razu, jakby czekając czy nie ma im niczego do zakomunikowania.
On natomiast przyklęknął przy brzegu, kładąc zwęglone szczątki owiniętego płachtą Apostoła na ziemi i odkładając przyniesione gronostaje.
Niemal z czułością odsunął kawałek materiału z miejsca, gdzie powinna znajdować się jej twarz, zaś niewiasty zważywszy na to co zobaczyły, wycofały się pospiesznie do wioski zostawiając ich samych.

Władca zanurzył swą dłoń w wodzie, kręcąc w niej palcami i tworząc mały wirek, który stopniowo rozszerzał się i rozszerzał, aż wreszcie objął całą taflę wody. Przytrzymał jednak palce w cieczy do momentu, aż ta zakotłowała się jak wrzątek i zaczęła nabierać opalizującej barwy.
Kiedy to było gotowe wyjął powoli dłoń, zwracając się ku swemu Apostołowi.
Odgarnął płachtę na boki, ostrożnie unosząc uszkodzone ciało kobiety i wyplątując je z materiału. Sprawdził, czy jest świadoma tego co się dzieje, ale zauważył niemal natychmiast, że pogrążyła się w stanie zbliżonym do snu, który umożliwiony jej został tylko dzięki energii jaką ją otoczył.
Tym lepiej dla Dziecięcia.
Obudzi się już zdrowa i być może uraz psychiczny nie będzie taki mocny jak gdyby w ciężkich bólach musiała się zrastać na nowo.
Jak najdelikatniej zanurzył Victorię w odmętach jeziora, mocząc swe ręce i wypuszczając ją dopiero kiedy cała znalazła się pod wodą. Pozostawało czekać.

Kolejna inwokacja wzburzyła zbiornik jeszcze bardziej.
Wkrótce po tym energia ze wszystkich gór, stawów, łąk, roślin i tego wszystkiego, co na świecie stworzył Pan, poczęła spływać wartkim strumieniem do jeziora i pozostającego w nim Ucznia.
Władca czekał siedząc wygodnie na brzegu i kalkulując który sposób leczenia jej duszy byłby najwłaściwszy.

Ogród był martwy.
Przechadzała się pomiędzy drzewami okalającymi Elizjum. Drzewami w których nie pozostało nic z życia- lub zgoła prawie nic. W ciągu tych kilku minionych dni wszystkie w niewytłumaczalny sposób umarły i żadne rytuały nie potrafiły przywrócić ich do prawidłowego stanu.
Dotknęła drobną dłonią suchej, odrywającej się kory i poczuła coś dziwnego.
Niepokój? Rozkład? Coś ciemnego i przerażającego, czającego się w ogrodzie?
Uczucie nasilało się z każdą chwilą aż do poziomu, w którym z wrażeniem mdłości zmuszona była zabrać rękę.
Zepsucie. To dobre słowo.
Rozejrzała się niespokojnie po zamarłym terenie, jak gdyby sprawdzając w przypływie paniki czy coś nie stoi tuz przy niej i nie zamierza uczynić z nią tego samego co z jej roślinami. Nie wiedziała dlaczego odczuwa ten irracjonalny strach, tak samo jak nie wiedziała co stało się z roślinnością. To była zagadka przekraczająca jej możliwości poznawcze.
Cos drgnęło gdzieś w krzakach po drugiej stronie ogrodu. Usłyszała szelest suchych liści i wyczuła słabą, nieprzyjazną aurę. Aurę, która ruszyła w jej stronę.
Rzuciła się pędem kierunku Elizjum, błyskawicznie dopadła drzwi i otworzyła je planując wejść i schronić się na swym świętym terenie przed czymkolwiek co podążało jej śladem. Kiedy już zamykała drzwi usłyszała jedynie szaleńczy śmiech, pełen kpiny i grozy, dochodzący do niej z ciemności. Trzasnęła wrotami od swego domostwa, odcinając się od problemu. Sprawdzi co to kiedy pojawi się Goratrix. albo Gabriell. Ktokolwiek, byle tylko nie musiała wychodzić tam sama.
Drżącymi rękoma nalała sobie herbaty do kubka i po zaciągnięciu rolet na oknach poszła usiąść na fotel przed kominkiem. Dopiero wtedy zdołała się choć minimalnie rozluźnić.
W sam raz na tyle, aby pojąć co tak bardzo niepokoi ją w jej własnym domu, gdzie powinna czuć się całkowicie bezpieczna. Ze zgrozą odstawiła kubek na szafkę i niemal automatycznie podniosła ze swego siedziska jakby w oczekiwaniu na atak który mógł nastąpić zewsząd. Nawet zza jej pleców.
Szczególnie, że wszystkie mistyczne zabezpieczenia Elizjum NIE DZIAŁAŁY.


Wojownik zmarszczył czoło, powodując że jego brwi zetknęły się ze sobą. Coś niepokojącego działo się z Apostołem. Wyczuwał niespokojną energię wokół niej, wyczuwał jej strach i narastające negatywne emocje.
Poruszył ręką tak, że ciało dziewczyny wynurzyło się na powierzchnię. Nie mógł jej jednak wyjąć i pomóc- proces leczenia daleki był jeszcze do zakończenia. Musiała przejść przez to sama.
Zanurzył ją z powrotem w jeziorze, wcześniej przesuwając tylko ręką nad jej twarzą, albo tym co powinno nią być. Niech czuje, że nie jest opuszczona.

Strach.
Czuła strach biegnąc pustymi korytarzami niedawno wybudowanej chantry.
On był w bibliotece.
Jasnowłosy wampir który nieomal ją zabił, stał tam dumnie jak u siebie i targał książki. A to była jej biblioteka i jej książki.
Na Ziemi.
W Elizjum.
W miejscu do którego Malakhaii nie miał nigdy wstępu i wstępu mieć nie powinien.
Kolejna książka wypadła z jego rąk rzucona o kamienną podłogę.
Victoria jeszcze stojąc w progu- zwabiona hałasem i widząca co się dzieje- podskoczyła w miejscu na odgłos tomu zderzającego się z posadzką. Delikatny, miękki ruch powłóczystej szaty narzuconej na ramiona na czas rytuału wystarczył aby Malkavian zauważył jej nieproszoną obecność i rzucił się w jej kierunku.
Victoria pędem puściła się przed siebie, nie chcąc spotykać się oko w oko z Kainitą- nawet na terenie który do tej pory wydawał się być jej własnym. Pragnęła po prostu uciec, nawet ustępując mu pola, zanim ten ponownie postanowi uczynić ją ostatecznie martwą.
Wampir podążał za nią krok w krok nie chcąc jej zgubić. Widząc ciemny teren przed sobą nie omieszkał się nie skorzystać z okazji i nie użyć Muzyki Cieni.
Ventrka wpadła w panikę gdy ciemności przed nią nagle zgęstniały, omotały ją swą materią i usłyszała w nich rozdzierający krzyk przerażenia i bólu.
Na oślep skoczyła do przodu, nie rozglądając się nawet ani nie chcąc wiedzieć kto krzyczał. Pragnęła dotrzeć tylko do swojego sanktuarium i tam być bezpieczną bądź przez nie umykać dalej, do któregoś z Przyjaciół.
Bardziej na wyczucie niż cokolwiek widząc dotarła do znajomej klamki i otworzyła wrota prowadzące do jej świątyni. Wyczuwała napastnika w niedalekiej odległości od swych pleców, co utrudniało myślenie i koordynacje ruchów dłoni na klamce.
Dlaczego ta przeklęta ręka musi się ślizgać na wyżłobieniach mosiężnego elementu?
Zdołała zatrząsnąć drzwi i przekręcić klucz w zamku dokładnie w chwili, kiedy ręce wampira z furią uderzyły o drewno, powodując ich drżenie w futrynach.
Tutaj jej własna moc była wyczuwalna, nie była zablokowana ani osłabiona jak gdzieś indziej, a zatem miała szansę zabezpieczyć chociaż ten pokój przed swym wrogiem i jego przepełnionym gniewem wejściem.
Wymruczała kilka inkantacji siedząc pod drzwiami i własnym ciałem usiłując utrzymać je na swoim miejscu. Moc przepłynęła przez nią ogarniając pomieszczenie, a nacisk na drewno zelżał znacznie. Ustało także wściekłe walenie pięściami w jego powierzchnię.
Najwyraźniej bariera była nie do przekroczenia dla Sługi.
Jedna jedyna w całej chantrze.
W całym domu.
Oddała mu swój teren. Każdy jeden pokój poza tym w którym teraz siedziała. Każdą książkę. Każdy artefakt. Każdy przedmiot, który mógł tłumy doprowadzić do masowej zagłady.
Skuliła się mocniej przytulając do nogi stołu i zapłakała gorzkimi łzami.


Coś niedobrego wyprawiało się z młodziutką adeptką. Być może niebezpiecznego nawet.
Energia wokół niej kłębiła się i szalała- nie była to jednakże jego energia którą ją obdarzał, ale ładunek pochodzący z jej strachu i rozpaczy. Strachu, który był ogromny i przytłaczający, a któremu on nie potrafił ulżyć nie znając jego genezy.
Czegoż tak potwornie bała się Kapłanka, że odrzucała moc Pańską wypychając ją własną energią płynącą z paniki?
I jak długo jeszcze będzie musiała być skazana na męczarnie którym jest poddawana by móc kontynuować leczenie ciała?
Co jest ważniejsze- cielesna powłoka która już później nie będzie mogła zostać wyleczona jeśli teraz przerwie się proces, ale bez kompletności której da się egzystować, czy też jej świadomość, bombardowana nie wiadomo jak drastycznymi impulsami, która wprawdzie później być może możliwa do wyleczenia, może jednak za bardzo ucierpieć w tym procesie i stać się całkowicie nieużyteczną, mimo, iż znajdować się będzie w przepięknej cielesnej powłoce?
Gdzie jest granica ryzyka?
Bez duszy będzie niczym, ale bez ciała też niewiele zdoła osiągnąć.
Kluczowa decyzja.
Wynurzył kobietę by móc widzieć jak postępuje leczenie.
Efekt był zadowalający jak na tak poważne obrażenia, jednakże brak części tkanek i skóry spowodował, że wyrok mógł być tylko jeden w tym przypadku:
Jeszcze kilka minut.
Jest silna więc wytrzyma.
Kolejne zanurzenie i skupiona, zmartwiona mina Wojownika.

Piramida.
Piramida gdzieś w dżungli, stara i złowróżbna.
Dookoła dzika roślinność, zapachy nieznane w Europie. Ruch na górze, jak gdyby ktoś starą aztecką budowlę wykorzystywał za chodnik do spacerów. Jacyś ludzie na jej szczycie, powodujący ruch i zamieszanie.
Victoria ruszyła na górę, za nimi- nawet nie wiedząc dlaczego.
W połowie drogi ogarnął ją jednak niewyjaśniony niepokój, powoli przeradzający się w strach, potęgujący się z każdym krokiem zbliżającym ją do celu wędrówki. Podświadomie wyczuwała, że na szczycie mieści się coś co ją zatrwoży.
Drogi odwrotu już nie było- na dole u stóp piramidy zebrały się zmory, które rozszarpałyby ją gdyby tylko spróbowała się cofnąć. Musiała podążyć przed siebie i stawić czoła temu co spotka na końcu tej podróży.

Ostatnie schody.
Widok kamiennego ołtarza i znajomej twarzy należącej do osoby stojącej nad ofiarą. Ten sadystyczny, pożądliwy, nieznoszący sprzeciwu wyraz oczu wampira i obsydianowy sztylet w jego dłoniach.
Na głowę miał założony rytualny pióropusz, zaś jego ciało okrywała czarno-szkarłatna szata kapłana.
Na skórze miał ponadto wyrysowane krwią mistyczne symbole.
Pochylał się nad przykutą do ołtarza, żywą, przerażoną ofiarą która wydawała się jej być znajomą, ale niemożliwą w tej chwili do zidentyfikowania.
Ludzie osłaniający wampira zauważyli ją nim zdołała się na powrót skryć na niższych stopniach i pochwycili stanowczo, wciągając na platformę gdzie stał Malakhaii. Białowłosy wampir skrzyżował z nią wzrok uśmiechając się do Victorii kpiąco, po czym jednym, płynnym ruchem wbił sztylet w pierś leżącej i wrzeszczącej z przerażenia ofiary.
Krzyk na chwilę ustąpił, zastąpiony zdziwieniem i szokiem. Nim mężczyzna z wbitym w pierś nożem zdołał krzyknąć cokolwiek jeszcze, Malkav pociągnął nóż rozrywając pierś, po czym jednym wprawnym ruchem ręki wyrwał z niej bijące wciąż serce.
Wywołało to bezbrzeżne zdumienie na twarzy przykutego do ołtarza mężczyzny, zanim ten ostatecznie zapadł w ciemność.
Tymczasem Sługa wgryzł się w świeże, krwiste mięso, rozrywając je kłami i połykając łapczywie kiedy po jego brodzie płynęła posoka. W połowie przerwał posiłek, nadal przyglądając się Victorii, po czym skinął dłonią na strażnika by popchnął ją bliżej niego.
Schwycił jej twarz w okrwawioną dłoń i zbliżył swą twarz do jej, tak że niemal stykali się nosami.
Wymruczał namiętnie do jej ucha kilka słów, nie robiąc sobie nic z tego że budzi w niej obrzydzenie.

"Bądź moją panią, zatańcz ze mną do mojej muzyki.... Zabij tych ktorzy są przeciwko tobie. Ja cię ochronie, stań przy mym tronie gdy zabije wladce. Daj mi kawałek ostatni ukladanki, nie pożałujesz, bądź przy mnie lub gin z nimi, rozpoczęła sie zabawa... Twój Władca stać moc... Zginie a z nim wszystko co cie otacza. Pozostaniesz moja na zawsze...”

Pokryty vitae zabitego palec przesunął się po jej ustach wywołując drżenie.
Malakhaii ugryzł kolejny kawałek mięsa, nadal nie wypuszczając jej z uścisku. Spojrzała na niego ze wstrętem w oczach, zaś on uśmiechnął się jeno całując ją gorąco i wpychając kawałek pochodzącego z serca mięsa do jej ust. Spięła się i naprężyła jak struna starając wyszarpnąć do tyłu.
Kiedy poczuła obsydianowe ostrze na swojej szyi, prowadzone pewną ręką Szaleńca i powoli sunące w dół, wiedziała już że jej koniec jest bliski.


Władca poruszył się nerwowo widząc wzburzenie wody w toni jeziora. Apostoł musiał zregenerować się na tyle, by być w stanie się ruszać i burzył lustro cieczy rzucając się ze strachu. Drobny gest twardej, męskiej dłoni i kobieta wynurzyła się na powierzchnię wciąż wijąc się pod wpływem doświadczanych wizji.
Błyskawicznie ocenił jej stan przyglądając się zregenerowanemu, powabnemu ciału z którego spływały kropelki wody. Odrośnięte włosy poprzylepiały się do mokrego ciała, rany zaleczyły się nie pozostawiając nawet blizn, po oparzeniach nie było śladu. Skoncentrował się i przeniknął niżej, do systemu nerwowego i mózgu, by tam także ocenić poziom wyrządzonych szkód oraz regeneracji. Z tej perspektywy wszystko wyglądało na sprawne, jednak stan jej umysłu, bombardowanego jakimiś wizjami, budził spory niepokój.
Wiedział, że jeśli wybudzi ją teraz młoda akolitka będzie potwornie osłabiona i jeszcze jakiś czas będzie wymagała opieki; z drugiej strony jeśli tego nie zrobi i na powrót zanurzy ją w jeziorze by odzyskiwała siły, może ją stracić na zawsze, gdyż dziewczyna była na granicy utraty zmysłów.
Zaopiekuje się nią. To nie jest aż tak wielki kłopot by przeważał nad jej użytecznością.
Ostrożnie dotknął jej ciała i biorąc w ramiona wyjął z wody kładąc koło swych kolan i próbując przywołać z powrotem.

Diamentowa obroża uwierała ją w szyję za każdym razem kiedy próbowała zmienić pozycję na wygodniejszą.
Była zamknięta w wiszącej u boku tronu Malakhaiia złotej klatce, zaś jej wysadzana brylantami obroża była przyczepiona do smyczy która w zależności od humoru więżącego ją wampira była albo doczepiana do klatki, albo dzierżona w jego dłoni.
Ciało Ventrki spowite było w drogą, taftowa, fioletową suknię, bardzo pokazową ale stanowczo zbyt cienką jak na dziedzinę w której przebywali. Na nadgarstkach znajdowały się kolejne diamenty, umieszczone w białym złocie uformowanym w kajdany.
Victoria wyglądała jeszcze mizerniej i bardziej krucho niż wcześniej- brak wygodnych warunków do życia, uporczywe głodzenie lub podjadanie jej w ramach rozrywki pozostawiało na niej swe piętno. Jej skóra była biała, niemal półprzezroczysta, pozbawiona swego pozoru zdrowia i życia jaki zwykle kainitka utrzymywała. Na ciele miała kilka zadrapań, których nabawiła się podczas prób stawiania oporu Malakhaiiowi, a których nie była w stanie wyleczyć z powodu braku krwi. Obroża i kajdany porobiły na delikatnej skórze liczne otarcia, miejscami zaczynające przechodzić w otwarte rany.
Malkavian uważał na tyle, by nie uszkodzić jej bardziej, nie połamać kości ani nie oszpecić piękna swej wojennej zdobyczy, którą trzymał jak trofeum i pomnik zwycięstwa, a jednocześnie jako ostrzeżenie dla wszystkich niepokornych którzy chcieliby podważyć jego władzę.
Ubierał ją w drogie stroje i utrzymywał w czystości jako formę kpiny z jej dawnego statusu który od kilku tygodnie pozostawał jedynie wspomnieniem.
Jego goście podziwiali upodlonego Apostoła dawnego Pana, teraz martwego i bezsilnego. Jej obecna pozycja, spanie na podłodze klatki i konieczność spełniania najwymyślniejszych kaprysów Dobrego Pana którą to potrafił wymóc na niej nawet siłą, wywoływały uśmiech na ponurych zwykle twarzach. Jak jeden czekali na dzień, kiedy Przebudzony postanowi podzielić się z nimi branką i oni także będą sobie mogli na niej poużywać wedle uznania i chęci, mszcząc się za stanie po niewłaściwej stronie i walkę z nimi. Do tej pory musiało im wystarczać to, co robił z nią Pan.
Wprawdzie nie mieli okazji oglądać ich zabaw, ale dobrze pamiętali że po pierwszym razie jak Mistrz się z nią zabawił tuż po jej pojmaniu, to przez kolejne trzy dni nie była w stanie się podnieść, zaś z jego komnaty przez długi czas dochodziły krzyki, jęki i kuszący aromat krwi.
Malakhaii natomiast wyszedł niezwykle odprężony i w dobrym humorze.

Teraz Victoria siedziała wpatrzona smutno w pustkę, co ostatnimi czasy było najczęstszym jej zajęciem.
Ciemność i bezwład, i beznadziejność, i ból.

Malakhaii szarpnął za smycz tym samym przesuwając ją nieco w swoim kierunku. Podpełzła bliżej sama, nie chcąc być dalej ciągniętą za szyje po ziemi, przed czym mężczyzna nie miał najmniejszych oporów.
Czasem wydawało jej się nawet, że on wręcz uwielbia taką formę dominacji i zaznaczania swojego statusu. Usiadła jak najbliżej kratek do których ją wołał.
Poparzył na bledziutką twarz Apostoła i uśmiechnął się. Słaba, bezbronna i piękna. Taka, jaka powinna być.
- Daj mi rękę.
Stwierdzenie, nie prośba.
Wysunęła jedną z rąk przez kraty patrząc na wampira ze smutkiem. Zdjął obręcz kajdan, przystawił nadgarstek do ust i ugryzł, wywołując grymas bólu na twarzy Ventrki. Była taka zmęczona, a on ją jeszcze osłabiał. Położyła się płasko na ziemi wyciągając wciąż rękę w jego stronę. Teraz ból był ekstazą, pozwalającą na chwilę zapomnienia..
Puścił po chwili oblizując się.
- Grzeczne Dziecię. Posłuszne. Moje Dziecię, najlepsze na świecie.
Przeczesał ręką jej włosy, przekładając ramię przez kraty. Nie zareagowała na pieszczotę, mimo, że był czuły i delikatny.
- Powiedz moje Dziecię co chciałabyś dostać, a dostaniesz prezent od swojego Pana.
Minimalnie podniosła głowę patrząc na niego. Okazja. Dar.
Tylko raz wyszedł do niej z podobną inicjatywą i tylko raz coś jej podarował. To było kilka dni po tym jak zgładził Wojownika, przejął jego moc, a ją siłą wywlókł z domu rozbijając w nicość wszystkie zabezpieczenia i tratując co spotkał na drodze. Wtedy za pokorność i posłuszeństwo chciała nowe, całe, nie potargane ubranie i je dostała. Może tym razem również spełni jej życzenie?
- Kocyk – rzekła cicho drżąc wyraźnie pod wpływem powiewu wiatru - Zimno mi.
Omiótł spojrzeniem ciało swej własności. Zimno zniszczy jej skórę.
- Niechaj będzie kocyk.
Odszedł od niej, podążając ku tronowi w otoczeniu którego leżało wiele z najdroższych materiałów świata. Wybrał jeden, dość duży i ciepły by mógł służyć za kołderkę dla jego sługi. Po krótkim wahaniu wziął również jedną ze skór którymi wymoszczone było podwyższenie dla tronu. Wsunął jej skrawek koca przez kraty, obserwując jak uwięzione maleństwo błyskawicznie wciąga resztę zawijając się w niego. Po chwili kusząco wsunął też róg skórki, który również pochwyciła.
Tym razem nie puścił do razu jak szarpnęła.
- Chcesz drugi prezent tak za nic moje Dziecię? Złóż mi hołd jako swemu Panu, a dostaniesz i drugi.
Zawahała się czy nie puścić od razu gdy usłyszała jego słowa, jednak Malakhaii zdążył złapać ją za rękę i przyciągnąć ku sobie.
Pragnienie walczyło z dumą, a duma z rozsądkiem.
Skórka kusiła, była duża i ciepła, a nieubłaganie zbliżały się mrozy i nic nie wskazywało na to, by wampir planował ją przenieść do swego dworu zamiast trzymać na widoku wszystkich tych gości, którzy nie mieli prawa wstępu do jego domostwa, ale musieli znać jego moc. Nic tak dobrze nie świadczyło o niej jak miecz pokonanego Wodza oraz jego Kapłanka uwięziona w klatce i przyczepiona do smyczy jak pies.
Vi pewna była jednego- Malakhaiia nigdy nie uzna za swojego pana, nawet za skórkę czy jedzenie. To było oczywiste. Może uda się jednak załatwić tą sytuację tak, że ten odda futerko za mniej?
Załasiła się ostrożnie policzkiem do jego dłoni w uścisku której trzymał jej rękę- czule, delikatnie, z nadzieją że może mu to wystarczy na tą chwilę, bo inaczej nie będzie miała skórki.
Nieco zwolnił chwyt na materiale i ani się spostrzegł, jak ten w szybkim tempie zniknął wewnątrz klatki, zaś Victoria wykorzystując poluzowaną jej smycz zwinnie rzuciła go na podłoże i wskoczyła na niego bojąc się, że Pan zechce jej go zabrać.
Reakcja podwładnej rozbawiła go na tyle, że postanowił nie zrzucać drobniutkiej kobietki z zajętej rzeczy. Niech ogrzewa ciało, będzie smaczniejsza.
Niedługo i tak ją przeniesie do komnat by nie zamarzła, a w zamian za to grzała jego łóżko.

Mościła się wygodnie na zdobycznym posłaniu gdy do sali weszło kilku z wojowników Malakhaiia ciągnąc kogoś za sobą.
Mężczyzna był pobity, ledwie żywy, ale ona rozpoznała go natychmiast i rzuciła się ku niemu, brutalnie zderzając z dzielącymi ich kratami. Odkąd tu trafiła modliła się, by on i Gabriell zdołali umknąć. Sądziła, że może obaj schronią się w dziedzinie jej męża po tym jak zniszczono dom a ją porwano.
- Goratrix!!!
Dobry Pan spojrzał na nich z satysfakcją w oczach – na nagle ulegającą pasji sługę i rozpoznającego ją Tremera, który gdyby tylko mógł wyrwałby się im i skoczył do niej.
Gdyby tylko mógł...
Ale nie mógł.
Nie mógł już nic.
Ani on, ani ona, oboje zdradzieccy, oboje pokonani i żałośnie słabi.

Widział w jej oczach pragnienie, tęsknotę, chęć wydostania się z klatki.
I widział ten ogromny ból w jego oczach gdy patrzył na swoją dawną uczennicę uwięzioną w klatce jak zwierze.
Czuł radość.

Podszedł do klatki otwierając ją i pozwalając by rzuciła się do wyjścia, pociągając za sobą smycz. Zatrzymała się nagle z cichym okrzykiem bólu, kiedy złapanej przez niego smyczy zabrakło i dalszy ruch stał się niemożliwy, a ona ciągnąc do przodu wbiła sobie obrożę w szyję. Uchwycił smycz krócej, niemal przy obroży i tak podprowadził ją bliżej Goratrixa, uwięzionego w ludzkim ciele i klęczącego ze zmęczenia przed nimi.

W ich oczach był blask. Świat wokół nich dla tej dwójki nie istniał. ON dla niej nie istniał.
Szarpnął brutalnie za obroże, tak, że ta zagłębiła się w ciało powodując jęk cierpienia kainitki.
- Nie patrz tak na niego!!
Victoria na krótką chwilę popatrzyła na Malkava, zaraz po tym wracając wzrokiem do dawnego wychowawcy. Nic sobie nie robiła z JEGO obecności i nakazu.
Goratrix nieomal czując jej ból i nie będąc w stanie zrobić niczego innego by jej pomóc czy ulżyć, wyciągnął do niej niepewnie drżącą dłoń, chcąc choć na sekundę poczuć dotyk kobiety na skórze.

Nim zrozumiał czego ta dwójka pragnie, oboje tkwili naprzeciwko siebie, z cierpieniem w oczach i palcami zaplecionymi ze sobą. I ogromną miłością w swych oczach. Miłością, oddaniem i tymi uczuciami, których on sam nie znał.

JEGO sługa patrząca na innego więźnia z MIŁOŚCIĄ, która należała się TYLKO JEMU. Nieposłuszna i głucha na żądania. Bezczelna do granic możliwości.
Tak nie mogło być.
Rzucił dziewczynę na ziemię, dobywając zza paska obsydianowego ostrza, po czym jednym ruchem łapiąc Goratrixa za włosy, odginając głowę w tył, podrzynając gardło i dusząc go własną krwią.
Nie mógł niestety nacieszyć się wyrazem twarzy umierającego, bo ciszę okolicy przerwał zwierzęcy ryk bólu dochodzący z gardła Victorii.
Jak w zwolnionym tempie widział kobietę rzucającą się w ich kierunku, z niewyobrażalnym bólem w oczach ustępującym panice i załamaniu.
Jeden z jego ludzi, poprzednio pilnujących Goratrixa, kopnął ją w brzuch tak że przeleciała przez trawę, przeturlała kilkukrotnie i upadła u stóp jego tronu. Nie dała mimo to za wygraną, próbując ponownie podpełznąć do konającego Mistrza. Drugi najemnik przerwał tę drogę łapiąc Apostoła na włosy, owijając je wokół swej dłoni i w ten sposób podnosząc ją z ziemi, jednocześnie paraliżując powieki i zmuszając do patrzenia…
Nadal skowyczała nie mogąc się ruszyć i go uratować.

ON musi ją nauczyć szacunku. Musi wpoić jej, że ma prawo darzyć jakimikolwiek uczuciami TYLKO JEGO.

Przystawił kielich do krwawiącej szyi niegdysiejszego Maga Pana, zbierając krew do pucharu.
Goratrix był głupi odmawiając mu służby jeszcze zanim zdobył odłamki.
Gdy puchar był pełen Władca z Zachodu skierował swe kroki ku Apostołowi i będąc w zasięgu ręki ścisnął za szczękę tak by musiała ją otworzyć.
Rozpacz wydzierająca z jej spojrzenia była balsamem dla jego urażonej dumy.
Wlewał w gardło Ventrki krew jej adopcyjnego Ojca, patrząc jak ta krztusi się i usiłuje nie pić, co było niemożliwe. Nigdy wcześniej nie widział jej tak załamanej, tak rozdartej i zrezygnowanej.

Gdy vitae skończyła się odrzucił kielich na bok, ujmując jej smycz i pociągając za metal zmuszając ją do wstania. Spiął ją kajdanami- już się nie opierała, płakała tylko nieustannie i szlochała boleśnie. Złapał dziewczynę zdecydowanym chwytem ciągnąc zaraz po tym ze sobą do swojej komnaty.
Chciał by po tej zdradzie była tylko JEGO.
Udowodni jej swoją wyższość.

Kiedy zmusił ją do długiego i namiętnego pocałunku, rzucając po tym na łoże, nie zależało jej już na niczym.
- Błagam, zabij mnie. Zabij mnie Panie i nie każ mi tego wszystkiego znosić.
Krwawe łzy znaczyły ślady na nieskazitelnej bieli skóry.
Czuła się jak wydmuszka, bo najlepsze co miała w sobie już umarło pozostawiając ziejąca pustkę. Skoro znaleźli Goratrixa to niemal pewne, że znaleźli również jej męża.
Wampir uśmiechnął się z kpiną. Był zachwycony widokiem, emanującym z niej bólem, desperacją i całkowitą biernością. Językiem zebrał toczące się po policzkach krople, na koniec łącząc swe usta po raz wtóry z jej i zagłębiając się w ich słodyczy.
- Nie zabiję cię Apostole. Przysięgałem ci kiedyś, że pozostaniesz moja na zawsze. Wtedy miałaś jeszcze wybór jak mogło to wyglądać. Teraz już nie masz żadnej alternatywy. Ja jedynie dotrzymuje danego ci słowa moje Dziecię. Moje Dziecię, najlepsze na świecie.
Zwinne dłonie Pana owinęły się na jej talii rozrywając rząd guziczków w gorsecie.

Podczas gdy Malakhaii usiłował uporać się z jej suknią, ona modliła się wyłącznie o ogarniające ją ramiona szaleństwa, gdyż tylko one mogło doprowadzić ją do całkowitej obojętności i zablokować jakiekolwiek odczuwanie, pozwalając jakoś przetrwać nadchodzące mroczne czasy.
Na śmierć przestała już liczyć.



Cdn...