|
AKTUALIZACJA
Strona główna
Encyklopedia rodzaju wampirzego
Wampirza hierarchia
Historia kainitów
Tradycje
Klany
Sekty
Dyscypliny
Więzy krwi
Wampir: Maskarada
Podręcznik Ventrue
Ważni kainici
Zarząd Ventrue
Teksty różne
Konwenty
Plotki
Sesje
Muzyka
Twórczość
Galeria
Opowiadania
Wirtualna Biblioteka
O mnie
Download
Księga Gości
Ankieta
Linki
Podziękowania
Forum
Conclave- chat
Blog Ventrue1
Zblakane Dziecie
Dotyk wyczuwalny na czole był delikatny jak jedwab i chłodny jak alabaster. Posuwał się od brwi, przez skronie, policzek, drobny nos aż do wrażliwej skory ust, by tam z czułością i ostrożnością poruszać każdy jeden nerw.
Mruknęła z rozkoszy przez sen, na co zimny palec tylko mocniej rozchylił jej wargi drażniąc je zmysłowo.
Zaczęła się budzić powoli, nadal jednak leżała spokojnie, bezwładnie oddana zwinnym dłonią swojego upragnionego Pana.
Obawiała się, że kiedy tylko otworzy oczy zniknie zarówno Władca jak i czułości. Nie chciała tego. Nie teraz kiedy mogła mieć go tylko dla siebie, a kiedy On zajmował się tylko nią.
Pragnęła go jak vitae, jak powietrza, jak mroku. Robiła wszystko, by został i dal jej więcej. Więcej dotyku, więcej czułości, więcej siebie samego.
Pasja była tak wielka, że gotowa była oddać Mu się tu i teraz, gdyby on tylko wyraził taka chęć. A on najwyraźniej także jej pragnął, tak jak ona jego.
Wygięła Mu się pod dłonią, nadal zamykając oczy. Otarła się ufnie policzkiem o jego dłoń, pocałowała i zaczęła lekko ssać muskający wargi palec.
Zapomnienie.
To było takie łatwe, takie nęcące.
Jęknęła, kiedy ją pocałował, podkładając ręce pod głowę. Objęła go mocno, zaplatając ręce na szyi i plecach. Na kolejny pocałunek zareagowała zaciskając się na nim mocniej.
Cudowne uczucie.
Być jego i mieć go dla siebie.
Przygładziła włosy mężczyzny po czym leniwie otworzyła oczy chcąc doświadczyć zielonego spojrzenia jej Mistrza...
I zobaczyła Malakhaiia...
Szok był ogromny. Nie mogła przypuszczać co zastanie po przebudzeniu, a to co zobaczyła wstrząsnęło nią.
Władcy musiało tu nie być juz od dawna, więc cały czas kiedy śniła oddawała się w ręce Malakhaiia, ani trochę świadoma tego co robi oraz podejmowanego ryzyka.
Teraz Malkavian tkwił nad nią, a niezaspokojona żądza malowała się w jego szaroniebieskich oczach.
Pragnienie posiadania i ekstazy.
Wampir popatrzył jak zaskoczenie, a następnie przerażenie maluje się w oczach kobiety, która leżała pod nim i ledwie przed chwila była gotowa oddać się jego żądzom.
Chyba nie na to liczyła. A dokładniej- nie na tego. Dobrze wiedział kogo oczekiwała na jego miejscu i bawiło go to, jak ta mała, słaba, nędzna istota może liczyć na to, że Władca obdarzy ją takim zaszczytem.
Uśmiechnął się jak krokodyl który złapał ofiarę.
- Nie mnie się spodziewałaś ,prawda? Pragnęłaś Pana. Tego, którego nie możesz mieć, lub który nijak nie zechciałby ciebie...Zbłąkane Dziecię...
Wstał uwalniając ją i pozwalając się podnieść. Z nieukrywanym rozbawieniem patrzył jak Victoria pospiesznie usuwa się z zasięgu jego rąk, zwijając u wezgłowia i jak nerwowo strzela oczyma po sali. Kogoś- albo czegoś -najwyraźniej szukała.
Victoria spanikowana rozglądała się po komnacie. Juz wiedziała, że jej poprzedniego gościa tam nie ma, ale liczyła że odnajdzie chociaż porzucony gdzieś miecz. Długo nie mogła go namierzyć, aż w końcu zlokalizowała go tkwiącego w fotelu, z dala od niej i tam gdzie został rzucony przez Wojownika.
Daleko. Zbyt daleko. Pomyślała czy Malakhaii jest uzbrojony. Jeśli ma szczęście to może nie.
Malkav spojrzał na nią, unikającą jego towarzystwa i do głowy przyszła mu pewna myśl.
- Zbieraj się z łóżka. Pan kazał cię zabrać na nauki.
Zerknęła zaskoczona na wampira.
- Władca? Już?
- A myślisz że ile będziesz tu spala i żarła za darmo? Nie jesteś na wczasach. Ruszaj się albo zaciągnę cię na szkolenie w tej szmacie co masz na sobie.
Wstała z łóżka, ale nadal mu nie dowierzała. Sięgnęła po przygotowane wcześniej ubranie, które Wojownik przełożył na ramę łoża. Cos jej tutaj nie pasowało. Trzymając ubranie w ręce spojrzała wymownie na Sługę, w odpowiedzi na co ten się tylko drapieżnie uśmiechnął.
- Ubieraj się, na co czekasz? Ja nie zamierzam specjalnie wychodzić...
Skrzywiła się zdegustowana, po czym niewiele myśląc wciągnęła spodnie, wkładając w nie tunikę w której spala. Następnie szybko założyła buty i zaczęła zwinnie zapinać guziki od surduta. Tym razem to kainita wyglądał na zawiedzionego.
Kiedy była gotowa z całkowitą naturalnością podeszła do fotela, podniosła miecz i obwiązała go wokół pasa. Ukradkiem obserwowała czy Malakh nie zaprotestuje, ale on nie robił zupełnie nic.
Może naprawdę nic nie planował i to jej paranoją brała nad nią górę? Może faktycznie Władca kazał ją przyprowadzić?
Stanęła przed nim pewnie gotowa do wyjścia.
Czarny surdut ułożył się idealnie na biodrach, złote hafty lśniły lekko w przytłumionym świetle, a długie, zaprasowane na kant nogawki zasłaniały buty aż do kostek. Miecz dopełniał dzieła, pewnie tkwiąc u boku.
Stanęła przy Malkavie pewnie, w lekkim rozkroku. Obiecała sobie, że nie da mu poznać że się boi. Spojrzał na kobietę przelotnie ale nie rzekł nic.
- Chodźmy.
Ruszył sprężystym i zwinnym krokiem w kierunku wyjścia, a ona podążyła za nim.
Nie mówili nic przez cały czas gdy wędrowali labiryntem korytarzy. Victoria zgubiła się już przy trzecim czy czwartym zakręcie. Wyglądało jednak na to, że Malakhaii bardzo dobrze wie dokąd zmierza i być może zna nawet prostszą drogę ale złośliwie prowadzi Ventrkę tą dłuższą. Po dobrych kilku minutach kluczenia byli na miejscu. Otworzył drzwi I wszedł do środka zamykając je dopiero wtedy, kiedy Vi także znalazła się w pomieszczeniu.
Okazało się, że była to ta sama komnata którą poznała kiedy pierwszy raz obudziła się w niewoli- komnata Malakhaiia. Zaniepokoiła się nieco zastanawiając uporczywie dlaczego ją tu przyprowadził i wspominając niedawny sen który rozgrywał się dokładnie w tej samej scenerii.
Czy trening nie miał polegać na trenowaniu zamiast przesiadywania w pokoju Szaleńca?
Rozejrzała się czujnie omiatając wzrokiem rzeźbione łoże z baldachimem, kominek z ornamentami, aż wreszcie półki z księgami i osobliwe ozdoby tkwiące na ścianach. Tytuły woluminów spowodowały u niej dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa, acz musiała przyznać że ich treść wiele mówi o upodobaniach właściciela. Główną ich tematyką były mity ludów starożytnych, zakazana magia, wymyślne sposoby tortur oraz prastare obrzędy. Kilka tomów w ogóle nie miało tytułów, a kainitka zaczęła poważnie wątpić czy chciałaby je poznać nawet gdyby tam tkwiły.
- Wspaniała kolekcja, czyż nie? Ktoś taki jak ty powinien potrafić ją docenić.
Ujrzała w oczach białowłosego zainteresowanie i pasję kiedy mówił o tych woluminach. Nie mogła nie przyznać mu jakiejś szczątkowej racji. Zbiór był czymś na co można było popatrzeć.
- Twa kolekcją jest zaiste imponująca. Ciężka i mroczna, ale mimo wszystko piękna i budząca respekt. Długo ją gromadziłeś?
Uniósł wzrok krzyżując z nią spojrzenie.
- Długo. I krwawo. Nie każdy poprzedni właściciel miał na tyle rozsądku by oddać swe księgi po dobroci.
Uśmiechnął się gorzko zanurzając się we wspomnieniach. Zajęło mu to chwilę po czym myślami wrócił do niej. Był ciekaw jej reakcji.
Kiedy spojrzał na jej twarzy malowało się zarówno zaciekawienie jak i jakiś wstręt wywołany wyznaniem.
- A ty jak gromadziłaś swoje zbiory? Może nie kosztem innych osób, nie wspominając już o twoim starym mistrzu?
Nie uzyskał odpowiedzi.
- Interesuje cię to?
- Hmmm?
Wyrwała się z zamyślenia.
- Co? Ach tak, to interesujące, chociaż jak dla mnie zbyt destruktywne i brutalne. Wole nieco jaśniejsze i subtelniejsze formy przejawów Mocy.
- Szkoda, jaka wielka szkoda. To taki szeroki wachlarz zdolności i wdzięczna dziedzina studiów. Miałem nadzieje że chociaż ty zaczniesz podzielać mą pasję. Prawdziwy Taumaturg w rodzinie i taki ogromny zawód...
Pokręcił głową z żałością i wyrazem zawodu. Przez krótką chwilę Victoria była przekonana, że ma do czynienia z kimś komu sprawiono życiowy zawód, a ten stracił sens życia. Nie trwało to długo. Wkrótce Malakhaii przestał rozpaczać i zaczął patrzeć z dawką nowej siły i pasji. Grymas miny mającej przypominać uśmiech wykrzywił jego twarz.
- A może nikt ci nie pokazał piękna tej siły? Nie miałaś dobrego nauczyciela i przewodnika? Ja mógłbym ukazać ci mroczny urok tej dziedziny i efekty które ona powoduje...
Podszedł do niej i ręką przeciągnął po odsłoniętym kawałku szyi, następnie łapiąc za włosy, odginając głowę do tyłu i składając pocałunek na ustach kobiety.
- Gdybyś poszła ze mną stalibyśmy się potężniejsi iż On. Byłabyś moją, w łożu i u mego boku jako druga władza. Nie tęskniłabyś więcej za czułością i wolnością. Oddałbym ci taki kawałek świata jakiego byś tylko zapragnęła. Nikt nie stałby nam na drodze i nie próbował narzucać swoich zasad. Zamiast służyć moglibyśmy być Bogami i panami doczesnego świata. On nigdy cię nie uzna za równą sobie czy równą czemukolwiek na co warto zwracać uwagę. Ty pragniesz Jego, ale On na ciebie nawet nie spojrzy, nie licz na to nawet. Dlatego możesz albo mieć mnie i cokolwiek u mojego boku jako ma podpora, albo odrzucić moją propozycję i nie mieć zupełnie nic. Ani potęgi, ani Jego, ani nawet odrobiny szacunku. A może nawet i życia...
Ucisk na szyi wzmógł się, napór na jej ciało także i już po chwili Victoria leżała na jego łożu próbując wyswobodzić się z żelaznego uścisku rąk i długiego, namiętnego pocałunku. Wiła się pod nim próbując wyślizgnąć każdą możliwą drogą ale to nie przynosiło efektu.
Poczuła jak rozpina jej górne guziki od surduta i jak przybliża swe usta do jej szyi. Dotyk skóry jego warg na jej ciele tylko podsycił wolę walki, ale rozchodzący się od nadgarstków coraz dotkliwszy ból wywoływany mocniejszym zaciskaniem dłoni przez Malkaviana uniemożliwiał jakiekolwiek działanie. Promieniujący ból ogarnął całe przedramiona i Victoria jęknęła cicho spod swego napastnika, dając mu jasno do zrozumienia że robi jej krzywdę. Jedyną reakcją na to były kły wampira zatapiające się w jej gardle.
Gorący strumień gęstej posoki wytrysnął w jego usta gdy przebił skórę, jednocześnie wyrywając od Apostoła jęk bólu zmieszanego z rozkoszą. Nie potrafiła się bronić w tym stanie, bo chociaż połączony z cierpieniem Pocałunek robił swoje. Jedyną formą oporu na jaki mogła sobie pozwolić były urywane, pojedyncze piski, słabnące z każdą chwilą.
Malakhaii szybko zreflektował się, że takie picie nic mu nie da, gdyż błyskawicznie ją wysuszy i cała zabawa zbyt szybko się skończy. Po chwili zdecydował się zalizać ugryzienie, wcześniej jednak grzebiąc w nim jeszcze językiem.
To nie była słaba krew by tak łatwo ją oddać.
Ventrka niepewnie otworzyła oczy kiedy poczuła, że vitae przestaje z niej tak gwałtownie wypływać, zaś Malkav przenosi się niżej. Teraz jego dłonie znajdowały się na jej biodrach, a jego jeszcze bardziej szalone i pożądliwe spojrzenie utkwione było w jej oczach.
Nacisnął nieco brutalnie na kości, jednocześnie ściągając kobietę niżej po stosie poduszek, tak, by leżała płasko pod nim. Ten szybki, zdecydowany ruch przez chwilę wywołał w niej dreszcz czegoś, co można było nazwać podnieceniem, a co nie umknęło uwadze wampira.
Podniósł kąciki ust patrząc na nią z wyższością i szykując się na kontynuacje gry.
Malkavian z rosnącym zainteresowaniem obserwował coraz to ciekawsze reakcje kainitki.
Tak jak apetyt rośnie w miarę jedzenia, tak jego nietypowe pożądanie rosło w miarę jej prób oporu lub krótkich chwil uległości.
Przycisnął ją do lóżka jeszcze silniej niż poprzednio, a potem z mocno zdezorientowanej bólem i swoim położeniem Vi zaczął uparcie zdejmować surdut, nieszczególnie sobie z nim radząc.
Zrażony niepowodzeniami wreszcie nie wytrzymał i z furią pociągnął za materiał.
Kobieta pisnęła, na co Malkavian odruchowo zamachnął sie w jej kierunku, wyhamowując dopiero tuż nad jej ciałem. Tam powoli rozwinął dłoń z pięści i pogładził ją po twarzy.
- Słodka...
Poczuła, jak jego usta delikatnie łączą sie z jej, a język wampira wślizguje miedzy jej wargi.
Cichy jęk.
Krew. Mocna, ciepła krew w ustach. Pokusa.
Malakhaii przegryzł swój język by skusić ją vitae. Wiedział, że na to nie pozostanie obojętna. Zbyt silna esencja by nie zareagowała.
Język przesuwający się wzdłuż jego, smakujący krew i drażniący nerwy. Po chwili nieco mocniejszy ruch, nikły odgłos z gardła kobiety, a następnie uczucie że ta pochłania jego esencje, coraz bardziej się temu poddając.
Ramiona Malakhaiia owinęły ją w pasie, przyciągając bliżej siebie. Była zbyt zaaferowana sanguinis by reagować. Przygryzła jego język mocniej, popłynęło więcej Vitae, a kainita tylko się wygiął, po chwili ponownie ciągnąc ją ku sobie. Jego ręce tym razem szybko uporały się z surdutem, szczególnie że kobieta nie stawiała już oporu. Musnął zębem jej wargę i już smakował krwi, pozwalając czasem by ich esencje się mieszały. Pomruki zadowolenie dochodzące spod niego.
Właśnie tak mała. O to chodziło. Dobre??
Mocniejszy jęk na dźwięk telepatycznych myśli. Oszołomienie i rozkosz.
Opadli oboje na łóżko Sługi.
Pomyśl, że tak może być zawsze, każdej nocy i w każdym świecie który podbijemy. My dwoje, bez Władcy i jego ingerencji, tylko my. Możemy mieć wszystko, zamiast być sługami kogokolwiek. Nie chciałabyś władać swym światem i być wolna od jego szantażów?
Odmruknęła coś i dopiero potem uchyliła powieki, nadal przyćmiona rozkoszą nietypowego Pocałunku.
Zebrała myśli choć trochę.
Wolność? Przecież ty sam jesteś zaprzeczeniem wolności, ty mnie tutaj sprowadziłeś
Zbłąkane Dziecię, moje małe. Myślisz, że ja chciałbym cię jemu oddać? Ja ze wszystkich, którzy widzą jego tyranię? To on odebrał mi ciało, by pójść po ciebie, a następnie na mnie zrzucić winę. Udawał przed tobą dobro, winą obarczając mnie i to tylko dlatego, że chciał cię po swojej stronie. Czemu więc to on, kiedy już ujawnił się w mej skórze kazał ci klęczeć przed nim i pić cykutę jego krwi?
Victoria poczuła się jeszcze bardziej oszołomiona po tych słowach niż po samym piciu krwi. Jeden oskarża drugiego, ale gdzie leży prawda?
Ale mimo to to ty próbowałeś mi zrobić tatuaż.
Nie ja Dziecko, a on. Ja chciałem tylko wyjść, to on zrobił resztę.
Pocałunek, długi i głęboki. Sama nie wiedziała kiedy jej dłoń zaplątała się we włosy szarookiego, a nogi objęły jego biodra.
Zamęt. To teraz czuła. Zamęt i krew wampira na języku, która budziła w niej dawno zapomniane pragnienie polowania, radości z sączenia Vitae i bycia tak blisko kogokolwiek.
Samotność. To było ostatnie uczucie mające ją w swej władzy zanim tu trafiła. Samotność i melancholia do której nikomu nie chciała się przyznać. Obezwładniające uczucie pustki i bezsensu istnienia.
Przybycie tutaj to zmieniło. Było traumatyczne, ale coś w końcu zaczęło się dziać.
A teraz to.
Wyczuła pewne ręce Malakhaiia sunące po satynie i jej żebrach i nagle przypomniała sobie sen.
Dreszcz wstrząsnął jej ciałem i cały czar sytuacji gdzieś prysł.
Odwróciła głowę od wampira, uwalniając się od jego ust. Zerknął nieco urażony i zaskoczony, ale nie rezygnował ze swego planu. Wślizgnął się palcami pod koszulkę którą miała na sobie, łapczywie smakując nimi gładkiego ciała.
Kobieta przymknęła oczy dając sobie tą krótką chwilę przyjemności. Szybko jednak rozsądek dał znać o sobie. Sen. Tortury. Brutalny gwałt. Śmierć.
Pewnie złapała Malkaviana za przeguby rąk i wysunęła je spod swego stroju.
- Dość.
Utkwił w niej zdziwione spojrzenie.
- Co?
- Powiedziałam: dosyć. Puść mnie już i zaprowadź do mojego pokoju. Musze pomyśleć o tym co mi powiedziałeś.
Sługa był wyraźnie zły i dawało się to już zauważyć. Nadal się nie ruszył ze swego miejsca na ciele Ventrki. Zmarszczył brwi.
- Pomyśleć? Tu nie ma o czym myśleć, tutaj trzeba działać. Czas odebrać Władcy jego potęgę i zająć jego miejsce zanim on się zorientuje co planujemy. Wtedy to będzie nasz koniec.
- Jakich nas, Malakhaiiu? Nie istnieje coś takiego jak my. A ja się nie mieszam, ja chce tylko wrócić do siebie, nie będę brać udziału w grach o władzę.
Pokręcił głową. O nie, to się tak nie skończy. Nie pozwoli jej odejść. Nie po tym co usłyszała.
- Stąd odwrotu nie ma już, spalone mosty
I gra pozorów wreszcie kończy się...
Mruknął jej do ucha powodując drżenie drobnej kainitki pod sobą. Próbowała mu się wyślizgnąć ale ją przytrzymał. Zacisnął mocniej kolana na jej biodrach przytwierdzając tym samym do podłoża, a następnie przesunął językiem po brodzie i wzdłuż ust.
Ponownie odwróciła głowę, czym wprawiła go w solidną wściekłość.
Zacisnął dłonie na jej nadgarstkach.
- Nie bądź głupia. Dobrze wiesz że twoim przeznaczeniem jest należeć do mnie i stać po mojej stronie. Wolisz żebym przywiązał cię łańcuchem do mojej nogi i trzymał jak psa przy tronie kiedy zwyciężę? Władca nie jest wieczny, za dużo błędów popełnia i nie wie w jaki świat się pakuje. Za to ja wiem coś, o czym on nie wie. I wiem że ty możesz mi to dać. Trzy odłamki z twej kolekcji i twe słodkie oczy mówiące mu że przeprowadzisz go ze sobą to swego świata, a on już nigdy nie będzie nam przeszkadzał. Nie stawaj po stronie przegranego który chce pozabijać ciebie i twych ludzi.
Victoria przestała się szarpać. Przez dłuższą chwilę leżała pod nim nieruchomo spoglądając w pełne szaleństwa i pasji oczy Malakhaiia. Co on, do diabła, planował?
- O czym ty mówisz? Na co ci moje odłamki?
- Nie tylko odłamki. Chce całej ciebie. Z odłamkami. A odłamki są bronią, ale o tym nie powinnaś wiedzieć, to moja część planu. Ty masz tylko robić co ci powiem i wodzić go za nos pod moim kierownictwem. A kiedy pokonam go w ziemskim dominium i odbiorę mu jego moc dla siebie, wtedy przejmiemy władzę zarówno tam jak i w każdym świecie który kiedykolwiek posiadał. Czy to nie brzmi cudownie?
- Oddam ci odłamki, a wtedy ty zabijesz zarówno jego jak i mnie? Nie jesteś kimś, kto chciałby się dzielić władzą z kimkolwiek. W to ci nie uwierzę.
Uśmiech rozorał twarz wampira. Jest zabawna.
- Oczywiście że ja nie mam zamiaru się niczym dzielić. Ale nie jestem też z gatunku tych którzy lubią być sami przez dłuższy czas. Nie podoba mi się ani puste łóżko ani brak Kalickiej krwi do picia w długie upojne noce. Dlatego nie mam nic przeciwko posiadaniu ciebie, wraz z moimi światami. A ty będziesz mieć wszystko przeze mnie. Czy to taki zły układ dla ciebie? Bo nie ma lepszych i nigdy nie będzie.
- A jeśli odmówię oddania ci kawałków Bramy? Co zrobisz wtedy?
- Znajdę brakujące 5 i z nimi zrobię to co zamierzam. Ale ty wtedy stracisz wszystko. A jeśli zobaczę cię z nim i zobaczę twą zdradę, wtedy zginiesz jeszcze bardziej bolesną śmiercią niż on. Nie możesz być niczyim Apostołem jak tylko i wyłącznie moim. Natomiast teraz, myślę że nadszedł czas, byś złożyła mi pierwszą ofiarę- ofiarę z twego ciała i twojej krwi, na znak naszego nowego przymierza i twej jedności z nowym Bogiem wszechrzeczy.
Brutalnie zagłębiające się w ciało kły i żelazny uścisk na rękach. Ból.
- Ja.. mam
tylko jednego.. Boga
Malakhaiiu.
Ciche słowa, szept gdzieś koło jego ucha, a potem krew zamieniająca się w kwas w jego ustach i to odrażające uczucie oddania sprawie, z którą on nigdy nie miał nic wspólnego.
Splunął vitae odskakując daleko od niej pod ścianę. Czuł, że krew wypaliła mu dziury na brodzie i piecze w przełyku. Głupia suka.
Victoria niezgrabnie przetoczyła się na bok i zsunęła z łóżka, zabierając przy okazji swój miecz. Upływ krwi dawał się we znaki, była oszołomiona i osłabiona. Chwiejnie stanęła na nogi zerkając w kierunku oburzonego Malkaviana. Jego furia była wyczuwalna w całej komnacie.
- Atakujesz mnie wiarą? Ty, mój Apostoł? wysyczał z narastającą wściekłością- Zapomniałaś tylko o tym, że twoja wiara nie na wszystko działa.
Otarł twarz rękawem i próbował powoli regenerować, co mu się nie udawało. To dopiero doprowadzało go do pasji.
Zanim zrozumiała co się dzieje, uderzyła o ścianę. Potem o drugą i trzecią; pociekła krew. Telekinetyczna siła przez chwile przestała działać i Ventrka upadła ciężko na ziemię. W ręku nadal ściskała miecz, ale delikatna panika powoli zaczęła robić swoje. Sen. Wstrętny, realistyczny sen, który myślała, że udało się jej zapomnieć po wizycie Władcy.
Białowłosy podszedł do niej, złapał za gardło i podniósł na wysokość swojej twarzy. Był od niej wyższy więc szybko straciła grunt pod nogami dusząc się zarazem. Odruchowo złapała wolną ręką za jego dłoń, w drugiej trzymając ostrze.
- Powinienem obedrzeć cię żywcem ze skóry głupia suko. Za kogo ty się uważasz by stawać przeciwko swojemu Panu?
Potrząsnął nią jeszcze wzmagając chwyt. Victoria w przypływie paniki i braku powietrza do którego była przyzwyczajona zawierzgała tylko nogami w powietrzu. Zacisnął dłoń do oporu, na tyle by nie zmiażdżyć jej kręgosłupa.
- Mam ci skręcić kark albo jeszcze lepiej wyrwać głowę? Nie znoszę niesubordynacji i nieposłuszeństwa moich Sług. Zawodzisz mnie co krok.
Ciepła, gęsta krew pociekła po jej szyi gdy stopniowo zagłębiał w nią pazury. Więcej bólu. Przerwał jej ledwie utrzymywaną granice pomiędzy rozsądkiem i paniką na rzecz tej drugiej. Zareagowała odruchowo, jak każde zwierze gdy chce się bronić. Zaatakowała.
Zbyt późno pojęła tylko, że dyscypliny tu nie działają. Planowała z całą mocą swej krwi ciąć wampira przez pierś i rękę, zmuszając do puszczenia i dotkliwie raniąc. Niestety, brak potencji przełożył się na niezdarność manewru. Nie zdołała zrobić mu nic więcej poza draśnięciem dłoni, którą odruchowo cofnął upuszczając ją na ziemię. To jednak było zdecydowanie za mało by go powstrzymać.
- Głupia. Czy sam Władca nie powiedział ci, że masz szanse i prawo walczyć ze mną jedynie w swoim własnym pokoju, bo wszędzie indziej nie dasz rady zrobić nic? Odchylił moją moc tylko na tamto pomieszczenie wierząc, że z niego nie wyjdziesz. Ale ty poszłaś i teraz próbujesz mnie atakować w mojej własnej dziedzinie, gdzie twoje umiejętności nie znaczą zupełnie nic?
Victoria skuliła się na ziemi, wystraszona i zdezorientowana co powinna teraz zrobić. Bała się doprowadzić Malakhaiia do jeszcze większej wściekłości. Chciała stamtąd uciec, ale nie miała pojęcia jak i w którą stronę, a jej potęga była bezużyteczna. Poczuła się tak samo bezbronna jak przy spotkaniu z Władcą, kiedy musiała pić jego krew.
Silny kopniak w brzuch przerzucił ją przez całą komnatę i zatrzymał na ścianie. Wypluła podeszłą do ust krew i otarła wargę. Nawet nie próbowała się bronić licząc, że wampir szybko się znudzi i da spokój jeśli nie natrafi na opór. Myliła się co do tego.
Dopadł do niej w ułamku sekundy, wyrywając z dłoni sztylet, rzucając nią o ścianę, aż w końcu przytwierdzając ją do niej poprzez przebicie ostrzem żołądka. Lepka, gęsta ciecz cieknąca z rany i jeszcze mniej siły.
Widziała, z jaką mroczną radością i satysfakcją patrzy na nią, taką upokorzoną, ranną i zdaną na jego łaskę. Zastanawiała się co jeszcze dla niej planował, chociaż nie była do końca pewna czy chce to wiedzieć.
Odruchowo zasłoniła się przed ciosem uzbrojonej w pazury dłoni, który wymierzył w jej głowę. Atak spowodował rozoranie całego przedramienia, włącznie z poprzecinaniem mięśni i ścięgien. Ból był nieznośny, do tego nasilał się z każdą chwilą. Nie minęło dużo czasu jak uświadomiła sobie, że właściwie nie czuje połowy lewej ręki i nie jest w stanie nią poruszać. Co gorsza nie miała nawet nadziei na szybkie zregenerowanie tego, bo przecież rany po szponach nadnaturali nie goją się tak łatwo. Przybita do ściany, niemal bez krwi i z uszkodzonym ramieniem miała coraz to mniej sił by wyjść z tego nawet nie tyle cało, co wyjść w ogóle.
Fala jeszcze potężniejszego bólu przetoczyła się przez jej ciało kiedy złapał ją za przedramię, zaciskając na nim palce a następnie wyginając do siebie. Usłyszała trzask kości, które następnie rozcięły skórę wydobywając się ze świeżo powstałej rany. Odłamki kości wbijały się w miękkie części ciała, deformując cały staw i uszkadzając ją jeszcze mocniej. Malkavianowi mało było ją uderzyć- musiał wyłamać jej rękę ze stawu by zaspokoić swoją żądzę ukarania próby obrony.
Dla niego był to jednak dopiero początek całego procesu zemsty.
Zerwał ją ze ściany nawet nie kłopocząc się by wcześniej wyjąć nóż z brzucha Ventrki, po czym półprzytomną z bólu i braku sanguinis rzucił sobie pod nogi. W tym stanie kobieta mogła ledwie pełzać.
Kopniakiem przestawił ją do podnóża swego łoża, samemu skacząc na nie i układając się wygodnie. Wielka plama krwi zabarwiła podłogę na czerwono, plamiąc przy okazji frędzle z narzuty na malkaviańskim posłaniu.
Mężczyzna założył ręce za głowę, moszcząc się w swoim leżu i zerkając czasem z zainteresowaniem na swego więźnia. Była taka nieporadna i taka słaba przy nim. Schylił się po jakimś czasie, złapał ją za szyję i podciągnął tak, by głową leżała na materacu. Językiem przesunął po zakrwawionych wargach dziewczyny, smakując z lubością jej mocną krew. Przez krótki czas zaczął ją nawet czule gładzić po włosach.
- Mój mały Apostoł, moje Dziecię
Jak teraz brzmi twoja odpowiedź? Jesteś ze mną czy jesteś przeciwko? Służysz nie czy innemu? Ulegasz moim kaprysom i władzy czy wybierasz śmierć? Gwarantuje ci, że nic, cokolwiek zrobię z tobą za twoją uległością nie będzie bolało tak bardzo jak umieranie
Paskudny uśmiech i mina drapieżcy, który gotów jest pożreć swoją ofiarę. Trzymał ją nadal na swoim łóżku, czekając na odpowiedź, w której żadna z dwóch przedstawionych jej możliwości i tak nie była lepsza od drugiej.
Victoria nie wierzyła bowiem, ż poddanie mu się da jej cokolwiek więcej albo oszczędzi bólu niż trwanie przy swoim. Przez chwilę zastanawiała się nawet czy nie zaryzykować, ale szacunek do samej siebie i twardego trzymania się własnych zasad ostatecznie i tak zwyciężyły.
- Idź do diabła, Malakhaii...
Krew w żyłach wampira niemal się zagotowała. Uderzył nią kilkukrotnie o ramę łoża, miażdżąc część kości i dając upust swej furii. Tego jednak było za mało za jej impertynencje.
Wcisnął jej rękę do gardła, rozrywając szczękę, łapiąc za język i wyrywając go w szale. Okrzyk bólu, a potem niezidentyfikowany pisk rozniósł się po komnacie.
Następny kopniak i ściana. I jeszcze raz, i jeszcze...
W końcu straciła przytomność.
Obudził ją smak krwi w ustach. Cudzej krwi. Zobaczyła nad sobą Malkaviana- z rozciętego nadgarstka wprost do jej ust skapywała życiodajna esencja.
Powrót do świadomości był mimo to bardzo bolesny. Nie miała chyba na ciele kawałka który by jej nie bolał. Nadal nie mogła mówić bo nie miała języka, nie mogła też poruszać szczęką. Nie wydawało jej się także, by humor wampira cokolwiek się poprawił, stąd nie rozumiała dlaczego ją karmi zamiast zakończyć sprawę ostatecznie jak się odgrażał.
-Nie zabije cię tak szybko. I nie pozwolę zbyt łatwo umrzeć. Zamęczę cię na śmierć skoro nie chcesz być moim Apostołem.
Zamknęła oczy ciężko i przesunęła głowę by nie pić. Cios w twarz uświadomił jej popełniony błąd.
- Nie zdechniesz dopóki ja ci nie pozwolę, a nie pozwolę ci jeszcze jakiś czas.
Przytrzymywał jej głowę zmuszając do przyjmowania krwi. Najwyraźniej była już w na tyle nieciekawym stanie że wolał nie ryzykować, że zapadnie mu w letarg albo przypadkiem zejdzie przedwcześnie. Wówczas nie mógłby się zemścić za zdradę.
Kiedy uznał, że ma już dość vitae by przeżyć jego dalsze plany zabrał rękę, odrzucając kainitkę na podłogę.
Skuliła się błyskawicznie nie chcąc być dalej bitą. W tym czasie Malak nalał sobie wina i zasiadł fotelu sącząc je powoli i obserwując co jakiś czas poczynania swej ofiary. Kiedy na jakiś czas skierował swoją uwagę na coś innego, Victoria jak tylko szybko potrafiła wślizgnęła się pod jego łóżko, chowając przed całym światem. Chciała się chociaż trochę zregenerować, bo od bólu zaczynała szaleć. Zaczynała nawet zastanawiać się czy nie byłoby rozsądniej wmówić mu, że zrobi jak on chce, a dopiero kiedy zdoła się stąd wydostać przedstawić sprawę Władcy. Obawiała się jednak, że teraz jest już na to zbyt późno.
Sługa spojrzał po chwili na miejsce, gdzie wcześniej leżała Ventrka, ale jej już tam nie było. Zmarszczył nieco czoło, podniósł nieznacznie z fotela by poprawić widoczność, a kiedy i tak nic nie dostrzegł zaczął węszyć. Po kilku sekundach miał ją namierzoną.
- No chyba żartujesz...
Wstał, przeszedł dookoła lóżka, przyklęknął przy jednej stronie i unosząc narzutę spojrzał pod mebel, napotykając parę wielkich, wystraszonych niebieskich ślepi.
- Wypełzaj spod tego łóżka, nie skończyłem z tobą.
Ślipia zamrugały, ale żadnej innej reakcji nie było. Ventrka dalej tkwiła niewzruszenie pod łóżkiem ani myśląc wyjść.
- Wyłaź powiedziałem!
Odruchowo cofnęła się do tyłu, by być jak najdalej od niego. Kiedy tylko Malakhaii wykonał ruch ręką próbując wsunąć ją pod łóżko i złapać kobietę, usłyszał przeciągły koci jazgot i groźne fuknięcie.
Prychnął pogardliwie, pchając rękę głębiej i próbując ją schwytać. Kiedy wyczuł pod palcami materiał jej ubrania zaczął ciągnąć ku sobie, co spotkało się z ostrym sprzeciwem w postaci kłów wbitych w dłoń. Warknął zły, ciągnąc nadal, na co poczuł, że uwięziona w uścisku istota tylko z furią macha głową wyrywając mu tym samym kawałek ciała i zapierając mocniej pod łóżkiem.
Syknął rozwścieczony, szarpiąc raz a porządnie i wyciągając ją spod mebla, nadal fuczącą na niego i z brodą umazaną jego krwią. Uderzył ją kantem drugiej dłoni w kark, tak że na chwilę zobaczyła ciemność przed oczami i odruchowo puściła trzymaną kłami dłoń.
Kiedy tylko uwolnił się od jej zębów, Malakhaii złapał ją za kark i zaczął uderzać jej ciałem o ziemie.
- Co chciałaś zrobić kotku? Gryziesz swojego pana? Jeszcze za mało kości ci zgruchotałem?
Kolejne uderzenie i żebra przebijające się przez skórę. Po następnych dwóch zaczęła pluć krwią z poprzebijanych płuc. Kiedy w ogóle przestała mu się ruszać upuścił ją w końcu na grunt.
Drgnęła tylko nieznacznie i to był jedyny znak że nadal żyje i jest przytomna. Poza tym nawet nie próbowała się ruszać.
Poczuła że uderza plecami o ścianę, a coś szybkiego i ostrego przecina jej brzuch. Po chwili leżała na ziemi, a ciepła, gęsta krew spływała jej na przyłożoną odruchowo do brzucha rękę. Nie radziła sobie z zaleczeniem obrażenia i wykrwawiała się doszczętnie. Malkavian się śmiał.
Cienie w pokoju nagle zaczęły gęstnieć i przybierać bardziej trójwymiarowe kształty, w akompaniamencie cichych syków i skrobania. Victoria nie zdawała sobie sprawy czym są, gdyż znane ze strefy mroku cienie nie wydawały nigdy żadnych odgłosów, a te tak. Zaczęło ją to mocno niepokoić.
Cienie początkowo powoli, a następnie coraz szybciej i szybciej zaczęły posuwać się w jej kierunku doprowadzając ją do paniki. Pierwszego który wystrzelił w jej stronę zdołała jeszcze uniknąć- kolejnych już niestety nie.
Poczuła, jak te z impetem powalają ją na ziemię, wiążąc silnie i unieruchamiając zupełnie. Były oślizgłe i cuchnące, całkiem jak wtedy kiedy obwiązały ją na skałach przed ujawnieniem się Władcy. Podobnie jak tamte powodowały też mdłości.
Zanim kainitka uświadomiła sobie o co chodzi, pierwszy z cieni zniknął w jej brzuchu, po chwili dotkliwie wgryzając się w jelita. Chciała krzyknąć, ale bez języka to nie było takie proste. Wydała z siebie tylko jakiś bliżej nieartykułowany dźwięk bólu i sprzeciwu, po czym zaczęła wić po ziemi próbując zmusić mackę do odwrotu. Ku jej rosnącemu przerażeniu, nie dość, że nie przyniosło to spodziewanych efektów to dodatkowo zachęciło jeszcze inne do podjęcia zmasowanego ataku.
Niedługo po tym Victoria rzucała się konwulsyjnie pożerana od środka przez ciemność pochodzącą z dyscypliny Muzyki Nocy, której w żaden sposób nie potrafiła się przeciwstawić.
W tym czasie Malakhaii stał tylko nad jej głową uśmiechając się szydersko
Centurion podniósł głowę znad czytanej księgi.
Nie mógł się skupić.
Po głowie kołatała mu myśl, która twierdziła że dzieje się coś złego, jednak nie precyzowała ani z kim, ani gdzie.
Jego szósty zmysł zwiastujący kłopoty.
Mężczyzna odłożył książkę na półkę starając się skupić na swoim niewyraźnym przeczuciu i znaleźć jego źródło. Nadal jednak nie potrafił wyjaśnić powodu swojego niepokoju.
Kiedy już miał zająć się na powrót swoją pracą coś go naglę tknęło i pomyślał o Malkavianie.
Czyżby kolejna z jego niezliczonych gierek i jakiś wybryk do długiej listy poprzednich?
Zastanawiał się przez parę chwil co też Szaleniec mógłby zrobić takiego, by miało go to interesować, po czym przypomniał sobie o dziewczynie.
Nowy nabytek Al-Fattaha (Dawcy Zwycięstwa), Al-Dżabbara (Niepokonanego), Al.- Malika (Króla).
Nowy nabytek, z którym Władca wiązał duże nadzieje i którego chciał mieć po swojej stronie. I którego strzegł, planując chronić i powoli przyuczać do służby.
Czyżby to w nią uderzył z zazdrości Malakhaii? Śmiałby przeciwstawić się Panu i zaatakować Jego własność?
Kto wie, przecież dopiero co zabił Asterotha, który także miał ochronę od Mistrza i gwarancje pokoju. Został za to ukarany- nie dość mocno jak powinien, gdyż wyłgał się miłością do Pana i dobrem jego interesów- ale nadal mógł na tym nie poprzestać i chcieć zniszczyć wszystko co było związane z tą sprawą.
Także młodego Apostoła...
Wiedziony nagłym przeczuciem założył zbroję i wyszedł złożyć wizytę Słudze.
Kiedy Malakhaii odwołał wreszcie swoje cienie, Ventrka już w ogóle się nie ruszała. Miała wyrwany język, wyłamane całe ramie, zgruchotaną większość kości, połamane żebra, niezliczoną ilość mniejszych lub większych ran, a teraz także wyżarty do połowy brzuch, z którego starczały resztki jelit i innych organów. Już dawno przestała oddychać czy próbować regeneracji, w żyłach nie miała bowiem już ani kropli krwi. Tak po prawdzie to czekała jedynie na litościwe objęcia śmierci, w niemym cierpieniu i niemocy nie mając już sił nawet na modlitwę do swego Boga.
Po prostu wierzyła, ze On jej wszystkie błędy i potknięcia wybaczy w swoim miłosierdziu...
Uwolniona przez Malakhaiia kula ognia dosięgła ją dokładnie w tym momencie, kiedy bardziej wyczuła niż dostrzegła, że ktoś otwiera drzwi do komnaty i wchodzi do środka.
Przez dłuższą chwilę czuła bolesny żar, zamieniający jej ciało w spieczoną skorupę i przynoszący ostateczną ulgę; potem jednak uczucie zniknęło, zastąpione chwilowym powiewem, a po nim znowu niewyobrażalnym bólem który wywoływały poparzenia.
Pomiędzy bólem, śmiercią a radością z wybawienia jej od ziemskich tortur zdała sobie jeszcze sprawę, że ktoś podszedł do niej i przyklęknął nad jej ciałem.
Ostatkiem sił uchyliła powieki, napotykając nad sobą stalową zbroję i pełny hełm, z którego powitało ją zakłopotane i wzburzone spojrzenie wściekle niebieskich oczu, w których wyraz chwilowej ulgi szybko przerodził się w płonący gniew. Tego już było dla niej za dużo, nie chciała więcej bólu...
Zamknęła oczy zapadając się w ciepłą, miękką i oczekującą ciemność śmierci, gdzie nie będzie musiała dalej cierpieć.
Ale kiedy była już tak blisko wolności, tak blisko zakończenia swego tysiącletniego istnienia poczuła, że coś owija się wokół niej, otacza ją energią i podnosi z ziemi.
Nie wiedziała co, nie wiedziała kto, nie wiedziała nawet czy to nie tak właśnie smakuje śmierć. Nie pamiętała swojej pierwszej chwili umierania, to było tak dawno.
Przez ułamek sekundy wydawało się za to, że słyszy nad sobą głos którego nie znała. Głos, który wypowiedział tylko jedno, jedyne zdanie:
- Malakhaii, coś ty narobił??!!
Cdn...
|
|