AKTUALIZACJA Strona główna Encyklopedia rodzaju wampirzego Wampirza hierarchia Historia kainitów Tradycje Klany Sekty Dyscypliny Więzy krwi Wampir: Maskarada Podręcznik Ventrue Ważni kainici Zarząd Ventrue Teksty różne Konwenty Plotki Sesje Muzyka Twórczość Galeria Opowiadania Wirtualna Biblioteka O mnie Download Księga Gości Ankieta Linki Podziękowania Forum Conclave- chat Blog Ventrue1








Czy nikt nie zabierze ode mnie tego natretnego klechy? Tak własnie powiedział jeden z waszych królów, drogi Geoffreyu, trzydziesci lat temu. Nie był pierwszy. To samo narzekanie słyszałam juz po francusku, gaelicku i w jezykach, których nie pamieta nikt z zyjących ludzi. Gdy przezyjesz tyle zim co ja, zrozumiesz, ze historia powtarza sie w nieskonczonosc. Nie ma nowych opowiesci- po prostu stare powtarza sie w nowych jezykach.
Przedstawie ci dla rozrywki i w ramach instrukcji jedną z najstarszych. Jest ona o kims, kto reprezentuje typ widywany przeze mnie niezliczona ilosc razy w agorae czy forum. To lowca lowcow dazacy do naszej zguby w imieniu wyznawanego przez siebie boga. Spotkalem takich, ktorzy wzywali Zeusa i serapisa, Adonai czy Jesu Christosa, nawet gdy dzierzyli tanczace plomienie pochodni. Nigdy nie slyszalem, by ktorys z ich bogow odpowiedzial, a nasluchiwalem juz w czasach, zanim barbarzynski Aleksander rozpetal swoja wojne.
Ten, o ktorym mowa, jak na razie wynosi glowe z wszelkich tarapatow, co jest wyczynem nie lada. Chce go miec, Geoffreyu, i chce bys to ty stal sie instrumentem jego ostatecznej porazki.
Nie, nie boj sie moje dziecko, nie planuje wlaczac go do mego rodu. Jestes jedynym spadkobierca, ktrorego od wiekow pozadałem i nie rzuce na twe barki tak ogromnego ciezaru, jakim jest stworzenie wampirzego potomka. Mina zapewne dekady, zanim bedziesz na to gotowy, zanim na tyle dobrze poznasz sciezki anszego rodzaju, by uczyc ich anstepne pokolenuia. Musisz sie jeszcze dowiedziec, jak klaniac sie wojewodzie tzimisce w jego karpackim zamku, jak usmiechac sie, patrzac w twarz Nosferatu. Istnieja tysiace rzeczy, ktore musze przed toba odkryc, zanim sam bedziesz mogl przekazywac je innym.
Poza tym w twoim Londinium i tak dostatecznie ciezko jest sie pozywiac. Pomysl, jakze otwarcie dzialac moze wyglodniale dziecko- szalony wilk wsrod owiec- zostawiajac cie umierajacego z glodu, podczas gdy miasto domagac sei bedzie twojej krwi.
unicestwienie wlasnego dziecka zawsze rodzi poczucie winy.
Wrocmy do omawianej, rodzacej problemy, meterii. Myslalem o tym, by bez wzgledu na okolicznosci odwiedzic cie w tym roku, a list, ktory moj dobry przyjaciel- monsinior Bernerdini- byl laskaw mi przekazac, dodal planom odpowiedniego impetu. Ksiadz ten wie zbyt duzo i musi przejsc na nasza strone. Samobojstwo pomoze naszym planom, a smak Wiary moze sprawic, ze jego krew stanie sie w twych ustach gorzka. Nie, jest lepszy sposób.
Odmien go moj synu, moja dumo, moja radosci. Pokaz mu wielkosc i majestat tego, co jego mistrzowie zwa herezja kainicka i daj mu komunie a naszego ciala i krwi. A potem pozwol wrocic mu do jego opactwa- niech wydziera dla ciebie dobra z podleglych mu ziem. Obdarz go sakramentem pozwalajac, by sluzyl woli naszej i swego Boga z wnetrza klasztornych murów. Czlowiek o tak silnej woli z cala pewnoscia bedzie wspinal sie w hierarchi powolanych do zakonnego zycia. Ktos wystarczzajaco silny, by w srednim wieku pokonac jednego z twych starszych kuzynow, z pewnoscia zyl bedzie dlugo i na wiele lat zasiadzie na tronie wladzy. Mysle, ze to bedzie wspaniala i owocna przemiana.. Gdy za dwa tygodnie spotkamy sie w Londinium, bede oczekiwal fait accompli.
Wspominalem juz, ze odczuwam potrzebe podrozowania, prawda? Bylem na twej zielonej wyspie prawie miesiac temu, gnajac ile sil po tym, jak dobry monsinior zlozyl w mych dloniach zapiski braciszka Offy (nie martw sie- nie sledzilem twych poczynan). Zakonnik dalej rozpacza w swoim samotnym domku. Mocno staralem sie, by to zapewnic, gdy polowalem na Aelfreda- owego cennego dla naszych wrogow zdrajce.
Aelfred- o ktorym wspominal list- to Gangrel, w dodatku z takich, ktorzy zapewnili pobratymcom przydomek Zwierzeta. Przyznaje, mial odpowiednie wrodzone talenty i zapewne po kilku stuleciach stalby sie najpotezniejszym czlonkiem swego klanu.
Smutne zaiste, ze nie pozwolilem mu tych nastepnych wiekow przezyc.
Wszedlem do jego lasu zaraz po zmroku niecale trzy tygodnie temu. Od razu dowiedzial sie o mojej obecnosci- uslyszalem drapanie pazurkow jego szpiegow przeskakujacych z galezi na galaz i spieszacych doniesc mu, ze nadeszlo jego przeznaczenie. Ha! Oto jeden z nas, ktory powinien zostac zredukowany do wiadomosci przynoszonych przez kopaczy dolkow i zbieraczy zoledzi.
Tak, wiedzial o mym nadejsciu i uciekl ode mnie. Zbiegl w glab gestwiny nie naznaczonej zadna sciezka, gdzie sklepienie koron drzew bylo tak geste, ze moglbym za dnia chodzi po nim, nie obawiajac sie pocalunku slonca. Byly tam, Geofrreyu, takie drzewa, ze czulem sie przy nich mlody- miedzy nimi Aelfred szukal ukrycia. Podejrzewalem, ze planuje zwodzic mnie az do switu i pozostawic szukajacego kryjowki, gdy sam stopi sie z ziemia. Znajdowalem jego tropy i podazalem za nim. noc obmywala moja twarz, w nozdrzach mialem zapach jego strachu. Przepelniala mnie radosc i zadowolenie, ze zwierzyna warta byla lowow- ach, co za noc! Trzy razy niemal mialem go w garsci i trzy razy dar krwi pomagal mu wyslizngac sie w ostatniej chwili. W koncu, kiedy moje szpony juz mialy rozerwac go na pol i dopelnic mej woli, pianie kura oznajmilo swit. Smiejac sie, moja niedoszla ofiara wsiakla w ziemie.
Smiejac sie, zrobilem dokladnie to samo. Dawno temu poznalem sekret transformacji Proteusza, pozwalajacy zjednoczyc sie z gleba.
W ciagu dnia zarowno mysliwy jak ofiara spali. A gdy znow przyszla noc, obaj wydobylismy swe ciala z trzewi ziemi, by kontynuowac lowy.
Owej drugiej nocy nie byla to jzu pogon, ale walka. On powstal pierwszy i gdy pojawilem sie na powierzchni, rzucil sie na mnie z zaciekloscia glodzonego psa. Wiesz, ze podazam Droga Niebios- Aelfred kroczyl Droga bestii. W martwej istocie skaczacej na mnie tej nocy nie bylo nic intelektu.
Byl blizej, niz mi sie zdawalo. Sila, jaka dysponowal, przekraczala ramy, w jakie mogl ja wcisnac- jego szpony rozdarly me cialo. Jednak okazalem sie silniejszy i cisnalem go o ziemie. Wstal i skoczyl na mnie ponownie- tak wlasnie, na krwawych zmaganiach uplynela noc, podczas ktorej mieszkancy okolicznych wiosek zatrzaskiwali drzwi i krzyczeli, ze w lesie tancza diably.
Wezwal tej nocy wszystkie bestie. Kazda istota latajaca, chodzaca czy pelzajaca przybyla do swego pana. Juz zaciskalem palce na jego gardle, gdy ho!- zza drzew wyskoczyl wilk, by mnie rozszarpac, przyleciala sowa, by tluc moja twarz skrzydlami, na ktorych lata smierc. I tak walczylismy, tak ranilismy sie, az do drugiego piania kura. Znow zjednoczylismy sie z ziemia, ale tym razem juz sie nie smial- nie tego krwawego poranka.
Wieczorem powstalismy znowu, a w jego oczach czailo sie przerazenie. Uzywal krwi tak czesto, a ja nie dawalem mu wytchnienia, by mogl sie pozywic. jako, ze blisko jestem Kaina, dlugo moge wytrzymac miedzy kolejnymi lykami Vitae.
Polowanie tej nocy bylo prawdziwymi lowami, a on uciekal niczym Akteon przed wlasna sfora. Poniechal sily, przyjmujac forme jelenia. Mknal przez las, a ja scigalem go jako wilk. Dotarlismy gleboko w serce kniei, do miejsc nie tknietych stopa czlowieka ani lapa zwierza od czasow, gdy Rzymianie kladli swe pierwsze drogi. Wyczulem tam uspiona obecnosc, ktora wypelnila mnie strachem.
Ale on bal sie jeszcze bardziej niz ja i umykal przede mna, az przerazony wpadl w zarosla, ktore oplotly jego poroze na ksztalt cierniowej korony. Wielka walke stoczyl z petajacym go wiezieniem, ale choc sil dodawala mu panika, na nic sie to nei zdalo. Fonatnna jego mocy wyschla, nie pozostawiajac mu nic innego jak zwierzecy szal. To nie wystarczylo.
przybralem na powrot moja wlasna postac i ujalem pysk jelenia, ktory byl kainita- moja ofiara. "Absalomie, moj Absalomie" szepnalem do niego i uspokoilem pragnienie w plytkim jeziorku jego krwi.
Prochy rozsypaly sie na wietrze, a ja ruszylem tego wieczora na kolejne polowanie. Czyz to nie glupie, ze owczarz zapuszcza sie tak daleko od sasiadow, gdzie nikt nie uslyszy jego wezwania pomocy?
Tak konczy sie moja opowiesc, a do przekazania zostaja tylko wiadomosci. Odwiedze Cie w Londinium za dwa tygodnie, tak jak rzeklem wczesniej. Oczekuje, ze do tego czasu odmienisz zycie ksiedza i bedzie na mnie czekala odpowiednia przekaska. z tego powodu chce, bys przestudiowal opowiesc zakonnika. Mozesz dowiedziec sie z niej czegos o naszym rodzaju i, co waznejsze, jak jestesmy postrzegani przez nasze ofiary.
Czekam z niecierpliwoscia na nasze ponowne spotkanie i ujrzenie twych postepow. Nie watpie, ze wypelnisz me serce duma. Mam zachowana bardzo specjalna butelke vitae o roczniku siegajacym Rzymu- moze znajdziemy powod do celebry i oproznimy ja razem.
Ta twoja Anglia to fascynujacy kraj- mysle, ze milo spedze reszte mego pobytu. Zrob, co zechcesz z poslancem, ktory przeniesie ci te wiadomosc. Zycze ci, jak mawiaja Frankowie- bon apetit.

Boukephos, obecnie zwany Francisco Diego del Belmonte



Monsinior Bernardini!


Możesz, się zastanawiać, dlaczego tę epistołę piszę po angielsku. W odpowiedzi spieszę z wyjaśnieniami - wiem od czasów naszej wspólnej służby pod sztandarem Edessy, że posługujesz się tym językiem i że wielu innych, nawet w tąk uczonym mieście jak Rzym, go nie zna. Choć w pełni ufam bratu, któremu powierzam to pismo, to zawsze dogonić go może nieszczęście, gdyż treści które mam do przekazania nie dla wszystkich przeznaczone są oczu. Nieczęsto człowiek dostaje możliwość udokumentowania własnego upadku i może nie chcieć dzielić się szczegółami z ogółem.
Błagam cię uniżenie, byś dokładnie zapoznał się z treściami przedstawionymi w niniejszym liście, a potem przekazał je Jego Świątobliwości. To co odkryłem, to co zapisałem na tych stronach, ów horror jaki przeżyłem— oto rzeczy, które zagrażają istnieniu całego chrześcijaństwa. Możesz mnie wyśmiać, ale mówię prawdę, Nie jestem jednym z tych wiejskich kapłanów o słabych umysłach, którzy widza naszego Pana w polu kukurydzy, gdy zjedzą zbyt dużo zapleśniałego zboża, ani też nie należę do tych, którzy chowają się przed wyimaginowanymi demonami nocy za murami opactwa, Zanim przyjąłem święta służbę, widziałeś mnie wyjeżdżającego na krwawa katastrofę pod Hattin wiesz jak radziłem sobie w turniejach i podczas bitwy, Mówiłem, że nadal wspominają mnie z szacunkiem na turniejowych polach Acre, a muzułmanie nie zapomnieli mego imienia, czy to oznaki słabości? Czy to reputacja drżącego ze strachu tchórza? Myslę, że nie. Choć zamieniłem zbrojne ramię na laskę pasterza dusz, to zachowałem przecież spryt i odwagę. To,co co mówię, jest prawda — przysięgam na ciało i krew Chrystusa, jeśli ktoś taki jak ja ma jakiekolwiek prawo powoływać się na jego święte imię.
Nie pytaj mnie, jak doszło do tego, że zgłębiałem tę materię, jestem pewien, że słyszałeś jak mnie zniesławiono i nie wiedzieć czemu wygnano z opactwa York. Przyjaciele powiedzieli mi, że była to kara za moje naleganie na odprawienie ceremonii, której cel był bardzo niemiły opatowi Dafyddowi, Nie myślałem o tym jak o rytuale, a tylko drobnym działaniu wymyślonym po to, by przeciwstawić się opętanym przez zło, którzy przychodzą do kościoła, nie uczestniczą w sakramencie, a wręcz przeciwnie — wyśmiewają tych biorących udział w celebrze. Nazywałem ich pożeraczami krwi Chrystusa i powiedziano mi, że to właśnie najbardziej rozsierdziło opata. W świetle tego, czego dowiedziałem się później, jego działania wydały mi się bardziej złowrogie. A może po prostu widziałem duchy krwiopijców tam, gdzie ich nie było i naprawdę zasłużyłem na wygnanie ze zgromadzenia?
Nieważne, wygnano mnie z opactwa i poczułem determinację, by wieść pustelnicze życie, dzięki któremu mogłem z lepszymi skutkami kontynuować zielarskie badania zajmujące tak dużo mego czasu w yorku. Idąc za owym głosem, wróciłem na południe — do lasów w kraju mego urodzenia. Tu wzniosłem swoja pustelnię, która posłużyła mi zarówno za domus jak i za miejsce najdziwniejszej spowiedzi, jakiej miałem nieszczęście wysłuchać.


Opowiesc przekletego

Większość informacji jakie przekazuje w tym piśmie, pochodzi z pojedynczego źródła, co do wiarygodności którego nie żywię jednak żadnych wątpliwości. Nazywał się Aelfred, był chłopcem krwi saksońskiej pochodzącym z mej rodzinnej wsi Cheltenham, zaprawdę szczerym i prawym, Po raz pierwszy rosła mu broda, gdy znikł w lesie podczas polowania. Wyobraź sobie moje zdumienie, gdy ujrzałem młodego Aelfreda stojącego przed drzwiami pięć lat później, o twarzy oblanej światłem pełni księżyca, i nie wyglądającego na ani o dzień starszego niż w chwili zaginięcia.
Nie doceniając wagi sytuacji i myśląc, że chłopak był szalony, zaprosiłem go do środka. Wszedł z wdzięcznością na twarzy i poprosił o rozgrzeszenie z multum grzechów, których popełnienia przez tak prostego młodzieńca nie mogłem sobie imaginować. Grzechy krwi, grzechy morderstwa, angelizmu, rabunku i rzucania klątw — do tego wszystkiego Aelfred się przyznał. Tak mówiłem — nie wyobrażałem sobie tego chłopca o policzkach porośniętych puszkiem pierwszego zarostu, jak popełnia owe śmiertelne przewiny, z których każda mogłaby skazać go na wieczność w otchłani — odpowiedziałem więc owymi wątpliwościami na jego recytację. Znasz bez wątpienia takich, którzy zarzucają sobie podczas konfesji wszystkie rodzaje demonicznych zachowań dla samej radości, jaka czerpią z umartwiania się; bałem się, że Aelfred stał się właśnie taki. Przynajmniej do czasu, gdy zwrócił na mnie oczy płonące czerwienią bestii i pokazał kły jak u wielkiego koła czy wilka, kładące się na ledwie zarośniętej dolnej wardze, Roześmiał się wtedy takimi tonami, jakiej żaden ludzki chłopak nie wydobyłby z siebie.
Z krwawymi łzami tączącymi się po policzkach opowiedział mi, że rzeczywiście popełnił wszystkie grzechy z wypowiedzianej litanii i oczekuje ode mnie najpierw rozgrzeszenia, a potem śmierci, by nie mógł już więcej plamić swej duszy czynami wymuszanymi przez demoniczne istnienie, Chciałem od niego uciec, ale zaśmiał się ponownie i powiedział, że nie muszę się obawiać niczego z jego strony, gdyż ma wiara w Pana jest zbyt wielka, by nawet jego diabelska moc mogła ja zanegować, Jestem tak odmienny, powiedział o mnie, od ostatniego księdza, z którym rozmawiał i którego wiara okazała się być w rzeczywistości płytka. Oblizał przy tym wargi, a ja nie mogłem na to zrobić nic innego niż zadrżeć. Wtedy znikła w nim bestia i zostałem przed chłopcem, którego braci i siostry chrzciłem, chłopcem, któremu mogłem pomóc w osiągnięciu nieba. To była moja szansa.
Cóż innego mogłem zrobić, monsinior? Czy upadły anioł, nawet sam Lucyfer, jeśli szczerze żałuje, nie zostanie powitany przez naszego Pana z powrotem w niebiosach? Czułem, że Aełyred prawdziwie szuka odkupienia i odmawiając mu zniszczyłbym ostatnią możliwość uratowania jego duszy. Mogłem stać się przyczyna wiecznego cierpienia tego prostego chłopaka. Udzieliłem mu rozgrzeszenia i nałożyłem ciężką pokutę, której częścią było opowiedzenie całej historii i wszystkiego, co wie o jemu podobnych, Wierzę, że nie masz obiekcji.

O naturze i pochodzeniu Kainitów

Aelfred dużo mi tej nocy opowiedział. Był, jak twierdził wampyrem czy, jak literuje to pospólstwo, wampirem. Jestem pewien, że pamiętasz owa nazwę z naszej krótkiej wizyty z bractwem słowiańskich rycerzy w Antiochii — opowiadali oni historie o trupach pijących krew żywych, które wieśniacy nazywali podobnym mianem. Wampiry te to potomstwo Kaina, którego Bóg przeklął wieczna tułaczką i nałożył swój znak hańby, Według Aelfreda symbolem tym - klątwą Boga - jest właśnie straszliwe pragnienie krwi, które syn Adama przekazuje dalej, tworząc swoje potomstwo w szyderczej parodii boskiego aktu kreacji. Tak więc wszystkie wampiry należą do progenitury Kaina l przemierzają świat wzdłuż i wszerz, niosąc klątwę i przekazując ją następnym, Aelfred twierdził nawet, że sam Kain stąpa nadal po ziemi i że widział go kiedyś. Rzekłem mu, że gdyby miał żyć, miałby teraz ponad trzy tysiące lat i że ani Abraham, ani matuzalemowie nie żyli tak długo. Alfred nie zaprzeczył, może z powodu respektu.
W każdym razie byłem ciekawy, jak Aelfred stał się dzieckiem Kaina, jak mówił, skoro znałem oboje jego rodziców w Cheltenham. Wtedy dowiedziałem się, że to przerażający proces. Wampir chcący adoptować kogoś do rodziny przeklętych, musi najpierw zabić wybrana osobę, przebijając kłami ciało i wypijając krew, aż żaden ślad życiowej esencji nie pozostanie w żyłach ofiary. Potem, co jest najpotworniejsze, sam rani się i wciska własna posokę do jej gardła. Jesli ofiara przyjmie ten bluźnierczy sakrament, budzi się, Choć martwa, może się poruszać i przejmuje klątwę Kaina, budząca diabelskie pragnienie krwi. Niektórzy maja tyle wewnętrznej siły, by odmówić oferowanej krwi — dusze owych szczęśliwców z pewnością dostępują bożego pokoju. Dla pozostałych, którym wola nie wystarczyła do odrzucenia piekielnego daru czającego się w pierwszym smaku posoki, zostaje tylko droga nowej egzystencji — chodzących przeklętych.
Aelfred zwierzył mi się, że gdy został zmieniony w potwora opisywanego rodzaju, obudził się przepełniony szaleńczym głodem, którego siły nie mógł porównać do niczego, nawet do wyobrażeń z ludzkiebo życia, Jako że nie było w pobliżu żadnego człowieka, który mógłby zaspokoić jego pragnienie, zaczął ścigać królewskie jelenie. Na pieszo i bez żadnej broni udało mu się dopaść dwa i rozedrzeć ich gardła własnymi kłami. Kiedy roześmiałem się na to, opuścił mój domus i wrócił po niecałych pięciu minutach, niosąc w rękach parę żywych jeszcze bażantów. Sprawnym ruchem ukręcił jednemu ptakowi łeb, kładąc go przede mną. A drugiego... Boże w niebiosach pomóż mi, patrzyłem, jak pożywia się nim niczym minóg czy pijawka. Żadna jednak pijawka nie zachowywałaby się jak Aelfred wtedy, nie zabrałaby życia biednemu bażantowi z taką drapieżną przyjemnością znaczącą poplamione krwią wargi, Gdy skończył, nazwał to marną przekąską, ale powiedział, że nie pożywiłby się na mnie nawet gdyby mógł,
Oddałem potem drugiego ptaka wieśniakom, niech mi Bóg i król Ryszard wybaczą, ale nie mogłem go zjeść po tym,jak widziałem posiłek Aelfreda. Muszę powiedzieć, że obserwowanie jak chłopak się pożywiał, zwróciło moją uwagę na fakt, dlaczego musiał robić to w taki sposób, Nawet w czerwonym ogniu pochodni wydawał się blady i pozbawiony krwi. Rodzajowi wampirzemu musi bardzo brakować esencji sangwinicznej, a brak ten zmusza widocznie wampiry do zabierania jej ofiarom i uzupełniania własnych — wciąż zbyt małych — zasobów. Ta nierównowaga właśnie tłumaczyła zagadkę Aelfreda. Od kiedy chłopcu tak znacznie brakowało krwi, nie starzał się, a więc to właśnie ów płyn był kluczem do starości, a przez jego rozwodnienie można było zwolnić, a nawet powstrzymać proces przygniatania ciężarem lat.

Blogoslawienstwo slonca i pochodni

Po stwierdzeniu, że Jego posiłek z pewnością nie byt choćby w części tak przyjemny, jak mógłby być mój, Aelfred kontynuował swa opowieść. Z jego słów wynikało, że pierwszy miesiąc spędził samotnie w najgłębszym sercu lasu, śpiqc pod drzewami o liściach tak gęstych, że całkowicie zasłaniały błogosławione promienie słońca. Pierwszego dnia po przebudzeniu i koszmarnym głodzie poczuł, jak ze wschodem słońca ogarnia go wielkie zmęczenie, ale mimo niego i plam krwi go pokrywających postanowił wrócić do domu.
Pierwszy krok poza baldachim koron drzew pokazał mu głupotę tego czynu — słonce dotknęło jego ciała, które zaczęło dymić się niczym drewno trzymane w ogniu, Wyjąc uciekł w gęstwinę lasu, Od tego czasu zawsze przesypiał dnie w najgłębszych dziurach i najgęstszych zaroślach, jakie puszcza mogła mu zapewnić, Co dziwne, nie dostrzegłem na nim żadnych blizn po owym poparzeniu, ale Aelfred stwierdził, że każdy z jego rodzaju leczy się bardzo szybko, nawet z ran tak poważnych jak opisywane, Tylko słonce, ogień i szpony czy kły kogoś z ich rodzaju stanowią pewna trudność.
O ogniu dowiedział się, gdy próbował wynieść dziecko z jakiejś samotnej chały. Ojca obudziła boska opatrzność i wraził pochodnię w twarz Aelfreda, raniąc go potwornie i zmuszając do porzucenia zdobyczy. Spojrzenie chłopaka było zaiste odrażające, gdy opowiadał o tym i mówił o planach zemsty na niewinnym owczarzu, który przecież po prostu bronił swego dziecka, Muszę przyznać, że zastanawiałem się wtedy, czy Aelfred istotnie szuka rozgrzeszenia.
Z relacji Aelfreda wynika, że spotkani przez nas Słowianie mówili prawdę, opowiadając historie o wampyrach i, co ważniejsze, o metodach ich pokonania. Primus; ogień równie dobrze sprawdza się przy wampirach jak przy wiedźmach. Secundus: nie mogą znieść światła słonecznego i cierpią, niewymowne katusze wystawieni na jego promienie. Tertius; krzyż trzymany przez kogoś obdarzonego niezachwiane) wiara może służyć do odstręczenia lub nawet zranienia owych potworów w ludzkich skórach. Wygląda na to, że już nawet sama obecność dostatecznie świętego człowieka może odpędzić te demony, Wziąłem w dłonie rękę Aelfreda, a jego palce zaczęły czernieć i dymić. Z drugiej jednak strony Alfred zaprzeczył historiom, jakoby wbicie kotka w serce mogło wystarczyć do pokonania wampira. Działanie takie, jak stwierdził, unieruchamia potwora, ale pozostawia go w pełni świadomego i nie blokuje możliwości użycia przez niego którejś z wielu diabolicznych mocy.
W tym momencie mój kogut zapiał, a Aelfred opuścił mnie, Obiecał, że wróci tego wieczora, by dokończyć opowieści i dopełnić pokuty. Życzyłem mu niosącego odpoczynek snu — zniknął potem w szarzejącym lesie.

O drugiej nocy i esencjach sangwinicznych Kainitow

Bardzo się tego dnia martwiłem. Czy rozmawiając z potworem, jakim stał się Aelfred, nie paktuję z samym Szatanem? Czy moja ciekawość nie zastawiła pułapki, w której wiedza chłopaka jest przynęta? Z drugiej jednak strony, czy mógłbym odmówić oferowanych mi informacji, wiedząc że zarówno on, jak i cały jego rodzaj stanowią zagrożenie dla wszystkich ziemskich królestw? Nawet praca w ogrodzie nie ukoiła moich obaw i muszę się przyznać, że czekałem na nadejście nocy i zapowiedziany powrót Aelfreda z nieprzystojna niecierpliwością.
Rzeczywiście wrócił, gdy jeszcze ostatnie chmury dnia wisiały na niebie, barwiąc się krwistymi refleksami zachodzącego słońca. Wyglądało na to, że pragnie jak najszybciej dokończyć SWĄ spowiedź i zakończyć diabelskie życie. Dzięki Bogu tej nocy nie przyniósł sobie nic do wyssania.
Tym razem wszedł do mego domus bez pytania i usadowił się na ławie odsuwajqc moździerz i resztę narzędzi na bok. Przypominał jastrzębia, gdy siedział tam, rozglądając się po izbie, jakby szukał ofiary. Dziękowałem w duchu, że jego spojrzenie nie zatrzymało się na mnie — skryłem się w najdalszym kącie pomieszczenia i przelewałem jego słowa na papier.
Tej nocy jego opowieść była nieskładna. Zaczął mówić o tym, co nazywał klanami. Wyobraź sobie — wśród wampirów, tak jak wśród ludzi, istnieją różne narody. Tak jak wewnętrzne esencje mieszają się i równoważą w odmienny sposób, dając flegmatycznego Francuza czy sangwinicznego Anglika tak też pozosłałe w wampirzych ciałach substancje zmieniają swe proporcje, by formować odrębne nacje. W niektórych esencje są tak niezrównoważone, że zmieniają ich cechy w groteskowe wynaturzenia, podczas gdy innych nie można odróżnić od zwykłych ludzi inaczej, jak tylko przez podstawienie gęsiego puchu pod ick nosy i sprawdzenie czy oddychaja.
On sam twierdził, że należy do grupy Kainitów zwanych, jak mówił, Gangrel. Myślę, że to szkockie słowo albo nawet piktyjskie. Powiedział mi też o innych; podstępnych czarownikach zwanych Tremere (może od łacińskiego „trząść"?), strasznych i wykształconych Kappadocjanach, wędrownych złodziejach nazywanyck Ravnos, bluźnierczych idealistach Brujah i innych. Może zainteresuje cię to jako weterana walk o Ziemię Swiętą, że plotki jakie słyszeliśmy o iście demonicznych zabójcach, tak zwanyck 'hashishinamii sa całkiem prawdziwe. Aelfred z czymś na kształt strachu w oczach opowiadał o Synach Hassama i jeśli to owe stwory, przed którymi drżał, to więcej nie odmówię odwagi tym, którzy padli pod ick nożami, tylko polecę ich dusze Bogu.

O moim wlasnym zagrozeniu i slugach Kainitow

Tej drugiej nocy spowiedzi Aelfred nie był już tak spokojny -jego wzrok wciąż strzelał przez okryte nocą okna, Nawet na najmniejszy dźwięk podrywał się i — nie mogłem powstrzymać się od obserwowania go - przemierzał moja chatę jak uwięzione zwierzę. 3ak wilk czy może wielki kot, który doskonale wie, że na zewnątrz zaczaił się na niego lew. Sprawiało to, że opowieść nie toczyła się składnie przerywana wielokrotnie przez rzucanie się do okien i wyglądanie w mrok. W takick momentach widziałem dość wyraźnie czerwone ognie rozświetlające jego źrenice, które niepodobne były do błysków pochodni odbijanyck w kocich ślepiach, ale raczej do jakiegoś bluźnierczego blasku. Za każdym razem wracał na swoje miejsce na stole, ale wygląd bestii przez długie chwile nie schodził z jego oblicza.
W końcu nie wytrzymałem i zapytałem, jakich mieszkańców nocy się obawia. Odparł, że nie boi się o siebie, ale raczej o mnie. Z cała pewnością wampirzy rodzaj ani nikt, kto mu służy, nie darzy szczerymi uczuciami Kościoła, a on sam przez ciężar spowiedzi może wystawić mnie na ich gniew. W odpowiedzi wskazałem na fakt, że sam już udowodnił niemożność zbliżenia się do mnie wampira, wszystko jedno czy chciałby mnie skrzywdzić, czy pomóc, W odpowiedzi Aelfred wyciągnął z buta długi sztylet i zanim zdążyłem się ruszyć, rzucił go wbijając ze świstem we framugę okna.
Ostrze przeleciało tak blisko, że odcięło mi kosmyk włosów z głowy i musnęło ucko zostawiając krwawiąca rankę. jestem pewien, że chtopak z równą wprawa mógłby trafić mnie w oko.
Z kocim uśmieckem powiedział, że żaden Kainita o dowolnych umiejętnościach nie miałby potrzeby, by się do mnie zbliżać, Jeśli zechciałby mnie zranić, to nawet przeklęci mogą posługiwać się kusza czy rzutkami, Poza tym maja sługusów; ludzi, bestie i tych, którzy nie są ani jednymi, ani drugimi — Aelfred nazywał ick ghulami, Owe ghule to ci, którzy brali udział w bluźnierczym sakramencie krwi Kaina diabelsko przedrzeźniającym komunię, ale SĄ jeszcze żywi i jako tacy dzieła moce swych panów, Ponieważ należą jeszcze do istot oddychajacych, nie są zupełnie przeklęci i dlatego mogą zbliżyć się bez strachu nawet do tak świętych (tak powiedział) ludzi jak ja. W rzeczy samej zasiał we mnie podejrzenie, źe Thomas Becket jest jednym z takick stworów. Porównując z okolicznościami śmierci arcybiskupa, insynuacje Aelfreda nabrały przeraźajacych konotacji,
Dalej mój narrator dodał szybko, że nie tylko ludzie mogą zostać ghulami, a sługi Kainitów werbują się nie tylko z nich. Każde zwierzę, które pije krew wampira, staje się bardziej sprytne czy zwinne, niż pozwala jego natura i słucha pilnie rozkazujacych mu nienaturalnych głosów. Ludzie spieszący na jutrznię mogą wypełniać, dobrowolnie lub pod przymusem, wolę wampirów. Wygląda na to, że niektórzy Kainici maja moc uwodzenia lub rozkazywania, a ich słowu nie można się oprzeć. Królowie bywają zmuszani do wojny, książęta do spisków i królobójsłwa, a królowe do zdrady małżeńskiej i płodzenia nieprawego potomstwa - nie ma pod niebem takiej siły, która mogłaby przeciwstawić się podszeptom głosów wampirów. Muszę się przyznać w tym miejscu, że myślę o zachowaniu opata Dafyyda, o jego gniewie tak nie pasującym do spokojnego kapłana. Czy to straszne głosy spoza grobu rozkazały mu wydalić mnie, bo za długo mówiłem o sprawach, które Kainici chcieli pozosławić ukryte? Na wiarę, nie wiem, ale mam swoje obawy.
Naturalne stwory, jak powiedziano, także służą wampirom. Szczur i mysz, wilk i sokół, wszystkie słyszą wezwanie chodzących trupów i poddają się mu, ^Aelfred był tak miły, że zademonstrował mi to. Gdy rozmawialiśmy o innych cechach jego rodzaju, nagle poczułem obecność wielu oczu wyglądających z mroku i patrzących na okno, przez które zerkał chłopak. Wyjrzałem w ciemność i dojrzałem błyski ślepi — zielonych, pomarańczowych, żółtych i demonicznie czerwonych. One też skierowały się na mnie. Patrzyła na mnie zarówno sowa, jak i jeleń czy wilk. Wszystkie rodzaje zwierząt przysiadły w ciszy pod mym oknem; były uważne i spokojne. Żadne nie rzucało się na inne, żadne nie uciekało. Po prostu siedziały i czekały, aż Aelfred podszedł do okna — wtedy w podobny sposób rozbiegły się w ciemnościach, nie wydając żadnego dźwięku.
Boże dopomóż — wygląda na to, że Szatan może sprawić, że lew leżeć będzie spokojnie obok jagnięcia.
Po owym pokazie i wcześniejszych ostrzeżeniach chłopaka nie byłem już tak dumny z umiejętności opierania się wypaczonej woli Kainitów, którzy chcieliby mojej krzywdy, Cóż z tego, że ma wiara pomoże spalić dotykiem jedna z tych przeklętych dusz, skoro bezduszne zwierzęta mogą dostać rozkaz rzucenia mi się do gardła, albo przyjdzie po mnie trójka ghuii, tak jak przyszła po świętej pamięci arcybiskupa? Nawet gdy wyciągnąłem i odwinąłem ostrze, które tak dobrze służyło mi w Ziemi Świętej, poprosiłem Aelfreda o więcej informacji na temat tych Kainitów, którzy — niech będą przeklęci — mogliby chcieć zguby nawet tak nieważnego księdza jak ja.
Aelfred wydał się mocno poruszony widokiem mojej broni i przez kilka minut nie mógł mówić. W końcu rzekł, że słyszał o innych ze swego rodzaju — nawet zanim zaczął mnie szukać — którym niemiła jest moja obecność w lesie, i zwołali już nawet zebranie, by znaleźć sposób pozbycia się mnie z ich terenów, Przyznał się nawet ze spuszczona głowa, że jego spowiedź o naturze wampirze) służy po części mojej ochronie, bym dowiedział się, jakie środki mogą być skuteczne przeciw tym wcielonym diabłom, Był pewien, że nawet kiedy rozmawiamy, moi wrogowie tkajq swoje plany, Jego obecność mogła powstrzymywać ich przed atakiem przez noce trwania spowiedzi, ale cóż będzie pierwszej nocy po tym, jak udzielę mu rozgrzeszenia? Nikt będzie mógł dłużej mnie ochraniać przed potworami mu podobnymi, a Kainici z cała pewnością nie są niecierpliwi,
Głos opadł mu do szeptu i jak dziecko proszące o zgodę błagał, bym pozwolił mu pomóc w obronie przed wampirami szukającymi mej zguby. Boże wybacz mi — zgodziłem się.
W momencie gdy me słowa opuściły usta, wiedziałem, że bardzo zbłądziłem. Nie, trzeba powiedzieć, że nie zbłądziłem, ale zgrzeszyłem. Bo był to grzech prowadzący do większego grzechu — wciąż grzeszyłem przeciw Bogu i ludziom.
Aelfred uniósł twarz spomiędzy dłoni i w tym momencie dotarła do mnie cała prawda. Jego oblicze pokrywała maska żądzy, a to co zaproponował, było potworne, jednak alternatywa była jeszcze potworniejsza.,.

O zniszczeniu bestii

Aelfred stwierdził, że zna imię i domus Kainity, który— jak mówił — nastawał na moje życie. To Harald Leifsson, wampir przeklęty w czasach, gdy wikingowie najeżdżali nas od Wbiłby po Southampton, każdego dnia zapadający się w ziemię nie dalej niż dwie mile od mej samotni, który najgłośniej domagał się mojej śmierci. Przeżył już całe wieki jako Kainita i taki młokos jak Aelfred nie miałby żadnych szans, gdy tylko zapadłaby noc. Chłopak zbyt krótko dysponował swymi mocami, a Harald był stary i roztropny — przebiegły wąż żyjący stulecia.
Ale i tu Aelfred pokładał swe nadzieje. Jeślibym poszedł do niego za dnia, miałby zaledwie tyle sił, by powstać i bronić się — moc mojej wiary byłaby mi tarczą i osłabiłaby przeciwnika. Złożenie tego Kainity na wieczny spoczynek ocaliłoby mnie, a także oddało ziemi tego, który w grobie winien spoczywać od trzystu lat. Z pewnością nie było nic zdrożnego w obu przedstawionych celach, ale Aelfred niemal zbyt mocno chciał, bym przystał na jego plan.
Wykazując się ostrożnością, zapytałem o liczbę i możliwości strażników Haralda, a także ich rodzaj. Napotkanie falangi przerażających ghuli to nie zabawa dla podstarzałego uczestnika krucjat — natychmiast rozszarpałyby mnie na strzępy jak kurczaka, Wyglądało na to, że Aelfred już o tym pomyślał; przedstawił mi szczegółowe informacje o obrońcach wampira. Najwidoczniej stary wiking nie ufał ani,ludziom, ani ghulom zwykłego rodzaju i miast nich otoczył swą posiadłość zaciekłymi ogarami, które karmił zarówno swoja krwią, jak i — wzdragam się, by to powtórzyć — ciałami służących, którzy go zawiedli,
Od razu zacząłem roztrząsać sprawy taktyczne, gdyż strach i wiara w siebie połączyły się w mej duszy sprawiając, że przystałem na ów szalony plan. Wzrok zaćmiewały mi wizje diabłów o wystających zębach, czyhających za drzwiami i czekających aż zasnę, by mnie pożreć, Ogarnięty taką mania chętnie zgodziłem się odnaleźć i zniszczyć Haralda, bojąc się, że może dopaść mnie pierwszy,
Aelfred był bardzo pomocny — podsunął mi pomysł, który mógł pomóc w pozbyciu się piekielnych ogarów trzymanych przez Haralda. Podszedł do okna i spojrzał w noc - zanim świeczka wypaliła się chociaż o pół nacięcia, wielki jeleń wyszedł na polanę otaczająca mój domus. Stanął w królewskim oczekiwaniu, a Aelfred wyjął wbity w framugę sztylet i wyszedł do niego. Obaj stali cicho jak duchy, chłopak położył rękę na szyi zwierzęcia. Tak musiał wyglądać raj przed upadkiem, pomyślałem, człowiek i zwierz in tranquilitas, Wtedy rozległ się dźwięk łamanego karku jelenia, którego królewska głowa opadła na zastana liśćmi ziemię, a ja ujrzałem, jak dalece stoczył się Aelfred.
Szybkimi ruchami chłopak poćwiartował ciało na okrwawione ochłapy, tłumacząc przy tym, że choć ghule ogary pija krew Haralda, to normalnie pożywiają się bardziej przyziemnymi rzeczami i bez wątpienia zjedzą podane im mięso jelenia. Rzekł, że teraz muszę zdecydować, czy doprawić mięso środkiem usypiającym czy raczej, jeśli chcę pozbyć się psów na zawsze, taką trucizną, bym nigdy nie musiał wyciągać przeciw nim miecza. Z pewnością znam, dodał, jako tak wytrawny zielarz, mikstury odpowiednie do wywołania snu czy czegoś od snu głębszego...
Wybacz, ale natychmiast pomyślałem o oleju wyciskanym z rośliny zwanej tojadem,
I tak pracowaliśmy przez pozostała część nocy, pochyleni nad rozpłatanym ciałem wielkiego jelenia, z rękami osłoniętymi rękawicami i umazanymi krwią wymieszanq z trucizna. Byłem jak w gorączce i dawałem z siebie wszystko, by dokonać w jedna noc tego, czego żaden człowiek nie mógłby zrobić. Na pełna godzinę przed wschodem słońca byłem objuczony mym starym mieczem i zakrwawiona sakwa wypełniona zatrutym mięsiwem. Krew musiała głośno łomotać w mych żyłach, bo Aelired zerkał na mnie dziwnie, gdy szliśmy do miejsca zamieszkiwanego przez przerażającego Haralda.
Dotarliśmy na miejsce, gdy niebo zaczynało jaśnieć. Chłopak przeprosił mnie i stwierdził, że dalej nie może mi już towarzyszyć, ale zanim znikł w cieniach między drzewami, wcisnął mi w dłonie pergamin, który -jak stwierdził - może mi się przydać. Potem, jak nocna zjawa, rozpłynął się. Postanowiłem, że poczekam z atakiem na prawdziwy świt i rozwinąłem zostawiony przez młodego przewodnika pergamin, Była to sprytnie sporządzona mapa opisująca pokoje i korytarze posiadłości. Zawierała notatki opisujące miejsca umieszczenia pułapek, które złapać musiały nawet najzręczniejszego złodzieja, o ile tylko nie zdawał so- bie sprawy z ich istnienia. Czas, który Bóg zostawił do wschodu słońca, poświęciłem na przestudiowanie planu, upewniając się, że pamiętam po których fragmentach podłogi przechodzić mogę bezpiecznie.

Kilka dni później zacząłem się zastanawiać, jak owa mapa weszła w posiadanie Aelfreda. Zaprawdę, ani on, ani jego rodzina, nigdy nie umieli czytać.

Wtedy jednak nie trapiły mnie takie myśli, nie w obliczu bitwy i niebezpieczeństwa, którego nie czułem od dnia poprzedzającego nasz powrót, gdy dotarliśmy złamani i pobici do Krak des Chevaliers, Moja utracona młodość powracała — czekałem na wschód słońca. Oczywiście nadszedł.
Czy powinienem pisać o dniu krwawej pracy? O wielkich ogarach z płonącymi oczami, które pojawiły się, gdy tylko stopa dotknąłem ziemi Haralda? O tym, jak rzuciły się na zatruty dar i o niemal ludzkich krzykach jakie wydawały, gdy tojad zaczął działać? Czy mogę mówić o antycznych skarbach wypełniających dom, bizantyjskich czy babilońskich? O posążkach i ikonach przemieszanych ze skarbami ukradzionymi zarówno Saracenom jak i chrześcijanom? O tym, że inteligencja Aelfreda nie była najwyższej próby, i był, jak się okazało, ludzki sługa przemierzający korytarze, który wyskoczył na mnie ze sztyletem, gdy szukałem grobu jego pana?
Czy mogę powiedzieć, że zabiłem człowieka z zimna krwią? Wybacz ojcze/ że zgrzeszyłem i nie ma dla mnie odpuszczenia.

O lozku i tym co na nim lezalo

W końcu dotarłem do miejsca, gdzie spoczywał Harald rozciqgnięty na drewnianym łożu otoczonym przez pogańskie wizerunki jego dawnych bogów. Thor, Wodan i inni, któ- rych nazwać nie potrafiłem; ich brodate oblicza śmiały się ze mnie, gdy sięgałem do zakrwawionej sakwy po drewniany kotek/ którym unieruchomić chciałem ma ofiarę.
Na łożu leżał chłopiec. Nie młodzieniec o twarzy, tak jak Aelfred, pozbawionej zarostu, ale dziecko. Miał osiem, może dziewięć lat, złote loki Szweda i twarz o anielskich rysach. Jego policzki były blade, a odziany był w prosta, białą koszulę. Nie oddychał ani nie poruszał piersią, gdy leżał w bogato tkanej pościeli, Szmaciana lalka, taka jake) może mieć każde dzieck, leżała obok niego, a on opierał Twarz na poduszce ze szkarłatnego jedwabiu.
Pomyślałem, że ło nie może być potwór, Tylko chłopiec, niewinne dziecko leży przede mną. Ostrze wypadło mi z dłoni, uderzając o podłogę, ale on się nie poruszył. Wyciągnąłem dłoń, tę w której nie trzymałem kołka, kładąc mu na czole, by sprawdzić czy żyje.
Wtedy otworzył oczy i naweł tąk wielki głupiec jak ja mógł zrozumieć, z czym ma do czynienia, Bo w tych oczach był bagaż wieku — niebieskie jak lodowałe morze, po którym musiał niegdyś pływać, starsze niż drzewa i zimniejsze niż lód. Były tam lata, w tej jednej chwili odczytałem z nich wieki nienawisłnej egzysłencji. Trzymałem jeszcze dłoń na jego głowie, gdy otworzył te starożytne oczy i dostrzegł mnie, a wtedy zjawa anielskiej piękności zasyczała na mnie. To był syk węża —jego doskonała twarz zaczęła czernieć pod mym dotykiem.
Dzięki ci Boże, że w drugiej ręce nadal trzymałem kołek, Jestem pewien, że jeśli użyłbym miecza, mógłby przetrzymać pierwszy cios i zrobić mi coś potwornego. Ale nadal dzierżyłem kołek, który wraziłem głęboko w jego pierś, Nie wystarczyło — złapał moja, twarz, podczas gdy rzeki krwi wylewały się z niego i plamiły pościel. Wył jak szalony, a ja wyłem z nim, ale nie było nikogo oprócz trupów, kto mógłby nas usłyszeć. Wyszarpnąłem kołek i uderzyłem ponownie, choć tym razem odsunął się nieco i trafiłem go w bok, Poważnie go zraniłem, choć jego ruchy stały się bardziej gwałtowne, gdy darł rękę palącą mu czoło.
Trzeci raz uniosłem kołek i opuściłem go; tym razem, chwała Bogu, przestał się szamotać. 3ego oczy były wciąż otwarte, mirabile dictu, a ja wiedziałem, że nawet z dębowym drewnem wbitym w serce widzi i rozumie wszystko dookoła. Jeśli miałbym w sobie choć odrobinę rozsądku, wyniósłbym to monstrum, owego Haralda, na zewnątrz do błogosławionego słońca i sprawdził, czy Aelfred mówił prawdę. Wiedziałem, że chłopiec boi się tego, bo w pomieszczeniu nie było żadnego okna ani źródła ognia, tylko bogate meble oświetlone słabym blaskiem i zaplamione teraz podwójnie krwią,
Wtedy zaczął szeptać do mnie głos kusiciela. Leżała przede mną niepowtarzalna okazja zdobycia wiedzy o Kainitach, której nie posiadł żaden człowiek. Moje odkrycia powinny trafić w ręce Kościoła dla dobra wszystkich chrześcijan, by można się było bronić przed zagrożeniem. Czyz nie studiowaliśmy działań Saracenów, by lepiej przeciw nim walczyć? Czy nie patrzyliśmy na ich fortece i nie uczyliśmy się? Dlaczego nie mielibyśmy postąpić tak samo z Kainitami, którzy byli większą potęgą niż Saladyn i dziesięciu podobnych razem wziętych? Nie, lepiej wynieść tę bestię zwana Haraldem, studiować ją i poznawać sposoby, na jakie zwykły człowiek może zwyciężać owe stwory nieprzyjaciela,
Owinąłem go w zakrwawioną pościel uważając, by nie wysunąć kołka z piersi, Wiele warstw go owijało, tak bym miał pewność, że ani jeden promień słońca nie dotknie ciała. Już moja bliskość wywoływała poparzenia, a nie chciałem narażać zdobyczy na poważniejsze rany, Nie drgnął nawet gdy pętałem go jak schwytanego na polowaniu jelenia. Tylko oczy wskazywały na to, że mam przed sobą, coś więcej niż pustą skorupę - odczytywałem z nich wieczną, nienawiść i całą, brutalność jaka nagromadzić się mogła w ciągu trzech wieków.
Postanowiłem szybko przeprowadzić badania, po czym uwolnić tę biedną duszę, oferując jej przedtem ostatnią spowiedź.
Wystarczy powiedzieć. że udało mi się dotrzeć ze zdobyczą do mego domus, zanim słonce utonęło za drzewami i nie widział mnie żaden człowiek ni stwór. Materia, w którą owinąłem Haralda okazała się dostatecznie gruba i gdy oczyściłem stół, na którym go odwinąłem, był tylko bardziej przytłoczony zmęczeniem. Natychmiast przywiązałem go szerokimi pasami skóry, by nie uciekł mi i nie zagrażał podczas snu, a zakrwawione szmaty cisnąłem w ognisko. Nadal je paliłem, gdy pojawił się Aelfred. Wyglądał na szczęśliwego, że jestem zdrowy i cały; nalegał bym opowiedział o wydarzeniach dnia. Zanim jednak dobrze zacząłem opowieść, wszedł do mego domus i spojrzał na przeklętego Haralda z tym samym kocim uśmiechem, który widziałem wcześniej.
Nie wyglądał na zdziwionego widokiem swego rywala rozciągniętego i przebitego kotkiem. Raczej na zadowolonego.

O uwiezieniu Kainity

Aelfred natychmiast zacisnął mocniej więzy, tłumacząc, że robi to dlatego, by Harald musiał poświęcić na wyswobodzenie się z nich większość swej przeklętej krwi, co uczyni go niemal bezbronnym. Okazało się więc, że choć Kainici cierpią na brak esencji sangwinicznej, używają jej jako opału dla swych nadludzkiej wyczynów. Pozbawieni jej zapadają w sen lub coś gorszego, a żywieni cienkim strumyczkiem mogą zaledwie podtrzymać egzystencję. Upłyneły długie minuty zanim skończył, zaprawdę długie, a przez cały ten czas oczy biednego, szalonego dziecka patrzyły na mnie z najczarniejsza nienawiścią.
Aelfred wzruszył przecząco ramionami, gdy tylko skończył zaciskać pęta. Doszliśmy — powiedział — do końca mojej wiedzy o rodzaju wampirzym, wszystko co mogę jeszcze dodać to krążące plotki. Ale jeśli zechcesz, leży przed tobą lepsze źródło wiedzy w postaci bezbronnego Haralda. Mogę — wyjaśnił — wiele się nauczyć od tego związanego „dziecka". Mogę pozbawić je krwi i obserwować reakcje lub sprowokować szał i testować jego granice.
Sprzeciwiłem się, gdyż z moralnego punktu widzenia torturowanie nawet kogoś takiego jak Harald nie jest zajęciem dla sługi bożego. Przelałem tego dnia wystarczająco dużo krwi i nie chciałem oglądać jej więcej (poza tym coraz mniej ufałem słowu Aelfreda od czasu zdarzenia z niefortunnym sługą wampira),
Chłopak jednak naciskał, Mówił, że ów przeklęty potwór nie może liczyć na łaskę bożą ani moją, gdyz egzystuje wbrew naturze od czasów Eterleda Bezradnego. Przez te długie wieki dopuścił się czynów tak nieopisywalnych, że nawet teraz inni Kainici wzdragają się na dźwięk jego imienia. Plotki mówią, że Harald na wzór ślepego odypa zabił własnego rodzica i osuszył studnię, z której sam powstał, Całe wsie padały ofiara okrucieństwa i zaspokajały albo jego potworny apetyt, albo psów, których ciała sztywnieją teraz na wieczornym wietrze.
Ponadto - powiedział, a ja rozpoznałem głos kusiciela, którego słuchałem w posiadłości Haralda - powinienem pomyśleć o wiedzy, którą mogę zdobyć. Wiedzy, która może pokrzyżować plany wampirów czy odkryć ich wady i ułomności, Bo nawet rodzaj, z którego Harald się wywodzi, ma swoje słabości — słabości, których odkrycie leży teraz na wyciągnięcie ręki. Sekrety owe, dodał Aelfred, mogą się przydać gdy towarzysze Haralda lub jego potomstwo dowiedzą się o moich działaniach. Jeśli zabiję jednego z rodzaju wampirzego, z całą pewnością stanę się celem dla Jego współbraci szukojacych zemsty.
A więc taki mój los. Pokonałem wampira i musiałem głębiej zanurzyć się w jego świecie szaleństwa i krwi, by w odwecie nie zginać samemu. Zabiłem człowieka — jedynym zadośćuczynieniem mógł być jakiś wielki dar przekazany całej ludzkości. Podjąłem się zadania ratowania duszy Aelfreda; może mógłbym ocalić także swoją, a nawet przegranego Haralda? Wiedziałem, że gdybym natychmiast ofiarował mu spokój ostateczny i tak nie mógłbym wrócić do poprzedniego życia, Każdej już nocy drżałbym na myśl, co czai się w ciemnościach. Nie mógłbym spokojnie pracować w ogrodzie, nie zauważając strasznych roślin, które powaliły ogary Haralda, Nię mogłem już zawrócić, a stanie w miejscu było jak zaproszenie śmierci. Musiałem brnąć dalej i modlić się, by boża litość była wystarczajqco wielka i pomieściła nawet mnie.
Drżąc z obrzydzenia do siebie, zgodziłem się. Przypieczętowałem tym swa zgubę i powiązałem du- szę w wiecznym potępieniu z czarna dusza Aelfreda, Chłopak, z wilczym uśmiechem, podał mi nóż pokryty nadal plamami krwi jelenia, z którego ciała podałem niedawno ostatnią wieczerzę psom Haralda. Zmasakrowane ciało zwierzęcia wciąż leżało przed drzwiami; w ciszy nocy słychać było głośne bzyczenie rojących się nad nim much.
Dobrze, że ktoś może cieszyć się z owoców mojego upadku — pozwolę sobie opisać ci to, co wraz z Aelfredem odkryłem, wystawiając Haralda na cierpienia z samego dna otchłani. Może ty lub twoi przełożeni skorzystacie z moich doświadczeń i dzięki nim będziecie lepiej przygotowani na walkę z Kainitami. Może w taki sposób to, co zrobiłem, będzie miało moc zbawczą.

O organach i esencjach Kainity

To, czego uczyliśmy się tej nocy, było niewyobrażalnie odrażające, ale i fascynujące. Gdy Aelfred rozpłatał pierś Haralda (mój dołyk nadal powodował agonię i zwęglenie), mogłem obejrzeć wnętrzności wampira, które były pokurczone i wysuszone, Gdyby rzymski wróżbita znalazł coś takiego w ofiarnym zwierzęciu, mógłby być pewien, że imperator nie przeżyje następnego dnia, Jedynym wyjątkiem nie znajdującym się w stanie rozpadu byt żołądek, który pulsował ostrą czerwienią. Nawet przecinane, tkanki zrastały się na powrót. Aeirred stwierdził, że będzie się tak działo dopóki Harald nie wyczerpie całkowicie zasobów sanguinis i dopiero wtedy utraci umiejętności leczenia się z powodu braku opału podtrzymującego ogień egzystencji,
Zatrzymałem się wtedy i pomyślałem, że moje badania zaiste skończą się szybko, zostawiając mi wyschłą skorupę złapaną w kleszcze nocy, Harald musiał zostać nakarmiony — w przeciwnym przypadku jego cierpienia na nic się nie przydadzą i lepiej będzie od razu zadać mu misericordia.
Aelfred zgodził się ze mną, ale nie potrafił powiedzieć z jakiego źródła można by napoić ofiarę. Moja krew odpadała od razu — wypaliłaby mu wargi. Zwierzęta także się nie nadawały, jak stwierdził chłopak, bo nie mały odpowiednio mocnej posoki, by zaspokoić osłabionego Haralda. nie mogli to być także pozostali przedstawiciele rodzaju ludzkiego —tu byłem twardy i bez względu na to jak nisko upadłem, nie złożył- bym żadnego człowieka, nieważne jak prymitywnego, w ofierze przerażającemu apetytowi owej mrocznej bestii. Choc Aelfred namawiał mnie i przeklinał, nie ugiąłem się — w końcu wymamrotał gniewnie, że sam może nakarmić więźnia.
Z przerażającą fascynacją patrzyłem jak Aelfred bierze w jedna dłoń zakrwawiony nóż, a drugą chwy- ta sterczący kołek, Gdy dotarło do mnie, co chce zrobić, wyrwał go z leżącego ciała — rozległ się odgłos mlaśnięcia podobny do dźwięku wyciągania czegoś z błota. Harald natychmiast zaczął szarpać się w więzach, na co mój wspólnik przejechał nożem po własnym nadgarstku. Chlusnęła krew, a Aelfred wcisnął krwawiącą dłoń w usta chłopca. Jego twarz nabrała wyrazu, który opisać mogę jedynie słowem „pożądliwy".
Reakcja Haralda była zaskakująca. Można by pomyśleć, że Kainici powinni pić każdą krew, dzięki której odzyskują siły, jednakowoż chłopiec na początku próbował wypluwać na podłogę podaną mu sanguinis. Wkrótce jednak przestał się opierać i przyssał się chciwie do nadgarstka Aelfreda. Przypominało mi to dziecko przy matczynej piersi, tak błoga stała się twarz chłopca. Zadziwiająco kontrastowała z żądzą malującą się na obliczu karmiciela i zacząłem się zastanawiać, czy szukał on u mnie rozgrzeszenia, czy raczej czegoś dużo mroczniejszego.
Po pewnym czasie oderwał nadgarstek, oblizał swym wężowym językiem miejsce, w którym naciął rękę i ponownie wbił kołek w pierś opary, Bardziej niż to, zainteresowało mnie jednak to, co w rezultacie bluźnierczego karmienia stało się z ziejącymi w ciele Haralda ranami zadanymi nożem. Z niedowierzaniem patrzyłem, jak każde miejsce rozorane ostrzem przed niecałą godziną zarosło się, nie zostawiając nawet blizny. Przez pozostałą część nocy Aelfred dla własnej zabawy, a mojej chęci poznania, zadawał jeszcze potworniejsze rany bezwolnej powłoce Haralda — dzięki temu mogliśmy obserwować, z jaką szybkością następuje leczenie, Niektóre, jak odnotowałem, potrzebowały trzech dni czasu i wielu łyków czerpanych z nadgarstka oprawcy.
Aelfred wyszedł przed świtem, a ja zapadłem w niespokojny sen; zapomniałem o pracy przy moich warzywach. Senne wizje wypełniały upadłe anioły o twarzach Haralda, Obudziłem się, gdy słonce w kolorze krwawych plwocin na wargach spętanego Kainiły schowało się za drzewami, Aelfred stanął u mych drzwi w ciągu godziny i dalej prowadziliśmy odrażające badania,
Och, lepiej byłoby, gdybym nigdy nie pozwolił mu wejść do mego domu i nigdy nie zgodził się na jego pomoc! To dziecko, którego braci uczyłem katechizmu, stało się moim nauczycielem w materii Kainitów, Wprowadziło mnie w tajemnice wampirzego ciała, a ja wciąż bardziej i bardziej upodabniałem się do niego — istoty żyjącej od zmierzchu do świtu.
Pewnej nocy postanowił zademonstrować mi coś, co określa się słowem z barbarzyńskiego niemieckiego — Rotschreck. Wzięliśmy, Aelfred i ja, pochodnie i zbliżaliśmy je powoli do nadal poparzonej twarzy Haralda, czekając na wybuch spazmów strachu. Zwracałem baczną uwagę na odległość potrzebną do wywołania reakcji, wszystkie szczegółowe notatki dołączam do niniejszego pisma. Przerażenie bijące z oczu Haralda szybko zamieniło się w szaleństwo i coś jeszcze, czego nazwać się nie odważyłem, a co było prawdziwie straszne,
Później Aelfred wyjaśnił mi, że wielu Kainitów twierdzi, jakoby mieli w sobie wewnętrzna Besti. Moglem zrozumieć to tylko tak, że każdy z nich ma osobistego diabła, który w nich mieszka i kusi do jeszcze większego zła, niż powodują sami z siebie. Chłopak poprawił mnie mówiąc, że Bestia to zwierzęca część każdego człowieka, a wampirza natura pozwala jej po prostu na uzewnętrznianie się w dużo bardziej niszczycielskiej postaci niż jakikolwiek ludzki temperament. Tak więc przez kolejne noce drażniliśmy i żgaliśmy Bestię Haralda, obserwując co ją pobudza, a co uspokaja. Przypominało to spektakl maltretowania niedźwiedzia, choć zwierz na łańcuchu ma zapewne więcej wolności niż zostawiliśmy Haraldowi.
Harald oczywiście potrzebował karmienia przed każdym takim seansem, a Aelfred zawsze chętnie się na to godził. Dwie noce po pierwszej chłopiec bronił się przed posiłkiem, jakby smak krwi oprawcy bardziej był mu niemiły niż rany, które zadał mu mój wspólnik w potępieniu, jednakowoż po tym zdarzeniu jego stosunek uległ gwałtownej zmianie i od tego czasu patrzył na swego wampirzego kata wzrokiem wypełnionym adoracją.
Dla mnie, oczywiście, nadal miał poprzednią i całkiem zasłużoną nienawiść.
Testowaliśmy Haralda na wiele sposobów; ile nocy może przeżyć bez jedzenia, jakie rezultaty będzie miało głodzenie, czy usunięcie któregoś z organów może zakłócić funkcjonowanie całości, ile czasu odrastać mu będą odcięte palce, dłonie i całe członki — och, ileż tortur wymyśliliśmy, a wszystko w imię wiedzy o sekretach wampirów, którą złożyć chciałem w ręce Kościoła,
W końcu moje sumienie, tak długo odpychane, otrząsnęło się i niepokoiło nawet w snach. Gdy opadła gorączka poznania, zacząłem znów martwić się o duszę Haralda, a nawet Aelfreda, Zarzuciłem starannie na okna ciężkie zasłony i zrobiłem coś nieprzemyślanego: w środku dnia wyciągnąłem kolek z piersi wampira i obudziłem go, byśmy mogli porozmawiać.

O Przysiedze Krwi

Był oczywiście otumaniony, tak jak można by się spodziewać po demonie obudzonym w południe. Nienawidził mnie i przeklął we wszystkich językach, których nauczyła go trzystuletnia egzystencja. Zaczął szarpać się w pętach, ale słabo, tak jak człowiek, który wypił za dużo wina. Gdy zagroziłem mu światłem słońca, opadł w bezsilnej złości.
Nie tego jednak pragnąłem. Chciałem z ust Haralda usłyszeć potwierdzenie tego wszystkiego, co mówił Aelfred, chciałem upewnić się, że mój pierwszy wspólnik- Kainita powiedział prawdę. Tak więc mówiłem mu gładkie słowa, perswadowałem, a potem przyniosłem małe zwierzęta, którym mógł się pożywić. Za to ostatnie dziękował mi niechętnie, aż powiedziałem, że dotychczas nic mu nie przynosiłem, bo Aelfred twierdził, że krew zwierzęcia mu nie wystarczy. Od tamtej chwili nie chciał przyjmować przynoszonych mu posiłków.
Stan taki trwał przez wiele dni. W nocy kierowałem rękami Aelfreda (lub wydawało mi się, że kieruję), za dnia zaś próbowałem zbliżyć się do Haralda i pomóc mu w dostąpieniu zbawienia, Stałem się jakby dwoma ludźmi —jednym dziennym, a drugim nocnym. Ale nadal Harald kochał Aelfreda, swojego oprawcę, i nienawidził mnie.
Pewnego szczególnie pięknego majowego poranka podjąłem ostatnią próbę wydarcia z niego tajemnicy. Nie wiem, co we mnie wstąpiło — zagroziłem, że zerwę wszystkie zasłony, które mogłyby zakryć go przed słońcem i wystawię jego ciało na oczyszczające promienie bez szansy na ostatnią spowiedź. Wtedy Harald się poddał i opowiedział mi o źródle swej nieustającej miłości do potwornego Aelfreda.
Wygląda na to, że w sanguinis płynącej w żyłach Kainitów jest jakieś czarnoksięstwo. Gdy spróbuje się jej trzykrotnie, rodzi się namiętność i nieprzezwyciężalne przywiązanie do tego, kogo krew się spożywało. Przysięga Krwi, jak się to nazywa, choć miano przysięgi jest raczej groteską, równie silnie działa na ghuli jak i na najstarsze wampyry. Takie pożywianie się jest źródłem bestialstwa - działania Aelfreda, które brałem za trzepot skrzydeł litości w jego targanej sprzecznościami duszy, były jedynie po to, by związać rywala nieprzeparta miłością.
Natychmiast opadły łuski z mych oczu. Wszystko stało się jasne; fałszywe deklaracje poprawy Aelfreda były tylko marchewką trzymaną przede mną, tak jakbym był starym koniem pociągowym potrzebującym bodźca, by ruszyć w oczekiwanym kierunku. Pełnia mych działań od chwili, gdy po raz pierwszy ujrzałem Aelfreda prowadziła do miejsca, w którym mógł zdobyć całkowite oddanie Haralda. Dzięki miłości budzonej Przysięgą Krwi zyskiwał sługę potężniejszego od niego, którego lojalności nic podważyć nie mogło. I za wszystko to byłem sam odpowiedzialny.
Postanowiłem, że tego dnia zakończy się wszystko. Zaproponowałem Haraldowi ostatnią spowiedź, której nie zechciał, po czym zniszczyłem go. Godzinę po tym, jak odrąbałem mu głowę szpadlem, jego ciało zamieniło się w proch. Jeden potwór został zniszczony, pozostał jeszcze drugi. Nie dbając o własne bezpieczeństwo, chciałem rzucić się na Aelfreda gdy tylko wejdzie do mego domus i chroniącą mnie mocą wiary zetrzeć go z powierzchni ziemi. Dla siebie planowałem pielgrzymkę do Canterbury, a stamtąd może do Ziemi Świętej, a potem pracę i żal za grzechy do końca mych dni. Słyszałem, że Saladyn pozwala chrześcijanom pielgrzymować do Jerozolimy.

O koncu

Myślę, że dobry to był plan. Jeśli byłbym człowiekiem, gdy po raz pierwszy koszmar ten mnie opętał, teraz udałoby mi się. Jednakowoż człowiekiem nie bytem, Gdy Aelfred przybył tej nocy, rzuciłem się na niego bez słowa, łapiąc dłońmi twarz i mając nadzieję, że wypalę mu te potworne czerwone oczy.
Nic się nie stało. Zdjął powoli me ręce z twarzy i zaśmiał się. Powiedział, że oszukaliśmy się nawzajem. Ja zniszczyłem jego cennego niewolnika, a on zniszczył mnie, Moja wiara odeszła, rzekł, i och!, nie mogłem znaleźć jej w sobie. I staliśmy tak, Kainita i upadły ksiądz, w mroku nocy, w chacie zaścielonej prochami dziecka martwego od trzystu lat.
Pomyślałem, że teraz, gdy ma wiara okazała się pusta, Aelfred mnie zniszczy. On jednak uśmiechnął się jak wilk i zapytał, czy wysłucham jego spowiedzi. Pokonany, zgodziłem się. Cóż zmienia fakt, że spowiedzi potwora wysłucha ktoś, kto nie należy już do kapłańskiego stanu? To wola Boga, nie moja, może udzielić temu biedakowi rozgrzeszenia. Zacząłem więc rytuał, którego znajome słowa i zdania dawały mi poczucie bezpieczeństwa. Aelfred pamiętając jeszcze coś ze swych ludzkich czasów, czekał z odkryciem swych przewin, aż zapytam o popełnione grzechy.
Kłamałem wielokrotnie, ojcze, brzmiały jego ostatnie słowa. Na rany Jezusa, wciąż kłamałem.
Wtedy, śmiejąc się, uciekł w noc. Zostawił za sobą w zapylonej, zakrwawionej izbie złamanego księdza.
Potem wziąłem pióro i papier, by zapisać to, czego doświadczyłem w nadziei że wiedza przyda się matce Kościołowi i chrześcijańskim królom Europy w wyplenieniu rasy Kainitów. Na krzyż, jeśli każdy z nich podobny jest do Aelfreda czy Haralda; i to im szybciej ostatni rozpadnie się w proch, tym szczęśliwsi będą zwykli mieszkańcy świata.
Ja zaś nadal siedzę w moim zrujnowanym domus patrząc, jak prochy Haralda wirują na wietrze. Nie mogę wrócić do tego, co wcześniej robiłem, wieśniacy nazwali mnie Czarnym Księdzem i szepczą, przestra- szeni o nigromancji i diabolizmie. Czekam tylko, aż cisną mnie na stos, jeśli oczywiście nie dopadną mnie wcześniej stronnicy Haralda. Aelfred wciąż obserwuje mnie zza pobliskiej ściany lasu. Gdy przychodzi noc, widzę w ciemności błyski czerwonych oczu, a przed mymi drzwiami formuje się milczący krąg zwierząt.
Monsinior, zrób z tymi informacjami to, co uznasz za najlepsze. W twych rękach leżeć może los całego chrześcijaństwa.

Vale
Fr. Offa