|
AKTUALIZACJA
Strona główna
Encyklopedia rodzaju wampirzego
Wampirza hierarchia
Historia kainitów
Tradycje
Klany
Sekty
Dyscypliny
Więzy krwi
Wampir: Maskarada
Podręcznik Ventrue
Ważni kainici
Zarząd Ventrue
Teksty różne
Konwenty
Plotki
Sesje
Muzyka
Twórczość
Galeria
Opowiadania
Wirtualna Biblioteka
O mnie
Download
Księga Gości
Ankieta
Linki
Podziękowania
Forum
Conclave- chat
Blog Ventrue1
Mlle Mandragora
"Umarłam" niedawno...w wieku 19 lat. Niedawno? To było chyba 2 lat temu. A może 3? Nie pamiętam. Staram się o tym nie myśleć, bo po co? Kochałam słońce a teraz go nienawidzę, jednocześnie tęsknię za nim jak za kochankiem. Przeistoczenie było dla mnie swego rodzaju śmiercią, szansą na nowe "życie", na przemyślenia, na które nie miałam czasu jako człowiek. Kim byłam? Kim jestem?
Mieszkałam z matką w obskurnej kamienicy w Katowicach. Życie nie było usłane różami. Same, bez ojca...wtedy mi go nawet nie brakowało -matce również. Nigdy mi o min nie opowiadała, może chciała mi oszczędzić wysłuchiwania jakim był człowiekiem? Starała się zapracować na nasze utrzymanie jak mogła najlepiej-szyła ubrania u starej krawcowej. Od zawsze miałam zamiłowanie do rysowania. Jako mała dziewczynka robiłam to nawet na piasku, byle gdzie - jedyna rozrywka. Marzyła mi się szkoła plastyczna. Gdy dostałam się do niej, byłam bardzo szczęśliwa. Nie byłam prymuską - nie zależało mi na tym. Na środki artystyczne musiałam zapracować sama. Szukając jakiegoś zajęcia, zastanawiałam się czy pogodzę je ze szkołą. Zmywanie naczyń w "Noctivagusie" było jedyną aktualną ofertą jaką znalazłam. Godzina 24.40. Wchodząc do pubu poczułam jak ściana dymu papierosowego atakuje moje nozdrza, jak muzyka wnika w każdą komórkę ciała - to była magiczna chwila, bo zakochałam się w niej od pierwszego usłyszenia. To była "Amelia" Dead Can Dance. Nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia ludzi, wyszłam na parkiet i zaczęłam tańczyć. Liczyło się dla mnie tylko to. Gdy otrząsnęłam się z "transu" podszedł do mnie jakiś facet i zaproponował pracę tancerki w "Noctivagusie". Zawahałam się, ale przystałam na to. Pub nie był byle jaką speluną, więc tylko tańczyłam. Miałam pseudonim "Mlle"...po prostu "dziewczyna" , "panna". Szef szanował mnie, ale takiego szacunku jak do ludzi nie odczuwał do zwierząt. Pewnego wieczoru, gdy szłam do pracy, znalazłam na ulicy małego kotka. Wzięłam go ze sobą. Bardzo kochałam zwierzęta, czułam, że jestem z nimi bliżej spokrewniona duszą niż z ludźmi. Gdy szef go zobaczył, wyrwał mi z rąk i roztrzaskał jego główkę o futrynę drzwi. Przeraźliwy, krótki pisk...krew. To było przerażające jak małe ciałko jeszcze drgało w rękach tego zwyrodnialca. Chciałam drania zabić gołymi rękoma i zrobiłabym to, gdyby nie sterydziarze pilnując porządku w pubie. Wybiegłam z płaczem, w myślach powtarzałam sobie: "parszywy śmieć! A żebyś zdechł w męczarniach!!" Pędziłam co tchu gdzie nogi poniosą, w wielką nicość...potrącałam jakichś narkomanów ledwo trzymających się na nogach. Zazdrościłam im zaćpania na granicy ludzkich możliwości. Wolałam zapomnieć o tym, co widziałam, kompletnie odciąć się od rzeczywistości i nigdy do niej nie wracać. Biegnąc ciemnymi zaułkami zgubiłam drogę do domu a kotłowanina myśli nie pozwalała mi się skupić. Stałam bezradna obok zmurszałego muru, gdy poczułam czyjąś obecność. Odwróciłam się i zobaczyłam dziwnego osobnika - jedynie zarys sylwetki i powiewający płaszcz. Czułam, że śmierć jest blisko, bo zwykle tak kończą się napady w podobnych miejscach. Strach mnie sparaliżował tak, że nie mogłam nawet drgnąć, krzyknąć. Nie chciałam umierać! Miałam znów 5 lat...? mamo, gdzie jesteś??" Płynęły mi łzy a on zbliżał się do mnie powolnym krokiem. Żałowałam wtedy, że nie powiedziałam matce, jak bardzo mi na niej zależy. Nie okazywała mi matczynej miłości, być może nie potrafiła i jej okazać a bardzo chciała? Jednak była dla mnie wszystkim. Przypomniałam sobie rysowanie jej portretów, gdy spała zmęczona na fotelu. Zmarszczki, poszarzała cera, spracowane dłonie - cała historia jej życia. Ubolewałam, że nawet nie próbowałam odnaleźć ojca. Bez względu na to , jaki był, chciałam go poznać. A moja "wielka miłość"? Gdy patrzyłam na sunącą ku mnie postać, nie miałam pojęcia, że ta specyficzna "śmierć" da mi szansę na rozpoczęcie nowego "życia". Nieznajomy stanął krok ode mnie i przeszył wzrokiem - -nigdy nie zapomnę tych szalonych oczu. Nie wiem jak i kiedy to się stało, ale uczucie okropnego bólu wraz z dziwną przyjemnością okazało się dla mnie niemałym szokiem. Świat rozpadł się na drobne kawałeczki, a później znowu złożył w całość, ale...to już był zupełnie inny świat. Kiedy się zorientowałam, że przez mój przełyk przepływa ciepła krew, było już po wszystkim. Obejmowałam jakiegoś ledwo żywego narkomana zupełnie w innym zaułku a obok mnie stał On - mój Ojciec Suffocate. Uśmiechnął się demonicznie, po czym jakby rozpłynął się w powietrzu. Instynktownie zalizałam ranę na szyi ofiary - znikła. Bez wysiłku przytaszczyłam kozła ofiarnego na dworzec PKS - może ktoś go później zauważy i udzieli pomocy? Nikogo wokół...zauważyłam niedaleko stojący patrol policyjny. Nie wiedząc jak wyglądam, podeszłam do niego. Powiedziałam , że pewien człowiek potrzebuje pomocy a policjanci patrzyli na mnie bardzo dziwnie. "Nic pani nie jest?"- spytali. Zerknęłam na swoje odbicie w szybie radiowozu - przeraziłam się widoku krwi na ustach i brodzie, szybko uciekłam. "Chwileczkę!"- wołali za mną, ale ja biegłam coraz szybciej nie oglądając się za siebie. Wpadłam do najbliższej klatki schodowej i oparta o ścianę wciąż nie mogłam uwierzyć w to , co się stało. W mojej głowie szalał tajfun: "co się dzieje?", "kim jestem??!" Ze schodów zszedł Ojciec - jakby wiedział, że przyjdę akurat tu i czekał na mnie. Miał już inne spojrzenie niż "wtedy". Poczułam jak rośnie we mnie gniew, szał. Rzuciłam się na niego, ale on był niewiarygodnie silny i szybko mnie obezwładnił. Cisnął mnie na ziemię - "Lepiej się uspokój, gówniaro!" - warknął. Złość ustępowała, miałam żal do niego za to, co ze mnie zrobił - potwora żądnego krwi. Potem pomógł mi wstać i poszliśmy na spacer do parku. Tam wszystko mi wytłumaczył: kim jestem, do jakiego klanu należę i na co mam uważać. Mówił szybko, więc starałam się zapamiętać jak najwięcej, bo on nie miał ochoty powtarzać. Zastanawiał się tylko dlaczego mnie przeistoczył, przecież nie byłam chora psychicznie. Ale zalążek choroby, który się później miał u mnie rozwinąć siedział u moim umyśle od dawna - to cyklofrenia. Cóż...jeszcze wiele przede mną. Kolejny problem to jak przedstawić mnie starszym wampirom, szczególnie księżnej Ventrue. Gdy o tym mówił, mało z tego rozumiałam. Mieliśmy udać się do domeny księżnej w Będzinie. Gdy już byliśmy na miejscu, wśród nieznajomych mi osób czułam się zagubiona, nie wiedziałam co się ze mną dzieje, bałam się. Wszyscy patrzyli na mnie z nieufnością, sceptycznie. Ale największą uwagę skupili na moim Ojcu. Byli wściekli za to, że stworzył Potomka bez ich zgody. Po ich bezlitosnym ataku ledwo przeżył. Ktoś mnie chwycił i popchnął w ciemny kąt. To był Sesshomaru - Gangrel, który przez jakiś czas miał się mną opiekować i nauczył mnie animalizmu. Ojciec nie miał głowy do opiekowania się dziećmi i widziałam go rzadko, ale bardzo się do niego przywiązałam i często mi go brakowało. Można by powiedzieć, że byłam Dzieckiem prawie wszystkich. Pamiętam Kaspiro - surowego Demetrianina podejmującego stanowcze decyzje o głosie nie znoszącym sprzeciwu. Czułam do niego wielki respekt, podobnie jak do księżnej Ventrue, bo nie sądziłam, że przyjmie mnie w swojej domenie. Wszyscy ciepło mnie przyjęli, jako nową członkinię Rodziny. Nagle przypomniała mi się matka. Gdy wróciłam do domu, aby się pożegnać, zobaczyłam ją na fotelu. Myślałam, że śpi , więc okryłam kocem. Wtedy zauważyłam, że nie oddycha. Po policzkach spływały mi krople krwi...drżąc padłam na kolana. Nie wiem kiedy zasnęłam. Obudził mnie piekący ból - to słońce nieśmiało przebłyskiwało przez częściowo odsunięte zasłony. Gwałtownie odskoczyłam i ukryłam się w schowku. Niedługo potem zapukała stara krawcowa, która przyszła po kilka ubrań uszytych przez matkę. Słyszałam tylko wzywanie Boga, zamieszanie, szumy rozmów ciekawskich sąsiadek. Trzy dni przesiedziałam w schowku, a nocą poszłam na cmentarz. Stanęłam przy świeżym grobie matki - kopcu z piasku z najskromniejszym krzyżem. Pożegnałam się z nią. Szybkim krokiem oddaliłam się rozmyślając do czego dążę...na razie nie wiem, czas pokaże. Jak chyba każdy wampir boję się utraty Człowieczeństwa i poddania się Bestii, która mieszka w każdym z nas od zawsze - nie tylko wtedy, gdy zostaniemy Przeistoczeni. Jaki jest cel mojego nie-życia?
Pewnie zastanawiacie się pewnie dlaczego nazywam się Mlle Mandragora. Cóż...pochodzenie pierwszego członu już znacie, po wizycie na cmentarzu następnej nocy postanowiłam przyjść do pracy. Okazało się, że na miejsce mojego szefa przyszedł inny. Tamten zginął w wypadku. Nie przejęłam się zbytnio po tym, jak potraktował biedne zwierzę. Postanowiłam pracować dalej, miałam umowę więc wszystko grało. Jednak nie długo tam zabawię, bo moja ciągła młodość będzie podejrzana ;). Co do drugiego członu...hmmm...dawniej wierzono, że wyrywany korzeń rośliny zwanej mandragorą krzyczy jak krzywdzony człowiek. Właśnie ten wewnętrzny krzyk odzywał się we mnie gdy byłam tuż po Przeistoczeniu. Wielki szok - dlaczego ja??!! Nad tym mogę się zastanowić dopiero teraz...mam całą wieczność...
Imię: Mlle Mandragora
Gracz: Aleksandra
Klan: Malkavian
Natura: Samotnik
Postawa: Opiekun
Pokolenie: 13
Ojciec: Suffocate
Przemieniony: ?
Data Urodzenia: ?
Wiek: ?
Atrybuty:
Fizyczne: Siła 3, Zręczność 4, Wytrzymałość 3
Społeczne: Charyzma 1, Oddziaływanie 2, Wygląd 2
Mentalne: Percepcja 2, Inteligencja 3, Spryt 3
Zdolności:
Talenty:
Bójka 3, Uniki 2, Wysportowanie 3, Czujnosc 2, Przebiegłość 1, Empatia 1, Zastraszanie 1, Ekspresja 1
Umiejętnosci: Prowadzenie 2, Walka wręcz 2, Krycie się 2, Broń palna 1, Rzemiosło 1, Sztuka przetrwania 2, Zabezpieczenia 1
Wiedza:Okultyzm 2, Wykształcenie 2, Nauka 1, Medycyna 1,
Atuty:
Dyscypliny: Animalizm 3, Demencja 1
Cechy pozycji: Mentor 4, Mienie 1,
Cechy charakteru: Sumienie 3, Samokontrola 3, Odwaga 3
Człowieczeństwo: 6
Siła woli: 4
|
|