|
AKTUALIZACJA
Strona główna
Encyklopedia rodzaju wampirzego
Wampirza hierarchia
Historia kainitów
Tradycje
Klany
Sekty
Dyscypliny
Więzy krwi
Wampir: Maskarada
Podręcznik Ventrue
Ważni kainici
Zarząd Ventrue
Teksty różne
Konwenty
Plotki
Sesje
Muzyka
Twórczość
Galeria
Opowiadania
Wirtualna Biblioteka
O mnie
Download
Księga Gości
Ankieta
Linki
Podziękowania
Forum
Conclave- chat
Blog Ventrue1
Maksymilian Wilkowski
3 wrzesień 2003
Ciemność. Otwieram zmęczone powieki. Mimo, że me oczy nie były wstanie tego ujrzeć, wiedziałem, że słońce właśnie zaszło. Nie wstawałem jednak, rozkoszując się chłodem drewnianej trumny. Kolejna noc przede mną. Kolejny dzień za mną. Beznamiętnie rzuciłem okiem po starym, zniszczonym pokoju. Z uczuciem bezpieczeństwa patrzyłem na zamurowane okna. Rozkoszowałem się panującą tu ciszą,
Nie trwała ona długo. Usłyszałem niewyraźne echo kroków, w klatce schodowej. Nie poruszyłem się. Wiedziałem kto nadchodzi. Oblizałem mimowolnie suche wargi i przesunąłem dłonią po idealnie gładkiej twarzy. Kiedy niewielka postać dotarła tutaj, i stanęła w progu, zamknąłem oczy. Nie oddychałem. Nie mogłem. Mimo to, słyszałem jej oddech. Wyraźny. Ehh... Jeszcze nie zapomniała. Więc nigdy nie zapomni.
Dziewczyna, która otuliła się czarnym swetrem, nie dlatego, że było zimno, jednak z przyzwyczajenia, niepewnym krokiem podeszła do trumny. Kucnęła, lekko się obejmując. Poprawiła krótką spódnicę sięgającą jej do kolan.
- Śpisz? - zapytała po dłuższym milczeniu.
- Nie śpię, Katarzyno. Co najwyżej jestem głodny. Podaj mi nadgarstek, moja miła.
Nie otwierałem oczu. Po co? Wiedziałem, co teraz się stanie, co powie. Zawsze było to samo. Nie winię ją za to. Była młoda, za młoda. Czekałem spokojnie. Uśmiechałem się w głębi duszy, jednak moje ciało nie okazywało zadowolenia. Zawsze była niepewność. Jednak teraz, po roku, znikło obrzydzenie i strach.
- Nie lubię tego, wiesz. - powiedziała to tak, jakby nie miała zamiaru tego zrobić. Mimo to podsunęła mi rękę. Nieśmiało. Byłem delikatny, jak zawsze. Pocałowałem jej nadgarstek, spijając ukochany nektar. Usłyszałem jej cichy jęk. Potem się zatraciłem. Piłem. Byłem spragniony, wiedziałem jednak, kiedy przestać.
- Zastanawia mnie jedna rzecz. Opowiedziałeś mi już wszystko, co wiedziałeś, o wampirach. O twoim świecie. - mówiła, lekko masując swoją rękę - Nigdy jednak nie opowiadałeś mi o sobie, ojcze. Czemu?
- Bo nigdy nie pytałaś.
Zapanowała cisza. Otworzyłem oczy i zerknąłem na swoją córkę. Spokojnie zerknąłem na jej kruczoczarne, lekko falujące włosy. Patrzyłem na lekko zaróżowione lica i na ciepłe usta. Była niezwykła. Nie złapała ją śmierć.
Kasia ciągle nosiła swój sweter. Przez to, powoli przestawał być czarny. Dostała go od matki, Kiedy jeszcze żyła.
- Chcesz bym ci opowiedział?
Dziewczyna lekko pokiwała głową.
- To choć do trumny. Robi się zimno, a moja historia jest, uwierz mi, dość długa.
>< 21 styczeń 1398><
Zimno. Otuliłem się niedźwiedzim futrem. Przesunąłem zaczerwieniony nos w stronę okna. Białe płatki śniegu grubo już przykryły ziemię. Mimo to padało dalej. Nie było za dużo widać. Kilka ośnieżonych sosen i stajnia. Konie muszą tam marznąć. Brr...
Było też ciemno. Księżyc, który nie był widoczny przez sypiący śnieg nie dawał za dużo światła. Niewielka świeca, paląca się przy wejściu do sali tliła się niepewnie, jakby nie wiedząc, czy świecić, czy zgasnąć. Czas spać. Może dzisiaj nie będzie mi się śnił. Może...
>< 22 styczeń 1398><
Obudziłem się. Nie starczyło mi odwagi by krzyknąć. Czułem mokre krople potu na karku. Znowu mi się śnił. Potwór, monstrum w ludzkiej skórze. Bałem się.
Szedłem lasem. Powoli, przedzierając się przez zaspy białego puchu, kierowałem się w kierunku księżyca. Uparcie wspinałem się na wzgórze. Czułem w powietrzu zapach krwi, jednak nie zwracałem na to uwagi. Mimo, że chciałem sam do siebie krzyknąć: "uciekaj!", nie potrafiłem wydobyć z gardzieli żadnego odgłosu. Brnąłem przez zaspy.
W końcu dotarłem jednak na szczyt. I ujrzałem to, czego się bałem. Potwora w ludzkiej skórze. Postać w czerni, która nie bała się mrozu. Nie bała się też wilków, krążących wokoło. Drapieżników, które łakomie odrywały kawałki mięsa od ciał ludzi. Martwych i nienaturalnie bladych. Bałem się jego upiornej twarzy, oraz kłów, które szczerzył do mnie w podłym uśmiechu. Najgorszy strach poczułem jednak potem, kiedy spojrzałem na martwych ludzi.
Byli moim rodzeństwem...
Obudziłem się jednak. Szybko odrzuciłem wspomnienia. Ubrałem się. Dzisiaj jest dzień targowy. Musiałem pomóc mojemu ojcu, tak jak i moi bracia i siostra. Bo tylko my mu zostaliśmy.
>< 3 wrzesień 2003><
- Mojego wampirzego ojca zobaczyłem po raz pierwszy, kiedy miałem szesnaście lat, mimo że już wcześniej widziałem go w snach. Pierwsze liście już opadły, a na polach, było mnóstwo pracy. Tak, moja droga, byłem chłopem. Codziennie ja, i moje rodzeństwo pomagaliśmy śmiertelnemu ojcu w jego obowiązkach.... czemu tak patrzysz na mnie, moje dziecko?
Katarzyna patrzyła na mnie swoimi zielonymi, zdziwionymi oczami. Jej różowe usta były lekko rozwarte. Obserwowałem, jak jej oddech pozostawiał po sobie parę.
- Wybacz ojcze, ale trudno mi uwierzyć, że byłeś chłopem! Przecież mówisz tak mądrze, znasz się na wielu rzeczach! Nie rozumiem...
Uśmiechnąłem się. Ehh... moja droga. Tak mało jeszcze rozumiesz. Pogłaskałem ją delikatnie, po czym przymknąłem oczy. Mamy jeszcze czas, mnóstwo czasu. Nie śpieszyłem się. Wróciłem wspomnieniami to dawnych czasów. Tak wiele się zmieniło. Tak wiele...
- Później ci o tym opowiem. Wiec jednak, że miałem mnóstwo czasu na naukę.
>< 22 styczeń 1398><
Powoli przedzierałem się przez tłum na targu. Niosłem kosz z jabłkami, który jeszcze bardziej utrudniał mi wędrówkę. Miałem dość tego zaduchu. Skierowałem się w stronę zaułku. Nie było tam ludzi, więc pomyślałem, że chwilę odpocznę.
Jednak nie było mi to dane. Czekała mnie pierwsza zmiana. Nie wiedziałem jednak o tym.
Kiedy dotarłem na miejsce, ujrzałem mojego brata, Rafała. Bił się z kimś. Wygrywał. Mój najstarszy brat, ciągle z kimś walczył. Był szczupły, jednak mimo to potrafił przyłożyć. Lubił się znęcać nad słabszymi, robił to z przyjemnością i z byle powodu.
Kiedy zobaczyłem, że bił młodą dziewczynę, coś mnie uderzyło. Sumienie. Podbiegłem i z całej siły odepchnąłem brata. Brat był jednak zbyt silny... dziewka zdobyła jednak ten bezcenny moment.
Rafał jęknął. Zobaczyłem nóż w jego piersi. Dziewczyna uciekła. Co najgorsze, słyszałem z oddali jej diabelski śmiech...
Nigdy nie powiedziałem o tym zdarzeniu ojcu. Nigdy.
Sumienie zabiło mi brata. Ja sam go zabiłem. W obronie morderczyni, bo zrobiło mi się jej żal. Potem dowiedziałem się, że ta wiedźma, jest rozpustnicą, złodziejką i rozbójniczką. Dowiedziałem się też, że brat starał się odzyskać skradzioną sakiewkę. To był początek. Bo wtedy odwróciłem się od sumienia. Nie zaufałem mu już nigdy. Zwalczyłem poczucie winy. Śmierć brata stała mi się obojętna.
Zacząłem wierzyć, że to nie ja go zabiłem, lecz Bóg. Bo to on dał ludziom sumienie. Stałem się nieczuły. Wkrótce miałem stać się krwawą bestią. Ona umocniła we mnie nienawiść.
>< 12 październik 1399><
Złote liście zdobiły ziemię. Ja jednak nie zwracałem uwagi na ich szelest. Przedzierałem się na wzgórze. Tym razem na jawie. Miałem już dość koszmarów. Bałem się, mimo, że miałem już szesnaście lat za sobą. Już dawno powinienem tam pójść, tak jak dzisiaj. W nocy, tak jak we śnie. Chciałem udowodnić sobie, że nikogo na tym wzgórzu nie ma. Brnąłem więc przez złote liście.
- Hej, czekaj! - usłyszałem cichy krzyk za sobą.
Kiedy obróciłem się w tamtą stronę, ujrzałem swoją siostrę. Zobaczyła mnie, jak wymykałem się z domu. Początkowo, chciałem kazać jej wrócić. Jednak tak naprawdę, bałem się iść sam. Towarzystwo zawsze wesołej Basi mogło mi pomóc przemóc strach. Poszliśmy więc razem.
Tak jak sądziłem, na wzgórzu nie było nikogo. Nie było wilków, nie było ciał. Nie było też mrocznego mężczyzny w czerni.
- Po co tu jesteśmy? - zapytała już któryś z kolei. - Chodźmy już do domu. Tata zleje nam skórę, jak się dowie.
Milczałem. Nie było sensu się odzywać. Ja musiałem tutaj przyjść. Teraz, moje koszmary odejdą.
I wtedy go ujrzałem. Czarnego wilka. Tajemniczy mężczyzna wiele razy zmieniał się w tą bestię. Stanąłem przerażony. Strach. Usłyszałem krzyk Basi. Uciekłem. Uciekłem daleko, udając, że nie słyszę strasznych krzyków siostry. Nie starczyło mi odwagi, by złapać ją za rękę, kiedy uciekałem. Nie wziąłem jej ze sobą.
Ojciec płakał przez wiele tygodni.
Tchórzostwo zabiło mi siostrę. Prawda, nie miałem wyrzutów sumienia. Jednak kochałem ją. Obiecałem sobie, że następny raz nie ucieknę. Że nie pozwolę grozie zapanować nad sobą. Potem, miałem wiele strasznych snów. Jednak potrafiłem się z nimi oswoić. Nie bałem się.
Stałem się odważny. Stałem się potworem. Chociaż, tak naprawdę, miałem stać się nim wkrótce.
><4 wrzesień 2003><
Było już po północy. Do naszej trumny wpełzła jeszcze Nimfa, kotka Katarzyny. Dziewczyna pogłaskała tulące się do niej zwierze. Nie przerywałem opowieści.
- Zaciągnąłem się do armii. Wojna z Zakonem Krzyżackim wisiała na włosku. Wtedy nie interesowała mnie polityka. Pragnąłem mordu. I dostałem go. Służyłem w armii, aż po wielką bitwę w pobliżu wioski Grunwald. Ciekawe, czy słyszałaś o tej bitwie, córko? Tak wiele lat upłynęło.
- Słyszałam. Wszyscy słyszeli.
Zapanowała przyjemna cisza. Teraz miałem chwile czasu by powspominać. Zerknąłem na przytuloną do mnie Kasię. Zastanowiłem się przez chwilę, czemu jestem dla niej taki dobry. Może przypomina mi moją siostrę? Może po prostu pozostały we mnie resztki człowieczeństwa... Zamknąłem oczy.
- Przetrwałem tą bitwę. Jednak nie za darmo. Zostałem dość mocno oszpecony, niestety. Widziałaś moje szkaradne ciało, tuż po tym, jak się obudziłem.
- Proszę, nie przypominaj mi o tym.
Nie będę. Byłem wtedy bestią. Sam się dziwie, czemu nie zabiłem jej wtedy. Nie wiem. Ale jestem szczęśliwy, że tego nie zrobiłem.
Teraz nie byłem potworem. Dzięki zniekształceniu zmieniłem się. Podobno przypominam anioła. Nie wiem. Nigdy nie spotkałem takiej istoty. Prawdopodobnie nigdy nie spotkam.
><6 sierpień 1412><
Wracałem do domu. W obszarpanej tunice i z sakiewką żołdu. Z mieczem, za tanie grosze, zdobyczny po krzyżakach. Z chustą na oszpeconej twarzy i z masą doświadczeń. Muszę przyznać, że jak na chłopa, potraktowano mnie niezwykle dobrze.
Teraz już nie byłem rolnikiem. Byłem rycerzem. Zasłużyłem się podczas bitwy. Dostałem nawet kawałek ziemi, jednak daleko od mojego domu. Miałem też nazwisko. Wilkowski herbu Kruk. Czarne ptaszysko na szarym polu.
Uśmiechnąłem się do siebie. Zabawy drewnianymi mieczami na coś się przydały. Miałem też szczęście, że tyle dostałem za nic.
- Nie doszedłem do domu. Przynajmniej nie od razu. Chciałem zahaczyć o wzgórze. Już się nie bałem. Byłem dorosły. Nie żałuje tej decyzji. Bo tam, spotkałem Czarnego Wilka. Potwora w ludzkiej skórze.
><6 sierpień 1412><
Była noc. Ponura i bezchmurna.
- Więc jesteś. Tutaj i teraz. - wyszarpnąłem miecz. Czekałem i nie wahałem się, spoglądając zwierzęciu w oczy. - Polegniesz! Albo to ja tu umrę, koło mojego rodzeństwa.
Wilk nie poruszył się. Spokojnie zerkał na mnie. Cierpliwie i wyrozumiale. Potem przemówił. Cofnąłem się o krok do tyłu. Potem jednak się opanowałem. Nie bałem się. Co najwyżej nie wiedziałem, co się dzieje.
- Owszem, legniesz tutaj. Legniesz, ale tobie nie wskazane będzie umrzeć. Przynajmniej nie w ten sposób, co im. Czekałem tutaj na ciebie. Całą tą wojnę. Bałem się, że nie wrócisz, a jednak. Nie rozważnie było uciekać, na pole bitwy. Jednak dobrze się stało. Zahartowałeś się. Stałeś się większą bestią, niż mógłbyś być przy moim boku.
- Czego chcesz czarcie? - wykrzyczałem.
- Twojej śmiertelności.
><4 wrzesień 2003><
- Przemienił mnie, tak jak ja przemieniłem ciebie. Nie pytał czy chce. Potem czekała mnie jeszcze jedna zmiana. Kiedy tuż po przemienieniu, biegałem w szale głodu, dotarłem do swojego domu. Niewiele z tego pamiętam. Samokontrola nie istniała. Zabiłem ostatniego ze swoich braci. Rozszarpałem go. Piłem jego krew. Całemu zajściu przyglądał się mój śmiertelny ojciec. Powiesił się gdy tylko wstało słońce. Mnie jednak już tam nie było.
Zapanowała kolejna chwila ciszy. Bardzo długa. Wpatrywałem się w sufit, czując, jak Katarzyna delikatnie wbija mi swoje pazury w ramię. Kojący ból.
- Przykro mi...
- Mi nie jest przykro, moja droga. Zacząłem nowe życie. Zapomniałem o starym. Poszedłem wraz z Danielem Romańskim, Czarnym Wilkiem, wampirem klanu Tzimisce z domu Ruthen. Na dzisiaj koniec opowieści. Idź spać, niedługo słońce wstanie. Nic nie mów... mamy jeszcze wiele nocy przed sobą.
Katarzyna wstała. Powoli i ostrożnie, by nie nadepnąć leżącą w jej nogach kotkę. Wyciągnęła się i lekko ziewnęła. Była niczym człowiek, jednak tylko pozornie. Piętnastoletnia dziewczyna nie szła daleko. Położyła się wygodnie na starym, niedawno wyczyszczonym łóżku. Zwinęła się w kłębek.
Nimfa nie lubiła mnie. Zgrabnie wyskoczyła z trumny by podążyć za swoją panią. Jednak już tego nie widziałem. Zasnąłem.
Imię: Maksymilian Wilkowski
Gracz: Samalai/Michał
Klan: Tzimisce- Dom Ruthven
Natura: ??
Postawa: ??
Pokolenie: ??
Ojciec: ??
Przemieniona: ??
Data Urodzenia: ??
Wiek: ??
|
|