AKTUALIZACJA Strona główna Encyklopedia rodzaju wampirzego Wampirza hierarchia Historia kainitów Tradycje Klany Sekty Dyscypliny Więzy krwi Wampir: Maskarada Podręcznik Ventrue Ważni kainici Zarząd Ventrue Teksty różne Konwenty Plotki Sesje Muzyka Twórczość Galeria Opowiadania Wirtualna Biblioteka O mnie Download Księga Gości Ankieta Linki Podziękowania Forum Conclave- chat Blog Ventrue1



Informator Konwentowy



Z pamietnika Victorii Esche
Krakon 2004




Nie za bardzo wiem jak zacząć ten wstęp, więc od razu przejdę do konkretów....

Jeszcze w listopadzie 2003 roku wydawało się, że Imladris to mój pierwszy i ostatni konwent, jednak okazało się, że nie było to prawdą.

Niekorzystne wspomnienia nadal były i są żywe, jednak rozsądek wziął górę nad nimi i postanowiłam tak łatwo nie rezygnować i nie przekreślać samej idei imprezy, tym bardziej że parę osób chciało mnie tam widzieć ponownie... A ja chciałam widzieć je.. I przy okazji coś udowodnić- sobie i innym.
Zresztą, konwent jako sam z siebie mi się spodobał. Co by się nie działo, to miał on swój niepowtarzalny klimat i w jakiś sposób mi go brakowało. Bo gdzież indziej znaleźć tylu odmiennych kainitów i innych nadnaturali, dotrzymujących sobie towarzystwa i współegzystujących w pokoju..

Pomimo dużych obaw, jeszcze większych wątpliwości, paskudnej grypy i niekorzystnej sytuacji emocjonalnej przed samym konwentem, jednak zdecydowałam się jechać na Krakon.
Do samego końca (czyli gdzieś 10.00 w czwartek) nie wiedziałam czy dobrze robię jadąc i czy w ogóle to robić, jednak wcześniejsze przygotowania zaszły już tak daleko, że nie wypadało mi zawrócić z raz obranej drogi.
I w ten sposób 29 stycznia br., w czwartkowy poranek, porzuciłam swą domenę i wyruszyłam do królewskiego miasta Krakowa, które miało stać się zarówno polem testowym jak i ostatecznym miejscem sądu charakterów mojego i kilku innych znajomych osób, a także naszych wzajemnych stosunków i prawdomówności.

Niestety, dla dobra postronnych, a czasem i zainteresowanych osób trzecich, część spraw mających miejsce na Krakonie została przeze mnie celowo pominięta, lub w dużej mierze przemilczana.
Są to sprawy prywatne i ich ujawnianie nie ma sensu.
Kto tam był, to cześć być może sam widział, a kto nie był, tego nie powinno to w ogóle interesować..
A jeśli już go interesuje, to może tylko żałować, że się nie pojawił, a tam jakieś książęce spiski się działy :P.



Czwartek, 29 stycznia

Godz. 10.40- 11.00
Peron kolejowy, Mysłowice

Obładowana bagażami i w asyście ojca czekam na pociąg, przy okazji poznając jadącego również na konwent miłośnika RPG i mego przyszłego towarzysza podróży.
Kiedy przygotowuję się do zmiany terenu pobytu, głos w kolejowym megafonie oznajmia uprzejmie, że mój pociąg jest opóźniony o 20 minut...
Komplikacje od samego początku drogi.. Źle mi to wróży, już to czuje.. Czekam na kolejne...

Godz. 12.30
Dworzec Główny, Kraków

Jak zawsze gubię się i idę do wyjścia w kierunku Nowej Huty, choć miałam znaleźć kamienny globus przy innym wyjściu. Szkoda że zapomniałam przy którym on był..
Miał tam czekać na mnie Enkil i Valavandrel, którzy na szybko zrywali się zresztą z uczelni by mnie spotkać...
Krótka rozmowa telefoniczna i już są tam gdzie ja. Cóż, kiedy ich widzę miłe zaskoczenie- to naprawdę przystojni kainici. Tylko biednemu Vali zimno, a musimy jeszcze czekać na zagubioną w mieście Nikolle z mężem i koleżanką.
Trwa to dobre parę minut, podczas których mam okazję bliżej zapoznać się z dwoma gospodarzami miasta. Zgodnie z umową Enkil dostarcza mi obiecany śpiwór, bardzo wygodny, duży i ciepły jak się później okaże.
Następnie pojawia się Niki wraz z ekipą, i w tym momencie okazuje się, że auto którym przyjechali i mieli mnie dowieźć na konwent stoi gdzieś na mieście bo pogubili się i nie wiedzieli gdzie zaparkować. Po krótkiej konsultacji ustalamy że Enkil z Valą i moim spaniem na następne 4 dni pójdą sami na teren konwentu, i pomimo że bardzo im się spieszy ( na następny dzień mieli kolokwium z fizyki) zaczekają tam na mnie. Ja z Nikolle i moim ciężkim bagażem mamy wrócić do auta i szybko dojechać.
Po drodze sytuacja się komplikuje. Moi towarzysze chcą pozwiedzać okoliczne sklepy, mnie się spieszy, a zdenerwowany Enkil piszczy że musi wracać do siebie. Poganiam ekipę Nikolle jak mogę, co od razu powoduje niesnaski pomiędzy nami. Niby nikt nic nie wypowiada, ale da się to mocno wyczuć. Koszmar...
Konwent zapowiada się coraz gorzej.
W końcu po solidnym, przyspieszonym spacerze po mieście docieramy do samochodu. Z dojazdem na miejsce konwentu tez są małe problemy, ale w końcu udaje nam się tam dotrzeć.

Godz. ok. 15.00
Teren Konwentu

Ledwo wchodzę do holu od razu spotykam Enkila i Valavandrela. Na szczęście nie są na mnie zdenerwowani, a nawet załatwiają mi tańszą wejściówkę i przy okazji miejsce w obsłudze. Super!!! Nareszcie jakiś optymistyczny akcent.
Panom się spieszy, więc tylko dają mi śpiwór i przekazują pod opiekę członka obsługi, Skawena, po czym się oddalają do własnych spraw.
Do czasu gdy nie znajdę sobie sali Skawen proponuje mi ulokowanie mnie w pomieszczeniu dla obsługi, a na dodatek taszczy moją torbę. To naprawdę miła istota, i po części z żalem odmawiam jego propozycji udając się z Nikolle od razu na samą gorę, gdzie bez problemu znajdujemy sobie lokum.
To najwyższy poziom budynku, a na dodatek ciężko tam dojść, bo nie ma na razie otworzonego przejścia z głównych schodów i trzeba naprawdę się nabiegać by znaleźć wejście na górę. Doskonały punkt strategiczny w razie jakichkolwiek problemów z Sabatem bądź innym chodzącym problemem.
Podczas zagnieżdżania się na sali dochodzi do nas kilku nowych współlokatorów i zajmują resztę wolnych miejsc. Jest wśród nich Sawka, Tremere, który jakimś dziwnym trafem, chyba myląc mnie z przedstawicielem własnego klanu jak się potem okaże, dosiada się do mnie i zajmuje miejsce po mej prawicy.
Ustawiam go jednak tak, by zostało między naszymi śpiworami na tyle miejsca, by zmieściła się jeszcze jedna osoba. Oczywiście mam tu na myśli Unbacka, znajomego Priscusa Sabatu, któremu obiecałam załatwić śpiwór (heh, specjalnie pożyczyłam i przywiozłam go ze sobą z domu- słowo Ventrue jest święte) i miejsce do spania, bo sam z powodu pewnych spraw nie mógł sobie tego dopilnować.
Paradoksalnie pomimo mej niechęci do klanu Czarodziejów z tym Tremere niemal natychmiast znajduję wspólny język. To naprawdę wspaniała osoba. Nikolle w międzyczasie wraz ze swoją ekipą wychodzi do miasta, a my z Sawką balujemy razem w najlepsze. Widząc że jestem chora Tremerek poi mnie nawet swoją rozpuszczalną witaminą C, zresztą produkcji Tremere& Company (:D).
Czas płynie sobie spokojnie i interesująco, gadam z Sawką, poznaję nowe osoby i zwiedzam teren konwentu.
Wraca Nikolle; Unback dzwoni, że z powodów szkolenia nie uda mu się dzisiaj pojawić i jedynie daje mi namiary na Talibeth, jego znajomą, z którą mam się zapoznać. Nawet nie muszę jej szukać, wraz z Arc same wpadają do mnie na salę. Najbardziej ciekawe są, czy moja plakietka jest autentyczna, czy to tylko jakiś przekręt z mojej strony. Niestety, ona jest autentyczna, co oznacza, że jeśli coś gdzieś będzie nie tak, albo ktoś za skórę zajdzie, to mogę np. przejść po salach i zabrać balującym alkohol (heh, mieć niby nie wolno, ale pokażcie mi takiego, co sobie na salę piwa nie przemyci; ja osobiście go nie lubię więc tego nie robię). Jak ja kocham taką władzę.. Choć przyznać muszę, że ani razu nie użyłam swych praw, bo zwyczajnie nie było potrzeby.
Arc wychodzi, a ja z Talibeth rozmawiamy jeszcze parę minut.
Nocna wizyta w sklepie poprawia mój stan żywnościowy na następne dwa dni.
I tak upływa reszta nocy, około 3 idę spać. Twardo i niewygodnie, przywieziony dla Unbacka śpiwór służy mi za poduszkę..


Piątek, 30 stycznia

Godz. ok. 9.00
Auuuuu... Boli... Jak strasznie boooooli..
Ta podłoga była za twarda.
Pierwszą rzeczą jaka dociera do mnie po otwarciu oczu jest ból..
Na szczęście udaje mi się "urobić" Tremera na mały masaż. Zanim jednak z niego skorzystam, Varda (kumpela Nikolle) donosi nam, że jest ciepła woda i można wziąć przyjemny prysznic. W moim obecnym stanie to wręcz genialny pomysł..
W ciągu 5 minut jestem już wraz z Nikolle na dole. Gorąca woda wspaniale działa na moje mięśnia. Parę minut kąpieli robi ze mnie całkiem innego Ventraska. Jakby kilka ton z siebie zrzucić. Ubieramy się i idziemy na górę dokończyć toaletę. Następne pół godziny to mycie zębów i robienie makijażu.
Po powrocie na sale egzekwuje od Sawki obiecany masaż.. Mhhh, jakie on ma wspaniałe dłonie... Kiedy kończy potrafię już tylko pomrukiwać jak kot.
Po masażu szykuje się na pierwszą interesującą mnie prelekcję- Herezje, które prowadzić ma Marcin Sabat. Już niemal wychodzę, kiedy Sawka oznajmia, że idzie na obiad (taaak, na dole była nawet czynna cała dobę stołówka i poziom wyżej sklep połączony z mini barem) . Cóz, ja też w sumie jestem głodna. Parę zdań pomiędzy nami i prelekcja zostaje porzucona na rzecz wspólnego lunchu.

Godz. 12.00
Mhhh, ale zapachy.. Docieramy do jadłodajni, Sawka zamawia kluski śląskie, ja postanawiam zadowolić się zapiekanką. Sawka obiad dostaje w ciągu 3 minut, ja muszę czekać.. Siadamy razem, on je, ja rozmawiam i tylko zerkam kiedy moje mi dadzą... Jeść!!!!!!!!
Sawka zjadł.. 15 minut zapiekanki nie ma... Tremere zamawia jeszcze pierogi. Ja przypominam o moim zamówieniu, mocno już poirytowana, bo osoby które przyszły za mną swoje zapiekanki już dawno zdążyły zjeść..
Następne 15 minut, po pierogach nie ma śladu. Po mojej zapiekance też.. Czekam na nią 30 minut już!!! Dość!!!
Sytuacja ta wskazuje na smutną prawdę- na konwencie według Unbacka miało być dużo Sabatu i to wpływowego, i wygląda na to, że jak nic trafiłam do Sabatniczego lokalu, gdzie porządnych Ventrue nie obsługują. Mocno już zła wychodzę głośno mówiąc co o tym sądzę i udaję się piętro wyżej, by skorzystać z usług zwykłego okienka.
To na szczęście jest w pełni Camarillskie- nie dość że nie ma kolejek, zamówienie realizowane jest w trybie mocno przyspieszonym, to na dodatek dodatkowy ketchup darmowo dostaję.
Zapiekanka kosztuje 3 zł i jest takiej wielkości, że mam poważny problem ze zjedzeniem jej, przy okazji rozśmieszając tym Sawkę. Jako , że nie ma tu żadnych normalnych siedzisk, a mnie nie chce się iść na górę na salę, siadam na schodach i konsumuje mój obiad. Zajmuje mi to dobre 20 minut, podczas których zresztą rozmawiam ze swoją Starszyzna, a Tremere cierpliwe otrzepuje mój garnitur z okruszków.
Po południu wraz z Tusią, znajomą Sawki i naszą kompanką z sali, wychodzimy na drinka. Szukamy Restauracji Krakowska, jednego ze sponsorów konwentu, która interesująco reklamowała się obok baru na Krakonie. Szkoda, że nie podali adresu pod którym można ich znaleźć. Restauracji od wczoraj szuka połowa konwentowiczów. My teraz też. Mamy ochotę na Grzańca Galicyjskiego.
Ledwo wychodzimy na miasto, od razu trafiam na stoisko z kosmetykami i biżuterią.
I to dla większości moich znajomych istny koszmar- nie odejdę póki nie obejrzę wszystkiego. Poszukuję czarnej pomadki; niestety takowej nie mają. W zamian za to proponują mi czarną kredkę, która doskonale ją zastępuje. Decyduje się niemal natychmiast, tym bardziej że kosztuje niecałe 2 zł. Przecież to taniej niż u mnie w domenie!!!
Wyruszamy dalej, pytamy przechodniów o naszą restaurację- nikt nic nie wie. Ja jednak nigdy nie rezygnuje. Wyczulone zmysły i już widzę mój cel- kilka kroków od miejsca gdzie stoimy. Wchodzimy.
Lokal jest gustownie i przytulnie urządzony. Za moja radą zajmujemy trzyosobowy wyplatany stolik w rogu, przy interesująco zrobionej kamiennej ścianie. Urocze, klimatyczne miejsce i ładny świecznik na stole.. Tylko świeczka już się wypaliła, a ja tak pragnę ognia. Dwa słowa do Sawki i ten już pogania obsługę. Po chwili mam swój upragniony ogień.
Zajmuję stołek by mieć widok na całą restaurację, Tremere zamawia nam grzańce, a ja w międzyczasie bliżej zapoznaje się z Tusią, katowicką Malkavianką. Po pewnym czasie dosiada się do nas Kuba, Tzimisce z naszej sali, który jakoś samotnie trafił na to miejsce.
No i zaczyna się- on uczy się na podobnym jak ja dziale- ja na systemach i sieciach komputerowych, on na systemach komputerowych, a Tremere skończył informatykę... To wręcz wybuchowa mieszanka. Upływa sporo czasu zanim wychodzimy.
Z powodu bolących mięsni Tusia pomaga mi założyć płaszcz, a jako ,że po grzańcu ( wypiłam tylko jednego!!) dość potężnie kręci mi się w głowie, Sawka wspiera mnie swym ramieniem i tak odprowadza na Krakon.
Po powrocie, jako że jestem potężnie obolała, kładę się i rozpisuje w dalszym ciągu planowanego Larpa- Sabat. Mam z tym sporo roboty, jako że byłabym jedynym organizatorem. Zapału mi jednak nie brakuje.
Unback dzwoni, że zepsuł się pociąg którym jedzie i się spóźni. Trudno, zaczekamy. Wracam do pracy, chwilami podsypiając.
Poznaje tez kainitę, Łukasz bodajże brzmiało jego imię, który jak się okazuje bardzo dobrze zna moją Wirtualna Bibliotekę, stronę i serial Więzy krwi, więc mamy temat na dwie długie pogadanki.
Jako że wszystko mnie boli, żeby było mi bardziej miękko, Sawka daje mi swoją puchówkę jako poduszkę.

Godz. ok. 21.00
Leżę sobie spokojnie, gdy jak piorun na salę wpada Talibeth z jakimś kolesiem. Patrzę.. Broda, ciemne włosy na jakieś 4 cm, wojskowe ubranie.. Przyglądam się bliżej co to za licho.. Unback!!!
Cóż, dość mocno zmienił wygląd od czasu Imladris 2003.
Jako, że ja dopiero wygrzebywałam się ze śpiwora, Unback przywitał się z resztą sali. A gdy już stanęłam z nim oko w oko..
To było bardzo dziwne powitanie.
Muszę przyznać, że pierwszy raz ktoś zwinął mi grunt spod nóg i zdominował. Normalnie nie miałam pojęcia jak zachować się na to, co mi wtedy powiedział. Jednak w pewien dość perwersyjny sposób było to nawet przyjemne. Pierwsza osoba, której udało się mnie zmieszać. Czasem nawet mnie przydaje się trochę odczucia cudzej dominacji na sobie, jednak jak do tej pory przez całe moje życie nikt nie miał nawet odwagi spróbować. A tu to... I mu się udało.
Ciekawe doświadczenie jak dla mnie, i kolejna lekcja... To tak jakby małe dziecko ,które od zawsze chodziło po ciemnym pokoju nigdy nie napotykając na swej drodze żadnego oporu, nagle wpadło na ścianę...
Na szczęście wszystko po chwili się unormowało, i wyszło że tamta sytuacja to był przejaw dziwnego poczucia humoru Priscusa polskiego Sabatu.
Szok, istny szok...

Godz. 23.30
Wszystko mnie strasznie boli: każda kość, każdy mięsień. Namawiam Sawkę na obiecany mi wcześniej masaż, w międzyczasie piszcząc, że chce mi się pić. Tremere znów robi mi swoją witaminkę C i na moje wyraźne życzenie podtyka pod nos, jako że ja nadal leżę. Ktoś przy okazji dokarmia czekoladą...
Jako, że odbywa się właśnie druga część larpa w klimacie WOD-u, a będący Księciem Tzimisce z mojej sali (o nazwisku Iwanowicz jeśli się nie mylę) nie ma za bardzo stroju, pożyczam mu moją czarną marynarkę i aksamitny szalik, by przykrył nim guziki. Tzimisce wychodzi, a mnie po paru minutach robi się chłodno. Dwaj faceci spod ściany wspaniałomyślnie pożyczają mi swój sweter. Mhh, miękki, ciepły i bordowy na dodatek. Ledwo się nim opatulam drzwi otwierają się z hukiem i staje w nich Unback, oznajmiający bym z nim poszła. Niewiele myśląc wypełzam ze śpiwora, wkładam jedynie buty i jakby głucha na wszelkie możliwe spiski Sabatu idę za nim, nawet nie zabierając komórki....
Schodzimy po schodach na coraz niższe poziomy budynku.. Po drodze zaczynam zauważać podejrzanie sabatniczo wyglądających kolesi; im niżej tym ich jest więcej..
Unback nic nie mówi dokąd mnie prowadzi; po drodze łapie jeszcze jedna "laskę", w interesującym, lateksowym ubranku i z batem na dodatek.
Niejako trzymając nas obie w pasie dumny z siebie wprowadza nas na małą salę gimnastyczną, która już na pierwszy rzut oka okazuje się być.. hm.. główną kwaterą Sabatu....
Z niejaką satysfakcja i uśmiechem na ustach od progu Unback oznajmia nam, że przyprowadził nas w charakterze kolacji, a ja w tym samym momencie zdaje sobie sprawę w jaki bigos się wpakowałam nie informując nikogo gdzie idę, nie zabierając ze sobą telefonu ani broni.. Stoję sobie w najlepsze w cudzym swetrze pośrodku kilkunastu sabatników, na dodatek na ich ziemi.. Lepiej już być nie mogło.
Na dodatek wzbudzamy całkiem spore zainteresowanie miejscowych kainitów..
Moja towarzyszka niemal natychmiast (nie broniąc się w ogóle) staje się posiłkiem Unbacka na tę noc, na mnie Priscus tylko zerka i bezczelnie rzuca: „Ciebie zostawię sobie na później”. Kapitalnie...
Po chwili jednak rozmyśla się z tego i chcąc ukazać się jako dobry przywódca i towarzysz proponuje mnie w ramach posiłku jednemu z siedzących sabatników. Tamten chyba czując z jakim ziółkiem ma do czynienia z miejsca odmawia. Ja nic nie daje oczywiście po sobie poznać, nawet uśmiecham się głupio...
Drugi zapytany Sabatnik ma jednak chyba nieco inne plany niż jego kompan. Ten nie ma nic przeciwko Ventraskiej kolacji, tylko wstaje z paskudnym uśmieszkiem...
Cóż, nie ma wyjścia, trzeba było postawić wszystko na jedną kartę. Prawa ręka do góry, tak by było widać me wspaniałe pazurki w całej okazałości (a jest na co popatrzeć).
„Jesteś pewien swego kroku?”- głupi uśmiech
Sabatnikowi mina rzednie i siada na miejsce; już mu odszedł apetyt widać.
Ja natomiast czekam tylko, jak na łeb skoczy mi cała reszta Sabatu. A tu tylko inni się popatrzyli na mnie, Unback zrobił głupią minę i wrócili spokojnie do swoich spraw. Hehe, jak miło..
Co jednak nie zmieniało faktu, że nadal siedziałam sama pośród sabatów, a ciągle dochodzili nowi.
Jednak nie ma jak znajomości. Tup, tup i do wyjścia, Unbackowi rzuciłam tylko, że muszę pilnie iść na górę po telefon, bo zaraz „ktoś” ma zadzwonić (dochodziła 24.00 a to dobra pora na telefony) i że wkrótce sama wrócę, i już mnie nie było. Jak wychodziłam paru Sabatników tylko dziwnie za mną spojrzało, ale nikt nawet nie próbował zatrzymywać..
Wrócić oczywiście miałam zamiar jak najbardziej, ja zawsze dotrzymuje danego słowa..
Tyle, że tym razem już nie planowałam iść bezbronna... Ledwo wpadłam na salę napiłam się solidnego łyka witaminy C, opowiedziałam po krótce Nikolle co się stało i gdzie mnie szukać, Wydobyłam z torby dwa zabrane z domu sztylety, po czym od razu schowałam za spodnie. Jeden z nich nie miał niestety pochwy i musiałam uważać by sobie nim krzywdy nie zrobić. Na biodra zapięłam słynny metalowy łańcuch zwieńczony Krzyżem Ankh. Zwykle służy on tylko jako ozdoba, jednak w razie konieczności mógłby być dobrą bronią..
Złapałam komórkę, wrzuciłam do torebki (żeby ładnie wyglądało) i już mnie nie było na sali. Po drodze, na korytarzu spotkałam Księcia Tzimisce, zdetronizowanego już zresztą i zabrałam mu moją marynarkę ( i tak biedna straciła swój wysoki status :D), żeby zasłoniła sztylety, które pod obcisłą welurową bluzką były nieco widoczne.
Po tym już pewna siebie udałam się z powrotem na dół do kwatery Sabatu.
Nie dotarłam jednak na salę i nie zakończyłam poprzedniej sytuacji ( w sumie i tak nie miałabym szans), bo po drodze wpadłam na Unbacka i jeszcze jedną kainitkę, jak się potem okazało Priscusa z Warszawy.
I w tym momencie zaczęły się dyskusje na temat mego ewentualnego przejścia do Sabatu, nad którym zastanawiałam się jakiś czas temu. Jednak to co usłyszałam praktycznie od razu zadecydowało jaką podejmę decyzję. Pomimo wcześniejszych zapewnień Unbacka, że udałoby mu się wcisnąć z takim pokoleniem jak mam, czyli 6, i z całą resztą mych zwyczajów i osobowości, na miejscu okazało się, że wcale tak łatwo nie będzie.
Może i Unback by się zgodził, jednak zdecydowanie sprzeciwiła się temu pani Priscus (niestety nie pamiętam jak się zwała, chyba nas sobie w ogóle nie przedstawiono), która sama okazała się być 7 pokoleniowym Pariasem! Ekhem... przepraszam.. zapomniałam że to Sabat.. Pandersem miało być.
Zaproponowali mi góra 9 pokolenie, wymuszoną tym całkowitą zmianę Ojca i startowanie z pułapu zdrajcy Camarilli. Tragedia.
Te warunki nie wiem czy były wobec mej osoby bardziej śmieszne czy żałosne. Nawet ja nie jestem tak szalona, by iść z deszczu pod rynnę.
Potem wpadli na jeszcze genialniejszy pomysł: uznali że jestem nikim innym jak Malkavianem, który ma się za 6 pokoleniowego Ventrue! Skandal !!! Mnie, Księżną powiatu Będzińskiego brać za Malkaviana!!!!
No, z jedną tylko rzeczą którą Unback powiedział muszę się w części zgodzić- mam skłonności do Megalomani. Zresztą, po 1000 lat istnienia kto by nie miał..
Cała naszą przyjemną rozmowę przerwało kontynuowania Larpa w którym Unback z resztą brali udział. Oni grali, ja się przyglądałam.
Muszę w tym miejscu przyznać, że trochę mnie zszokowało to co zobaczyłam i zaczęłam źle widzieć los swojego Larpa, którego miałam następnej nocy zrealizować. Postanowiłam jednak, że skoro słowo się rzekło, to je wypełnię i Larp się odbędzie, tylko muszę pogadać trochę z osobami, które miały z tym więcej styczności. Ja brałam udział w jednym tylko, ale jego klimat był znacznie inny od tego tutaj.
Ten obecny larp była znacznie bardziej dynamiczny i szczerze mówiąc to wymknął się chyba spod kontroli organizatorom. MG było na nim bodajże pięcioro, ale co jeden to robił cos innego, co gorsza często nie dogadując się w tej kwestii z pozostałymi. Prowadziło to do wielu kontrowersyjnych sytuacji, gdzie okazywało się, że jedna ekipa (sabat akurat) została wybita przez inną w czasie gdy MG Sabatu oficjalnie ogłosił przerwę!
Choć widziałam jedynie cześć tego larpa, zasięgając języka u uczestników dowiedziałam się, że nie był to odosobniony przypadek. Mimo wszystko sam larp wydawał mi się ciekawy i trochę żałowałam że na niego nie poszłam, choć mogłam była.. Wolałam trzymać się Nikolle z ekipą, a szkoda..
Pod koniec larpa wpadłam tylko do znanej mi wcześniej z nierealizowania ventrowskich zamówień sabatniczej stołówki, teraz przerobionej chyba na Elizjum Camarilli. Zmusiło mnie do tego nic innego, jak głód. Jako że byłam w towarzystwie Priscusa Sabatu, któremu obiecałam małe dokarmianie (mam zboczenie na punkcie dbania o znajomych) zamówienie przyjęto, niestety z adnotacją, że jedna porcja jest dostępna już teraz, a na druga trzeba chwile zaczekać.
Jak na porządną Ventrue przystało najpierw nakarmiłam mego towarzysza, co zaowocowało niczym innym, że na swój posiłek znów musiałam czekać ponad 15 minut, i pewnie czekałabym dalej gdybym nie stanęła pracownikom nad głowa i nie zaczęła marudzić do Unbacka co tu za obsługę mają :D.
Jako że Unback jeszcze nie był nigdzie zameldowany, zgodnie z wcześniej daną mu obietnicą zaproponowałam mu nocleg na swojej sali (łącznie z wypożyczeniem wcześniej przywiezionego mu śpiwora), którą niejako ogłosiłam swą domeną, jako że miałam tam chyba najniższe pokolenie, a nikt potem głośnych sprzeciwów nie wnosił.
W 5 minut byliśmy z jego rzeczami u mnie na sali, a tam..
Jak tylko wpadł na salę, Unback od razu poustawiał rezydujących tam w tej chwili kainitów, po czym dosłownie wykopał tremerskie rzeczy (pod nieobecność właściciela zresztą; został za to przeze mnie stosownie upomniany) leżące obok mnie i w ten sposób zajął miejsce po mej prawicy. Po małym wyjaśnieniu mu, że nie jestem jego podwładną by ścielać mu łoże sam przygotował sobie śpiwór i poszedł z powrotem grać.
Ja nie pamiętam już co robiłam, chyba się położyłam, bo już późno było, a mnie wszystko bolało. Oczywiście kurtka Sawki nadal pozostała u mnie i przez następne noce służyła mi za poduszkę.
Nie wiem która mogła być godzina jak wrócił Unback, ale kiedy tylko się pojawił zaczęliśmy w końcu na spokojnie rozmawiać.. A od czasu ostatniego konwentu było o czym..

Godz. ok. 4.00
Gadamy..

Godz. 5.00
Gadamy dalej...
Weszliśmy na temat tzw. Playwaków. Unback opowiada co i jak: że to istna głusza, namioty, zero cywilizacji, sklepy daleko, prądu nie ma itp. Po czym widząc mnie marudzącą, że strasznie twarda ta podłoga, i paradoksalnie zainteresowaną samym namiotowaniem śmieje się głupio, że to nie dla Ventrasów, bo tam nawet nie będę miała jak komórki naładować..
" No to wezmę zapasową baterię!!!!! Albo dwie!!!!!!!!!"
Padł na ziemię i turlał się ze śmiechu chyba z 10 minut :D

Godz. 6.00
Hasło z sali: " Ej wy tam, możecie być pół tonu ciszej???!!!"
Salwa śmiechu z naszej strony....

Godz. 6.30
"Eeeee, Unback, jest chyba koło 4.00.. Może byśmy tak poszli już spać???"

Godz. ok. 7.00
Chyba jakoś wtedy zasnęliśmy, straciłam rachubę czasu która mogła być godzina....


Sobota, 31 stycznia

Godz. 9.30
Niemal w tym samym czasie budzę się ja, Unback i Nikolle (która nota bene dość późno w nocy wróciła, nie widziała kto gdzie śpi i mało mnie nie zdeptała przy okazji :D)
I w tym momencie jedna z najlepszych akcji konwentu:
Leżę, zerkam na Nikolle, ta czując na sobie mój wzrok powoli się podnosi i otwiera oczy..
Patrzy na leżącego obok mnie Unbacka..
" Ven, a CO TO JEST ?"
" Eeeeee,... no.. sabatnik.." (głupi uśmiech)
"A mówił ci Gabriell- " Żadnego Sabatu, żadnych Tremere, żadnych magów ani facetów.. żadnych zimnych prysznicy... żadnego picia ani palenia .. żadnego wychodzenia nocą.. jedzenia podejrzanych rzeczy (itd., itp.)" .
I tak dobre parę minut. W końcu doszłyśmy do porozumienia..... na szczęście.. Bo by mogło być niewesoło jakbym wróciła...
Myślałam że padnę z tej akcji.
Varda wraca spod prysznica- ponoć jest ciepła woda. Postanawiamy z Nikolle skorzystać z tej okazji; Unback się z nas śmieje, że ciepłej wody miały na konwencie nie będziemy na pewno...
W ciągu 2 minut jesteśmy już na dole, ale do prysznica jest kolejka. Nie pozostaje nam nic innego jak czekać.
Kiedyś tak siedzimy i czekamy już chyba 20 minut, na poziomie wyżej zauważam stojącego przy okienku z jedzeniem Unbacka z ekipą. "Byle kupił zapiekankę, bo mam ochotę" myślę... I kupuje.
W tym momencie z gardła mojego i Nikolle wyrywa się tylko (słychać nas chyba na drugim końcu szkoły) "Unback złaz tu z ta zapiekanką!!! Ale już!!!!!!!! Bo jak nie to my idziemy na górę!!!"
Akceleracja i już go nie ma. Skubaniec zamiast się podzielić zebrał ekipę i zwiał bezczelnie na górę. Nie wybaczę mu tego... Ja tak wtedy miałam na nią ochotę... Błeeeeee !!!!!!!!!!!!!!!!
Na szczęście zaraz po tym zwolnił się prysznic. Ledwo doszłyśmy do wejścia, a tu następna dobra wiadomość: brakło ciepłej wody i szybko nowej nie będzie..
Pozostały nam więc tylko dwie możliwości: wrócić do pokoju i dać Unbackowi powód do nabijania się z nas, lub zażyć zimnej kąpieli. Wybrałyśmy drugą możliwość; postanowiłam nie dawać mu tej satysfakcji choćbym tam piszczeć miała i zapalenia dostać, bo moja grypa dość wyraźnie dawała znać o sobie.
Najgorszy był początek, potem już jakoś szło, nawet włosy umyłam!
No dobra, mnie szło. Nikolle miała większe problemy z przystosowaniem się, więc postanowiłam jej... hm.... "pomóc". Nigdy nie zapomnę tego pisku gdy poczuła na sobie zimną wodę z mojego prysznica... Heh, wsadziłam rękę z prysznicem do niej i załam całą jej kabinę z nią włącznie!!!!!
Jak cierpieć to wszyscy razem... W kupie raźniej :P.
Jak wyszłyśmy było nam bardzo gorąco...
Zmieniłam garnitur na czarną suknię, obcasy i łańcuszki na biodra; potem w łazience na górze uczesałam w sumie już suche włosy (pierwszy raz włosy wysuszyły mi się w 30 minut!!) i zrobiłam makijaż. Z tym był problem, co wyglądałam jak trup i licho to wszystko szło. Trochę trwały całe zabiegi, ale jakoś doprowadziłam się do stanu używalności.
Na sali obowiązkowo na śniadanie zupka chińska, potem poszłam zwiedzać rozłożone na terenie konwentu stoiska z artykułami RPG.
Po bardzo długim zastanawianiu się i radzeniu zarówno Nikolle, jak i Sawki, ostatecznie kupiłam 3 kostki, w tym jedną taką samą jak Niki ( tą czarną z czerwoną różą; sprawa z jej zdobyciem była dość skomplikowana). Co gorsza spodobała mi się broszka (można to tak określić) z berłem Ventrue. Bardzo prosta była, podobna do wypukłej naklejki, ale jedyna jaką widziałam.. Niestety nikt nie znał jej ceny i zmuszona byłam czekać na poznanie jej do wieczora. Okazało się że 23 zł sobie cenią, stanowczo za dużo jak na jej klasę więc zrezygnowałam i obeszłam się smakiem..
Kiedy około południa wróciłam na salę zastałam tam Nikolle z Yacą, jej internetowym znajomym. Jako że zaprosili mnie na grzańca, nie odmówiłam i wylądowałam ponownie w Krakowskiej. Posiedzieliśmy tam trochę, wypiłam dwie sztuki, obie sponsorowane zresztą (jedna od Yacy, druga od Niki). Potem doszli do nas Varda, Tusia, Sawka i Kuba (Tzimisce śpiący 4 miejsca na prawo ode mnie). Jako że miałam jeszcze 3 grzańca, trochę chwiejnie chodziłam a chciało mi się jeść, dałam pieniądze Tremerkowi i zleciłam mu zakup frytek, z czego doskonale się wywiązał. Posiedzieliśmy tak razem ponad godzinę; Tremere z ekipą poszli, a ja z Yacą i Niki zostaliśmy jeszcze parę minut. Wyjaśniłam tam sobie z Nikolle parę bardzo ważnych dla mnie spraw.. Tych spraw, dla których pojawiłam się w ogóle na Krakonie. Nikolle zdała mój test..
W drodze na konwent zahaczyliśmy o sklep spożywczy, bo skończyło mi się picie i chciałam butelkę Coli.

Godz.16.00
Powrót na teren konwentu; rozdzielamy się z Nikolle. Nie robię nic konstruktywnego oprócz dalszych przygotowań do larpa. Niestety wkrótce sytuacja się nieco komplikuje i pominę tutaj wyjaśnienia co, jak i dlaczego, gdyż jest to prywatna sprawa bliskich mi osób i nikt nie życzy sobie by były one ujawniane.
Efektem pozostaje jednak moje rozbicie i utrata pasji; tracąc zupełnie dobry humor i martwiąc się sprawą nie mam nawet siły zajmować się larpem. Obijam się z kąta w kąt; jedyna prelekcja na którą docieram zostaje odwołana z powodu nie dojechania prowadzącej.
Około 23.00 pospiesznie wyjeżdża do domu Nikolle z mężem, i to ostatecznie decyduje o definitywnym odwołaniu przez mnie Larpa. Po prostu już nie jestem w stanie go zrobić. Jestem wykończona psychicznie.

Godz.24.00
Resztę nocy spędzam w towarzystwie Yacy, na psychologicznych rozmowach i debatach na temat okultyzmu. Yaca pokazuje mi parę ciekawych rzeczy, jestem w lekkim szoku. Teraz wiem że powinnam rozwijać swoje specyficzne zdolności, ale to już temat na całkiem inny artykuł.
Nawet nie wiem o której idziemy spać. Grająca u nas na sali ekipa drażni nieco mnie i Unbacka, bo choć gra przy świeczkach to drze się niemiłosiernie. Upominamy ich kilka razy i irytujemy się dość mocno. Nie pomaga. Nawet nie wiem o której zasypiam.
W nocy budzę się, nawet nie wiem czemu. Unback nie śpi więc trochę gadamy. Mała różnica zdań... Znów zasypiam.


Niedziela, 1 luty

Godz.9.00
Otwieram oczy i pierwszym uczuciem jakie we mnie uderza jest pustka i smutek...
Części osób już nie ma, wyprowadziły się jak spałam. Reszta powoli pakuje swoje rzeczy. Szybko wstają i jakby automatycznie zaczynam robić to samo. Nawet nic nie jem.. Jestem przygnębiona.. Już mi brakuje tego miejsca.
Na salę wpada ktoś z obsługi i mówi, że do 12.00 sale mają być puste. Z tym nie będzie problemu, niemal wszyscy są już spakowani...
I tez jacyś przybici..
Przez telefon dowiaduje się od mej Starszyzny o której mam poszczególne pociągi i umawiam na dworcu z Enkilem. Mam mu oddać śpiwór i się pożegnać.
W międzyczasie na salę wpada Unback. Żegnam się z nim już bez żalu o nocną niezgodność poglądów i z dużą serdecznością. Przekazuję mu nawet na rzecz Sabatu pół dużej butelki Coli; on śmieje się, że następnym razem spotkamy się pewnie dopiero na Teleporcie w Gdańsku, co wówczas wydaje mi się całkowicie niemożliwe. Teraz już nie aż tak bardzo :D.
Gdy ucieka na dół pożegnać się z pozostałymi, przypominam sobie ze zapomniałam mu dać przywiezione ekstra dla niego płytki. Wołam go z powrotem; na szczęście zawraca i zabiera co mu się należy. Po chwili już go nie ma..
O 13.45 mam pociąg. Postanawiamy zabrać się we 3: Ja, Varda i Kuba. Razem jakoś raźniej iść, tym bardziej że o podobnej godzinie musimy być na dworcu- oni na pociąg już, ja by pogadać ze wspomnianym z wiekowym Gangrelem, Ojcem Norii zresztą.. Mam na to niemal godzinę.
Droga na dworzec to koszmar. Bolą mnie wszystkie mięsnie, bagaże ciążą niemiłosiernie.. Varda widząc to lituje się nad biednym, zmęczonym Ventraskiem i pomaga mi nieść torbę. Trochę ona wazy, sama miałabym problem niemały. Pewnie wzięłabym taksówkę z braku laku.. Na pewno bym z tym do dworca nie spacerowała, bo to kawałek drogi...
A tak to po jakimś czasie dochodzimy cali i nawet zdrowi. Na miejscu spotykamy Yacę, potem pojawia się i Enkil.
Ekipa żegna się ze mną i odchodzi na swój peron, my z Enkilem idziemy na mój. Enkil widząc mnie z nieszczęsną torbą i plecakiem rycersko mi ją odbiera i niesie za mną. Bardzo miło z jego strony, bardzo.. Doceniam jego gest.
Na peronie gadamy trochę o samym konwencie, znajomych z neta i wszystkim co się da. Piękna sprawa tylko czas tak szybko leci..
O 13.40 wsiadam do pociągu, Enkil za mną. Tam się serdecznie zegnamy; staram się go namówić by jechał ze mną, jednak nawet (zbyt wykwintny według niego) ventraski obiad nie jest w stanie go skusić. Ja zostaję, on w pośpiechu wysiada bo pociąg już zaczyna hałasować. Umawiamy się, że postaram się pokazać w Krakowie najszybciej jak mi się uda. W końcu obiecałam, że załatwię mu szczura... I mam zamiar wcześniej czy później dotrzymać danego słowa, a z tego jestem znana..
Muszę w tym miejscu przyznać, ze osoba Enkila miło mnie zaskoczyła; to naprawdę wspaniały, cywilizowany Gangrel. Noria możesz być dumna z Ojca !!!
Wyjeżdżam z Krakowa, podróż szykuje się spokojna. W końcu mam okazję posłuchać discmana; zabrałam go specjalnie na konwent, a tam słuchałam tylko raz.. Teraz nadrabiam zaległości.
Podróż przeciąga się nieco, pociąg którym jadę ma opóźnienia. Trafiam na drodze nawet na martwą strefę, gdzie komórki w ogóle nie dość ze zasięgu nie mają, to nawet operatora nie łapią. Paskudne miejsce, szczególnie w przypadku ataku..
Wiem że na peronie w Mysłowicach, tym samym z którego wyruszałam już czeka moja Starszyzna.. Stęsknili się chyba.. ja w sumie też.. Chociaż żałuję że Krakon się skończył.

Godz. po 15.00
Jestem na miejscu, opuszczam pociąg i wracam do szarej rzeczywistości codziennego nie-zycia. Starszyzna faktycznie tęskniła, zabiera mnie szybko do domu i solidnie karmi. Nawet prezent dla mnie mają: czarną, gotycką, przezroczystą bluzkę wyszywaną gdzieniegdzie cekinami. Ekstra...

Siedzę przez jakiś czas i rozmawiam, odbieram sms-y.. Potem zwyczajnie padam i idę spać.. Po 4 dniach mam prawo być zmęczona. I co mi się śni? Oczywiście konwent...

Mhhhh, konwent, słodki konwent.. Do następnego razu.....


No i pokrótce tak konwentowa się sprawa prezentowała. Najlepszym podsumowaniem niech będą słowa:

"A ja tam byłam, grzańca z Tremcem piłam !!"
"Sabat tu, Sabat tam, aż strach śpiwór otworzyć!!"


Byle więcej takich imprez, już tęsknię za następną... Konwent dobra rzecz, chyba wpisze mi się w krew..
Unback i jeszcze kilka osób mieli rację: jak pojedziesz raz, będziesz jeździć ciągle...
I tego trzeba się trzymać...


A teraz Podziękowania ( w kolejności spotkania):

Enkil- za wszystko co dla mnie zrobił, za ciepły śpiwór, za miłe słowo, poświecenie, najlepszą z możliwych wejściówkę i za niesienie mojej torby. Ale już tak najbardziej to za to, że w ogóle zechciał się ze mną spotkać. Enkil nie zapomnę ci tego!! Masz otwarte drzwi do mojej domeny i zapewniony zawsze ciepły kąt, gdyby kiedyś znudziło ci się gangrelskie, tułacze nie-zycie..

Valavandrel- za spotkanie się ze mną, za ciepłe przyjęcie i siedzenie z Enkilem na Krakonie i czekanie na mnie. Za to ze tak bardzo zmarzłeś na dworcu.. I za wejściówkę.. Szkoda ze nie mieliśmy okazji zobaczyć się już później, ale nie martw się.. Ja tu jeszcze wrócę!!!

Nikolle- za wszystko, za dotrzymywanie nie towarzystwa, a najbardziej za szczerość i wtajemniczenie mnie w jedną sprawę. Wystawiłam cię na Krakonie na szereg testów i zdałaś je. Cieszy mnie to bardzo. No i za dochowanie tajemnicy w pewnej porannej, sobotniej sprawie.. Dzięki !!

Sawka- och, tobie to ja zawdzięczam bardzo, bardzo dużo. Za dotrzymywanie towarzystwa, interesujące rozmowy, rozszerzanie horyzontów, pyszne dokarmianie, cudowne masaże, za grzańca i doprowadzenie mnie na konwent, i za wszystko, wszystko o czym w tej chwili już nie pamiętałam. Zawdzięczam ci bardzo wiele i dziękuję tu za to. Nigdy nie sądziłam że zaprzyjaźnię się z Tremerem, a jednak.. Sama nie wiem dlaczego tak się stało.. Może dlatego, ze już gdy na ciebie spojrzałam i zamieniliśmy dwa słowa od razu skojarzyłam cię z mym Synem, Andarionem.. Potem jednak udowodniłeś, że jesteś wiele wart nie jako kopia tamtego, ale jako pełnowartościowa osoba. Mam nadzieję że wybaczysz mi to porównywanie cię z nim, tłumaczyłam ci wszak całą sprawę.. Jesteś wyjątkową osobą i taką już pozostań..

Unback- za to co na poprzednim konwencie, choć na tym to już ja sama się dobrze sobą zajęłam, a nawet po części i Tobą, hehe.. Taka moja miła cecha..
Za nocne rozmowy, za samouświadamienie mnie, za dobrą zabawę i wdrażanie w życie konwentowe.. Za poszerzanie mych horyzontów.. I za wszystko inne co tu pominęłam, a ty pamiętasz... Dzięki wielkie i mam nadzieję, że za nic urazy nie nosisz, bo ja ze swojej strony nie, nieważne co by kto gadał..

No i teraz podziękowania dla całej reszty osób, których nie wyszczególniłam wcześniej (byłoby tego tekstu wtedy nie 12, a ze 20 stron co najmniej) . Dla Tusi, Vardy, Kuby, dla całej ekipy z sali i dla wszystkich innych z którymi miałam na konwencie kontakt- za ciepłe przyjęcie, za staranie się zapewnienia mi dobrej zabawy i za wszystko co dla mnie zrobiliście. Kontakt z Wami to była prawdziwa przyjemność i liczę na to, i piszę to TU i TERAZ, że mam zamiar to powtórzyć, oczywiście jeśli sami tego zechcecie..

Tym optymistycznym akcentem kończę ten bluźnierczy tekst i do następnego..

AMEN


PlakietkaKostka z różyczką
SzafirekZielona kostka o przepięknych refleksach. Niestety na zdjęciu tego nie widac