|
AKTUALIZACJA
Strona główna
Encyklopedia rodzaju wampirzego
Wampirza hierarchia
Historia kainitów
Tradycje
Klany
Sekty
Dyscypliny
Więzy krwi
Wampir: Maskarada
Podręcznik Ventrue
Ważni kainici
Zarząd Ventrue
Teksty różne
Konwenty
Plotki
Sesje
Muzyka
Twórczość
Galeria
Opowiadania
Wirtualna Biblioteka
O mnie
Download
Księga Gości
Ankieta
Linki
Podziękowania
Forum
Conclave- chat
Blog Ventrue1
Ines
Nikt nie rozpoznałby we mnie dobrze zapowiadającej się szlachcianki z Madrytu. Nie zrozumcie mnie źle, piękna nie byłam, za to moje wiano było ogromne, choć stanowiło zaledwie cząstkę fortuny mego ojca. Było nim w pełni wyposażone ponure zamczysko w Górach Toledańskich. Na myśl o zamieszkaniu tam cierpła mi skóra.
Matka była osobą wielce religijną i bojaźliwą, a największe przerażenie budził w niej mój ojciec. Był zimny i apodyktyczny, co mnie zupełnie nie przeszkadzało, bo widywałam go tylko z daleka. Za to moja matka miała co wieczór oczy zaszczutego zwierzęcia, a rano cierpiała na niestrawności. Nie rozumiałam, co było tego przyczyną, ale zdawało mi się, że ma związek z osobą ojca.
Zmarła, gdy miałam lat dwanaście. Ciało z sypialni rodziców wyniesiono niepostrzeżenie, a trumnę od razu zabito gwoździami. Nie pozwolono mi się z nią nawet pożegnać. Któraś ze służących szepnęła, że to dla mojego dobra. Zaopiekowała się mną.
Dzień później ojciec wezwał mnie do swojego gabinetu i zapytał, co myślę o zaistniałej sytuacji. Zdradziłam mu swoje spostrzeżenia. Uderzył mnie w twarz. Ocknęłam się pod przeciwległą ścianą z rozbitą wargą. Ojciec krzyczał, że mam się rozebrać. Zaskoczona i przerażona nie zareagowałam. Podniósł mnie za włosy i zerwał ze mnie ubranie. Oglądał i dotykał mnie w sposób budzący odrazę. W pewnym momencie włożył we mnie rękę. Krzyknęłam i zemdlałam z bólu. Obudziłam się przerzucona przez biurko jak worek. Byłam naga i zakrwawiona. Ojciec robił mi coś, co bardzo bolało, stękając jak z wielkiego wysiłku. Zrzucił mnie na podłogę, mówiąc ze śmiechem, że kawalerów już sobie wybierać nie będę. Powiedział, że jestem zhańbiona i że matka wychowała mnie na dziewkę uliczną taką jak ona. Zamknął mnie w pokoju i wyszedł. Płakałam.
Wrócił kilka godzin później, prowadząc jakiegoś łysiejącego, niechlujnego starca. Powiedział, że to mój przyszły mąż. Starzec robił rzeczy równie okropne, ale niewiele z tego pamiętam. Wyrzucono mnie nagą na korytarz, z nakazem udania się do mojej sypialni.
Byłam sina i przerażona, coś obrzydliwego płynęło mi po nodze. Na skraju szaleństwa biegłam przed siebie, nieświadomie kierując się do jedynej osoby, która okazała mi czułość. Gdy stanęłam przed służącą, zaczęła krzyczeć, jacyś ludzie patrzyli na mnie w przerażeniu, ktoś zemdlał. Wyszlochałam, co się stało. Zostałam umyta, opatrzona i ubrana w jakieś ubogie rzeczy. Dano mi sakwę z jedzeniem, ubraniem i pieniędzmi. Zabrano mnie poza miasto. Stały tam jakieś wozy, płonęły ogniska. Jakiś obwieszony złotem mężczyzna wziął mnie na ręce, ułożył w ciepłym miejscu, podał coś gorzkiego do picia. Zasypiałam wtulona w jego ramiona. Po głowie snuła mi się absurdalna myśl, że powinnam słyszeć bicie serca, ale nie słyszałam.
Płakałam jeszcze wiele dni i wiele nocy. Yanis był dla mnie oparciem. Nocami rozmawialiśmy o wszystkim, tłumaczył mi wiele rzeczy, rozwiewał wszelkie wątpliwości. Okazywał czułość, troskę, przyjaźń. Był dla mnie wszystkim. Kochałam go. Życie obozu kwitło w nocy, więc dnie przesypiałam wtulona w Yanisa.
Spędziłam tam sześć pięknych lat. Teraz wspominam je jako najpiękniejsze chwile życia. Aż pewnego dnia obudziły mnie krzyki. Wyjrzałam na zewnątrz i zobaczyłam rzeź. Jacyś ludzie z krzyżami na piersiach mordowali cyganów. Ścinali im głowy, wbijali drewniane kołki, podpalali wozy. Rzuciłam się do koni i do dziś nie wiem jakim cudem zmusiłam je do galopu. Gdy konie stratowały dwóch napastników, poczułam satysfakcję. Byłam zdziwiona tym uczuciem.
Yanis obudził się, ale był dziwnie ociężały, jakby nie mógł się podnieść. Wieczorem wstał mocno ożywiony. Dał mi mnóstwo klejnotów, wybrał najpiękniejsze suknie i zapas jedzenia. Miałam uczucie de ja vu. Powiedział, że dla bezpieczeństwa musimy się rozstać. Wysadził mnie z wozu niedaleko jakiegoś miasta. Gdy pytałam o wyjaśnienia, zamknął mi usta gorącym pocałunkiem i odjechał bez słowa.
Do dziś przeklinam to miasto. Mieszkałam na jego ulicach w biedzie i poniżeniu. Klejnoty sprzedałam za jedzenie i dach nad głową. Kradłam i wróżyłam, aby przeżyć. Dziwna rzecz. Wróżyć nie potrafiłam, więc kładłam karty na oślep, ale miałam wrażenie jakby te osoby były w mojej głowie i mówiły o swoich kłopotach.
Żyłam tak przez dwa lata. Któregoś wieczora wybrałam się do kościoła na moją prywatną rozmowę z bogiem. Wybrałam piękny stary kościół koło klasztoru Jezuitów. Uklękłam w ławce i rozpoczęłam modlitwę, gdy usłyszałam straszny krzyk. Uniosłam głowę i zobaczyłam zakonnika wskazującego mnie palcem. Krzyczał coś o pomiocie szatana, o brudnych cyganach służących diabłu. Z początku byłam oszołomiona, przecież nie jestem cyganką, a taboru nie widziałam od wieków. Nagle zrozumiałam, że jestem w cygańskiej sukni i że ma to znaczenie dla tego szalonego człowieka. Dotarł do mnie także fakt, że ludzie, którzy wymordowali moich przyjaciół wyglądali dokładnie tak jak on.
W nagłej panice rzuciłam się do wyjścia. Jezuita pobiegł za mną. Obejrzałam się. Prześladowców było więcej. Uciekałam na oślep ulicami Madrytu, biegłam przez podwórza i zaułki. Trudno było mi złapać oddech, więc ukryłam się w jakiejś bramie. Nagle czyjeś silne ręce chwyciły mnie z tyłu za ramiona i obróciły ku sobie. Ujrzałam mężczyznę w sile wieku z rozwianą brodą i szaleństwem w oczach. Wrzeszczał o ogniach piekielnych i że spali mnie na stosie, gdzie jest miejsce czarownic. Mając wizję ognia przed oczami, ze wzmożoną siłą odepchnęłam go od siebie. Stało się wtedy coś zadziwiającego. Gdy położyłam dłonie na jego ramionach zobaczyłam małe płomyki. Mężczyzna zajął się ogniem i z krzykiem rzucił się do ucieczki. Odbiegł kilka metrów i padł nieruchomo na ziemię. Ogień dogasał. Zdążyłam tylko pomyśleć, że trzeba się gdzieś ukryć i w tym samym momencie usłyszałam enigmatyczne "przyda mi się".
Ogarnęło mnie niesamowite uczucie, jakby wszystko stało się głębsze, wyraźniejsze. Przede mną stał niezwykły mężczyzna. Jakby eteryczny. Był niewiarygodnie piękny, mimo że przenikał go obraz ptaka. Sprawiał wrażenie, że jest to ta sama istota. Wtedy nie wydawało mi się to dziwne. Wyglądał jak duch, który przychodził do "wiedzących" mojej cygańskiej rodziny.
Wyciągnął do mnie rękę. Poczułam promieniującą od niego moc i jakbym łączyła się z nim w jedną całość. Moja dłoń odpowiedziała na jego wołanie. Trwało to całe wieki, aż wreszcie nasze palce brawie się zetknęły...
Zapadła ciemność.
Obudziłam się niewiarygodnie głodna i samotna. Zostałam napojona czymś ciepłym i lepkim. Rozejrzałam się dookoła. Byłam w dużym, ciemnym, piwnicznym pomieszczeniu, otoczona sporą liczbą ludzi. Leżeli, siedzieli... Dwie osoby próbowały stać, ale słaniały się na nogach. Wszyscy wyglądali na zamroczonych.
Przede mną stał człowiek o przeciętnej postawie. Wyglądał na jakieś trzydzieści pięć lat. Miał długie czarne włosy i przykuwające spojrzenie, zimne błękitne oczy.
Śmiejąc mi się w twarz za pytał, czy czegoś mi nie trzeba. Nauczona przez dotychczasowe doświadczenia, ukryłam przed nim swoją inteligencję i umiejętność świadomej oceny sytuacji. Spojrzałam na niego szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami małej dziewczynki. Powiedziałam, że chyba potrzebuję nowej sukienki. Popatrzył na mnie zaskoczony i odrzekł, że z moją twarzą nie ma znaczenia w co jestem ubrana i tak nikt nie spojrzy na mnie z przyjemnością. Zrobiło mi się przykro i chyba zapłakałam. Chwycił mnie wtedy za rękę i pociągnął za sobą. Szliśmy ciemnymi korytarzami, aż dotarliśmy do drzwi jakiejś komnaty. Wprowadził mnie do środka, zawołał służbę i kazał przygotować kąpiel. Po kąpieli ubrałam się w nową suknię. Nic specjalnego, ale była cała i nie tak świadcząca o ubóstwie. Postawił mnie przed lustrem, pokazał palcem moje odbicie i śmiejąc się zapytał, spodziewałam się jakiejś poprawy. Odwrócił się na moment. Zamknęłam na chwilę oczy i ujrzałam obraz mojej matki. Zawsze chciałam być tak piękna jak ona. Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam jego pełne zaskoczenia spojrzenie. Był osłupiały, a ja patrzyłam w twarz mojej matki. Byłam piękna.
Miguel poinformował mnie, że jest moim ojcem, co wydawało mi się dziwaczne i że zmusi mnie do posłuszeństwa. Przez trzy noce z rzędu kazał mi pić swoją krew. Dawał mi jakieś dziwne instrukcje, których nawet nie próbowałam zrozumieć. Mówił coś o zabiciu jakiegoś toreadora i że nadszedł czas zemsty. Gdy wyraziłam zdziwienie, dlaczego chce mścić się za zwierzęta, wpadł w szał, pobił mnie do nieprzytomności i zamknął w lochu pełnym szczurów i pająków. Krzyczałam. Miguel znalazł mnie zwiniętą w kącie. Byłam nieprzytomna. Zaniósł mnie do sypialni. Przeprosił. Mówił, że gdyby wiedział jak zareaguję, nie zamknąłby mnie tam. Opowiadał o kimś, kto wyrządził mu wielką krzywdę i że jestem jedyną osobą, która może mu pomóc. Historia nie trzymała się kupy, ale kiwałam głową ze zrozumieniem i okazywałam współczucie. Powiedział mi kim jestem, jakie mogą być moje możliwości i co może mnie zabić.
Kolej nocy wręczył mi mnóstwo broni, której nie potrafiłam użyć. Pokazał jakiś kiepski portret, zawiózł do obcego domu i zostawił. Weszłam do środka tak jak mi kazał. Bardzo szybko wpadłam w pułapkę. Potknęłam się o rozciągnięta tuż nad podłogą linkę i znalazłam się w klatce. Chwilę później do pokoju wszedł bardzo przystojny, młody mężczyzna. Wyglądał na kogoś, kto lubi oszałamiać innych swoją osoba, więc zapatrzyłam się w niego z zachwytem i lękiem. Sytuacja była trochę śmieszna, gdyż on także na mnie patrzył, nie mrugając nawet oczami. Nie wiem ile godzin upłynęło zanim ożywił się i zapytał, co u diabła robię w jego domu. Odpowiedziałam wyczerpująco na jego pytanie dbając, by mówić tak jak mówiłoby dziecko. Zdenerwował się. Przy pomocy jakiegoś urządzenia podniósł klatkę i krzycząc, że jeśli przyszłam go zabić, sama muszę bronić swego życia, rzucił się na mnie ze szpadą. Nie potrafiłam walczyć, miałam też świadomość, że swoją bronią nie zabije mnie tak szybko. Upuściłam więc całe swoje uzbrojenie i zwinęłam się płacząc w kącie. Rzucił szpadę w kąt z okrzykiem, że w takich warunkach za cholerę nie da się walczyć i śmiejąc się podniósł mnie z podłogi.
Mieszkałam u niego dwadzieścia lat. Uczył mnie tradycji i praw. Nauczył mnie znikać w cieniu, widzieć w ciemności, słuchać pisku myszy na końcu ulicy, biegać jak pędzący wiatr. Walczyliśmy na miecze, okładaliśmy się pięściami demolując dom. Pokazał nawet jak strzela się z muszkietu kosztem antycznego posągu stojącego kilka stóp od tarczy. Do dziś śmieszy mnie jego mina, kiedy wygłosiłam pierwszą inteligentną uwagę. Patrzył ma mnie jakbym nagle zamieniła się w jednorożca. Wrzeszczał coś na temat kłamliwych dziewuch, oszustów, wynaturzonych potworów i miłości jego życia. To była burzliwa noc, tak jak i pozostałe. Do dziś pamiętam smak jego krwi.
Przedstawił mnie Księciu. To była prywatna audiencja. Lucjusz opowiedział moją historię. Książę był wyraźnie wyprowadzony z równowagi. Był dla mnie bardzo surowy. Ostrym tonem żądał informacji na temat Sabatu. Nie rozumiałam tego słowa. Myślałam, że chodzi o czarownice, a on uważał, że próbuję cos ukryć. Uwięził mnie na trzy noce i kazał pić swoją krew. Lucjusz mówił mi, że w ten sposób można uzależnić od siebie innego wampira. Postanowiłam to wykorzystać. Owej trzeciej nocy starałam się wyglądać na dość oszołomioną. Uważałam, aby wypełniać najdrobniejsze polecenia i kaprysy Księcia. Wydawał się zadowolony. Przesłuchał mnie jeszcze raz. Tym razem uwierzył. Wezwał Lucjusza i zapytał czy będzie dla mnie ojcem.
Kolejnej nocy byłam na bankiecie. Zostałam wystrojona jak szlachcianka, którą z resztą byłam. Kiedy weszłam do sali wszystkie głosy zamilkły. Wsłuchałam się uważnie. Nie słychać było szeptu, ani bicia serca. Książę podniósł się z tronu i gestem wezwał mnie do siebie. Podeszłam i podałam mu dłoń. Powiedział wszystkim, że Sabat stworzył to piękne dziecko, ale byłam jego ofiarą, a nie wybrańcem. Ogłosił, że teraz należę do Camarilli, które to słowo nic mi nie mówiło, a moim ojcem jest Lucjusz, Torreador i jako dziecko tego klanu należy mnie traktować.
Bankietów było wiele. Jedne udane inne mniej, ale prawie zawsze ktoś zabawnie się we mnie wpatrywał. Torreadorzy mieli tendencję do patrzenia na mnie bez mrugania oczami. Jakby świat nie istniał. Podchodziłam wtedy i całowałam w usta. Nawet kobiety oddawały pocałunek.
Jeden z bankietów był wyjątkowy. Zostaliśmy zaproszeni na bal najlepiej sytuowanego szlachcica w kraju, osobistego doradcy króla. Gdy doszło do przedstawiania mnie zamarł. Patrzył najwyraźniej przerażony. Zaczął krzyczeć, rozpaczliwie machać rękami, szarpać się. W najwyższym obłędzie rzucił się do ucieczki. Również zamarłam, ale nie okazałam wzburzenia, choć drogo mnie to kosztowało. Nie byłam świadoma, że znajduję się w rodzinnym mieście, a spojrzenie w twarz mojego rodzonego ojca było szokiem.
Za wszelkie upokorzenia zemściłam się bez premedytacji, choć nie mogło udać się lepiej. Książę Juan Leonardo Cruz de la Sanchez Oliviero zmarł tragicznie ogarnięty szaleństwem. Trzy dni później, wykrzykując imię mojej matki, której duch rzekomo go nawiedzał, wyskoczył z okna na bruk. Umierał wiele godzin. Służba nie była dyskretna. Rozeszły się pogłoski o jego niegodziwych czynach.
Odwiedziłam biskupa, który miał prowadzić nabożeństwo żałobne i pogrzeb. Powiedziałam, że jestem zaginioną córką zmarłego i opowiedziałam, co uczynił mojej matce i mnie. Biskup był wzburzony. Nie chciał wierzyć w moją opowieść, twierdząc, że córka pana Oliviero umarła na suchoty. Zapytałam czy kiedykolwiek widział ciało i czy podobieństwo do matki nie ma znaczenia. Wyszeptał coś o niezapomnianym spojrzeniu sarnich oczu. Gdy uniósł twarz, miał na niej łzy. Chwycił mnie za dłoń i posadził na ławce. Opowiedział przejmującą historię o miłości do mojej matki i o surowej rodzinie, która wybrała dla niego karierę duchownego.
Staliśmy się dobrymi przyjaciółmi. Rozumiejąc, że czuję się zhańbiona, zachował moje istnienie w tajemnicy. Ojca pochowano przy rodzinnym cmentarzu, na nie poświęconej ziemi.
Bracia odziedziczyli majątek. Po upływie roku tylko jeden z nich pozostał przy życiu. Reszcie przytrafiły się śmiertelne wypadki.
Po pogrzebie odwiedziłam dom rodzinny. Weszłam po cichu tylnym wejściem. Odszukałam Margaritę, by jej podziękować za okazaną dobroć. Pomimo zmian, które we mnie zaszły, rozpoznała mnie od razu. Rzuciła się na kolana i błagała o wybaczenie. Mówiła, że wie kim się stałam, że nie widziała innego wyjścia, że to było jedyne miejsce. Wtedy jeszcze nie rozumiałam o czym mówiła. Zabrałam Margaritę do siebie, Lucjusz kupił jej dom. Spędziła życie w dostatku, otoczona rodziną.
Nadszedł czas opuszczenia Madrytu. Udaliśmy się do rodowych włości Lucjusza Pałac był przepiękny, powiedziałabym słoneczny, usytuowany z dala od sąsiadów, a zaledwie godzinę jazdy powozem od Tuluzy.
Polowałam właśnie przed bankietem, gdy poczułam znajomą obecność. Przede mną stał Miguel. Cofnęłam się z przestrachem i wpadłam na kogoś. Obejrzałam się gwałtownie. Byłam otoczona. Miguel wyciągnął ku mnie ramiona, z sarkastycznymi słowami: "moje dziecko. Zgasło światło.
Kolejne dwadzieścia lat było koszmarem. Choć po nich mogłabym odpowiedzieć na pytania Księcia Madrytu. Boleśnie dowiedziałam się czym jest Sabat. Byłam głupia i posłuszna, aby przeżyć. Wbijano mi do głowy co znaczy być Ravnosem. Wciskano jakieś dziwaczne historyjki. Mówiono, że życie jest snem, że należy uwalniać veig, że wszystko jest paradoksem. Trudno było uwierzyć, że tak groźne istoty wierzą w takie bajki. Udawałam, że rozumiem i przyjmuję to, co mówią. Dziwili się czasem, dlaczego tak bezmyślna istota jak ja nie została jeszcze unicestwiona. Miguel mówił wtedy, że skoro przeżyłam tyle czasu, z pewnością się przydam.
Zmuszono mnie do picia krwi klanu, więc udawałam lojalność. Nadszedł dzień, gdy postanowiono przedstawić mnie przywódcy. Wrócił właśnie z długiej podróży. I tak stanęłam przed Yanisem Amado. Był wyraźnie zaskoczony. Ja również. Podszedł do mnie, przytulił, wyszeptał, że już na zawszę będę jego. Wyraz twarzy pozostałych, a zwłaszcza Miguela, do dziś daje mi satysfakcję. Yanisa rozśmieszyła moja poza głupiej kokietki, ale mnie nie zdekonspirował. Uznałam go za przyjaciela i opowiedziałam całą historię. Zapytał, czy czuję coś do Lucjusza Powiedziałam, że go kocham i chciałabym spędzić z nim resztę życia. Yanis wpadł w szał. Rzucał przedmiotami, porozbijał meble i wybiegł z pokoju, zamykając mnie w środku. Byłam zaszokowana. Nic z tego nie rozumiałam. Bałam się. Nie wiem ile minęło czasu do jego powrotu, ale wrócił. Z Tremerami. Złapali mnie za ręce, Yanis wbił we mnie kołek. Obudziłam się przeraźliwie głodna. Podano puchar z krwią. Wypiłam. Wtedy wrócił mi wzrok. Zobaczyłam siebie leżącą w kręgu. Byłam naga i umazana krwią w jakieś wzory. Tremerzy stali w koło, każdy z nich mruczał coś pod nosem. Yanis wezwał mnie do siebie. Wstałam dziwnie bezwolna. Czułam do niego niechęć i miłość jednocześnie. Oddałabym za niego życie.
Spędziłam czas służąc Yanisowi i bawiąc się całkiem nieźle z resztą Ravnosów. Oni mnie okradali, ja ich oszukiwałam. Przepływ pieniędzy był stały i obustronny. Pełna symbioza.
Yanis musiał wyjechać. Nie było go już parę lat, a ja wciąż pozostawałam pod opieką klanu. Przymus zelżał tylko trochę, ale wystarczająco bym mogła uciec. Dotarłam do domu Lucjusza Nie było go, ale były ślady jego obecności. Kiedy wrócił, zastał mnie śpiącą w jego trumnie.
Obudziły mnie delikatne pocałunki. Spędziliśmy parę burzliwych godzin. Później powiedziałam, co mnie spotkało. On był zły, a ja płakałam. Tulił mnie do siebie, dotykał z wielką delikatnością. Czułam się kochana.
Kolejny wieczór był pożegnaniem. Lucjusz nie chciał mnie wypuścić. Obiecywał, że będzie mnie chronić. Wytłumaczyłam mu, że najgorszą rzeczą, jaka może mnie spotkać, jest jego śmierć. Opisałam, co uczynił mi Yanis i że może mnie zmusić do wszystkiego. Nawet do zabicia ukochanego.
Wyszłam w tym, co miałam na sobie, zabrałam jedynie pieniądze i kosztowności. Odszukałam jakiś tabor. Przyjrzałam się cyganom i zmieniłam trochę swoje rysy, aby wyglądać jak jedna z nich. Sakiewkę schowałam pod bieliznę, podarłam suknię, nabiłam parę siniaków.
Ukryłam się wśród cyganów. Szybko zorientowali się kim jestem, ale nie stanęli przeciwko mnie. Ja z kolei nie piłam ich krwi. Czuliśmy się wzajemnie chronieni.
Wiem. Pomysł z taborem nie był oryginalny. Liczyłam jednak, że Yanis nie posądzi mnie o głupotę ukrywania się w miejscu, gdzie on sam mógłby zamieszkać.
Po stu latach wyemigrowałam do Ameryki. Mieszkałam w domach Torreadorów. Piłam ich krew, korzystałam z ich pieniędzy. Oni z kolei traktowali mnie jak ładną, ale bezmyślną maskotkę.
Yanis wpadł na mój ślad, przechwytując jeden z listów do Lucjusza Przyjechał po mnie do Nowego Jorku. Ostrzeżenie przyszło z nieoczekiwanej strony. Stałam pewnie na ubitej drodze i nagle zapadłam się pod ziemię. Wejście było genialnie ukryte, a ja stałam z ogłupiałą miną nos w nos z Nosferatu. Parsknął śmiechem i przez chwilę nie wyglądał aż tak brzydko.
Nie spodziewałam się, że ktokolwiek może o mnie tyle wiedzieć. Powiedział, że podziwia moje sposoby zdobywania informacji i ukrywania własnej natury, a mianowicie, że genialnie rżnę głupa. Ostrzegł mnie o obecności Yanisa. Zaproponował współpracę w wymianie informacji, na którą się zgodziłam. Po czym wysłał mnie pocztą dyplomatyczną do Londynu.
Do dziś ukrywam się przed Sabatem. Lucjusz przeniósł się do Stanów Zjednoczonych, by wprowadzić w błąd Yanisa w kwestii mojego pobytu. Nie korespondujemy ze sobą ze względów bezpieczeństwa. Czasem tylko przez znajomego Nosferatu daję znak, że żyję i nic mi nie grozi, a uczucie pozostaje niezmienne.
Stronka domowa tej miłej pani.
Ines Ravnos
Imię: Mercedes Dolores Ines de la Sanchez Oliviero
Gracz: Ines
Klan: Ravnos
Natura:
Postawa:
Pokolenie:
Ojciec: ?
Przemieniona: ?
Data Urodzenia: ?
Wiek: ?
Atrybuty:
|
|