|
AKTUALIZACJA
Strona główna
Encyklopedia rodzaju wampirzego
Wampirza hierarchia
Historia kainitów
Tradycje
Klany
Sekty
Dyscypliny
Więzy krwi
Wampir: Maskarada
Podręcznik Ventrue
Ważni kainici
Zarząd Ventrue
Teksty różne
Konwenty
Plotki
Sesje
Muzyka
Twórczość
Galeria
Opowiadania
Wirtualna Biblioteka
O mnie
Download
Księga Gości
Ankieta
Linki
Podziękowania
Forum
Conclave- chat
Blog Ventrue1
Everything what I do, I do for Camarilla...
Szli pustym, marmurowym korytarzem, dotrzymując sobie kroku i nie mówiąc ani słowa.
Zimny kamień głucho odbijał echo ich kroków i niósł je w głąb budynku. Miarowy stukot obcasów w butach kobiety mógłby uśpić.
Przemierzyli tak cały hol nie niepokojeni przez nikogo i po szerokich, wyłożonych czerwonym dywanem schodach zaczęli się piąć ku górze. Jeszcze dwa piętra i będą na miejscu.
Na kilka schodów przez docelowym piętrem kobieta zatrzymała się, niepewnie przenosząc wzrok na towarzysza.
Zagryzła nerwowo wargi koloru korala, niebieskie oczy kierując dokładnie w oczy wyglądającego na Hiszpana mężczyzny. Odpowiedział jej spokojny wzrok i intensywnie zielone tęczówki.
- O co chodzi Dziecko?
Przez chwilę nie wiedziała jak wyrazić to co czuje, co myśli, ten irracjonalny niepokój wdzierający się do jej umysłu. Nie wiedziała skąd on pochodzi, przecież jej własny Ojciec zapewnił ją że wszystko jest ustalone i nie będzie komplikacji. A mimo to czuła wyraźnie, że coś jest nie w porządku i wkrótce dowie się co to takiego.
- Nadal nie jestem przekonana, że to jest dobry pomysł. Mam obawy wobec tego wszystkiego. Cos mi tu nie gra, ale nie wiem jeszcze co. Może jednak nie powinniśmy tego robić?
Spojrzał na Potomka mrużąc oczy i marszcząc brwi. Zupełnie nie rozumiał czego ona się obawia i dlaczego tak bardzo wzbrania przed kontynuowaniem rodzinnej tradycji. Nie pozwoli jej teraz uciec.
-Powinniśmy skarbie. Już najwyższy czas był ku temu, by tego dokonać. Nie możesz zawsze być poza. Dobrze wiesz, że robię to dla twojego dobra i dobra nas wszystkich. Nadajesz się na tą pozycję jak nikt inny. Podaj mi rękę i chodźmy. Niedługo świta i Krąg nie będzie zachwycony będąc zmuszonym tu spać.
Westchnęła zrezygnowana, wygładzając szkarłatne salwar kameez, wyszywane masą koralików i złotej nici, po czym posłusznie ujęła jego ramię i pozwoliła skierować się ku końcowi korytarza, gdzie znajdowała się w jej mniemaniu sala audiencyjna.
Wampir przystanął z nią tuz przed drzwiami, ostatecznie poprawiając białą marynarkę i krawat, głaszcząc ją przy tym po głowie.
- Cokolwiek by się tu działo, pamiętaj że jesteś moim Potomkiem i moim archontem, a ja nie pozwolę cię skrzywdzić. Mam wszystko pod kontrolą więc nie wydarzy się nic złego, co byłoby czymkolwiek więcej niż li tylko żartem. Krąg jest uprzedzony o naszym przybyciu i oczekuje nas. Wiedzą, co chce uczynić w stosunku do twojej osoby i nie wnosili żadnych skarg ani protestów. Śmiem zatem twierdzić, że sprawa już jest załatwiona i twój niepokój jest bezzasadny.
Przytulił ją mocno na kilka sekund, po czym pchnął ciężkie drewniane drzwi otwierając im wejście.
Jak na zawołanie z drugiej strony wrót poderwał się zza biurka i znad laptopa jakiś kainita i podszedł do nich mocno zakłopotany, że dał się złapać na własnych interesach zamiast
pilnowaniu drzwi i zapowiadaniu gości jak miał przykazane. Spuścił głowę przed wyższym stopniem potomkiem Kaina, wbijając wzrok w ziemie.
- Witamy Justicar. Najpokorniej błagam Was o wybaczenie mego niepopatrzenia Waszego przybycia. Czcigodny Wewnętrzny Krąg już oczekuje Waszej wizyty.
Młodzian skłonił się głęboko, po czym udał za kolejne drzwi zostawiając uroczą parę drapieżników na chwilę samą.
Kobieta uniosła brwi w niemym pytaniu mającym najwyraźniej dotyczyć zachowania protokolanta, jednak nim zdążyła uzyskać jakąkolwiek potencjalną odpowiedź, ten wrócił i kłaniając się ponownie otworzył im drzwi do komnaty prowadząc ich do środka.
Gdy tylko weszli skłonił się ponownie przed siedzącymi wewnątrz przy okrągłym stole siedmioma osobami, przed parą gości, a następnie pospiesznie opuścił pomieszczenie zamykając wrota.
Justicar wraz ze swoją Córką zajęli wskazane im fotele przed Kręgiem.
Już na pierwszy rzut oka widać było, że kobieta jest mocno podenerwowana i niepewna, czego nie można było powiedzieć o jej protektorze.
Dla niego ta sytuacja była powszedniością.
Wygodnie usadził się w meblu, obdarzając zebranych leniwym uśmiechem.
Robił to setki, jeśli nie tysiące razy i w 98% przypadków takie spotkania wyglądały zawsze tak samo, aż do znudzenia kopiując wzorzec każdego z poprzednich. To nie miało być inne.
Reprezentant klanu Arystokratów przemówił pierwszy, i ku zdziwieniu wiekowej kainitki za którą nigdy nie przepadał, jego głos był pełen ciepła i optymizmu.
Zwrócił się do nich a uśmiech nie schodził z jego twarzy.
- Miło nam powitać Was w tym miejscu, w sercu Camarilli i jej interesu. Liczymy, że podróż minęła Wam spokojnie i w sprzyjających warunkach, a wyznaczona pora spotkania nie okazała się być dla Was nadmiernie uciążliwą- uśmiech nie schodził mu z twarzy gdy wodził wzrokiem między mężczyzną a kobietą.
- Miło nam również powitać ponownie przed naszym obliczem uroczą Panią - wykonał lekki ukłon w kierunku ciemnowłosej - Tym razem ku ogólnemu zadowoleniu w tej jakże podniosłej chwili i w o ileż lepszych warunkach niż poprzednim razem. Nasze serca radują się na wieść, iż poprzednie oskarżenia z których Pani wybrnęła z taką zręcznością w świetle następnych wypadków okazały się być bezpodstawnymi i nasze głowy nie muszą się więcej niepokoić problemem zdrady i skorpionów we własnych szeregach. Szczególnie, że dnia dzisiejszego, tutaj, w loży władzy naszej organizacji która gościła tylu wybitnych Potomków Kaina, przychodzi nam miast rzucania oskarżeń awansować Panią, kwiat naszego Klanu, na stanowisko głównego przedstawiciela do spraw dyplomacji w justicariacie Pani Ojca. Ojciec Waszmości dopełnił z nami wszelkich formalności i powiadomił wcześniej o swych zamiarach, dlatego też teraz nie pozostaje nam nic innego jak dokonać Waszego awansu na wspomniany stopień. Sprawi nam to niewątpliwa radość, widzieć Panią w najwyższych szeregach Camarilli, stojącą na straży jej praw i interesów.
Zapewne także Pani przekonana jest o słuszności i podniosłości niniejszego wydarzenia, i z radością oraz pełnym oddaniem przyjmie na swe barki nową odpowiedzialność i funkcję, jednocześnie deklarując swoje pełne oddanie sprawom Camarilli i jej prawom, które jak wiemy ustalone zostały dla dobra nas wszystkich, a których strażnikiem staje się Pani przyjmując tytuł naczelnego dyplomaty Klanu.
Ventraski przewodniczący Wewnętrznego Kręgu kontynuował swą przemowę, jak gdyby wcale nie zwracał uwagi na siedzącą przed sobą coraz bardziej spiętą i czujną dziewczynę, i na jej coraz to bardziej zauważalne zdenerwowanie.
Uśmiechał się tylko uprzejmie, jak gdyby cały ten spektakl miał wyreżyserowany dużo wcześniej i z góry wiedział jak kainitka zareaguje na jego pełne fałszywej sympatii słowa.
Właściwie to nawet jej się nie dziwił. Zapewne reagowałby równie nerwowo gdyby był na jej miejscu i nagle miał zadeklarować pełne oddanie czemuś, czego w skrytości swego serca od wieków nienawidził. Tak, to byłoby dla niego niczym deklaracja przystąpienia do Sabatu tylko dlatego, by nie dać się wykryć jako szpieg.
Był niemal pewien, że Córka Justicara musiała przeżywać właśnie tego typu dylemat.
Nadal nie był w stanie uwierzyć w jej niewinność i to, że oddana jest tej samej sprawie co jej Ojciec nie zaś sprawom Sabatników z którymi- wprawdzie dużo ostrożniej i rozważniej niż wcześniej- nadal się kontaktowała gdy myślała, że nikt nie widzi. On widział poprzez swoje kontakty, ale nie miał możliwości dość dobrego udokumentowania tego.
Przypomniał sobie, że spędził mnóstwo czasu rozmyślając po poprzednim Conclave na którym ją widział i nieomal skazał na śmierć, jak w inny sposób podejść to stworzenie skoro jej zgładzenie jest takie skomplikowane i co gorsza- niemożliwe do w pełni racjonalnego wytłumaczenia na forum publicznym. Bardzo długo starał się zdecydować, co w takich okolicznościach mógłby zrobić by ostatecznie położyć kres dzikim zapędom i wycznom tej niepokornej Ventrue, aż kiedy zdesperowany brakiem jakiegokolwiek pomysłu był gotowy wynająć Assamitów by załatwili problem za niego- nagle naszła go całkiem inna myśl.
Przez chwile miał wtedy chęć zaśmiać się z własnej krótkowzroczności i głupoty, samemu nie mogąc dojść dlaczego nie wpadł na to o wiele wcześniej.
Arystokrata uświadomił sobie bowiem podstawowy błąd który we własnym mniemaniu popełnił- błąd polegający na wysłaniu jej w miejsce gdzie diabeł mówi dobranoc zamiast zajęcia czymś naprawdę sporym i godnym uwagi. Ona była za stara i zbyt silna by funkcja księcia na prowincji mogła jakkolwiek zaspokajać jej ambicje. A niezaspokojona ambicja zawsze stwarza problemy.
Nic dziwnego zatem, że w takich okolicznościach gotowa była wrócić do Sabatu by tam wywalczyć dla siebie nisze skoro w macierzystej organizacji zablokowano jej tą możliwość.
To był kardynalny błąd i Ventrue zrozumiał go stanowczo za późno- acz nie na tyle późno, by nie móc go naprawić. Jedynym rozwiązaniem wydał mu się wtedy awans dla niepokornej, ale mimo to bardzo zdolnej i cwanej kobiety.
Właściwie to on sam podpowiedział to rozwiązanie jej Ojcu, jako coś co raz a dobrze wciągnie ją w klanową machinę pracy i pozycji.
Justicar wyraził wówczas aplauz, jakby samemu chcąc mieć ją na oku. Cóż, Matuzalem zawsze był rozsądnym facetem twardo stąpającym po ziemi i ciężkim do wyprowadzania w pole, co jego Potomek niejednokrotnie usiłował zrobić, a co potwornie irytowało zainteresowanego. Szczególnie, że ten jej tajny wyjazd na ziemie Assamitów i niechęć do czasowego objęcia funkcji Justicara w miejsce kontuzjowanego Ojca były grubymi nićmi szyte.
W tej chwili leżała jednak przed nimi oboma wielka szansa na zakończenie tego odwiecznego konfliktu interesów i doprowadzenie sprawy do stanu, w jakim od wieków powinna być- bez żadnych procesów, Sabatu i reszty zamieszania. Jeśli i w tym przypadku niedaleko padło jabłko od jabłoni- a patrząc na zdolności młodej do wykręcania się od oskarżeń był tego niemal pewien- Camarilla zdobędzie w dodatku cenny filar da swego istnienia i sprawnego funkcjonowania, nic nie tracąc przy okazji.
Plan wydawał się być wręcz idealny na tą okoliczność.
Teraz pozostawało jedynie nakłonić Ventrkę do złożenia przysięgi, której zapewne nie będzie rada złożyć, ale która to jako jedyna ostatecznie scementuje ją z interesem Kręgu do czasu, do kiedy ta zechce pozostać częścią Camarilli.
Hardestadt wierzył skrycie w to, że być może ona mimo wszystko woli być w Camarilli skoro nie odeszła do tej pory mając ku temu okazje.
Wygładził garnitur, nalał wina swym gościom po czym nadal okazując uprzejme zainteresowanie kontynuował swoją przemowę.
- Ufam, że rozumie Pani jak dużą odpowiedzialność i obciążenie bierze pani na swoje barki i jakie płyną z tego konsekwencje. Szczerze wierze w to, że swoim zachowaniem da Pani bardzo dobry wzór młodym z naszej własnej organizacji, a tym bardziej Anarchistom, którzy- nie oszukujmy się- zawsze mieli jakiś posłuch dla jedynej kobiety która była na tyle odważna by w pojedynkę podważać Tradycje bądź tańczyć na ich granicy, jednocześnie za każdym razem wychodząc z tego zwycięsko.
Przelotne spojrzenie na Justicara i jego reakcje, wzrok na kilka sekund dłużej utkwiony w kobiecie, potem chwila odprężenia i kolejne zdanie decydujące o wszystkim.
- Nie słyszę żadnego protestu zatem gotów jestem uznać, że wszystkie wymienione przeze mnie zagadnienia Pani Ojciec zdążył już Pani wyjaśnić i z nimi dogłębnie zaznajomić, a co za tym idzie jakiekolwiek dalsze moje wyjaśnienia są już zbędne. W tej okoliczności pozostaje mi zapytać tylko o jedno: Czy jest Pani gotowa objąć proponowane jej stanowisko i złożyć Przysięgę Godności, czy też coś o czym nie wiem się zmieniło i sprawa jest już nieaktualna?
Zaśmiał się w duchu kiedy zobaczył jak Ventrka niemal instynktownie cofa się na słowo przysięga. Bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jak ona postrzega wszelkiego rodzaju przysięgi i jak z honorem je wypełnia.
O to w tej grze od początku chodziło.
Jeśli przysięgnie to będzie to respektować, jeśli odmówi przysięgnięcia Camarilli wierności to sama włoży mu broń w rękę i doprowadzi do powolnego odwołania jej ze wszystkich zajmowanych pozycji, a któregoś dnia być może także do oskarżenia jej o nielojalność i szpiegostwo. Tak czy inaczej sprawa ruszy w końcu z miejsca i coś się rozwiąże.
Miny pozostałych członków Kręgu bezsprzecznie świadczyły o tym, że w lot pojęli o co chodzi. Byli zresztą uprzedzeni wcześniej o zamiarach jednego spośród nich więc jakby mogło być inaczej?
Tylko samotny w swej niewiedzy Justicar wyglądał na nieco podenerwowanego zaistniałą sytuacją i tylko zacisnął palce na dłoni swojej Córki, jak gdyby chcąc ją uspokoić i dodać odwagi.
Paradoksalnie twarz zainteresowanej nie zdradzała żadnych emocji. Idealna, neutralna maska i spokojne, wionące co nieco chłodem słowa:
- O jakiej Przysiędze mówimy? Czy myślimy dokładnie o tym samym.
Istna twarz pokerzysty.
Dobra jest, nadaje się na to stanowisko- przemknęło przez myśl przewodniczącemu Klanu Ventrue.
- Zapewne tak Pani. Chodzi mi konkretnie o Przysięgę którą składają Justicarzy przy obejmowaniu urzędu. Jestem pewien że zna ją Pani doskonale.
Zmiana w postawie Justicara nie umknęła jego uwadze. Egzekutor szykował się do ataku. To napięcie dało się wyczuć w powietrzu. W końcu przemówił, siląc się na pozorny spokój i niezobowiązujący ton.
- Czy to naprawdę konieczne zmuszać moich archontów do składania przysięgi, która przecież w samym swoim założeniu nie odnosi się w pełni do ich obowiązków, a do obowiązków Justicara, który z tego co wiem może być tylko jeden?
Wampir próbował bronić swego Potomka niczym kwoka piskląt, ale i na ten zarzut Hardestadt miał wcześniej opracowaną trafną odpowiedź.
- Z całym szacunkiem Justicar, ale gdyby to nie było konieczne nie kłopotalibyśmy was obojga z przyjazdem do Wenecji. Macie racje Justicar, że przysięga w swym założeniu miała służyć wyłącznie Justicarom, jednak pragnę zauważyć, że Pańska Córka dopóki była li tylko archontem nie musiała jej składać, natomiast teraz obejmuje funkcję niemal równą Wam w potędze, a w razie jakichś przejściowych problemów to ona czasowo staje się nową Justicar. Wydaje nam się zatem, że złożenie Przysięgi jest w tym momencie nie tylko uzasadnione, ale wręcz ze wszech miar wskazane. Kto jak kto Justicar, ale Ty w powadze swego urzędu powinieneś zrozumieć to jak nikt inny.
Niechęć i uraza. Tyle wyczuł ze strony Egzekutora.
Niechęć, uraza ale i brak argumentów merytorycznych do sprzeciwu. Chciał jej pomóc ale sam dobrze wiedział, że to Krąg ma racje i powinien wycofać się z dalszych dyskusji nad zasadnością ich decyzji. Chwila wahania ze strony Hiszpana.
- Nie byliśmy uprzedzeni
- Czy to jakiś problem z waszej strony Justicar?
Uprzejme zdziwienie i brwi podjeżdżające do góry na twarzy Hardestadta. Coś na kształt niedowierzania. Wystudiowane ruchy.
- Nie twierdzę, że to problem, a jedynie
Justicar poczuł uścisk palców na swoich palcach i po chwili drobne, smukłe jasne palce zaplotły się z jego silnymi i opalonymi.
- Pewna mała niedogodność dla mnie- dyplomatyczny uśmiech na twarzy Victorii- Gdybyście mili Państwo uprzedzili mnie wcześniej mogłabym się należycie przygotować do ceremonii, a tak zmuszona jestem się przyznać iż nie pamiętam dokładnych słów Przysięgi o której mowa.
Dystyngowane skinięcie głową w kierunku Wewnętrznego Kręgu i uspokajające spojrzenie rzucone Ojcu, zdające się mówić: "To nic, to naprawdę nic wielkiego. Zróbmy co nasze i chodźmy".
Przez chwilę pani Cortez wydawało się, że widzi zaskoczenie na twarzach panów Camarilli. Na jej usta wstąpił diabelski uśmieszek. Domyślała się co planowali i w końcu zakończyła ich misterną grę w dodatku chyba nie do końca w sposób jakiego oczekiwali. Nie na rękę było jej składanie żadnych przyrzeczeń, ale skoro sprawa już się stała to nie było sensu z nią więcej walczyć. Walka oznaczała sprzeciw i kolejny wyrok na nią i problemy dla Gabriella.
To była ostatnia rzecz jaką teraz potrzebowała do szczęścia. Miała dość zmartwień na głowie by dokładać sobie kolejne. Zresztą, pozycja głównego dyplomaty nie brzmiała wcale źle. Stanowisko, które prędzej czy później pozwoli jej na zemstę na wszystkich jej wrogach i tych, którzy byli winni jej upokorzenia. Pozycja, dzięki której każdy, kto nie będzie chciał mieć całej Camarilli na głowie będzie musiał z nią rozmawiać i traktować z należytym szacunkiem.
Nigdy więcej powtarzania błędów które popełniła w Isfahanie.
Jeśli chce odzyskać resztę odłamków i walczyć z poważniejszymi siłami stającymi przeciwko niej i przeciwko światu, to musi mieć jakieś poparcie, pozycję i władzę. Inaczej już na starcie spisana jest na stracenie.
Złota wolność była piękna i nęcąca, ale w chwili obecnej stawała się zabójcza bardziej niż Sfora Sabatu na łowach. Wolność wolnością, ale jakieś plecy mieć trzeba. Miała nadzieję, że nigdy nie będzie musiała tego wypowiadać ani nawet przyznawać się przed samą sobą, ale chyba właśnie nadszedł czas żeby dorosnąć.
Ku rosnącemu zaskoczeniu i zmieszaniu Kręgu wstała, wystąpiła nieco na przód i pewnym, czystym głosem, nie pomagając sobie nawet kartkami wygłosiła:
"Ja, Victoria Esche-Cortez, Dziecko Gabriella Corteza, dziecko Veddarthy, dziecko Drugiego Pokolenia, dziecko Kaina, przysięgam:
Camarilla jest wszystkim, i wszystko jest Camarillą. W służbie i wierze wobec Camarilli zatapiam największą część siebie. Nie pozwolę żadnemu nieprzyjacielowi z zewnątrz albo Bestii od wewnątrz kwestionować mojej lojalności. Nie pozwolę żadnemu nieprzyjacielowi z zewnątrz, albo Bestii od wewnątrz, niszczyć mojej wiary.
Nie posiadam żadnych interesów, które nie są interesami Camarilli. Nie posiadam żadnych celów, które nie są celami Camarilli. Nie pozwolę na żadne groźby wobec Camarilli, z zewnątrz czy od wewnątrz, od Kainitów bądź śmiertelnych.
Ktokolwiek kto umieści swój cel nad celem Camarilli zostanie obalony, I ja proszę Camarillę o obalenie mnie, jeśli ja wysunę swój interes nad jej własny.
Chociaż jestem Dzieckiem Ventrue i reprezentuje interes Ventrue w Camarilli, umieszczam dobro Camarilli na równi bądź ponad potrzebami Ventrue. Dzięki temu Camarilla przetrwa; bez tego Camarilla zginie.
Przyjaciele Camarilli są moimi przyjaciółmi. Sprzymierzeńcy Camarilli są moimi sprzymierzeńcami. Kainici Camarilli są moimi Kainitami, do końca nocy.
Wrogowie Camarilli są moimi wrogami. Jestem nieugięta w poszukiwaniu ich, nieubłagana w polowaniu na nich, bezlitosna w niszczeniu ich. Będę przyjmowała wszystkich którzy przyznają się do wykroczeń i szukają naprawienia swych dróg, gdyż oni uznają siłę moją i Camarilli.
Jeśli przeleję krew, to dla Camarilli. Jeśli odbiorę życie bądź nieżycie, to dla Camarilli. Jeśli umrę, to dla Camarilli. Niech Camarilla podnosi swą potęgę i obali mnie jeśli naruszę tę świętą odpowiedzialność.
To przysięgam, na moją krew, na krew mych Przodków, na nieżycie moje i nie-życia moich Dzieci, tak długo jak Camarilla będzie honorować mą służbę."
Uniosła głowę dumnie, patrząc po kolei w oczy wszystkich członków Kręgu. Nie było w niej pokory, nie było w niej złości, był za to ślad triumfu i jakiegoś ważnego postanowienia. Żadnego strachu, żadnego wstydu czy zmieszania. Spokój, czysty, chłodny spokój i kalkulacja zysków i strat.
Hardestadt był pod wrażeniem.
Nie tego się spodziewał po niej, nie takiej postawy. Szykował się na potyczkę słowną, małą awanturę, a tutaj nagła zgoda i uległość. Całkiem jak gdyby ktoś podmienił osobę mającą być Victorią Esche- Cortez.
Vi przez chwilę miała chęć zaśmiać się im w twarz i wyjść, ale uznała, że to mimo wszystko byłoby zbyt bezczelne nawet jak na nią. Odczekała jeszcze chwilę, a kiedy nadal żadna z zaskoczonych osób nadal się nie odzywała, przemówiła sama.
- Jak mniemam to już wszystko co jest ode mnie wymagane w tej sprawie? Nie chciałabym być nieuprzejma, ale tak się składa że nie planowałam tak długiego pobytu w Waszych gościnnych progach i za 20 minut mam umówionego Gondoliera i naprawdę nie chciałabym się spóźnić na ostatnią gondolę przed świtem. To byłaby najkrótsza dyplomatyczna kadencja w całej historii a przyznam, że mam nadzieję piastować to stanowisko jeszcze przez długi czas. Zatem jeśli pozwolicie- wraz z Justicarem udamy się już do wyjścia. Ufam, że wszystkie ewentualne wątpliwości zdoła mi wyjaśnić sam Justicar, ale gdyby jednak stało się tak, że potrzebowalibyście coś mi bezpośrednio przekazać to proszę śmiało słać na maila. Numer telefonu do mnie i inne takie banały mają oczywiście Orsini. W niedziele i święta rzecz jasna nie pracuje, bo to koliduje z moją wiarą, więc proszę się wyrabiać ze zleceniami do soboty. Liczę na owocną i bezkonfliktową współpracę, zaś teraz życzę dobrej nocy i dalszego powodzenia w interesach.
Nim którykolwiek ze Starszych zdołał się choćby podnieść ze swego siedziska, Victoria zwinnie zakręciła się na obcasie, złapała Justicara za rękaw i zbaraniałego wyciągnęła z sali rzucając jeszcze w progu wesołe "Do zobaczenia" reszcie uczestników zebrania, którzy chyba nie bardzo potrafili przetworzyć co się tak właściwie stało i gdzie są Ventrasy które ledwo co przed nimi siedziały.
Puściła marynarkę Corteza dopiero wtedy, kiedy drzwi za nimi się zamknęły. Ogniki diabelskiej wesołości tańczyły w jej oczach gdy patrzyła na mężczyznę, któremu kiedyś przysięgała wierność i uczciwość małżeńską. Lekki, zbłąkany uśmiech błądził gdzieś w kąciku ust. Czekała co też powie jej ślubny na to efektowne wyjście.
Gabriell, nadal jeszcze nieco zaszokowany wyczynem swej połowicy, spojrzał w końcu w jej oczy, znajdując w nich wielką wesołość i zaczepność. Nie bardzo wiedział co powinien powiedzieć na to zachowanie, ale słodka mina i zmrużone oczy przesądziły o wszystkim.
Miłość do tej kobiety była silniejsza niż konwenanse, Camarilla i całe te hierarchie.
Wybuchnął niepohamowanym śmiechem, niemal się zataczając i wzbudzając tym niezdrową sensację u protokolanta, który patrzył na państwa Cortezów z czymś na kształt paniki i niedowierzania, jak również wielkiego zaciekawienia co też zaszło za drzwiami, że dopisują im takie humory. Victoria spojrzała na młodego Ventrue i dołączyła do śmiechu swego małżonka, powodując jeszcze większą konsternacje i lekkie przerażenie służbisty.
Wcisnęła się pod ramię męża tak, by ten ja objął, po czym splotła swoje palce z jego, zaczynając nucić pod nosem melodię, którą ten szybko podchwycił.
Nosferatu mogli widzieć ich wychodzących z gmachu władz Camarilli przytulonych do siebie jak dwójka dopiero co zakochanych szczeniaków, wesoło podśpiewujących zgodnym głosem "Always look on the bright side of life..."
|
|