AKTUALIZACJA Strona główna Encyklopedia rodzaju wampirzego Wampirza hierarchia Historia kainitów Tradycje Klany Sekty Dyscypliny Więzy krwi Wampir: Maskarada Podręcznik Ventrue Ważni kainici Zarząd Ventrue Teksty różne Konwenty Plotki Sesje Muzyka Twórczość Galeria Opowiadania Wirtualna Biblioteka O mnie Download Księga Gości Ankieta Linki Podziękowania Forum Conclave- chat Blog Ventrue1




Wypadek






rok pański 1133,
godziny nocne,
chantra Tremere w Ceoris, Transylwania




Goratrix już od kilku dni niemal nie wychodził ze swojej komnaty.

Zbyt wiele się ostatnio wydarzyło i wolał unikać pozostałych Tremerów.
Obecnie wszyscy powinni ochłonąć po minionym pożarze. Jego widok nikomu w tym nie pomoże.

Ostatnie niepowodzenie podczas testowania nowej ścieżki musiało go dotknąć mocniej niż się do tego przyznawał. Wprawdzie nie był to pierwszy wypadek podczas prób, bo tych wyeliminować się nie da, ten jednak okazał się brzemienny w skutkach i to dla całej chantry, nie tylko dla niego jak to zwykle bywało.

Goratrix od dawna planował rozwinięcie ścieżki Pokusy Płomieni jednak dopiero tego dnia zdołał wygospodarować sobie dość czasu i spokoju na prowadzenie zamierzonych badań. Miał bowiem już pewną ideę i sprecyzowany pomysł, który teraz tylko należało sprawdzić w działaniu.
Poprzedni atak Tzimisce na Ceoris zdołali odeprzeć ostatniej nocy, co teoretycznie gwarantowało kilka dni względnego spokoju.
Właśnie ten czynnik był mu najbardziej potrzebny do pracy. Jak genialny by nie był, nawet on nie potrafił wówczas jednoczenie prowadzić eksperymentów i koordynować pracy obrońców zamku, o własnym uczestnictwie w tejże nie wspominając.
Z tego powodu był zmuszony opuścić swe laboratoria, zaplanowane zadania odkładając w czasie.
Teraz jednak, kiedy twierdza choć czasowo była bezpieczna, największy spośród Rady Siedmiu mógł powrócić do przerwanych czynności.
Wręcz palił się do pracy i testów. Nic nie odświeża tak bardzo jak możliwość sprawdzenia nowych dróg.

Nim zaczął jakiekolwiek działania i eksperymenty, poszedł do Etriusa zastrzegając mu, iż pod żadnym pozorem nikt ma mu nie przeszkadzać i nie zaglądać do laboratoriów gdy on będzie pracował. To zaś oznacza, że na jego barki kładzie odpowiedzialność za rozdzielenie zadań w chantrze i dopilnowanie pracy młodszych członków klanu tak, aby się bezproduktywnie nie obijali. On także ma się zająć pilnowaniem organizacyjnej i administracyjnej strony działalności chantry. Siebie pozwolił wzywać tylko w sytuacji największego zagrożenia.
Następnie zabrał z piwnic sporą ilość zapieczętowanej vitae i udał się do własnego laboratorium, by przygotować je odpowiednio do planowanej aktywności taumaturgicznej.

Wszedł pewnie do komnaty, wzrokiem omiatając długie stoły ustawione pod ścianami oraz ogólny porządek. Nim wyszedł kazał młodszym uczniom tutaj dokładnie posprzątać. Teraz musiał sprawdzić na ile dokładnie wykonali jego żądanie.
Książki były wzorowo ułożone na półkach i stołach, naczynia pomyte, a sala pozamiatana. Nawet ją wywietrzyli. Stojące w niewielkiej w porównaniu do reszty pomieszczenia wnęce, wielkie drewniane łoże z baldachimem zostało gładziutko zaścielone, a kotary finezyjnie upięte.
Wszystko w idealnym ładzie i porządku, tak jak wymagał.
Nie miał do czego się przyczepić, a to oznaczało, że fundacja pracowała dokładnie tak, jak powinna.

Porzucił inspekcje na rzecz bardziej twórczych działań.

Wyjął z bogato zdobionej skrzyni potrzebne do rytuału komponenty. Dwukrotnie, z czystej przezorności, sprawdził czy każdy z nich jest taki jak należy, po czym sprawnie porozstawiał poszczególne przedmioty na odpowiadające im miejsca, mrucząc przy tym pod nosem skomplikowane inkantacje.
Ujął lniany worek i wyciągając z niego garść soli sypał krąg na środku pomieszczenia, także ten pieczętując odpowiednimi formułami. Sól jarzyła się przez chwilę na zielono, po czym równie szybko zgasła. Przyjrzał się całości, poprawił niedociągnięcia i schował worek do skrzyni.
Upił spory łyk z przelanej wcześniej do srebrnego pucharu Vitae. Mocna, wyborna, w dodatku kainicka.. Opróżnił całe naczynie i na poważnie zaczął pracę.

Początkowo wszystko szło poprawnie- po zabezpieczeniu terenu rozpoczął rytuał, zapalając znikąd duży płomień na środku swej własnej sypialni. Płomienie zaczęły obejmować wszystko, on jednak samym swoim skupieniem okiełznał je i przejął kontrolę tak, by nic nie mogły spalić i nie wychodziły poza wysypany morską solą krąg.
Stopniowo uczył się im rozkazywać i wywoływać oczekiwane i zamierzone wcześniej efekty. Wprawdzie żywioł bardzo chciał wyrwać się spod kontroli wampirzego maga, ten był jednak za silny by w momencie koncentracji coś takiego było w ogóle możliwe. Operował płomieniami płynnie i zdecydowanie, nadając im coraz to nowe formy i kształty oraz łącząc je z innymi rytuałami.
Języki ognia pełzały wzdłuż jego ciała, nie opalając nawet brzegu szaty. Strzelając co jakiś czas w górę i wijąc się u stóp kainity sprawiały wrażenie jakby tańczyły jakiś starożytny, mistyczny taniec posłuszeństwa i potęgi

Goratrix ponad wszystko pragnął obecnie opracować sposób tworzenia niewidzialnych płomieni, takich, które choć niezauważalne nadal mogłyby siać zniszczenie i zagładę.

Wygłaszane jedna po drugiej inkantacje zaczęły w końcu przynosić pożądane skutki. Wytworzona wcześniej wokół wielkiego Tremera potężna kula ognia zaczęła miarowo przygasać i pozornie zanikać. On jednak nadal wyczuwał wokół siebie parzące płomienie choć z całą pewnością nie mógł ich dostrzec. Co mimo wszystko ciągle nie oznaczało, ze skoro czegoś nie widać to tego zwyczajnie nie ma. Nigdy nie był na tyle głupi by wierzyć w takie stwierdzenia.
Miał zwyczaj do podchodzenia do większości rzeczy ze sceptyzmem, ale mimo to zawsze sprawdzał wszelkie możliwe tropy.
Tak było po prostu najbezpieczniej. Dla niego i całego Klanu.
Wzmocnił koncentracje nad wykonywaną czynnością i ogień stał się bardziej znośny, nawet już nie parzył. Rozsunął kopułę nad swą głową, ścianę ognia przemieszczając na boki.
Przez chwile wydawało mu się ze słyszy jakiś hałas na korytarzu, ten jednak się nie powtórzył więc spokojnie go zignorował uznając za wynik własnej paranoi.
Odprawiał rytuał dalej.

Stojąca nieopodal drzwi do komnaty służąca nie wiedziała nic o wampirzym magu pracującym w swym laboratorium. Jedynym co podsłyszala wcześniej był rozkaz posprzątania sali.
W dobrej wierze i zgodnie z wydanym ogólnikowo rozkazem postanowiła wejść do środka i wykonać zalecone prace. Za niewypełnienie zaleceń groziły surowe kary nakładane przez panów.
Wzięła drewniane wiadro i szmatę po czym bez żadnych środków ostrożności weszła do Goratrixowego pokoju.

To co zobaczyła przeraziło ją. Języki ognia pełzały po wszystkim, już niemal trawiły zasłony w oknach, kotary na łożu i same meble. Co gorsza- dosięgały jej bezpośredniego przełożonego.
Krzyknęła częściowo ze strachu, a częściowo by podnieść alarm, mający zapobiec spaleniu się całej twierdzy.
Goratrix natychmiast odwrócił się w jej stronę. Ze złością, zaskoczeniem, irytacją, a w kilka sekund później także odrobiną przestrachu.

Chwila rozproszonej przez służącą uwagi zaowocowała u niego utratą kontroli nad stworzonym ogniem.
Wyczuł to jeszcze nim zobaczył efekty swej sromotnej porażki. Było jednak za późno, by mógł bez szwanku odzyskać władzę nad całym układem.
Żywioł w ułamku sekundy rozprzestrzenił się na cztery strony świata, obejmując sobą całe otoczenie. Jedna po drugiej zaczęły pękać i wybuchać menzurki poddawane jego działaniu. Dywany i zasłony po chwili zmieniały się bądź to w płonące pochodnie, bądź popiół upadający na podłogę. Drewniane meble tylko podtrzymywały cały proces spalania.
Niedługo potem płomienie dotykać zaczęły także bezcennych ksiąg. Goratrix automatycznie rzucił się w ich kierunku, próbując je zasłonić. Nie mógł pozwolić, by lata jego pracy wraz z innymi, często unikalnymi dziełami, zostały strawione przez ogień. Wieloletnia wiedza nie mogła ot tak spłonąć.

Przerażona służąca uciekła już dawno z komnaty, alarmując resztę mieszkańców Ceoris.

Goratrix zaś w mig po tym jak zauważył, że płomienie odcięły mu drogę wyjścia z własnej sypialni i ogarnęły niemal cały pokój, w desperacji otworzył ciężkie okiennice, wpuszczając chłodne powietrze do sali. Na dworze zaczął zacinać deszcz.
Spojrzał jeszcze raz w kierunku drzwi, te jednak były dla niego niedostępne. Za dużo ognia, za mało miejsca by się rozpędzić. Jeśli zacznie używać Ścieżki Neptuna, zaleje nie tylko pożar i dopalające się sprzęty, ale przede wszystkim starożytne tomy. Nie mówiąc już, co może stać się z księgami jeśli okaże się, że przyzwana woda miała zbyt duże ciśnienie.. Najpierw zabezpieczy tomy, a później zacznie gasić resztę.
Błyskawicznie zdjął z siebie swój bezcenny płaszcz i rozkładając na oknie zaczął pakować doń poszczególne księgi. Gdy już wszystkie znalazły się wewnątrz, ściśle ułożone jedna przy drugiej i zabezpieczone tymi najwytrzymalszymi, mocno zawiązał końce szaty, robiąc z całości spory pakunek. Sprawdził jego stabilność po czym szybkim, zdecydowanym ruchem wyrzucił przez okno tak, by mogły jak najbezpieczniej spaść na ziemie, nie uderzając po drodze o żadną z wieżyczek czy parapetów.
Nie mógł usłyszeć jak ciężki pakunek upada na ziemię na dole, pozostało mu więc wierzyć, że nie uszkodził się on zbytnio.

Zanim zdążył się uporać z poprzednią czynnością, pożar jeszcze bardziej się rozprzestrzenił. Obecnie zaczął wychodzić już na korytarz i niemal dosięgał jego samego. Niewiele myśląc postanowił użyć świeżo rozwijanej Rego Aquam.
Przyzwał żywioł do siebie, próbując zagłuszyć nim płomienie i zgasić je nim rozprzestrzenią się na resztę twierdzy. Najbliższe mu płomienie zalał wodą tylko po to by z zaskoczeniem zauważyć, iż to nie dało żadnego efektu. Woda tylko zaskwierczała na ogniu, zmieniając się w kłęby pary, ale nic a nic nie szkodząc ogniowi.
Powtórzył czynność dwukrotnie, za każdym razem otrzymując ten sam efekt. Magiczna woda nic nie robiła magicznemu ogniu. Nie neutralizowały się jak przewidywał. Widocznie za bardzo chciał swoje płomienie udoskonalić, a teraz płacił za to słoną cenę.

Zaklął szpetnie gdy płomienie dosięgły jego szaty i ruszyły w górę. Te na szczęście udało mu się zgasić zaklęciem ochronnym, co nie zmieniało jego położenia Rozpościerająca się przed nim sala spowita była językami żywiołu, zaś za sobą miał tylko okno i alternatywę upadku z co najmniej kilkudziesięciu metrów. Nie wspominając jakim wstydem i plamą na honorze oraz reputacji byłoby przyznanie się do porażki i skakanie z okna.
Spojrzał przed siebie szacując szanse przedostania się do drzwi. Ognia było dużo, ale gdyby się uparł i rzucił kilka potężnych zaklęć ochronnych to być może byłby w stanie się wydostać i podjąć dzieło gaszenia od tamtej strony. Czekanie w obecnym położeniu i czcze analizowanie każdego aspektu sprawy mogło go co najwyżej usmażyć. Musi zaryzykować albo spłonie razem ze swoim dorobkiem.

Nagle uświadomił sobie, że w twierdzy panuje podejrzany spokój i cisza.
Jeśli służąca poszła zaalarmować resztę mieszkańców, to już dawno wszyscy powinni tu być i gasić pożar, zagrażający przecież całości populacji.
Co ich zatrzymało?
Niemożliwe, żeby nikt nawet sam nie wyczuł dymu i się tym nie przejął. Być może cała załoga była terytorialna i mało zainteresowana poczynaniami kompanów, ale to akurat był wypadek dotyczący wszystkich.

Zignorował napływające myśli jako chwilowo zupełnie bezowocne i bezużyteczne. Przymierzył się raz i drugi do skoku, mrucząc pod nosem pomniejsze zaklęcia chroniące przed ogniem. Nagle w drzwiach po drugiej stronie zobaczył Etriusa.
Przez chyboczące płomienie dostrzegł, że jego twarz przecina grymas nieprzyjemnego uśmiechu, całkiem jak gdyby planował cos wyjątkowo paskudnego zamiast pomocy w okiełznaniu ognia. Etrius uniósł lekko dłonie, rozkładając je na boki. Goratrix był niemal pewien że słyszy, jak tamten mruczy pod nosem kolejne wersety zaklęcia. Brutalnie uświadomił sobie, co to oznacza. Słowa wcale nie miały zgasić żywiołu, ale zapieczętować wrota.
Niewiele myśląc i nie zwlekając ani chwili rzucił się przed siebie. Płomienie objęły jego nie do końca zabezpieczone szaty. Wylądował po drugiej stronie dokładnie w chwili, gdy ciężkie dębowe drzwi zamykały mu się przed nosem, chowając za sobą perfidnie uśmiechniętego Etriusa. Próbował jeszcze je złapać i otworzyć na powrót, ale zaklęcie było zbyt silne, a on sam nie miał czasu by szukać jakiegokolwiek równoważącego je.
Teraz palił się już cały, gdyż nie do końca nałożone zaklęcia nie miały jak go chronić. W pośpiechu chciał choć trochę ulżyć sobie magią, jednak im bardziej płomienie parzyły jego skórę, tym trudniej było mu się skoncentrować.
Rzucił pojedyncze zaklęcie licząc, że być może ono choć trochę osłabi zacięcie się drzwi, ale nie uzyskał tym niczego więcej prócz większej ilości płonących szat na sobie. Kolejne tez było użyte na próżno, a on płonął.

Bał się skoku z wysokości ale nie mógł już dłużej czekać, gdyż płomienie wyrządziłyby mu większą krzywdę niż upadek. Rozpędził się kierując w stronę okna.
Po krótkiej chwili już spadał w dół niczym płonąca pochodnia. Pęd zimnego powietrza i zacinający deszcz omiotły w locie jego sylwetkę, gasząc na niej większość płomieni.
Wydawało mu się, że spada całe wieki.
Kilka sekund później spotkał się z kamienistym podłożem podzamcza.
Uderzył w nie z pełnym impetem łamiąc i rozpryskując kości. Ból na chwile otumanił go tak bardzo iż Tremere przypuszczał, że nie przetrwał tego upadku.
Mimo to wkrótce przekonał się leżąc bezwładnie na kamieniach, ze był w błędzie. Nie był w stanie w ogóle się poruszyć. Chciał zregenerować choć część obrażeń jednak jego cenna vitae co do kropli zużyła się lecząc niemal zabójcze poparzenia.
W tym przypadku nie pozostało mu więc nic innego jak leżeć upokarzająco na ziemi i czekać na czyjeś miłosierdzie oraz pomoc.
Zamknął ciężko oczy.


Pierwszy znalazł go Esoara, będący głównodowodzącym wojsk. To on najszybciej zareagował na podejrzany hałas na górze, oraz coś równie nagle spadającego z góry na dół. Poddenerwowany pożarem w laboratorium Goratrixa osobiście wyszedł sprawdzić sytuacje.
Zmarszczył się widząc jednego z Mistrzów niemal roztrzaskanego na kamieniach. Podszedł ostrożnie do rannego Magusa chcąc ocenić jego stan. Kainita wyglądał na nieprzytomnego, być może był w letargu. Miał rozległe poparzenia na ciele, które byłyby zabójcze dla każdego słabszego od niego. Ten jednak był zbyt potężnym by ot tak dać sie zabić, choć jego stan z pewnością był poważny.
Kapitan straży uklęknął przy ciele swego Lorda przymierzając się do podniesienia go i zaniesienia do którejś z sypialni, by tam mógł w spokoju zostać nakarmiony i się regenerować. Z niejaką dozą niepewności uniósł ciało Czarodzieja, jakby bojąc się, że to pod wpływem najlżejszego dotyku zmieni się w proch. Rzecz jasna- nie zmieniło się.
Przez krótką chwilę Esoara zastanawiał się czy nie byłoby rozsądnie wezwać na pomoc Etriusa, jednak uznał, że nienawiść pomiędzy oboma mężczyznami jest zbyt wielka, by było to chociażby bezpieczne, nie mówiąc już o rozsądnym. Etrius mógłby wykorzystać okazję i próbować uśmiercić swego adwersarza właśnie teraz, gdy ten był niezdolny do obrony. W dodatku bez problemu wytłumaczyłby się swemu Mistrzowi,Tremerowi, że był to zwyczajny wypadek i wielkie nieszczęście.
Wniósł Goratrixa do twierdzy, kierując się od razu w stronę komnaty należącej do Małgorzaty. Tam ranny będzie miał spokój.
W międzyczasie w chantrze zawrzało. Etrius zdążył zejść z góry, udając przestraszonego i szczerze przejętego wypadkiem. W końcu pożar zagrażał całemu zborowi i mógł doprowadzić do śmierci wielu osób. W dodatku ta fatalna pomyłka jego kolegi Goratrixa...
Wojownik pewnie wniósł Radnego do sypialni Małgorzaty, która gdy tylko usłyszała o minionym wydarzeniu od razu odnalazła ofiarę i jego opiekuna. Goratrix spoczął na wielkim, ozdobnym łożu swej Córki, przyodzianym w metry aksamitu i innych najdroższych tkanin Po chwili do komnaty wpadła także Victoria. Adeptki ustaliły między sobą niepisane ciche porozumienie o zawieszeniu broni przynajmniej do czasu gdy Mistrz wydobrzeje. Obie miały mu w tym pomoc oddając dla niego swą Vitae. Potężna kainicka krew podparta rytuałami regeneracji pozwoli mu szybko wrócić do pełni sił.
Pierwsza swą krew oddawała Małgorzata, podczas gdy czarnowłosa uważnie nakładała sigile i rozpoczynała rytuał Leczenia Rodzinną Ziemią. Ich Ojciec zareagował na procesy niemal natychmiast, silnie przysysając się do nadgarstka blondynki i chciwie chłepcząc krew. Pod wpływem rytualnych działań największe z jego ran poczęły się zasklepiać, pozwalając na odtworzenie się na nich tkanki oraz skóry. W końcu osłabiona Małgorzata była zmuszona siłą zabrać nadgarstek swemu Panu, gdyż ten ogarnięty Szałem wywołanym Głodem spiłby ją do ostatniej kropelki. W misji dokarmiania swego Stwórcy zastąpiła ją Victoria. Kiedy otworzył oczy pierwszą rzeczą jaką zobaczył była jej zatroskana twarz i smutne szafirowe spojrzenie. Nie miał jednak siły jakkolwiek zareagować. Chciał coś wyszeptać ale jego gardło było spalone. Wydał z siebie tylko niezrozumiały pomruk, na który Vic natychmiast podniosła głowę i poprosiła go by odpoczywał i się regenerował. Zaraz po tym dopchała się do niego jego pierwsza uczennica, Ventrkę brutalnie odtrącając na bok. Sama zainteresowana nie chciała się z nią kłócić i walczyć w obliczu niedyspozycji ich Nauczyciela, którego ich ciągła wojna zwyczajnie smuciła.
Podeszła do wielkiego okna i wyjrzała w mrok. Deszcz zdążył ustać, ale wiatr był chłodny i przenikliwy. Pojedyncze krople wody leżące dookoła odbijały światło palących się strażniczych pochodni, lśniąc się w ciemności jak drogie kamienie. Ta noc była bezgwiezdna, czarna, ale w jakiś obcy sposób piękna, choć z pewnością mało naturalna. Victoria skierowała swój wzrok w kierunku przyzamkowej wioski. Światła świec rozjaśniały izby i odznaczały się wyraźnie na tle ciemnego nieba. Zgrupowane razem w wielkiej gromadzie przypominały rój świetlików. Ich ciepło, mnogość i odległość przywoływały wspomnienia domu i tego, co było przed śmiercią. Wydawały się one tak bliskie, a jednocześnie tak dalekie i nieosiągalne jak tylko mogą być gwiazdy. Ludzie jedli i pracowali w swych izbach, nieświadomi natury rzeczy władającej ich domostwami. Mieli swych panów za ekscentrycznych jegomościów, czasem za magów, jednak słowa o wampiryzmie nikt nie ośmielił się wypowiedzieć głośno. To było dla nich zbyt przerażające, by mogło być prawdziwe. A było. Dziewczyna przez chwilę zatęskniła do ludzi, do ich niewinności i prostego życia. Szybko musiała porzucić jednak te myli, bojąc się by Goratrix ich nie odkrył. Jego takie myśli w jej głowie irytowały, gdyż nienawidził jak okazywała jakąkolwiek słabość i umiłowanie rodzaju ludzkiego. Przestawała wówczas być dumnym wampirzym Magiem, nadczłowiekiem na którego ją wychowywał. Stawała się zbyt podobna śmiertelnym. Według niego ludzie byli zbyt słabi i sentymentalni by być wartymi uwagi panów mroku. Gubiły ich słabości ich woli i dusz, a wiedza na temat wszechświata i jego praw była dla nich zamknięta. Nie mogli im pomóc inaczej niż stając się ich pokarmem, a przecież nikt szanujący się nigdy nie uosabia się ze swym posiłkiem. Nie pozwoli jej stać się słabą.
Cofnęła się w głąb sali, z żalem porzucając światła osady.
Mistrz na krótką chwilę się przebudził i omiótł otoczenie nieco wściekłym wzrokiem. Widok Córek nieco ostudził jego mordercze zapędy. One nie były winne, na nich nie musiał się mścić. Spokojniej położył głowę na poduszce. Adeptki jak jedna dołączyły do jego boku, stając równiutko wzdłuż łóżka. Zaraz po tym dołączył do nich Jeravis, który dopiero co dowiedział się o wypadku. Kilka minut później weszła także Epistatia i Therimna. Miał wszystkich swoich najważniejszych współpracowników przy sobie. Miał warunki by zacząć koordynować pracę do czasu kiedy sam będzie mógł się wszystkim zająć.
Ledwie zaczął rozdzielać zadania i opisywać co tak naprawdę zaszło, jak do sypialni dumnie wszedł Etrius, z jego żmijowatym uśmiechem. Rozejrzał się uważnie po komnacie, po stojących przy łóżku jego wroga spiskowców z frakcji Konspiratorów, w końcu wlepiając swe cwane oczka w samego poszkodowanego. Goratrix widząc go niemal wyskoczył z łóżka ze złości. Pupil Tremera tylko wyszczerzył się w nieszczerym uśmiechu. Słabość konkurenta i jego położenie wyraźnie go bawiły.
- Jakże się cieszę widząc cię w dobrym zdrowiu Lordzie Goratrixie. Zmartwiłem się niesłychanie twym nieszczęśliwym wypadkiem. Taka tragedia w sercu naszego Domu. Tym bardziej rad jestem widzieć cię teraz w lepszym stanie niż mogły na to wskazywać okoliczności. Już zacząłem się obawiać straty tak nieocenionego współtowarzysza... To byłaby nieodżałowana strata dla Domu i Klanu.
- Daruj sobie. Twoje wywody to ostatnia rzecz jakiej mi teraz potrzeba. Dobrze wiedziałeś co się dzieje na górze i nic z tym nie zrobiłeś. Twoja niechęć mogła nas pozabijać.
- Nic mi nie udowodnisz. To był ewidentnie twój błąd.
- Wyjdź psi synu. Teraz masz chwilową przewagę ale to nie potrwa wiecznie. Znajdę sposób by położyć temu kres.
- Prędzej piekło zamarznie niż ci się to uda, tym bardziej, że długo już tu nie pozostaniesz.
- Co sugerujesz?
- Ależ nic. Zupełnie nic. Kiedy przyjdzie czas wszystko samo stanie się jasne.
Goratrix uniósł się z poduszek jakby chcąc udowodnić rywalowi, że pomimo jego stanu musi się z nim liczyć. Ten jednak nie czekając ani sekundy dłużej niż to było konieczne, równie dostojnym krokiem jak poprzednio opuścił sypialnie, wesoło uśmiechając się pod nosem.

Taki uśmiech mógł wieszczyć tylko jedno- kłopoty.


Cdn...