|
AKTUALIZACJA
Strona główna
Encyklopedia rodzaju wampirzego
Wampirza hierarchia
Historia kainitów
Tradycje
Klany
Sekty
Dyscypliny
Więzy krwi
Wampir: Maskarada
Podręcznik Ventrue
Ważni kainici
Zarząd Ventrue
Teksty różne
Konwenty
Plotki
Sesje
Muzyka
Twórczość
Galeria
Opowiadania
Wirtualna Biblioteka
O mnie
Download
Księga Gości
Ankieta
Linki
Podziękowania
Forum
Conclave- chat
Blog Ventrue1
Mistrz
14 października roku pańskiego 1133,
godziny nocne,
chantra Tremere w Ceoris, Transylwania
Donośne pukanie w wielkie, stare, dębowe drzwi głuchym echem rozniosło się po całym korytarzu. Wprawdzie równie dobrze, a znacznie ciszej mogłaby mentalnie zapytać swego Mistrza czy może wejść, jednak zwyczaj zwykłego pukania, jak i wiele innych wywodzących się jeszcze z Zakonu Hermesa, zachowały się w Domu do tej pory.
Posłusznie czekała pod drzwiami na odpowiedź swego nauczyciela, choć była ona czystą formalnością.
- Wejdź.
Uchyliła ciężkie wrota prowadzące do komnaty Goratrixa i wślizgnęła się weń w ciszy, jak nakazywała etykieta. Bez żadnego szmeru pokornie podeszła do pracującego przy stole Nauczyciela. Nie godziło się mu przeszkadzać, rzekła więc tylko:
- Witaj Mistrzu.
- Salve.
Na krótką chwilę zerknął na nią znad probówki z lekka się uśmiechając, a ona zrozumiała bez słów, że teraz nie będzie rozmawiał bo musi skończyć swą pracę, zaś ona winna usiąść i posłusznie zaczekać.
Stanęła więc obok, zerkając mu nieco przez ramie, co mogła zrobić jedynie wspinając się na palce. Pomimo szczerej chęci nie mogła się do końca skupić na tym co widziała przed nim.
Jej wzrok na kilkanaście i tak zbyt długich sekund spoczął na jego postaci, to znów rozproszyło jej skupienie. Był zajęty własną sprawą, stąd raczej tego nie spostrzegł, za co Victoria w duchu mogła dziękować wszystkim siłą angażującym go w cos innego. Nie chciała by wiedział, że czasem mimowolnie zatrzymuje na nim swoje spojrzenie i niekoniecznie ma on cos wspólnego z nauką. Wprawdzie był Magiem, Tremerem, nie interesowało go tak bardzo jak innych jak wygląda ani jak inni na niego patrzą, ale nie mógł, a raczej nie chciał zmieniać swej powierzchowności. Choć się do tego nie przyznawał, to jego imponująca aparycja była mu nawet na rękę. Dobry wygląd pomaga załatwić wiele kłopotliwych kwestii, nie mówiąc o ułatwieniu polowania. Kobiet z których mógłby się pożywiać zaś wokół niego nigdy nie brakowało. Miał cos w sobie, co przyciągało panny jak magnes. Wysoki, muskularnie zbudowany, z długimi za ramiona ciemnobrązowymi włosami i orzechowymi oczami, w bogatych, pełnych przepychu ówczesnych strojach, nie mógł nie zwracać na siebie uwagi. Jego postawa wytrawnego Maga oraz uczonego, wiecznie pragnącego wiedzy i nie uginającego się przed niczym w celu jej zdobycia tylko potęgowała to uczucie magnetyzmu. Gdzie się pojawiał, tam zaraz zwracano uwagę bądź na jego wygląd, bądź erudycje. Nie dało się go nie zauważać ani lekceważyć. Można było nienawidzić jego nieco pyszałkowatą pewność siebie i nieugiętość w opiniach, zarozumialstwo oraz ekscentryzm, ale nie można było nie zwrócić uwagi gdy pojawiał się w towarzystwie.
W tej chwili odziany był w ciemną, aksamitną togę i narzucony na to gruby, ale miękki i ciepły płaszcz. Włosy praktycznie spiął na karku, by nie wpadały mu w menzurki i księgi, a ich koniec wrzucił pod kaptur szaty. Przez chwilę dziewczyna miała ochotę przesunąć dłonią po wyszytych na niej znakach, poczuć ich moc i chropowatą fakturę pod swymi palcami, jednak na tyle obawiała się reakcji Tremera na to zuchwalstwo, że w końcu nie ośmieliła się nawet ruszyć w jego kierunku.
Jego szlachetna, gładka twarz nie wyrażała żadnych emocji poza oczekiwaniem. W skupieniu odmierzał przygotowane wcześniej substancje i pozornie nie zwracał na nią uwagi.
Kiedy już udało się jej opanować na tyle, by zainteresować raczej tym co robi niż nim samym, kainitka zaczęła się coraz mocniej wspinać na palce i wychylać mu przez ramię.
- Po raz wtóry już proszę cię byś nie zaglądała mi uparcie przez ramię bo mnie dekoncentrujesz- w jego głosie nie było ani wrogości ani miękkości, ale dało się wyczuć pewne zrozumienie- Jeśli chcesz cos widzieć, weź sobie krzesło i dosiądź się obok.
- Oczywiście. I przepraszam.
Spuściła głowę, po czym przysunęła sobie drewniany, obity aksamitem stołek na wysokich nogach, ustawiła przy jego ramieniu tak, by móc patrzeć na pracę po czym zwinnie wdrapała na siedzenie nie odrywając już wzroku od przeprowadzanego właśnie eksperymentu. Chciała skorzystać z okazji podejrzenia go podczas badań, gdyż taka szansa mogła się prędko nie powtórzyć. Skoro zaś teraz wpuścił ją do siebie podczas eksperymentu i w dodatku pozwolił podejść tak blisko, znaczyło to, że nie ma nic przeciwko jej uczestnictwu w swojej działalności, a ona może siedzieć i śmiało się przypatrywać.
Było to dla niej niesamowite wyróżnienie i zaszczyt, gdyż Magowie, a tym bardziej Tremerzy, niemal nigdy nie pozwalali się obserwować podczas pracy, a wejście do komnaty pracującego było zarówno zniewagą jak i samobójstwem. Jako Hermetycy byli bardzo skryci i czuli na punkcie własnej prywatności oraz tajności badań. Żaden Magus nie życzył sobie, by ktokolwiek inny wiedział gdzie i nad czym pracuje, za to każdy potrafił z pełną zaciętością walczyć z tym, kto owe święte prawo śmiał pogwałcić. Po części była to forma zabezpieczenia przed szpiegostwem i podbieraniem pomysłów, po części zaś chora ambicja oraz dzikie poczucie terytorializmu.
Z Goratrixem było bardzo podobnie- on także niemal nikogo nie dopuszczał do siebie gdy nad czymś pracował, sam zaś brał udział i nadzorował prace swoich Uczniów. Twierdził, że ma to odzwierciedlać panującą hierarchię. Wprawdzie potrafił pracować nad jakimś projektem w większej grupie, jednak sam dobierał sobie, kto ma w tej grupie być. Kiedy sam się czymś zajmował, wtedy niemal nie było możliwości dostania się do laboratoriów czy komnat. Jedynymi osobami, które w mniejszym lub większym stopniu miały dojście do niego były jego własne Dzieci. Czasami pozwalał któremuś z nich asystować sobie w działaniach. Najczęściej wpuszczaną osobą była Małgorzata, która niemal od zawsze potrafiła w głośny sposób dopominać się o jego uwagę i zainteresowanie, a co ważniejsze- robiła to skutecznie. Nie ma tez co ukrywać, że była jego najbardziej oddanym i lojalnym stronnikiem w całej chantrze. Chwilami nawet wypadała lepiej niż uwielbiająca swego Mistrza, acz chwilami niepokorna Victoria.
Ostatnimi czasy jednak równie często Goratrix wołał do siebie Victorię. Czasami dawał jej tylko księgi do czytania, a czasami sam siadał i tłumaczył rzecz której miała się nauczyć. Dużo zależało od tego, w jakim był humorze oraz jak dużo pracy czekało go danego dnia. W sprzyjających okolicznościach potrafiła przesiedzieć u niego nawet całą noc, spędzając ją na wszelkiego typu dyskusjach czy porównywaniach badań. Raz nawet zdarzyło się, że przesiedzieli tak do chwili, gdy słonce stało już wysoko na niebie. Zaowocowało tym, że Tremere kazał dziewczynie zwinąć się posłusznie i spać w jego komnacie, bojąc się, że jeśli zacznie po wschodzie biegać po chantrze próbując się dostać do własnego pokoju, to w końcu słońce gdzieś ją dopadnie i spopieli.
Czarnowłosa przekrzywiła głowę i z czymś na kształt uwielbienia w oczach patrzyła na postępy Goratrixa.
Jego silne, zdecydowane i zwinne dłonie bez jakiegokolwiek wahania czy niepewności mieszały ze sobą poszczególne składniki mikstury, łącząc je w jedną wielką całość. Ciecz zmieniła barwę z przezroczystej na fioletową, po czym po dłuższej chwili mieszania znów na przezroczystą. Odmierzył jeszcze trochę jednego ze składników, dolał do reszty po czym wszystko postawił na ogień.
Przyjrzał się dłuższą chwile swemu dziełu, obserwując zachodzącą powoli reakcje, po czym odwrócił równie nagle do Victorii, pozostawiając mieszankę do podgrzania się.
Aż podskoczyła gdy tak gwałtownie stanął z nią twarzą w twarz. Uniósł kącik ust w uśmiechu.
- Czy ty się mnie boisz moja droga ??
Zmieszała się nie wiedząc gdzie podziać oczy. Wlepiła je w końcu w ziemię, chcąc uniknąć krzyżowania z nim wzroku. Wprawdzie lubiła te jego orzechowe oczęta, ale często się ich bała. Łagodność to nie było to, co najczęściej dało się znaleźć w jego oczach.
- Czasami Mistrzu.
- Nie masz powodu Victorio- patrzył na nią nieugięcie- Nie masz powodu, przynajmniej dopóki jesteś posłuszna i taka jak teraz. Jedyne czego nie lubię, to brak poszanowania moich praw i zdania.
Wyciągnął dłoń i czule przesunął jej palcem po nosie. Zadrżała pod jego dotykiem.
Menzurka pękła pod wpływem temperatury i z hukiem rozprysła się po całej sali. Goratrix zdołał się w porę uchylić i zasłonić płaszczem, Victoria kawałkiem lecącego szkła dostała w twarz, tak, że ten wbił się jej w policzek.
Zasyczała próbując rozpaczliwie usunąć szkło z resztkami palącej cieczy. Rana robiła się coraz głębsza i piekła coraz mocniej. Goratrix doskoczył do niej, łapiąc za ręce nim zdołała rozdrapać sobie w szale policzek. Pchnął ją opierając o blat stołu, przyblokował jednym ramieniem jej dłonie, po czym szybko i sprawnie, płynnym ruchem złapał za szkło, pociągając do góry i wyciągając z rany. Przytrzymał ją chwile nim się uspokoiła, po czym z długiego stołu naprzeciwko sali przyniósł inną fiolkę. Nie zważając na protesty samej zainteresowanej, której przeklęta ciecz nadal wypalała głęboką dziurę na twarzy, odchylił jej głowę do tyłu po czym zawartością fiolki przepłukał ranę. Pieczenie zaczęło ustępować a rana już się nie powiększała.
Spojrzała nieco przestraszonym i załzawionym wzrokiem na Goratrixa. Skrzywił się patrząc na jej twarz, zaś ona odruchowo wstała obracając się w stronę wielkiego lustra w srebrnej ramie. Złapał ją w pół kroku i tyłem posadził z powrotem na krzesło nim zdążyła cokolwiek zobaczyć.
- Nie obracaj się teraz. Chwilowo najlepiej to nie wygląda. Będziesz musiała to zaraz zaleczyć.
- Czy to mi tak zostanie ?
W jej głosie prócz bólu dało się wyczuć strach. Goratrix nerwowo przeszedł się po sali, zakładając ręce do tyłu.
- Nie powinno, ale jeśli nie zdołasz tego sama zaleczyć to obawiam się, że będę musiał poszukać innych metod na zabliźnienie tego.
- Co było w tej fiolce- jej głos drżał.- Dlaczego próbuje to leczyć i nic się nie dzieje ?
Obrócił się plecami do niej, przodem stając naprzeciwko wielkiego okna.
- Eksperymentalny specyfik powstrzymujący regeneracje ran u istot nadnaturalnych, o śmiertelnych nie wspominając. Sposób, aby Tzimisce zajęli się swymi aniołkowatymi twarzyczkami a nie atakowaniem Ceoris.
- Więc to nie zejdzie jak mówisz. Ty się nigdy nie mylisz co do składu tego typu rzeczy by mogło to nie zadziałać. Ta rana zostanie taka jak jest.
Nuta lekkiego wyrzutu, a może nawet paniki coraz mocniej słyszalna była w jej głosie. Nieco zmarszczył brwi słysząc, jak jego uczennica podważa jego zdanie i próbuje wdawać się w jałowy spór.
Na to jej nie pozwoli, nawet jeśli to z jego niedopilnowania otrzymała tę szramę.
- Przywołuje cię do porządku Victorio. Nie życzę sobie, byś podważała moje opinie w jakiejkolwiek sprawie, a w tej już szczególnie. Skoro mówię, że rana się zagoi to tak będzie.
Spojrzał głęboko w jej niebieskie, smutne oczy nim spuściła posłusznie głowę, tym samym dając znak, że przyjęła do wiadomości naganę i nie ma zamiaru dyskutować. Uniósł jej brodę z powrotem.
- Ja wiem, że ty uważasz iż to co mówię jest wbrew logice, ale wierz mi Adepcie, że wiem co mówię. Twoja krew jest inna Victorio. Ona potrafi czasem takie rzeczy, jakich nie potrafi vitae żadnego innego Spokrewnionego. Leczysz się szybciej i sprawniej niż większość i doprawdy będę zszokowany, jeśli zaraz nie zaleczysz także tego. Zamiast wmawiać sobie, że czegoś się nie da, naucz się wymuszać swoją wole na rzeczywistości.
Obszedł dookoła jej krzesło, stanął za plecami, podwinął rękaw od szaty po czym rytualnym sztyletem rozciął nadgarstek podstawiając jej krwawiącą ranę pod nos.
- Ale Mistrzu..
Uniosła głowę do góry, patrząc w jego chłodne brązowe oczy, jakby szukając w nich jakiejkolwiek wskazówki co powinna zrobić. Jej spojrzenie wyrażało sobą teraz tylko potworny strach i zmieszanie.
- Pij Dziecko. Pij i zalecz tą szramę.
Z mieszanką strachu i szacunku ujęła jego rękę po czym z ogromną delikatnością przystawiła usta do rany. Krew była mocna, słodka, potężna. Kilka kropli wystarczyło, by Victoria straciła nad sobą panowanie i niemal wygłodniale wpiła się w nadgarstek. Skrzywił się ponownie, ale pozwolił jej pić, układając lewą dłoń na jej głowie. Ssała mocno, wbijając odruchowo paznokcie w jego skórę. Nie zareagował. Piła długo, mocno, łapczywie, tak, że niemal zaczęła się krztusić vitae, która spływała jej zarówno do gardła jak i po brodzie. W pewnym momencie Goratrix stwierdził, że sama raczej nie będzie chciała przestać i gotowa jest spić ciecz do ostatniej kropli stąd należy ją w porę powstrzymać. Chciał wyślizgnąć jej swoją dłoń, ale nie dała. Złapał ją więc od tyłu za głowę, ustawił palce na wysokości szczęki i jednym naciśnięciem zmusił do otwarcia ust. Bezceremonialnie zabrał swój nadgarstek, zalizał, zaczekał aż młodej minie zew krwi po czym dopiero puścił. Opadła na krzesło patrząc na niego i oddychając ciężko. Teraz strach mieszał się z ekstazą wywołaną piciem i żądzą słodkiej kainickiej krwi. Przez chwilę miała ochotę jeszcze raz rzucić się na niego, zatopić zęby w szyi i móc ponownie rozkoszować się krwią, jednakowoż jego wzrok szybko sprowadził ją na ziemię.
Zdecydowanie jej Mistrz czekał, aż jego prymus wreszcie się uspokoi i zacznie zachowywać jak porządny Tremere.
Victoria w ułamku sekundy siedziała już prosto, harde do tej pory spojrzenie kierując w stronę ziemi.
Uśmiechnął się pod nosem zerkając na jej pokorną minę, ale nic nie powiedział. Podszedł do jednej z szafek, wyjął miskę, nalał do niej wody z dużego dzbana, po czym naczynie i ręcznik postawił przed Victorią. Siedziała nadal nieruchomo patrząc w ziemię. Nie chciała sprawiać kłopotów swemu nauczycielowi.
- Umyj się teraz i zregeneruj policzek.
Usiadł na swoim poprzednim miejscu i sprzątnął reszki zatrutego szkła oraz rozlaną na stole substancję. Kątem oka zerkał tylko, jak jego młoda uczennica posłusznie stosuje się do wydanego polecenia. Nawet rana zaczęła już ładnie zarastać, choć sama zainteresowana chyba wcale nie wiedziała o tym fakcie. Kiedy skończyła się myć w ciszy odniosła miskę, wylała wodę, umyła ją i odłożyła na miejsce, po czym ze spuszczoną głową wróciła do niego. Stała przodem do niego, nadal nie podnosząc wzroku. Sięgała mu mniej więcej do ramienia i była proporcjonalnie mniejsza, stąd widok ich razem wyjątkowo zgrabnie się komponował. .
- Przepraszam za moje zuchwałe zachowanie Mistrzu i za nieuszanowanie Twego autorytetu. Nie miałam prawa i przyjmuję wszelką karę. To się więcej nie powtórzy.
Jej głos był spokojny, zrównoważony, ale w pewien sposób smutny. Wiedziała, że popełniła błąd i wiedziała gdzie. W dodatku akt picia jego vitae dodatkowo skomplikował i tak nieprzyjemną już sprawę. Adeptka nie miała prawa pożądać jego esencji i tego okazywać, nawet jeśli on sam dał jej rękę. Jej Mistrz dwa razy wyświadczył jej tej nocy niewyobrażalny zaszczyt, zaś ona nie doceniła odpowiednio jego gestu, nie odwdzięczając się nijak za ten honor, a w zamian za to okazując mu nieposłuszeństwo. Było jej wstyd za swoje zachowanie i nadużycie jego dobrej woli. Nie wiedziała, jak mogłaby mu to zrekompensować choć po części, ale w tej chwili niczego nie pragnęła bardziej niż zmycia z siebie tej hańby.
Goratrix spojrzał na stojącą przed nim dziewczynę. Nie miał do niej pretensji za to co zaszło ani nie był na nią bynajmniej zły, ale też nie chciał jej okazywać zbytniej czułości, by młoda się nie rozpanoszyła. Miała znać swoje miejsce w tym domu, a jednocześnie musiała wiedzieć, że on nie jest jej wrogiem i jeśli coś idzie nie tak, to do niego ma się zwracać o pomoc. Miała czuć przed nim respekt ale w taki sposób, by strach nie przyćmiewał jej uczucia do niego żywionego. Lubił to płynące z szafirowych oczu spojrzenie pełne uwielbienia i lubił tego dzieciaka. Postanowił tym razem jej nie karać, ale dać lekcję w inny sposób.
- Spójrz na mnie.
Młoda Maguska niepewnie podniosła wzrok na oblicze swego Mistrza. Zobaczył strach i wstyd w jej wielkich, niebieskich, ufnych oczach. Ujął ją miękko za ramiona obracając pewnie ku tafli kryształowego lustra. Nawet nie zauważyła kiedy podprowadził ją niemal pod samo szkło, by uważnie mogła się przyjrzeć temu, co miał jej do pokazania. Jej twarz była jasna i gładka, pozbawiona jakichkolwiek ran, szram czy blizn. Wszystko zagoiło się tak, jak gdyby nigdy nie istniało, a ona nawet tego nie poczuła. Widziała w lustrze siebie i swego Mistrza, i przez chwilę przez głowę przeleciała jej myśl, że są w jakiś sposób do siebie podobni. Nie miała odwagi powiedzieć tego głośno, to byłoby jak zniewaga gdyby ośmieliła się porównać siebie do niego.
- Nie ukrywaj przede mną swych myśli Victorio. Tak, ja wiem że ty też to widzisz i cieszy mnie to, bo dzięki temu jestem pewien, że zdołam cię wychować na swój obraz i podobieństwo. Brak ci wiary we mnie i moje słowa, ale jestem w stanie to jeszcze zrozumieć. Ty wolisz szukać i sprawdzać, zamiast wierzyć. To dobra metoda, ale pojmij moja uczennico, że są osoby których słów nie należy kwestionować. Jeszcze długa droga przed tobą i jeszcze wiele musisz się nauczyć Dziecko, ale ja już teraz wiem, że stoi przede mną ktoś, kto w przyszłości będzie jednym z przywódców naszego Domu. Teraz czas, abyś ty dostrzegła to samo, albo zaufała moim słowom skoro nie potrafisz ufać sobie.
Zabrał ręce z jej barków, pozostawiając po sobie jakąś pustkę i chłód. Chciała by wrócił i była pewna, że on o tym wie, ale odszedł zasiadając na swoim fotelu. Miała wielką ochotę podążyć za nim, ale nie była pewna czy jej wolno w obecnej sytuacji. Krążyła niespokojnie przed lustrem póki nie skinął jej dając tym samym znak, że może dołączyć. Dosiadła się do niego, zajmując poprzedni stołek, po drodze tylko mocniej owijając się płaszczem. Brak jego gorącej krwi i ciepłych dłoni spowodował, że jak dla niej w komnacie zrobiło się o wiele chłodniej.
- Mów gdy ci zimno. Ja nie zwracam na to uwagi.
Tremere spojrzał na duży, murowany kominek i ułożone w nim pieczołowicie drewno, a płomienie same buchnęły zapalając zawartość. Żadne nic się nie odzywało i Victoria powoli zaczynała się bać, że Ojciec jest na nią na tyle zły, by nie odzywać się jeszcze długi czas, co czasem robił jako formę ukarania jej. Chciała sama zacząć, jakoś skłonić go do rozmowy, ale nie miała pojęcia co mogłaby mu powiedzieć. Zaczynanie tematu nieudanego rytuału nie było w tym momencie najlepszym pomysłem. Odezwał się pierwszy.
- To co dzisiaj tu zaszło ma nie opuścić tej komnaty. To sprawa wyłącznie między nami i nikogo nie powinna obchodzić. Nawet mych pozostałych Dzieci. To będzie nasz mały sekret. Rozumiesz o co mi chodzi?
- Oczywiście Ojcze.
- Dobrze. Ty zaś nie zadręczaj się tą sprawą, bo i nie ma powodu skoro wyciągnęłaś z niej naukę. Warto pamiętać tylko to, co prowadzi nas do rozwoju i czegoś nas uczy. Skoro już zrozumiałaś lekcję płynącą z dzisiejszej sytuacji nie ma powodu byś nadal nad nią rozmyślała.
- Powinnam Ojcze, gdyż swym zachowaniem okazałam ci brak zaufania i zawiodłam twe pochlebne zdanie na mój temat oraz słuszne oczekiwanie posłuszeństwa.
- Zwątpienie jest wstępem do poszukiwań wiedzy, a wiedza daje moc. Uznajmy więc, że dzisiejszy wypadek był po prostu następną koleiną na twej wyboistej drodze ku oświeceniu i nie wracajmy do niego. Wolę, byś szła tą drogą i w poszukiwaniu odpowiedzi czasem się potykała, niż nie szukała wcale oczekując na to, że wszystko zostanie ci podane na tacy. Jesteś Adeptem i masz prawo się uczyć, nawet jeśli ta nauka prowadzi do błędu. Ad augusta per angusta (Do rzeczy wzniosłych idzie się trudną ścieżką).
- Twa wielkoduszna wyrozumiałość ponownie udowadnia mi, jakim wielkim błędem było podważenie Twego słowa i jak bardzo w swych działaniach dbasz o mój marny los. Dziękuję za Twą troskę i za daną mi lekcję, Ojcze.
Pochyliła przed nim głowę w subtelnym geście uniżenia, on zaś odrobinę rozluźnił skupioną do tej chwili twarz i przybrał bardziej ciepły ton głosu. Zrozumiała lekcje i nie powtórzy swego błędu.
- Forsan et haec olim meminisse iuvabit. (Być może kiedyś przyjemnie będzie wspominać i to wydarzenie.)
Wlepiła w niego pełne oddania i szacunku oczy, które po dłuższej chwili zamknęła, jednocześnie lekko opierając się czołem o jego ramię. Uniósł brwi na ten gest z jej strony, gdyż to mogło oznaczać tylko dwie rzeczy: albo Victoria cos przeskrobała, albo czegoś chce, gdyż tylko wtedy ma na tyle odwagi i determinacji, by łasić się do jego ramienia bez wyraźnego pozwolenia. W każdej innej sytuacji strach jest w niej na tyle wielki, by bez zaproszenia nie mieć odwagi nawet podejść bliżej niż na kilkadziesiąt centymetrów. Podniósł jej głowę tak by skrzyżowała z nim wzrok.
- Czy mówiłem ci już ze jesteś okropna z twoimi próbami ugłaskiwania mnie nim przyznasz się do winy albo czegoś potrzebujesz?
Słowa Goratrixa nie były wyrzutem w jej kierunku, wręcz przeciwnie, można nawet było powiedzieć, że coś w nich świadczyło o lekkim rozbawieniu mówiącego. Miał słabość do takiego jej działania, gdyż jako jedyna z jego podopiecznych miała dość tupetu i pewności siebie by pozwolić sobie na taką zażyłość i bliskość w zachowaniu. Nawet Małgorzata, głośno dopominająca się przecież o jego uwagę nie miała dość odwagi, by posuwać się tak daleko. Czarnowłosa nie praktykowała tego typu zachowań zbyt często, by w razie potrzeby nie straciły one na sile, faktem jednak pozostawało, że jak nie byłby wcześniej na nią wściekły i obrażony, to po takim bezbronnym łaszeniu się zwykle większość złości na nią mu bezpowrotnie mijała i trudno było jej czegoś odmówić.
Pozwalał sobie na tę słabość i tak tylko dlatego, że ów interesujący sposób był wykorzystywany przez Victorię jedynie w wyjątkowych sytuacjach i ważnych sprawach, które bez tego pewnie i tak załatwiłby pozytywnie. Obiecał sobie natomiast, że jeśli kiedykolwiek młoda użyje tego niezgodnie z wagą sprawy i jego własną wizją słuszności, wtedy raz na zawsze zakończy tą ich małą zabawę. Do tej pory jednak może się z nią poprzekomarzać w ten sposób.
- Cóż znowu zmajstrowałaś albo czego potrzebujesz że nagle okazujesz mi tyle czułości i wierności, hm ?? Chwilami sam sobie się dziwię, że mam do ciebie tyle cierpliwości...
Pogłaskał po głowie wtulone w jego ramię stworzenie, dziewczyna zaś tylko słodko zatrzepotała do niego rzęskami przyjmując minę aniołka.
- Więc ?- uniósł brwi.
- Chodzi mi o ten ostatni rytuał Ojcze... Ten który miałam odprawiać wczorajszego wieczora. Nie wyszedł...
- A TO.. – krokodyli uśmiech pojawił się na jego twarzy- Wiem, słyszałem twoją kłótnię z Małgorzatą. Do cichych nie należycie. A co do rytuału można było przewidzieć taki obrót spraw i nikt nie powinien mieć do ciebie pretensji. Ostrzegałem, że danie ci do wykonania 4 poziomowego rytuału przy obecnym stanie wiedzy jest ryzykowne. Nikt nie słuchał, to mają za swoje. Nie wolno było kazać ci odprawiać tego samej. Jeśli już chcieli byś to ty się tym zajęła, powinni dać ci asekurację. Skoro zaś pyszałkowaty Etrius chciał się upierać przy swojej wersji, to może mieć pretensje tyko do siebie. Ja nie wydałem zezwolenia abyś to wykonywała, a tym bardziej nie popierałem tegoż.
- Czyli z Twej strony nic mi nie grozi za porażkę?
- Nie mam powodu by cię karać za nienależyte wykonanie czegoś, czego inaczej wykonać nie mogłaś. Impossibilium nulla obligatio est (Nikt nie jest zobowiązany do rzeczy niemożliwych). Ardua prima via est. (Pierwsza ścieżka jest trudna).
- W takim razie mogę spodziewać się kary jedynie od Etriusa...
- Nie Victorio. Etrius nie ma prawa cię karać. Jesteś moim Uczniem i tylko ja mam prawo cię dyscyplinować. Nie pozwolę, by jakikolwiek inny Tremere czy Magus podnosił rękę na moich protegowanych i ty także na to nie pozwalaj. Tylko pod mój osąd należysz i ktokolwiek zechce jakkolwiek cię ukarać, niech zgłosi się z tym do mnie. Bez mego zatwierdzenia niczyje słowa nie mają prawa bytu, czy to jasne?
- Tak mój Mistrzu. Ale..
- Jakie „Ale”?- zirytował się lekko.
- Chciałam zadać ci jeszcze jedno pytanie Ojcze. Małgorzata dziś wspomniała że coś wie na temat różnic między moją a Twoją krwią i...
Irytacja Magusa wzrosła. Nie lubił tego tematu i do tej pory Victoria także go unikała, po tym jak raz ją zrugał za zaczynanie rozmów o bredniach. Tyle, że teraz sama Małgorzata podrzuciła jej ponownie tą myśl i nic dziwnego, że tak podbudowana młoda znów zaczęła dociekać meritum sprawy. Była ciekawska z natury, a ta zagadka trąciła o Wielki Spisek. Czasami nachodziło go uczucie, ze powinien powiedzieć jej prawdę o jej pochodzeniu, później jednak uświadamiał sobie, że taki czyn popełniony pod wpływem emocji może tylko zaszkodzić zarówno jej jak i ich wzajemnym stosunkom. Ona nie powinna się nigdy dowiedzieć, że nie jest jego Córką. Tak samo, jak nie może dociekać tego tematu publicznie, bo wtedy rzecz się wyda i czeka ją śmierć zgodnie z podpisaną kilka lat temu umową. Przypomniał sobie czasy, gdy Victoria przybyła dopiero do chantry i jej późniejszą indoktrynacje oraz adopcje. Wyczyścili jej pamięć, wgrali własne wspomnienia i próbowali związać krwią. Woleli zachować jej zdolności dla siebie niż ją zabijać, zastrzegli jednak, że jeśli proces adaptacji nie powiedzie się w 100%, wtedy w celu zapewnienia bezpieczeństwa Domowi młoda Ventrka bezapelacyjnie zginie.
Wziął ją wówczas pod opiekę i zobowiązał się bacznie śledzić zarówno rozwój jak i to, czy jej wspomnienia oraz lojalność nadal są takie, jak Rada sobie tego życzy. Gdyby coś zaczęła sobie przypominać albo więzy krwi nie działały prawidłowo miał osobiście wysłać ją w objęcia Ostatecznej Śmierci.
Jakież było jego zdziwienie gdy po tygodniu karmienia ją krwią Rady zbadał jej vitae i nie napotkał żadnych więzów. Trzykrotnie powtórzył ten test, by mieć pewność że się nie pomylił, ale to co widział za każdym razem coraz bardziej go niepokoiło. Więzów jak nie było, tak nie było, za to każde badanie podawało mu inne pokolenie u kainitki. Raz miała 12, raz 7, innym zaś 9.
W końcu naglony szybko upływającym czasem i żądaniami Etriusa dotyczącymi przedstawienia mu wyników badań krwi dziewczyny, zaniechał dociekania prawdy w tej materii, bardziej martwiąc się co zrobić z niezwiązywalnością swojej nowej uczennicy. Próbował ją związać ze sobą, pojąc dużą ilością swojej esencji, jednak nie przyniosło to efektu. Dziewczyna wprawdzie uważała go za swego Ojca i była wzorowo posłuszna i lojalna, a także pełna oddania, ale więzów nie miała. Pokazanie próbek jej krwi swemu rywalowi było podpisaniem na nią wyroku śmierci.
Patrzył wtedy w te jej ogromne, pełne miłości oczy i choć nie miał nigdy skrupułów przed zabiciem kogokolwiek, to coś w tym spojrzeniu blokowało jego dłoń przed zadaniem ostatecznego ciosu. Pytała go wtedy co się dzieje, że tak się jej przygląda, jednak on nie miał dość siły by powiedzieć jej, że wkrótce zginie. Coś we własnym umyśle mówiło mu, że pozwolenie na zabicie jej będzie zaprzepaszczeniem wielkiej szansy jaką dostał od losu. Czuł potęgę w tej dziewczynie i podobała mu się jej żądza wiedzy, ale liczył się z tym, że jeśli kiedykolwiek wyda się to co chciał zrobić to oboje zapłacą za to głową. Za tego stronnika mógł zapłacić najwyższą cenę.
W końcu pewnej nocy, gdy Victoria siedziała w jego komnacie, ni stąd ni zowąd ufnie i czule układając mu głowę na dłoni, podjął ostateczną decyzję. Jeszcze przed świtem poszedł do Etriusa zanosząc mu wyniki przeprowadzonych badań. Wyniki rzecz jasna napisane były z głowy, a przyniesiona w fiolce krew należała do Małgorzaty. Według nich Victoria miała 6 pokolenie, nic nie pamiętała z poprzedniej egzystencji a przede wszystkim była związana z Radą Więzami Krwi, mającymi zapewnić jej wieczną lojalność i posłuszeństwo.
Goratrix oznajmił też swemu adwersarzowi, że zaczął ją już uczyć, a ona jest bardzo zdolna i będzie wzorcowym Tremere.
Etrius połknął to łgarstwo wielkości wieloryba bez jakichkolwiek pytań i dociekań. Być może panowie się nienawidzili, ale Etrius nie wyobrażał sobie, by Goratrix mógł się w tak błahej sprawie posunąć do oszustwa nawet nie jego, ale samego Tremere. Nie zaryzykowałby swojej kariery w Klanie dla cudzego szczenięcia.
Następnego dnia Victoria dostała ciche prawo bytu i została oficjalnie zapisana w księgach jako Potomek Goratrixa.
Zamyślony kainita odruchowo wpatrywał się w nią od dłuższej chwili, co spowodowało, że adeptka skuliła się pod jego spojrzeniem.
Przebudził się z tego stanu równie nagle, jak w niego zapadł. Zobaczył wystraszoną, zagubioną kainitkę zwiniętą u swego boku. Odruchowo chciał ją nawet przytulić, ale powstrzymał się. Tą sprawę trzeba załatwić twardo, jeśli ona ma żyć.
- NIE. Tak brzmi moja odpowiedź. Już raz mówiłem ci, że masz nie zaczynać nigdy więcej tego tematu. Są rzeczy, których dociekać się nie powinno. Nawet z nieco zmutowaną krwią jesteś moim Potomkiem i winna jesteś mi pełne posłuszeństwo. Ty jednak dzisiaj wystawiasz moją cierpliwość i dobrą wolę na dużą próbę. Nie podoba mi się to, moja pani..
- Ja tylko chce wiedzieć Ojcze..
Rzucił jej gniewne spojrzenie.
- Zamknąłem ten temat i nie waż się nigdy więcej go poruszać, a już pod żadnym pozorem nie mów nic co może być z tym związane w obecności kogokolwiek, kto nie jest mną. Nie rób sobie dodatkowych problemów. Jeśli zaczniesz publicznie wygadywać brednie, że coś jest z twoją vitae nie tak i że nie jesteś Tremere jak mi kiedyś powiedziałaś, to możesz być pewna, że pierwszą osobą jaka zażąda twej głowy będzie Etrius, zaś zważywszy, że nie jesteś tutaj z nikim zżyta, cała reszta poprze jego opinię. Wtedy nawet ja cię już nie ochronię.
Podniósł jej głowę patrząc twardo w oczy.
- Nigdy więcej nie sugeruj publicznie, że nie jestem twoim Ojcem. NIGDY, albo sam w majestacie prawa pozbawię cię życia. Skoro nie masz zamiaru mnie uznawać, to rób to po cichu.
Wstał nagle bezceremonialnie zsuwając ją ze swego ramienia. Poprawił długą szatę i dumnym krokiem podszedł do kominka. Był obrażony.
Victoria skoczyła na nogi zaraz za nim. Przypadła do jego osoby, przyklękując na jedno kolano i łapiąc za ręce. Drżała z nerwów i paniki.
- To nie tak Ojcze. Przecież wiesz, że jesteś tutaj dla mnie najważniejszą osobą i jedynym autorytetem. Nie chciałam by to zabrzmiało w ten sposób. Ja nigdy nie kwestionowałam tego, że jestem Twoja i zrobiłabym dla Ciebie wszystko. To Małgorzata powiedziała mi dziś, że nie jestem Twoim Potomkiem i żebym Ciebie o to zapytała. Etrius wtedy przyszedł i bardzo się wściekł, po czym przepędził nas obie wysyłając mnie tutaj. Ja naprawdę nie miałam zamiaru w żaden sposób Cię urazić. To wszystko wina tej blondwłosej zdziry..
Miał ochotę się zaśmiać słysząc słowa klęczącej u jego stóp czarnulki. Takiego określenia na swoją drugą Córkę jeszcze nie słyszał. Co nie zmienia faktu, że będzie musiał z nią poważnie porozmawiać na temat wyjawiania sekretów. Małgorzata znów chciała narobić bigosu w chantrze, w dodatku nieopatrznie kopiąc dołek pod nimi samymi.
Położył na chwilę dłoń na głowie Victorii, po czym podał jej ją pomagając wstać. Nim odważyła się stanąć z nim twarzą w twarz pokornie pochyliła głowę składając pocałunek na jego dłoni. Dopiero po dłuższej chwili ją podniosła.
Zaskoczył ją jego delikatny uśmiech. Spodziewała się raczej reprymendy albo nawet porządnego ciosu w twarz, czego wytłumaczyć nie umiała, bo on jej nigdy nie uderzył. Mimo to, coś w niej odzywało się twierdząc, że za coś podobnego już kiedyś w życiu dostała. Tyle, że nie od Goratrixa.. Kim był więc ten ciemnowłosy mężczyzna, który wtedy ją uderzył? Miał takie zimne zielone oczy...
- Nie słuchaj Małgorzaty moja droga. Małgorzata jest specyficzna i bardzo zazdrosna. Ona zrobi wszystko, by nas ze sobą skłócić.
- Ona mnie nie znosi i próbuje dokuczyć kiedy tylko może...
- Aut odit, aut amat mulier, nihil est tertium. (Kobieta albo kocha, albo nienawidzi, trzeciej możliwości nie ma). Ty zajęłaś jej miejsce, więc wyładowuje na tobie swoją frustrację. Co rzecz jasna nie usprawiedliwia cię, że dajesz się wciągać w jej gierki i prowokować.
Zamyślił się na chwilę
- Adulationi foedum crimen servitutis, malignitati falsa species libertatis inest.(W pochlebstwie tkwi zbrodnicza cecha niewoli, w złośliwości fałszywy pozór wolności). Ignoruj Małgorzatę i nie słuchaj jej bredni. Słuchaj tylko mnie, tak jak być powinno.
- Oczywiście Ojcze.
- O tym co rozmawialiśmy teraz tez nikomu nie wspominaj. I tak mają nam za złe że tyle czasu spędzamy razem na osobności. Audi, vide, tace si vis vivere in pace. (Słuchaj, patrz, milcz, jeśli chcesz żyć w spokoju). To uniwersalna magowska zasada.
- Co tylko sobie życzysz., Goratrixie..
Patrzył na nią, jak posłusznie przytakuje jego słowom i nieśmiało, niepewnie spuszcza wzrok gdy on chce spojrzeć w jej oczy. Ta płochliwość i niepewność w jej ruchach, to urocze zakłopotanie...
Czasem lubił ją zawstydzić, tak by mógł popatrzeć jak rumieni się, całkiem jak śmiertelna panienka. Ten widok był tak niecodzienny w swej formie i tak uroczy, że nawet on czasem miękł patrząc na Victorię w pąsach, z tym jej trzepotaniem długimi rzęskami i zerkaniem ukradkiem spod włosów.
Teraz wyglądała podobnie, gdy ostrożnie wodziła za nim wzrokiem znad ksiąg.
Była Tremere i była jego..
Przesunął wzrokiem po półkach z księgami, podszedł do jednej i wyciągnął gruby, oprawiony w skórę tom z metalowymi okuciami. Koniec towarzyskich gierek na ten wieczór.
- Najwyższy czas wziąć się do pracy dzisiejszej nocy, nie uważasz Victorio?
- Bardzo chętnie Mistrzu, o ile zaszczycisz mnie swymi naukami....
- A czy ty sama nie możesz podjąć nauk ? Ot tak, samodzielnie ?
Spojrzał na nią z wyrazem rozbawienia w oczach. Dobrze wiedział o co jej chodzi.
Ona może uczyć się sama, ale zdecydowanie woli, kiedy ktoś ją przez ten proces uważnie prowadzi. To typ, który lubi oddać się pod opiekę potężniejszego mentora i pod jego skrzydłami szukać odpowiedzi. Wtedy czuje się pewniejsza i ważniejsza; zresztą wbrew pozorom woli pracować w czyimś towarzystwie niż sama, a wykładane ustnie teorie łapie dużo szybciej niż czytając je. Wdzięczny, zdolny uczeń, lubiący bezpośredni, bliski kontakt z nauczycielem.
- Mogę Mistrzu, to nie podlega wątpliwości. Myślałam tylko...
- Csssi.. Żartowałem – Uniósł kącik ust w grymasie mającym być uśmiechem- Lubię cię uczyć. A teraz weź grzecznie tą księgę ode mnie i otwórz w miejscu, gdzie ostatnio skończyliśmy. Mamy dużo pracy tej nocy, a już jesteśmy mocno opóźnieni.
Odebrała tom od swego Pana, kładąc go na stole i otwierając dokładnie tam, gdzie obecnie znajdowała się zakładka.
Zdecydowanie nie był to jej materiał; widać Goratrix sam coś studiował.
Chciała przerzucić stronnice w poszukiwaniu swojej partii tekstów, ale Tremere tylko rzucił okiem na czym znajdowała się zakładka, po czym złapał ją za rękę rozkładając księgę ponownie na stole, tak jak leżała wcześniej. Ciarki przeszły jej po plecach.
- Zostaw. Ten rytuał jest ciekawy. Zrobimy dzisiaj to. Może ci się przydać w przyszłości.
Pytająco utkwiła w nim wzrok, po chwili jednak przenosząc go na księgę.
„Myśl ponad zgromadzeniami”.
3 poziomowy. Trudny. Ale efektywny jak wszyscy diabli..
Przesunęła dłonią po stronnicach, palcami poznając strukturę papieru. Czuła moc płynącą ze słów zapisanych na kartach. Mrowiły ją w palce gdy przesuwała nimi po poszczególnych wyrazach. Pragnęła tej wiedzy, tak samo jak każdej innej dawanej jej przez Nauczyciela, a jednocześnie się jej bała. Potęga i władza potrafiły zawrócić w głowie i stać się naprawdę znaczącym celem w ziemskiej wędrówce, ale ona nie zapominała, że wszystko ma swoją cenę. Nikt nigdy nic ci nie daje za darmo, a tego typu okulstyczna wiedza chodzi zawsze za wysokie stawki.
Spuściła wzrok na księgę, powoli i w ciszy zaznajamiając się z zapisaną w łacinie treścią rytuału. Im dłużej czytała, tym bardziej się jej podobał efekt, a tym mniej wykonanie. Była święcie przekonana, że jest za słaba by to mogło się udać. Wszak to był Regencki rytuał komunikacji, a ona w obecnej chwili była zaledwie marnym Adeptem.
Cała rzecz zaś obracała się wokół sposobu nadnaturalnej komunikacji, dzięki któremu za pośrednictwem lustra można było rozmawiać z Tremere odległymi czasem nawet o setki kilometrów. Miało to zapewnić sprawną wymianę danych i wieści; taką, jaką żaden inny klan nie mógł się wówczas poszczycić. Od płynnego przepływu informacji zależało wszak samo istnienie Domu i Klanu, a ten kto tego nie rozumiał, był głupcem. Aby móc wyprzedzić kroki wroga, trzeba o nich wiedzieć...
Tak samo należy znać pewne procedury, jeśli się chce mieć kontakt z Ojcem gdy ten wyjeżdża. A Goratrix czasem wyjeżdżał nawet na kilka tygodni, zostawiając ją na pastwę reszty Klanu, który był jej znacznie mniej przychylny niż on sam, a co za tym szło mniej skory do udostępniania jej jakiejkolwiek wiedzy czy stworzeniu warunków do pracy.
Gdyby mogła wówczas rozmawiać ze swym Stwórcą, to on sam dawałby jej odpowiednie instrukcje i uczył nawet na odległość. Spodobała się jej taka koncepcja.
- I jak ci się to podoba moja uczennico? Nie uważasz, że to zaiste przydatny rytuał jest?
- Przydatny to mało powiedziane Mistrzu- uśmiechnęła się lekko do niego podnosząc głowę do góry- Genialny ten, kto go stworzył.
- Miło mi, że masz o mnie tak dobre zdanie Dziecko- zadziorny uśmiech w kąciku ust- gdyż to właśnie ja owy rytuał opracowałem, przetestowałem, wykonałem i spisałem dla potomnych, takich jak ty właśnie. Cieszę się, iż ktoś docenia moją pracę tak jak ona na to zasługuje. A jeszcze bardziej zadowolony będę kiedy zobaczę, jak równie sprawnie i z polotem mój mały Adept się tego uczy...
Spojrzał na nią tak, jak wymagający nauczyciel patrzy na prymusa mającego właśnie zaczynać swoją wypowiedź: z samozadowoleniem, zainteresowaniem, pewnością powodzenia i odrobinką ciekawości, co też młody uczeń jest w stanie ciekawego wymyślić i czym może go zainteresować. Nie wątpił w jej zdolności, tak jak ona to robiła, i nie chciał nawet słyszeć protestu, że ona nie umie, nie zrobi, nie uda jej się i całej masy innych idiotycznych wykrętów. Ma to wykonać i to z polotem, bo on tak sobie życzy. Jeśli zawiedzie będzie to znaczyło tylko tyle, że niedostatecznie się postarała i winna ćwiczenie pilniej powtórzyć, a nie że nie jest gotowa wykonywać tak skomplikowanego zadania.
„Masz to zrobić, bo ja w ciebie wierze”- dokładnie to mówiły jego głębokie, bursztynowe oczy.
- Naucz się teraz tego tekstu na pamięć, bo czytając go z książki możesz się łatwo pomylić lub zająknąć, a w tym rytuale najważniejsza jest odpowiednia intonacja i kładzenie nacisku na zaznaczone sylaby. Jeśli raz zafałszujesz słowa, to cały rytuał pójdzie na marne. Zresztą chcąc go używać wszędzie winnaś go pamiętać, by nie biegać cały czas do biblioteki po rękopisy bo może nadejść taka noc, że nie będziesz miała na to czasu, albo nie będziesz miała biblioteki. Teraz ja wychodzę, a ty się ucz. Wrócę w przeciągu kwadransa a wówczas pokażesz mi, dlaczego mam cię za najzdolniejszego Akolitę w Chantrze.
Goratrix wyszedł szybkim, acz dostojnym i pewnym krokiem, z zadziwiającą ciszą zamykając wrota do swej komnaty. Gdy tylko zniknął za drzwiami, Victoria z całą dostępną pilnością zajęła się czytaniem tekstu. Nie mogła go zawieść.
“Cruor cruorem evocat redditque vocem cruor.
Loquere et intra, si amicus es genusve,”
“Aliter abi damnatus a quoque ex Septem Nominibus.”
“ Krew woła do Krwi, i Krew odpowiada. Przemów i wejdź, jeśli jesteś przyjacielem lub Spokrewnionym; inaczej odejdź oraz bądź przeklęty przez każde z Siedmiu Imion”.
Wyszeptała słowa ledwo słyszalnie, a cichy pomruk rozniósł się po komnacie. Słowo po słowie niemal bezgłośnie wypowiadała je do siebie, ucząc się odpowiednich akcentów i związków. Musi się jej udać za pierwszym podejściem, albo skompromituje się w oczach Ojca.
Wzrok spoczywający na zdaniach.
„Czyń Wolę swą, niechaj będzie Prawem..”
Otworzył drzwi szybkim, pewnym ruchem- zawiasy tylko skrzypnęły, a kainitka aż podskoczyła na stołku.
Nie mógł się nie uśmiechnąć na ten gest. Była Dzieckiem Nocy, a nadal bała się ciemności i jej mieszkańców, tak jak maluch boi się potwora spod łóżka. Przez tyle lat nie zdążył z niej wykorzenić tej irracjonalnej obawy i przekonać, że to ona dyktuje prawa nocy, a nie na odwrót.
Dziewczyna uspokoiła się widząc swego Mistrza.
Obserwowała go bacznie gdy kocim krokiem podchodził do niej, po chwili zajmując miejsce za jej plecami. Jego silne dłonie znów spoczęły na jej ramionach. Pochylił się nad nią lekko, zerknął na tekst, na nią, po czym szepcząc do ucha zapytał.
- Czy moja uczennica nauczyła się już tego co kazałem?
- Tak mi się wydaje Panie.
- Tobie nie ma się wydawać tylko masz wiedzieć. Nie mając pewności siebie i swojej wiedzy nie zdołasz nic zrobić nieważne jak wielka mądrość byś posiadała. Do używania i tworzenia sztuki Taumaturgii potrzeba czegoś więcej niż tylko teoretycznych podstaw. Tam trzeba wiary i poznania swoich możliwości. Bez znajomości swoich granic oraz słabych i mocnych stron jesteśmy niczym. Porażki są wpisane w naukę, i lepiej jest już nie dokonać niż z niewiary w siebie w ogóle nie zacząć. Masz próbować jeśli tylko istnieje cień szansy ze może ci się udać. Jeśli zawiedziesz to twój błąd stanie się dla ciebie nauka. A teraz pytam ponownie: jesteś gotowa rozpocząć rytuał?
- Tak Mistrzu.
- To dobrze. Zdejmij wiec płaszcz i chodź do mnie.
Zsunęła z siebie płynnie wierzchnią szatę i przewiesiła posłusznie przez stołek po czym w samej tylko tunice podeszła do Goratrixa. Na jej szczęście komnata zdążyła się już ogrzać od czasu gdy zapalił dla niej kominek stad nie groziło jej upokarzające drżenie z zimna gdy stanęła z nim twarzą w twarz. Tremere wyjął ze skrzyni jedna ze swoich rytualnych szat i sprawdził wyszyte nań symbole.
Victoria tylko powiodła pełnym uwielbienia wzrokiem po ochronnych runach wyszytych na ciemnofioletowym arcymagowskim płaszczu.
Tak bardzo pragnęła mieć kiedyś podobny i tak mocno ciążyła jej myśl ze to niemal niemożliwe.
Fiolet to oficjalny i zarezerwowany tylko dla Mistrzów kolor. I jeszcze te wyszyte znaki. Herb Goratrixa, jego prywatne sigile i inne znaki biegłości w sztuce.
Widok tego obrazu porażał swą mocą, ale powodował tez smutek poczuciem własnej mizerności wobec niego.
Ona nigdy nie będzie takiej miała, czuła to już teraz.
Mogła jedynie z nabożnym uwielbieniem i zazdrością patrzeć na dowody osiągnięć swego Ojca. Dostanie się na szczyt hierarchii Tremerów było dla niej niedostępne.
Goratrix dla lepszego jej widoku całkowicie rozłożył szatę. Chciał widzieć to uwielbienie w jej oczach i chciał aby Victoria dzięki temu obrazowi zacięła się w swych studiach nad magią krwi. Ta szata była czymś czego ona pożądała i zdawał sobie z tego sprawę. Jedyne co mu pozostało to udowodnić to pragnienie samej zainteresowanej.
- Podoba ci się moja droga ?
Koci uśmiech i ogniki w oczach mężczyzny pojawiły się równie nagle jak jego dobry humor.
- Bardzo Ojcze. Jest cudna i taka, taka..
Nie czekał aż akolitka zdąży wypowiedzieć swe odczucia, tylko płynnym ruchem owinął jej ramiona trzymanym płaszczem.
Mało nie przewróciła się z wrażenia gdy to zrobił. Z szoku zakręciło jej się w głowie. To było nie do pomyślenia. Ona, marna adeptka w jego mistrzowskich rytualnych strojach. Nie miała prawa na nie patrzeć, a co dopiero nosić.
Lustro odbijało w swej nieskazitelnej tafli ich obraz.
Jego płaszcz był na nią naturalnie za długi i za szeroki w ramionach, acz i tak dodawał jej zarówno powagi jak dostojeństwa. Materiał miękko układał się na jej ciele i grubymi eleganckimi fałdami spływał do stop. Gdyby zechciała przejść się w tym stroju musiałaby dużą część aksamitu ciągnąc za sobą po podłodze.
Goratrix przesunął dłońmi wzdłuż jej ramion.
- Do twarzy ci w fiolecie i najwyższych szatach, nie sadzisz Dziecko? Uważam, ze powinnaś sobie takie sprawić w najbliższym czasie. A właściwie ty tylko zapracuj sobie na prawo do ich noszenia, a resztą sam się zajmę. A teraz jeśli mi obiecasz sukces pozwolę ci odprawić rytuał w moim płaszczu.
- Obiecuje wykonać go poprawnie Mistrzu. Twe szaty do czegoś zobowiązują.
Uniósł usta w chytrym uśmiechu.
- Cieszy mnie ze choć ty to rozumiesz Dziecię. Teraz każdy chce insygniów potęgi której najczęściej nie posiada, tylko po to, by moc się z nimi obnosić. Nie lubię tego.
Przerwał na chwilę zastanawiając się nad doborem odpowiednich słów.
- Zachowywanie się jak pawian czy papuga nie przystoi magowi ani tym bardziej Tremerowi. Obnoś się tylko z tym co sama posiadasz albo jesteś w stanie udowodnić. Jeśli nie masz praw do jakiejś godności to nie noś jej znaków na wyrost. Stokroć bardziej wole cię w prostej sukni niż w jakimkolwiek choćby najwspanialszym stroju który nie przystaje do twej rangi. Masz czas i potencjał by sobie zapracować na lepszy i móc nosić go z godnością. Tak, aby nikt nie mógł ci zarzucić popisywania się i fałszu. Doceniaj siebie taką jaka jesteś i ciesz się z tego na co już zapracowałaś i na co zapracować możesz. Nie daj się wciągnąć w machinę strojów i pochlebstw.
Zamyślił się i odruchowo musnął palcem jej szyje i wyhaftowane na obrzeżach tuniki znaki. Przez chwile wydawało się, że jest gdzieś daleko, albo specjalnie daje jej czas na przemyślenie swych słów. Odezwał się po minucie jakby nigdy nic.
- A teraz odpraw rytuał i udowodnij mi że nie popełniłem pomyłki choć czasowo wynosząc cię do równej mi godności. Pokaż, że choć w tej jednej rzeczy zasługujesz na tytuł Arcymaga.
Cień uśmiechu pojawił się na jej twarzy. Pewnie wzięła książkę ze stołu i przezornie postawiła sobie przed lustrem, na odpowiedniej podstawce. Nie chciała w razie zapomnienia tekstu zostać zupełnie bez niczego. Pewniej się czuła mając ten papier pod ręką.
Na chwilę dotknęła zimnej tafli szkła, przesuwając po niej dłonią. Była gładka i chłodna, a także bardzo twarda. I pomyśleć, że zaraz stanie się ona gliną w jej rękach.
“Cruor cruorem evocat redditque vocem cruor.”
Pierwsze słowa płynnie popłynęły z jej gardła roznosząc się po pomieszczeniu. Pod szkłem pojawił się jakiś lekki dym, a całość się przyciemniła, jakby objęta wewnętrzną mgłą . Jest reakcja.
„Loquere et intra, si amicus es genusve,”
Opary w szkle zgęstniały, a ona poczuła coraz większą potęgę przepływającą przez nią. Uda się jej, była tego pewna. Jej głos przybrał na sile.
“Aliter abi damnatus a quoque ex Septem Nominibus.”
Akcenty były poprawne, po trzech wersach wszystko popłynęło lawinowo. Kolejne słowa inkantacji, imię wywoływanego, wreszcie obraz odległej chantry rysujący się w lustrze. Po chwili już rozmawiała z paryską fundacją.
Była dumna z siebie, była dumna z jego szat na sobie i przede wszystkim była dumna widząc minę Tremera który miał z nią rozmawiać. Chyba się chłopak nie spodziewał widoku swego Pana i jego Adeptki w mistrzowskich szatach, odprawiającej rytuał przypisany najwyższym urzędnikom Klanu. Cóż, czasami Uczniowie naprawdę potrafią zadziwić nawet najlepszych...
Gdy skończyła niezbyt długą z powodu braku tematu konwersacje, od razu odwróciła się w kierunku Goratrixa czekając jego reakcji.
Nie była pewna, czy on ten rytuał też uważa za poprawnie wykonany, czy czasem czegoś nie dociągnęła albo nie pomyliła. Jego opinia znaczyła dla niej wszystko.
Krokodyli uśmiech przeorał jego twarz.
- Brawo, Geniuszu...
Cdn...
|
|