|
AKTUALIZACJA
Strona główna
Encyklopedia rodzaju wampirzego
Wampirza hierarchia
Historia kainitów
Tradycje
Klany
Sekty
Dyscypliny
Więzy krwi
Wampir: Maskarada
Podręcznik Ventrue
Ważni kainici
Zarząd Ventrue
Teksty różne
Konwenty
Plotki
Sesje
Muzyka
Twórczość
Galeria
Opowiadania
Wirtualna Biblioteka
O mnie
Download
Księga Gości
Ankieta
Linki
Podziękowania
Forum
Conclave- chat
Blog Ventrue1
Poczatek
koniec XI wieku
godziny nocne,
ziemie Europy wschodniej, chantra Tremere w Ceoris, Transylwania
Tęten końskich kopyt mącił nocną ciszę śpiącego, starego lasu. Chłodne jesienne powietrze powodowało dreszcze na ciałach wystawionych nań osób. Obdarci, głodni a zwykle także okaleczeni niewolnicy, powiązani razem niczym snopki siana, przemierzali za wozem do którego byli uczepieni kilometrowe połacie wschodnioeuropejskich ziem. Niemal żaden z nich nie urodził się w niewoli- większość była chłopami których wioski zrabowano i spalono, nierzadko przy tym zabijając cale rodziny czy gwałcąc matki, żony i córki. Ci którzy przeżyli najazd oraz serie brutalnych zabaw zwycięzców byli brani do niewoli a następnie sprzedawani na targach jak bydło.
Czasem wśród niewolników można było znaleźć uczonych, duchownych, pomniejszych przywódców plemion czy urodziwe niewiasty. Oni akurat cieszyli się największym powodzeniem. Skrybów brano na nauczycieli, przywódców siłą wtłaczano do swej świty bądź ochrony, zaś kobiety czyniono atrakcjami zamtuza, albo jeśli miały więcej szczęścia, służącymi.
Nabywców nigdy nie brakowało.
Wielu pojmanych nie docierało jednak nawet na targ gdyż umierali po drodze z chorób albo wycieńczenia. Ci którzy przeżyli szli dalej, najczęściej poganiani batem.
Tak jak teraz gdy zmierzali do punktu docelowej sprzedaży.
Czarnowłosa kainitka przedzierała się przez gąszcze już trzeci dzień z rzędu.
Zawędrowała do lasu zaraz po tym jak zdołała uciec z domu swego wampirzego Ojca. Nie potrafiła znieść sposobu w jaki ją traktował i jego podłej zaborczości.
Wszystko było dla niej lepsze od jego towarzystwa. Nie wróci do niego choćby nie wiadomo co się działo. Nie pozwoli się więcej katować.
Owinęła się szczelniej płaszczem próbując ochronić ciało przed chłodem nocy. Chociaż teoretycznie jej ciało już od kilku lat nie żyło to paradoksalnie nadal odczuwała zmiany temperatury. Teraz czuła je wyjątkowo silnie.
W dali usłyszała coś jakby głosy i dźwięk końskich kopyt. Na chwile ogarnęła ją przemożna chęć udania się ich śladem. Czuła Głód gdyż ostatnio jadła jeszcze w domu Gabriella. Powoli w jej umyśl wdzierała się Bestia. Musi polować. Musi jeść. Cała reszta jest mało istotna.
Z kocią zwinnością podążyła za dźwiękiem. Omota jakiegoś śmiertelnika udając zagubioną niewiastę a następnie dyskretnie uczyni go swoją kolacją. Nie miała z tym nigdy większego problemu. Sami pchali się w jej ręce. Teraz także sobie poradzi. Mało kto był w stanie oprzeć się jej urokowi i niewinności.
Ostrożnie wysunęła się na obrzeże lasu, tak by mogła obserwować przejazd śmiertelnych. Być może jej plan się powiedzie.
Naczelny karawany niewolników jechał na przedzie. Rozglądał się z zaciekawieniem i lekkim podnieceniem po okolicznych połaciach. Szczerze liczył, że tej nocy zdoła jeszcze upolować jakieś ciekawe stworzenie do swej kolekcji. Potrzebował więcej nadnaturali w roli niewolników. Może Garou? Ostatnio popyt na nie zwiększył się w tych rejonach. Wprawdzie zmiennokształtni byli trudni do schwytania i opanowania, jednak ceny za które można było ich sprzedać były potężne.
Krew Lasombry niemal zaśpiewała w jego żyłach kiedy na skraju drogi zauważył ciemnowłosą niewiastę. Drobna sylwetka otulona w aksamitny, gruby płaszcz. Instynktownie sprawdził jej aurę, jeszcze zanim zauważył parę z oddechu na wietrze. Tym bardziej zaskoczony był gdy zobaczył, że to kainitka. Podjechał bliżej niej, kłaniając się z konia dworsko. Przywitały go wielkie niebieskie oczy i delikatna w rysach twarz. Jej policzki były nieco zaróżowione z zimna. Kichnęła trzęsąc się wystawiona na chłód nocy. Jeszcze nigdy do tej pory nie widział na oczy wampira o tak ludzkich cechach.
Zeskoczył z konia ponownie się kłaniając. Dygnęła lekko patrząc na błyszczące oczy brązowowłosego mężczyzny w cieplej zimowej szacie. Uśmiechnął się nieznacznie gdy zdał sobie sprawę z faktu, iż ona nie wie, że ma do czynienia z przedstawicielem własnego gatunku. To uczyni jego pracę dużo prostszą. Nie sprawi mu kłopotu brana do niewoli. Nie podejrzewał ją by znała jakieś potężne moce, o ile znała jakiekolwiek w ogóle. Wyglądała na młodą i przestraszoną, a w dodatku głodną. Wyczuwał to w niej.
- Podwieźć do miasta białogłowo? Wyglądasz na zagubioną niewiasto. Gdzie twój małżonek i straże?
- Zostaliśmy zaatakowani. Wszyscy zginęli, ja dzięki nim zdołałam uciec i schronić się w lesie.
Kłamstwo było ewidentne, ale on wcale nie zamierzał się przyznawać do tego iż wie, że to co mówiła jest niemożliwe,gdyż nie była już człowiekiem.
- Zabiorę cię do miasta, a stamtąd wyślę gońca do twego ojca i braci. Nie możesz sama pozostawać w lesie. Potrzebujesz ochrony.
Skinęła głową potwierdzając jego słowa. Właśnie o taką postawę jej chodziło. Pojedzie z nimi. Będzie mogła w drodze spokojnie się napić z któregoś ze strażników lub niewolników. Byli młodzi więc spełniali jej standardy żywieniowe. Wsiadła na wóz podsadzona przez przybocznego i odprowadzana przez smutne, przerażone oczy niewolników uwiązanych do tyłu. Korowód wyruszył dalej.
Chwilami czuła na sobie pojedyncze spojrzenia eskortujących. Rozmawiali między sobą przyciszonymi głosami i pilnowali jej na tyle uważnie, że nie miała okazji zakosztować ani kropli vitae od kogokolwiek. Głód, potęgowany przez odgłos płynącej w żyłach ludzi krwi, rósł coraz bardziej. Jeszcze trochę i straci nad sobą kontrolę.
Wykorzystała pierwszą nadarzającą się okazję. Nie spodziewała się problemów i oporu, i nie było ich. Człowiek dał się spijać. Zaśnie po tym, a kiedy się obudzi nie będzie nic pamiętał. Piła rozkoszując się ciepłą posoką w gardle. To uczucie było dla niej niewypowiedzianą ekstazą. Nic tak nie poruszało jej zmysłów jak ciepła, ludzka krew w gardle. Wyłączając rzecz jasna krew wampira. Niechętnie puściła ciało zalizując ranę. Nie chciała zabić swego posiłku, który dla niej przede wszystkim był żywą istotą z pełnią swoich praw do dalszej egzystencji.
Oderwała się od szyi wieśniaka tylko po to, by zobaczyć szybko poruszający się w jej stronę kołek, prowadzony pewnie przez rękę dowódcy. Nie zdążyła uskoczyć i drewno przebiło jej serce. Kolejny uśmiech triumfu i nieco zbyt długie kły u napastnika uświadomiły jej, że właśnie wpadła w jeszcze większe kłopoty niż te, z których uciekła. Upadła ciężko na ziemię nie mogąc się nawet poruszyć, a jednocześnie zachowując pełną świadomość.
Dwóch z pomocniczych dla pewności jeszcze ją spętało, chowając w głąb wozu.
- Zabezpieczcie ją przed słońcem. Możliwe, że zbór transylwański zdecyduje się wziąć nadprogramowego potomka Kaina do eksperymentów. Ostatnio ponoć mają wysoką śmiertelność wśród obiektów badań...
*****
Podróż trwała już długie dni i nie było widać jej kresu.
Postoje były sporadyczne i stosunkowo krótkie; długie zaledwie na tyle, by niewolnicy mogli odpocząć przed dalszą drogą. Racje pożywienia dostawali wówczas takie, by jedynie móc dzięki nim przetrwać- często nie dostawali ich wcale. Z wodą bywało zwykle trochę lepiej. Mimo to nie wszyscy wytrzymywali znoje wędrówki i wielu pozostało na drodze na zawsze.
Kainici uczestniczący w procederze przesypiali większość dnia czy to w objęciach matki ziemi, czy też w ciężkich drewnianych skrzyniach wiezionych na wozach, gdzie spokoju ich spoczynku pilnowały ghule stanowiące resztę straży. Pożywiali się bądź to z niewolników, bądź też ze spotkanych chłopów.
Uwięzionych kainitów, gdyż prócz Victorii było ich tam jeszcze dwóch- nie karmili wcale pilnując jednak by ci nie wpadli permanentnie w letarg. Czasem dla rozrywki napuszczali obu na siebie robiąc zakłady który którego szybciej zagryzie. Podobnie osłabiali Garou; jedynemu schwytanemu młodemu magowi podawali niemal wyłącznie płyny będąc ciekawym jak długo wytrzyma na takiej diecie.
Ventrka nadal podróżowała zakołkowana, co z jednej strony oszczędzało jej trudów drogi i poczucia Głodu, z drugiej jednak znacznie ograniczało dopływ zewnętrznych informacji, gdyż w stanie w jakim była mało które bodźce do niej docierały, a ubywająca codziennie krew powodowała dodatkowe osłabienie. Kwestią czasu było wpadnięcie w typowy letarg, włącznie z utratą przytomności.
Właściwie jedyną cenną informacją jaką udało jej się uzyskać w chwilach przytomności było to, że niewolnicy podążali na targ do Konstantynopola, zaś istoty nadnaturalne miały być wcześniej pokazane grupie potężnych wampirów z Transylwanii i ewentualnie im odsprzedane jako materiał badawczy. Z tego co kainitka zdołała się zorientować nie byli oni pierwszą grupą jaką spotkał taki właśnie los. Nie bardzo podobała się jej idea trafienia w szpony okrutnych i morderczych Tzimisce o których nasłuchała się od Ojca i jego gości, a była niemal zupełnie pewna, że to właśnie o nich mówili handlarze.
Czasem nawet żałowała swej ucieczki jako zbyt pochopnej. Być może Gabriell pozostawiał sporo do życzenia jako opiekun, ale w jego domu nie musiała się przynajmniej martwić dziwacznymi eksperymentami i ustawicznym głodzeniem. Porzucając jego schronienie w sposób którego użyła wpadła tylko z deszczu pod rynnę. Przez chwilę chciała, by on ją odnalazł, ukarał, ale zabrał z powrotem. Matuzalemowi jednak z jakiegoś powodu chyba nie bardzo po drodze było szukanie zaginionego Potomka albo uznał to za zwyczajnie zbyteczne, jako że sam zainteresowany jak na razie żadnej korzyści mu nie przyniósł. Pozostało jej tylko nieme oczekiwanie na dalszy bieg wydarzeń.
Czasami na nieokreślony czas wpadała w stan podobny do snu i jedynie on dawał jej względny odpoczynek. Po nim niestety budziła się z jeszcze niższym poziomem krwi niż przed zaśnięciem. To zaś prostą drogą prowadziło do jeszcze głębszego snu, z którego pewnego dnia zwyczajnie się już nie wybudzi.
Nie była w stanie określić ile nocy minęło nim usłyszała słowa, że dojechali do wioski zwanej Ceoris, mającej być jednym z dwóch docelowych miejsc na mapie podróży. Wówczas ta nazwa zupełnie nic jej jeszcze nie mówiła. Tak samo jak niczego nie sugerowała ponura twierdza w formie zamku, u stóp której się zatrzymali coraz mniej licznym, bo wymarłym orszakiem. To strażnice tego miejsca musieli mijać podczas kolejnych dni.
Wjazd na teren zamczyska był niemożliwy z powodu głębokiej rozpadliny w ziemi otaczającej kompleks budowli. Musieli czekać aż ktoś z zewnątrz uzna, iż nadszedł czas na audiencję i wpuści ich do środka, jednocześnie będąc sprawdzanym wielokrotnie przez liczne straże i wojowników.
Wtedy po raz pierwszy z gąszczu wypowiadanych słów wyłapała jedno: Tremere.
Niemal natychmiast skojarzyła historię sprzed swego Przeistoczenia: Vincent z Tremerów chcący ją zabrać w imię jakiejś Rady i Gabriell który pokrzyżował mu plany, raniąc go i odbierając zdobycz którą była ona sama. Klan wampirzych Magów i Uzurpatorów, powstały poprzez podstępną kradzież tzimiscowskiej krwi. Z opowieści Ojca równie groźni jak pierwowzór i jeszcze bardziej zaskakujący oraz nieprzewidywalni. Czyżby to oni mieli być odbiorcami do których tak wytrwale podążała karawana?
W końcu zwodzony most został opuszczony, a oni sami mogli dostać się do miejsca gdzie finalnie mieli zakończyć sprawę odmiennych od zwykłych śmiertelników istot stanowiących część niewolniczego bagażu.
Victoria niewiele widziała i słyszała z wozu w którym leżała przez ten czas, nim któryś ze strażników uznał, że warto ją wyjąć i jako eksponat zaprezentować wraz z innymi uwięzionymi ich potencjalnym nabywcom.
Wyciągnął ją wtedy bezceremonialnie i pewnie rzuciłby na ziemie gdyby nie jego dowódca, który w ostatniej chwili go powstrzymał każąc przytrzymać ją na rękach by była lepiej widoczna. Nie rozumiała o co mu chodziło ale mówił coś o nieprzydatności do badań i wysokiej cenie.
Leżąc półprzytomnie na rękach mężczyzny dostrzegła w pewnym momencie jak z wnętrza głównej części zamku wyłaniają się dwie postacie, zaś te stojące wcześniej wokół nich usłużnie pochylają przed nimi głowy. Zdecydowanym, ale niezbyt szybkim krokiem obie zbliżyły się do nich, od razu podchodząc do spętanych kainitów, garou i krańcowo wycieńczonego Maga. Ona sama była trzymana z tyłu, stąd chyba nawet nie została zauważona, szczególnie, że szczelnie owinięta swym płaszczem wyglądała raczej jak pakunek niż osoba.
Tymczasem wyższy i lepiej zbudowany z obu przybyłych, długowłosy mężczyzna odziany w skórzaną zbroję z uwagą zaczął przyglądać się oferowanemu towarowi co chwilę rzucając cos w nieznanym języku do drugiej osoby. Ta równie barczysta i nieco tylko niższa persona, po głosie wskazująca na bycie mężczyzną, otulona była długim do samej ziemi wykwintnym ciemnofioletowym płaszczem z wyszytymi na nim srebrnymi znakami. O ile twarz wojownika wyrażała zniecierpliwienie, a może także nieco niezadowolenia gdy wskazywał na rany u Zmiennych, to z oblicza dostojniejszego (zapewne będącego jego zwierzchnikiem) nie dało się nic wyczytać, gdyż ukryte było ono pod obszernym kapturem. Obaj panowie rozmawiali chwilę, nim niższy zdecydował się sam przyjrzeć spętanym. Zsunął on kaptur na tył głowy, tym samym prezentując się jako przystojny mężczyzna w wieku lat trzydziestu kilku, z ciemnobrązowymi włosami spływającymi na ramiona oraz gładką twarzą nie prezentującą zupełnie żadnych emocji. Także jego oczy w kolorze dojrzałego, ciepłego orzecha były podejrzanie chłodne i bezuczuciowe. Przyjrzał się wnikliwie- można by rzec analitycznie- zgromadzonym niewolnikom, po czym dokonał szybkiego wyboru.
Wziął obu kainitów, z Garou chyba nieźle zbił cenę gdyż przez wewnętrzne walki obaj byli mocno poranieni, a Maga odrzucił z zasady twierdząc, że jego stan jest agonalny i jako taki na nic mu się już nie przyda. Tyle Victoria zdołała zrozumieć z rozmowy nie panów zamku, ale jej własnych strażników.
Zapłacili handlarzowi i mieli już odchodzić swym sługom każąc zabrać nowe nabytki, gdy ten jeszcze na chwilę ich zatrzymał twierdząc, że ma jeszcze jedną nietypową sztukę kainity, i wywołując jednocześnie strażnika trzymającego Victorię.
Ten posłusznie wysunął się z nią naprzód, ale tylko po to, by po przelotnym, krótkim spojrzeniu w jej kierunku być niemal zignorowanym przez zamkowego wojownika.
- Nie potrzebujemy tak słabych istot. Nie przetrwałaby do rana. Ją możecie zabrać. Szkoda na nią fatygi i narzędzi- machnął potężną ręką i podążył w kierunku zamku odprowadzony przez spojrzenie swego Pana, który bardziej zainteresowany był nim niż kobietą.
- Sądziłem, iż może się przydać w zamku do innych niż doświadczalnych celów. Po Związaniu jej mogłaby być użytecznym Sługą. Jest wysoko urodzona o czym świadczy strój, a nie wykluczone, że umie także pisać, gdyż miała przy sobie listy. Schwytaliśmy ją na słowiańskiej ziemi. I jest ładna, a co ważniejsze, zachowała pełnię ludzkich cech pomimo Przemiany- handlarz nie dawał tak łatwo za wygraną.
- Jesteśmy uczonymi, nie artystami. Potrzebujemy materiałów do nauki a nie sztuki. Przywieź nam kolejne silne osobniki, a wtedy dostaniesz więcej złota. Na dziś to koniec- brązowowłosy zdecydowanie postanowił zakończyć dyskusję i wrócić do pracy.
- Jak pan woli milordzie Goratrix- handlarz ukłonił się dworsko, z głębokim szacunkiem, jednocześnie ostrożnie zsuwając z kainitki materiał płaszcza i samemu biorąc ją na ręce.- W takim razie poszukam innego nabywcy na tą nadobna niewiastę, a Tobie Panie życzę owocnej nocy. Być może któryś z możnowładców Tzimisce uzna ją za godną zainteresowania.
- Tobie także Lacruix i czekam na kolejną owocną dostawę- Tremere jeszcze na chwilę odwrócił się w jego stronę i niemal zamarł w miejscu widząc co Lasombra trzymał na rękach, udając się już powoli w kierunku swego wozu.
- STÓJ !!! Pokaż mi ją w lepszym świetle.
Ku zaskoczeniu kainity odziany na fioletowo mężczyzna niemal rzucił się w jego kierunku wydzierając mu z ramion drobną białogłowę, która wcześniej nie wzbudziła jego najmniejszego zainteresowania. Ostrożnie wyjął kołek z jej piersi, każąc sługom dodatkowo przyświecić sobie pochodnią. Ventrka była na tyle wycieńczona by nie mieć siły zareagować. Kaskada długich, czarnych włosów opadała miękko na jej ramiona, a nieco przerażone oczy patrzyły w pustkę. Suknia była już zabrudzona krwią i ziemią, ale bogata i dostojna. Prócz płaszcza nie miała na sobie nic więcej. Przez chwilę patrzył lekko zszokowany w jej oczy, krzyżując z nią swoje bursztynowe spojrzenie. Niemal czule przesunął dłonią po jej policzku. Widziała w jego oczach jakąś dziwną pasję, niemal obsesję i zainteresowanie, doprawione mądrością i nieugiętością. Jego oczy wydawały się stare, podobnie jak stare były oczy Gabriella gdy go ujrzała pierwszy raz. Wyczuła, że on coś wie i nie będzie chciał jej oddać.
- Sto sztuk złota Lordzie i ani jednej mniej.- handlarz widząc reakcję Tremera wyszczerzył się cwanie- Jest warta tej sumy.
- Dostaniesz dwieście nigdy nie widziałeś jej na oczy- przygarnął bezwładne ciało do swej piersi, poprawiając zsuwającą się z dziewczyny pelerynę. Trzymał ją kurczowo jakby bojąc się, iż ktoś zechce mu ją odebrać.
- Oczywiście Milordzie. Ona nigdy nie istniała, a mnie tu nigdy nie było, jak zawsze.
Złapał rzuconą mu sakiewkę nawet doń nie zaglądając. Oni nigdy nie oszukiwali na zapłacie. Wsiadł na konia wyjeżdżając wraz ze swymi ludźmi z dziedzińca upiornego zamku, pozwalając Goratrixowi pospiesznie oddalić się z jego kurą która zniosła mu wielkie złote jajko. Nie sądził, że weźmie za nią więcej niż góra 40sztuk złota, ale szok wampirzego Maga podpowiedział mu, że z jakiegoś powodu była dla niego warta wiele więcej. Dobrze zrobił rzucając zawyżoną cenę. Dużo zarobił. Bardzo dużo.
Pogonił konia tak mocno jak tylko się dało, wyjeżdżając z dziedzińca. Nie miał chęci pozostać tam ani chwili dłużej niż było to konieczne.
*****
Councillor nie zważając na zaskoczonego Esoarę czekającego na niego przy wejściu do budynku wyminął go pospiesznie podążając ze swym nowym nabytkiem na górę.
Nadal nieco zszokowany i niedowierzający temu, że naprawdę trzyma ją na rękach jako swoją własność uznał, że najlepiej będzie na razie wraz z nią odseparować się od reszty i doprowadzić ją do stanu sprawności nim cokolwiek komukolwiek zacznie wyjaśniać.
Już dla niego jej nagłe pojawienie się było najbardziej nieoczekiwaną i najmniej prawdopodobną rzeczą jaką mógłby sobie wyobrazić. Podejrzewał że już szybciej Etrius zgodziłby się z nim w tym, w którym kierunku mają podążać niż odwieczny wróg Gabriell z rodu Ventrue oddałby mu swojego Potomka.
Zawsze się nienawidzili, nawet dokładnie nie wiedząc kto jest kim. A raczej jeszcze za czasów, gdy on niemal nic nie widział o istnieniu i naturze kainitów, poświęcając się w całości Magyi. Zawsze gdy na siebie wpadali walczyli o antyczne zwoje i tomy, które jakimś dziwnym trafem były znane ze słyszenia im obu. Nigdy nie doszli do porozumienia, choć obaj dysponowali wielką wiedzą i zapałem. Ich filozofie były diametralnie różne, choć nie mógł zaprzeczyć, że jakaś mroczna, stara mądrość kryła się w słowach wampira. Goratrix przypuszczał wtedy, że możliwym jest, iż Gabriell pochodził podobnie jak on z Zakonu Hermesa albo w ogóle był Magiem, choć nikt znajomy nie potrafił tego potwierdzić.
Nawet sam Tremere. Ale skąd jeśli nie był Przebudzonym miałby posiadać taką potęgę i wiedzę? To było ważniejszym atutem świadczącym na jego korzyść niż fakt, że nikt go nie znał.
Nie zmieniało to jednakże faktu, że się wzajemnie nie znosili i konkurowali ze sobą chociażby dla czystej satysfakcji. Raz górą był on, raz wampir.
Później, po swej własnej Przemianie Goratrix zrozumiał dużo więcej i zdobył bardziej szczegółowe informacje na temat tego, czym są tacy jak Gabriell.
Byli dokładnie tym, co on sam pochłonął kradnąc dla siebie dar nieśmiertelności. Był Matuzalemem, a to powodowało, że nie mógł go ot tak lekceważyć. Starszy wampir miał wtedy bowiem moc, mogącą go zabić. Nie umiał albo nie widział potrzeby by jej użyć i tutaj popełnił zasadniczy błąd. Przyjdzie czas, że Ventrue będzie musiał za niego zapłacić.
W końcu zaczęli walczyć także o potencjalnego Potomka. Tremere nie miał pojęcia skąd Gabriell wiedział o Victorii i w jaki sposób przyłożył rękę do jej narodzin, jednak fakt ten był niezaprzeczalny. Jak wykazały późniejsze badania ona już jako człowiek nie była normalna. Najprawdopodobniej miała nawet predyspozycje ku Przebudzeniu i kilka unikalnych ciekawych zdolności które skrzętnie ukrywała, często nawet nie zdając sobie z nich sprawy.
Paradoksalnie właśnie obserwując poczynania swego wroga on sam natrafił na tą dziewczynę. Wysłał jednego ze swych ludzi by ten podając się za nauczyciela obserwował rozwój sytuacji, jednocześnie sprawdzając intelektualne zdolności i predyspozycje młodej uczennicy. Goratrix nie wykluczał, że jeśli okaże się być dość pojętną i inteligentną to włączy ją do Klanu. Argumentował, że byłby to zarówno zysk dla Domu jak i jego osobista vendetta odebrać rywalowi jego ciężko odchowywaną potencjalną Córkę.
Nie zdążył. Niemal miał ją w garści gdy Gabriell przeciął drogę jego wysłannikowi odbierając mu kobietę i kończąc tym ich podróż do Ceoris. Później obawiając się próby ponownego odebrania mu szykowanego sobie tak długo Dziecka, nie czekając dłużej postanowił natychmiast ją Przemienić. Nim wieści o napadzie na młodszego Tremera doszły do uszu Radnego niedoszła Adeptka była już Ventrue. Interwencja była już niepotrzebna. Spóźnił się, ot co.
Do tej pory żałował swej opieszałości i lekceważenia tej sprawy. Czasem podczas długich wieczorów wypominał sobie to, że kazał sprowadzić ją komuś zamiast wybrać się po nią osobiście. Być może gdyby sam odbył podróż na wschód to wtedy byłaby jego, co pieczętowałoby dodatkowo porażkę rywala. Pozwolił by wygodnictwo i chęć oszczędzenia sobie kilku dni kłopotliwej podróży kosztowały go tak wielką satysfakcję. Wprawdzie i tak miał wielu własnych uczniów, ale uczucie goryczy i niedosytu pozostało, i nie chodziło tu o samą Vic ale raczej o fakt, że dał się pokonać.
Odgonił od siebie te natrętne myśli. Nie to było teraz najważniejsze. Obecnie liczył się fakt, że jakim cudem by się tu nie znalazła, Córka Gabriella znajdowała się w jego rękach. Stracona szansa i największa nagroda zarazem. Zdana wyłącznie na łaskę niedoszłego Ojca.
Położył ją na stole do badań w swej sypialni, nie chcąc krwią z wyciągniętego kołka zaplamić sobie łoża.
Nie do końca jeszcze wiedział co powinien z nią zrobić. Z jednej strony miał przemożną chęć napisania do Gabriella że posiada coś co należy do niego a następnie szantażowania go. To ukoronowałoby lata ich wzajemnych animozji. Jednocześnie jakiś cichy głos w głowie podpowiadał mu, że raczej powinien zataić fakt posiadania jej i pomimo obcej krwi wychować ją jako własne Dziecko. Mógł przecież w strumieniu magii wykasować jej pamięć wgrywając to, na co tylko przyszłaby mu ochota. Mógł jej wmówić że to on jest jej Ojcem tak jak zamierzał i wyszkolić na swego stronnika. To mogłoby zaboleć ventraskiego Matuzalema jeszcze bardziej. Widzieć swego Potomka u cudzego boku, uznającego się z pełnym przekonaniem za Tremere.
Pytanie czy ona była warta jego czasu i starań? Wprawdzie Vincent wystawił jej bardzo dobrą opinię i szczerze zachęcał do wcielenia jej w szeregi Klanu, ale z młodszymi Tremerami nigdy nic nie wiadomo, a on w razie braku postępów w nauce u Victorii nie chciał mieć przypisanego pod siebie młodego nieudacznika. A co, jeśli ta niewiasta jest naprawdę tak zdolna jak utrzymywał jego podwładny?
Zdjął z niej płaszcz pozwalając mu ześlizgnąć się na ziemie. Nadal była nieprzytomna, widać miała w sobie zbyt mało krwi by móc się choć trochę podleczyć i poprawić swój stan. Stopniowo zaczął też zdejmować z niej potarganą suknię chcąc dostać się do rany po kołku. Jaki nie miałby być jego kolejny krok to wolał, by nie obudziła się poraniona i w przypominających strzępy szatach.
Kiedy leżała niemal naga na stole nachylił się sprawdzając jej ogólny stan. Poza raną w sercu i brakiem krwi chyba nic jej nie dolegało. Nakarmienie jej winno załatwić sprawę.
Czasowo zatamował ranę i przebrał ją w prostą togę noszoną przez najniższych uczniów. Tak w razie czego, gdyby jednak postanowił podawać się za jej Ojca. Wolał, by wyglądała jak Tremere kiedy oprzytomnieje. Przesunął palcem po jej delikatnej brwi.
- Jakiż to Los potrafi być przewrotny. Moje Dziecko...
Naciął swój nadgarstek używając noża do sekcji, po czym przytknął ranę do ust kainitki. Gdy pierwsze krople krwi spadły na jej wargi odruchowo złapała się podanej jej ręki i ssała. Małe, wygłodniałe, bezbronne stworzonko...
Zabrał rękę po kilku minutach. I tak zbyt wiele wypiła. Kiedy tylko dojdzie do siebie on sprawdzi jej vitae, ustalając tym samym pokolenie, więzy krwi oraz resztę istotnych szczegółów.
Otworzyła ciężko oczy, regenerując przy okazji część obrażeń. Zobaczyła nad sobą tego samego mężczyznę co na dworze. Jednak ją kupił. W chwili obecnej uważnie się jej przyglądał. Oczywiście bez jakiegoś jednoznacznego wyrazu twarzy, całkiem jak poprzednio.
Chociaż nigdy wcześniej go nie widziała, Victoria miała wrażenie jakby skądś znała tego odzianego w rytualne stroje Tremera. Znała go dobrze, może nawet zbyt mocno niż powinna. Czuła w ustach smak podobny do tego jak smakowało wino podawane jej przez Vincenta. Wygląd pasował do pewnego opisu. Czyżby to był słynny Nauczyciel o którym ten czasem jej opowiadał? Jego najwyższy autorytet?
Chciała zapytać postać nad sobą, czy ta kiedykolwiek jakiegoś Vincenta znała, ale nie miała siły. Zaskoczyły ją niesamowicie wypowiedziane do niej słowa i delikatniutki, może nieco kpiący uśmiech na ustach jej nowego właściciela.
- Tak, Vincent był moim uczniem. To o mnie opowiadał. A mnie opowiadał o Tobie. Ja kazałem mu wtedy zabrać cię z domu.- odczekał chwilę oczekując jej reakcji. Rozszerzyła tylko oczy- Nazywam się Goratrix i jestem Panem tej chantry.
Czytał w jej myślach, uprzedzając niewypowiedziane pytania. Nieco ją przerażał, zarówno konkretnymi stwierdzeniami jak i oczami nie znającymi pokory i strachu. Aura autorytetu otaczająca go była tak mocna, że aż przytłaczała. Pewny wzrok paraliżował. Było w nim coś, co nakazywało go zarówno szanować jak i się go bać.
- To ty kazałeś mnie przeistoczyć?- wlepiła w niego uparte spojrzenie, ale odpowiedział jej tylko nieco szerszy uśmiech.- Nie... Ty nie kazałeś tego zrobić. Ty chciałeś to zrobić sam... Ty walczyłeś z mym ojcem... Nie...
Głowa opadła jej na bok. Była jeszcze zbyt słaba by móc rozmawiać, a świadomość tego kogo ma przed sobą tylko wszystko skomplikowała. Nie miała sił na nic, w dodatku znajdując się w rękach wroga jej Ojca, który musiał nosić urazę nawet do niej samej. Nie mogła się spodziewać z jego rąk niczego dobrego.
Jej zdolność dedukcji i kojarzenia faktów będąc w takim stanie i położeniu rozbawiła go nieco. Rozbawiła, ale także zaciekawiła. Młoda musiała mieć dużo odwagi zwracając się do niego w taki sposób i przyznając oficjalnie, że o nim wie. Spodziewał się raczej, że będzie kręcić i motać się w zeznaniach zwyczajnie bojąc się jego zemsty. A ona po prostu powiedziała to, czego się domyśliła i o czym ją poinformowano, a teraz jeszcze butnie patrzyła mu w oczy. Ma tupet- uznał.
- Nie myśl o tym teraz, Dziecko. Kiedy się obudzisz i tak nie będziesz nic pamiętała, a świat okaże się być całkiem innym niż teraz wydaje ci się być. Szkoda twych sił na sprawę która za chwile po prostu zniknie z twej świadomości. Regeneruj się i odpoczywaj. To bardziej ci się przyda.
Nalał wina do jednego z pucharów, po chwili dozując do niego kilka kropli bursztynowego płynu z małej, ozdobnej buteleczki którą wcześniej trzymał koło jej głowy. Zamieszał zawartością naczynia trzymając je w obu dłoniach. Substancje zmieszały się. Przysunął puchar do jej twarzy, jedną rękę podkładając jej pod głowę i podnosząc ją tak by mogła spożyć miksturę.
- Zaśniesz po tym- przechylił brzeg w jej stronę.
- Nie wypije tego. Nie zmusisz mnie- twardo patrzyła w jego oczy. Próbowała Dominacji. Jednak czegoś ją nauczył- Wypuścisz mnie. Teraz
Ku jej zaskoczeniu zaśmiał się tylko, odchylając na chwilę głowę do tyłu i patrząc w sufit. Niemal mokrymi od krwi oczyma spojrzał na nią ponownie. Rozbawiła go do łez.
- Dobrze próbujesz czarnulo, ale obawiam się, że nie jesteś dość potężna by ugiąć mnie podług swej woli. Zostałaś dobrze wyuczona, ale niedostatecznie poinformowana na kogo twe moce mogą działać. Nie masz dość niskiego pokolenia i doświadczenia by móc mi rozkazywać. Przykro mi, ale zagramy według moich zasad.
Przysunął kielich niemal do jej warg. Zacisnęła usta mocniej.
- Nie utrudniaj Pani... - delikatnie, ale zdecydowanie zmusił ją do otworzenia ust wlewając weń trochę cieczy. Wypluła mu ją w twarz. Ze stoickim spokojem wytarł ją obszernym rękawem.
- Jeśli nie wypijesz sama to będzie bolało.
Schwycił ją jednym ramieniem tak, że zablokował całkowicie możliwość ruchu głową. W panice prawą ręką zaczęła odruchowo szukać w szatach sztyletu który zawsze miała przy sukni. Nie było go. Złapała pierwszy przedmiot który nawinął jej się pod rękę. Ciężki srebrny świecznik. Nie zdążyła się dobrze zamachnąć, a już złapał ją za ramię, brutalnie wykręcając je i uderzając o stół. Podirytowany już lekko zrzucił ją ze swego barku na stół, wolną rękę wyciągając w stronę ściany. Po chwili trzymał w niej miecz. Puchar w jednej, ostrze w drugiej dłoni. W oczach ogniki wściekłości i narastającej furii. Nie mogła ryzykować aż tak. Był gotów ją zabić, widziała to wyraźnie. Przesunął ostrze nad jej głowę dokładnie w chwili, gdy ona sama posłusznie uniosła się lekko i z pucharu z drugiej ręki upiła kilka łyków. Zaraz po tym osunęła się po jego szatach na drewno mebla na którym leżała. Zatrzymał cios. Spała. Wyciąg zadziałał natychmiastowo.
Przez dłuższą chwilę siedział nad nią w poprzedniej pozycji. Nie był pewien czy jeszcze chce ryzykować jej wychowanie po pierwszym przejawie nieposłuszeństwa. Ktoś, kto raz podważył twój autorytet zrobi to prędzej czy później ponownie. Inna rzecz, że przecież ona tylko walczyła o swoją egzystencje. On też by walczył. Miał dla niej pewne zrozumienie.
Sprawdził ranę na jej piersi. Była zregenerowana. Podniósł ją ze stołu przenosząc na własne łoże. Minie kilka lub nawet kilkanaście godzin nim kobieta obudzi się ponownie. W tym czasie on skasuje jej poprzednie wspomnienia i wgra własne. Ta czynność powinna zapobiec kolejnym kłopotom z jej strony. W ciągu 2 dni zwiąże ją Więzami Krwi. Jeśli to wszystko nie zadziała, to po prostu ją zabije.
Na kilkadziesiąt sekund zatrzymał wzrok na jej drobnym ciele leżącym w jego łożu. Gdyby był śmiertelny podobała by mu się i to nawet bardzo.
Drobnej budowy, z długimi, gęstymi hebanowymi włosami rozrzuconymi na poduszce, z jasną, gładką cerą i wyrazistymi szafirowymi oczyma otoczonymi długimi rzęsami. Z miękkimi jasnoróżowymi ustami i niewielkim noskiem. Zaokrąglenia jej ciała odcinały się pod luźnym ubiorem miękko wypaczając tkaninę tworząc powabny widok. Każdy zdrowy mężczyzna na sam jej widok miałby grzeszne myśli.
Nawet on niegdyś lubił niewiasty takie jak ona. Lubił mieć je tylko dla siebie, tak jak potęgę i bezcenne księgi. Teraz nie podlegał już dawnym instynktom. Nie czuł tej palącej, fizycznej potrzeby posiadania kobiety, co nie oznaczało bynajmniej, że nie lubił mieć kogoś przy sobie, choć uczucie to było natury duchowej. Stare nawyki nie zmieniały się tak łatwo, a on przyzwyczajony był, że najczęściej kogoś trzymał dzieląc z nim łoże, a czasem i wiedzę jak było w przypadku Therimny.
Okrył ją pierzyną i rozpoczął przygotowanie do pomniejszego rytuału oraz zmiany jej pamięci.
Po przebudzeniu będzie uważała, że należy tylko do niego i jemu winna jest pełne posłuszeństwo. Kolejnego wieczora uwierzy nawet w to, że jej ojcem jest Goratrix z klanu Tremere a nie Gabriell z Ventrue. Za dwie noce dzięki Przysiędze zmusi ją do miłości tak wielkiej, jaka tylko może pojawić się w sercu wampira. Później stanie się najlojalniejszym i najbardziej oddanym z jego Dzieci.
Nowy Adept w jego chantrze. Jego Adept. Nie ważne, co ktokolwiek inny na to powie.
Przygotowawszy uprzednio wszelkie potrzebne komponenty Goratrix usiadł w końcu na skraju łoża, przeczesując dłonią delikatne włosy swej przyszłej uczennicy. Wyrysował na jej czole kilka tajemnych znaków, nucąc pod nosem pojedyncze słowa. Kolejne kilkanaście naniósł na całe przedramiona. Dwa w okolicę skroni. Gdy skończył po 15 minutach jej umysł stał dla niego otworem. Skoncentrował się i mentalnie wniknął w jej wspomnienia. Miał w ręce całą jej historię i ideologię, którą teraz dostrajał do swej Woli.
Kiedy odzyska świadomość nie będzie już tą samą osobą która przekroczyła próg jego sypialni i desperacko próbowała walczyć o swą wolność.
Tremere wrócił do zakodowywania kolejnych po sobie wspomnień w jej głowie. Wspomnień opisujących jej życie, ich spotkanie, jej śmierć i dar wieczności otrzymany z jego ręki. Z najmniejszymi szczegółami wykreował obraz rytualnego, doniosłego Przeistoczenia dokonanego w tym samym miejscu w którym teraz się znajdowali. Dokładnie opisał uczucie pierwszego Głodu i ich wzajemne stosunki. Kazał się kochać i szanować, ulegać pod wydanymi decyzjami i z pokorą przyjmować każde podane jej słowo. Miała być posłuszna i uległa, ale zarazem na tyle wolnomyśląca, by móc być kreatywną. Rozkazał jej uczyć się i poszukiwać wiedzy, szkoląc równocześnie w Taumaturgii. Pokrótce wgrał w jej umysł podstawowe dane dotyczące członków chantry i ich funkcji w piramidzie. Poznała hierarchię i historię Domu, a także podstawy Sztuki.
Wraz z tym zapomniała o istnieniu kogoś takiego jak Gabriell, o latach spędzonych w jego domu, o tym czego ją nauczał. On nie istniał. Jego nigdy nie było. Istnieli tylko Tremere.
Goratrix był zmęczony gdy skończył po kilku godzinach cały proces indoktrynacji. Spędził nad nią dużo czasu i bardzo dokładnie wiele rzeczy jej opisał, za to mógł z czystym sumieniem przyznać, ze dzięki temu cała historyjka wygląda spójnie i logicznie. Victoria nie będzie miała najmniejszych podstaw by sądzić, że nie jest jego Potomkiem. Wiązała z nim wiele naprawdę miłych wspomnień... Szczegółowych, z wielorakością uczuć i kolorów. Tak, jak gdyby one wydarzyły się naprawdę.
Sprzątnął niepotrzebne już magiczne narzędzia, a następnie zmył z niej nałożone sigile. Nie chciał pozostawiać żadnych namacalnych dowodów że cokolwiek z nią robił. Dziewczyna nadal spała oddychając miarowo. Zaciekawiło go to w jaki sposób tak dobrze utrzymuje pozory życia. Oddech był równy, serce biło, policzki były zaróżowione. Przez ułamek sekundy przyszło mu do głowy, że powinien wziąć ją do laboratoriów na badania i rozgryźć jej sekret chociażby rozpruwając klatkę piersiową. Szybko się jednak zreflektował, że nie tędy droga i powinien ją zachować dla wyższych celów. Kilka pomniejszych badań z krwi i obserwacji poczyni i tak, ale cięcie jej na kawałki dla testów powinno być zarzucone i potępione.
Naciął skórę powyżej jej dłoni i zlizał smużkę krwi płynącą z rany. Zaczął medytować.. Chciał uzyskać o niej jak najwięcej informacji.
Po kilkunastu minutach przerwał trans mając już wszelkie dane jakie chciał. Dziwiło go tylko pokolenie kainitki. Wyszło, że ma dziewiąte, według czego jej Ojciec musiałby mieć zaledwie ósme. Z tego co słyszał od innych, było to średnio realne. Ten wampir musiał mieć niższe pokolenie, to było widać po jego mocach. Przez chwilę zastanawiał się nawet, że może Victoria wcale nie jest jego Dzieckiem, ale krew konkretnie jako Ojca wskazywała właśnie Gabriella. Więzów Krwi o dziwo nie było, choć był niemal pewien że ktoś taki jak Gabriell musiał ją związać. Coś tutaj nie grało. Musiał zrobić bardziej szczegółową analizę jej Vitae gdy tylko młoda się lepiej poczuje.
Zignorował kolejne już pukanie do drzwi. Nie miał chęci by ktokolwiek mu teraz przeszkadzał, a nikt nie miał odwagi wejść nie słysząc jego zaproszenia. Wysłał tylko telepatyczną wiadomość do Curraferum, Kasztelana chantry, by w przyspieszonym trybie przygotował mu osobny pokój na jego nowego wampirzego ucznia.
Czarnowłosa poruszyła się w łożu. Chyba zaczynała się budzić powoli. Chwila prawdy nadeszła. Pozna go jako swego Ojca albo nie.
Wyciągnął się na obrzeżu łóżka, tak by leżeć obok niej. Zsunął z twarzy włosy które zasłaniały jej oczy. Podał więcej krwi z butelki. Zamartwiający się czuły Stwórca.
Uchyliła lekko powieki reagując na dotyk. Napotkała pełne troski i miłości bursztynowe oczy leżącego przy niej mężczyzny. Nie, nie mężczyzny. Był dla niej kimś więcej. Przez chwilę próbowała ogarnąć zamęt powstały w jej umyśle. Nie wiedziała gdzie jest, kim jest, co tu robi.
Nie, powoli.
Już wie. Nazywa się Victoria i należy do klanu Tremere, a dostojna postać nad nią to Goratrix, jej wampirzy Ojciec. Tylko pokój jest dziwnie obcy.
- Ojcze.. - cichy urywany głosik.
- Spokojnie Dziecko. Leż. Byłaś ranna, dopiero cię wyleczyłem.
- Tzimisce?
- Tak, Tzimisce. Dostałaś strzałą podczas obrony zamku. Wyszłaś choć ci zakazałem. Nie myśl że ominie cię za to kara.
Przesunął dłonią ponownie po jej głowie. Przymknął palcami jej zmęczone oczy. Przyjęła to co jej wgrał w pamięć.
- Gdzie jestem? Nie znam tego miejsca..
- Nie poznajesz mojej sypialni? Przyniosłem cię i położyłem we własnym łożu. Mając w zasięgu ręki całe laboratorium było mi cię łatwiej leczyć. Jak poczujesz się lepiej to zaniosę cię do twej komnaty. Na razie pozostaniesz tutaj pod moją opieką. Zrobię ci trochę testów z krwi by upewnić się że niczym cię nie zatruli. Napij się jeszcze. Moja vitae cię wzmocni.
Podał jej nadgarstek, nie przecinając go jednak. Chciał zobaczyć, czy sama ufa mu na tyle by się wgryźć. Zakodował jej, że jeśli podaje nadgarstek do picia to ma prawo kąsać. Zareagowała prawidłowo. Nadgryzła ostrożnie skórę i delikatnie zaczęła ssać. Potęga krwi ją oszołomiła. Mocna, wyborna, przesycona magią krew smakowała jak ambrozja, choć była nieznana.
Ekstaza. Nie chciała przestawać, a wiedziała, że musi. Przez krótka chwilę zapragnęła przysunąć się do Tremera i nie przestając pić wcisnąć mu pod ramie. Chciała jego bliskości, chorobliwego poczucia przynależności do jego osoby, ale nie potrafiła wytłumaczyć skąd pochodzi to uczucie. Wyczuwała go jako centralną postać w swej egzystencji. Bez niego była niczym. Ale korzenie tej fascynacji spowijała mgła zapomnienia. Kojarzyła tylko kilka miłych faktów, ale nie całość.
Wypuściła jego ramię opadając na poduszkę. Uśmiechał się lekko. Podobało mu się jej zachowanie. Uznał, że mogłaby być taka wiecznie bo w porównaniu do jego poprzednich Córek była niemal ucieleśnieniem niewinności i kobiecości. On popierał twarde postawy swych Dzieci, ale chwilami naprawdę chciał odpocząć w mniej agresywnym towarzystwie. Tą wychowa inaczej.
Teraz czas na testy wiedzy.- uznał.
Zaraz się okaże, czy Vincent naprawdę tak dobrze ją wyuczył jak to twierdził i ile nauczyła się bądź zapomniała później. Niewyuczony Tremere niewiele jest wart. Może mieć w sobie krew Ventrue, ale skoro uznawana jest za jego Potomka, to musi spełniać pewne standardy. Jeśli nie umie, to on ją nauczy. Będzie dokładnie taka jak powinna być młoda Adeptka.
Nalał sobie wina, rozpalił kominek samym skinięciem dłonią, wziął jedną z ksiąg i wygodniej usiadł na przystawionym sobie aksamitnym fotelu tuż przy łóżku.
Ta noc pokaże, czy wyrośnie z niej Tremere i warto było zawracać sobie w ogóle głowę.
Było warto jak się później okazało, ale Goratrix nie mógł tego wiedzieć pierwszej nocy.
Po prostu siedział i dawał jej intelektualne zagadki mając nadzieję, że młoda okaże się na tyle inteligentną by nie musiał się jej wstydzić przed resztą Domu.
Tym bardziej, że musiał mieć MOCNY powód by przyjąć obcoklanowe szczenię do ich fundacji. Miał dziwną pewność, że kiedy Etrius i Tremere wrócą, to bardzo szybko zechcą ten argument poznać.
I lepiej dla niego, by on im wystarczył.
Cdn...
|
|