AKTUALIZACJA Strona główna Encyklopedia rodzaju wampirzego Wampirza hierarchia Historia kainitów Tradycje Klany Sekty Dyscypliny Więzy krwi Wampir: Maskarada Podręcznik Ventrue Ważni kainici Zarząd Ventrue Teksty różne Konwenty Plotki Sesje Muzyka Twórczość Galeria Opowiadania Wirtualna Biblioteka O mnie Download Księga Gości Ankieta Linki Podziękowania Forum Conclave- chat Blog Ventrue1



Informator Konwentowy



Kilka slów o konwentach:
ConQuest 2004






"Damy Wam najlepszy konwent"
" Liczymy na Waszą pomoc i inwencję. Twórzcie ConQuest i wspierajcie Rewolucje razem z nami."
"To będzie nowa jakość"



Tak mniej więcej brzmiały i głoszone były wszem i wobec przed imprezowe hasła. A jak było naprawdę? Na ile obietnice i propozycje pokryły się z rzeczywistością? Według mnie średnio.

Pozwolę sobie w tym miejscu nieco odbiec od założonego tematu i przedstawić także kilka wcześniejszych, lecz interesujących faktów. Jako że poniższy tekst bezpośrednio tyczył się będzie wcześniejszej organizacji, jak również osób za nią odpowiedzialnych, warto go według mnie mimo wszystko przedstawić.


***



Moja przygoda z ConQuestem zaczęła się około miesiąca przed samym konwentem. Skłoniły mnie do tego pseudo przyjazne hasła płynące z oficjalnej witryny internetowej imprezy, pod wpływem których, dla zbadania sprawy "od kuchni", postanowiłam przyłączyć się ( jak każdy chętny miał możliwość) i czynnie wspierać rodzącą się Rewolucję. Miało to dać obraz tego, jak postrzegani i traktowani są młodzi, pełni zapału uczestnicy imprez konwentami zwanymi, a także jak znaczny wpływ mogą mieć na sprawy współorganizacji i tworzenia bloków programowych.

Niestety, nie wiem jeszcze jak sprawa ma się na innych tego typu zjazdach (acz będę to bacznie śledzić i opatrywać odpowiednimi komentarzami), jednak na podstawie ConQuestu z żalem stwierdzić muszę, iż sprawy nie mają się najlepiej. Posunę się nawet do stwierdzenia, że młodzi są często ignorowani jak zupełnie nie potrzebne rekwizyty, zupełnie w myśl zasady "Po co się nimi przejmować, i tak przyjadą i pieniądze do kasy wrzucą", co poniżej postaram się udowodnić.

Obywatele ConQuestu- czyli pierwsza akcja w której wzięłam udział. I w tym momencie została mile zaskoczona- reakcja Orgów, a właściwie Reputakowskiego, była błyskawiczna. Jeszcze tej samej nocy której wysłałam maila i zamieściłam baner u siebie, zostałam dołączona do Obywateli. Z miłym początkowym doświadczeniem, licząc na profesjonalność i powagę organizatorów, przystąpiłam do dalszych działań. Jednak im dalej, tym było gorzej.

Wielkim przedsięwzięciem i planem z mojej strony stało się zorganizowanie na ConQueście larpa Wampira: Maskarady (nota bene tego który nieoficjalnie miał być wystawiony na Krakonie 2004). Mając kilka pochlebnych opinii na jego temat, nawet od osób zajmujących się tego typu działalnością już od jakiegoś czasu, wysłałam go jako projekt na internetowy adres konwentu. I o ile wcześniejsze zapytanie o warunki lokalowe i zasady organizacji uzyskało szybką odpowiedz (była już następnego dnia), o tyle na samą decyzje dotyczącą realizacji gry przyszło mi bardzo długo poczekać.

"Prosimy o cierpliwość, szczerą odpowiedź damy na pewno"- tyle mówił zwrotny mail. I czekałam prawie 3 tygodnie. Odpowiedz raczono mi dać niecałe półtora tygodnia (!!!) przed konwentem. Brzmiała ona "Przepraszamy za zwłokę. Larpa mnie weźmiemy, mamy kilka innych do WOD-a". Żadnych sugestii i porad o jakie prosiłam, żadnych pozdrowień, nic. Podpisano: Paweł Furman. Nie było to miłe.

W międzyczasie jednak, nim jeszcze dano mi odpowiedź, wzięłam udział w konkursie na kartę do FANDOOM-u. Po wielkich bojach ze szwankująca pocztą udało mi się wysłać odpowiednie materiały z wypisana wielkimi prośbami prośbą o potwierdzenie czy wszystko doszło i z przypomnieniem o larpie. Oczywiście odpowiedzi się nie doczekałam. O tym, że wszystko doszło dowiedziałam się dopiero na stronie WWW , gdzie zamieszczono nazwiska uczestników konkursu.
Do płynących z tych działań wniosków powrócimy później.


A co z samym ConQuestem jako konwentem?
Niewiele lepiej.


Już na początku można było wyczuć problemy. Dojście na sam teren imprezy może nie było skomplikowane co jednak mnie zaskoczyło, gdy już tam dotarłam po godz. 16.00 to brak jakichkolwiek oznaczeń znanych z innych zjazdów ( lub ja ich nie zauważyłam , choć szukałam. Kartek na drzwiach nie było na pewno.). Akredytacja na szczęście przebiegała szybko, sprawnie i przyjemnie (jak dla mnie.. Dziękuje obsługującej mnie koleżance za miłe słowa. Niestety nie zauważyłam Twego imienia)- nie było kolejek i nie trzeba było godzinami czekać na swoją kolej przepychając się z innymi chętnymi i deptając cudze bagaże.
Zgodnie z zapowiedzią wręczano tam przy okazji informator (nie trzeba było szukać i każdy miał swój egzemplarz), kilka reklam i oczekiwany przez niektórych zestaw kart do FANDOOM-a.

Gorzej było z wejściem na salę, gdyż wszyscy byli tak uprzejmi, że obcych nigdzie nie chcieli wpuszczać. W końcu udało nam się ulokować na jedynej pustej, otwartej sali. Co się potem okazało podczas przeglądania informatora, miał tam mieścić się sklep. Cóż, widocznie Orgom szkoda było papieru i taśmy klejącej, by powiesić kartkę z tą informacją.

W ten sposób cała sala musiała się przenosić. Po dość szybkim ulokowani się gdzie indziej przystąpiliśmy wraz ze znajomym do zwiedzania reszty terenu. Pierwsze łazienki- i tu bardzo niemiła niespodzianka- bardzo niski standard, szaro, cuchnąco, żadnych luster, totalnie nic. Nawet drzwi do kabin się nie zamykały. Było troszkę papieru- szczególnie widoczny stał się walający po podłogach w wodzie i syfie, co wraz z zatkaną w ciągu 3 godzin umywalką tworzyły piękną kompozycję. Po głośnych protestach ze strony gości, w tym moim, następnego dnia późnym popołudniem ktoś raczył trochę posprzątać.
Dopiero w sobotę pocztą pantoflową doszła do mnie informacja, że na I-szym piętrze łazienka jest całkiem przyjemna.

Sale jak sale, ich czystość zależy już od balujących tam osób, jednak pozostające we władzy Orgów korytarze prezentowały podobny do ubikacji poziom. Nieszczęsna plama na ławkach i korytarzu na ostatnim piętrze (moim), co do pochodzenia której toczyły się zażarte dyskusje (kłócono się czy to rozwalone spaghetti czy przysłowiowy "paw") nie została sprzątnięta aż do 9.00 w poniedziałek, kiedy to opuściłam ów przyjazne Sanepidowi miejsce.



Ekipa z mojej sali... Juz drugi raz ta sama.. Śpiący..

Śmieci z salowych worków służących za kosze nieczęsto sprzątano i mało brakowało, a by z nich powychodziły..


Godne pochwały było jednak wystawienie na korytarze dużej ilości ławek i stołków, a także przygotowanie na każdym z pięter 2-3 stolików dla chętnych do gry drużyn. Zapobiegło to masowemu wynoszeniu "umeblowania" z sal i ich ginięciu, podczas gdy na innych konwentach pożyczane przez obce osoby wyposażenie rzadko kiedy wracało do właścicieli i bywało, że cała sala kończyła z jedna ławką i krzesłem do dyspozycji. Ot tyle, by móc postawić czajnik i włączyć.



Stan korytarzy i znajomy Nargothem zwany..



Jedynym pomieszczeniem odcinającym się od ogólnego syfu był prysznic, a właściwie dwa połączone ze sobą prysznice. Ciepła woda która miała w nich być to sprawa dyskusyjna- kąpiel brałam dwa razy. W pierwszym dniu zimną, w drugim, choć była dopiero 7.00 i mało kto do tej pory z prysznica korzystał, zaledwie średnio letnią, bo do ciepłej brakowało jej kilku dobrych stopni. Pomimo tych " metod otrzeźwiania" prysznice trzeba zaliczyć jako plus.

Słynny, bo jedyny sklep i ciepłe jedzenie, przez które musieliśmy opuścić pierwszą salę, połączono w całość. Wybór zarówno jedzenia jak i akcesoriów RPG był niski, na dodatek jadło się w odległości około metra od książek. Było ciasno, i co tu ukrywać, nie najczyściej..
Można tam było za to zakupić min. świeżo wydany Monastyr czy liczne, także premierowe karcianki. Tam tez zorganizowano zapisy na ConQuestowe koszulki, po 25 zł za sztukę. Jak wielką cieszyły się popularnością nie wiem, lecz zapewne byłaby ona znacznie większa, gdyby jak na Krakonie były dostępne "od ręki". Wielka szkoda też, że dla MG przewidziano zniżki w wysokości bodajże 5 zł za 8 godzin sesji, zamiast wzorem Krakonu obdarować ich właśnie konwentowym T-shirtem.



Sklep
I druga strona, niestety stolików do jedzenia nie widać



Jednak co do sklepu, to jedna rzecz szczególnie mnie oburzyła (choć to może śmieszne)- nie dało się w ogóle kupić pojedynczych kostek, które przecież były potrzebne do FANDOOM-a., gdyż przez 4 dni nikt nie raczył takowych przywieźć. Dostępne były tylko zestawy kości, po ponad 40 zł za sztukę. W mojej skromnej opinii- kompromitacja.

Sprawy techniczne i organizacja ochrony wypadły podobnie ja sprawy czystości, czyli miernie. Identyfikator przez 4 dni sprawdzano mi tylko raz gdy wchodziłam na teren konwentu; wielu osobom nie sprawdzano w ogóle, a po korytarzach oficjalnie można było chodzić bez.

Alkohol tez wnoszono bez najmniejszych problemów, piwo oficjalnie walało się po salach, na korytarzach czuć było z daleka, a na szczęście dla pijących nikt na to nie reagował. Można nawet było przywieźć sobie elektryczny grill i piec kiełbaski. Pomysł niezły, acz czuć go było jeszcze piętro niżej (piekli w sali sąsiedniej do mojej).
Podczas 4 dni tylko raz ktoś z obsługi wszedł nam na ale i skonfiskował pół butelki "niczyjego" wina. Tuzin piwa stojący dookoła pozostawiono w spokoju. Wejścia nietrzeźwym na konwent też nikt nie bronił- nie zwracano na nich w ogóle uwagi.

Dla konwentowiczów w sumie to bardzo dobrze się składało, bo mało było osób, które na salę nic nie wnosiły bądź nie wróciły na lekkim (a czasem i nie) rauszu. Paliło się oficjalnie na salach; narkotyki tez oczywiście były, choć nieco dyskretniej używane.

W sumie mogę chyba spokojnie stwierdzić, że poza akredytacją obsługa widoczna nie była, a i interwencje jakąś ciężko było uraczyć.


Atrakcje konwentowe.

Przede wszystkim długo zapowiadana premiera systemu Monastyr.
Nie jestem zwolennikiem żadnych systemów poza Wampirem (choć wiele osób chciało to zmienić trzymam się tej zasady twardo) i przyznam szczerze, że osobiście na niej nie byłam, częściowo z powodu jej przeoczenia, a częściowo innych zajęć. Trochę szkoda, bo miałabym co Wam na ten temat napisać, ale trudno się mówi. Wiele chyba nie straciłam, bo z tego co zasłyszałam ograniczyła się ona do pokazania książki i oznajmienia, ze można ja nabyć w sklepiku. Cena: 49,9 zł. Okładka ładna, system na podstawie recenzji zamieszczonej na tyle książki ciekawy, jednak w jakiś sposób słabo reklamowany w samym sklepie, gdzie dwuosobowa obsługa skakała między woluminami a przygotowywaną właśnie pizzą.

Były tez do zakupienia nowe karcianki, w tym VETO!, zapowiedziano również premierę systemu "Poza czasem", ale czy się odbyła nie gwarantuję. Po prostu omijałam premiery szerokim łukiem.

Najlepiej ze wszystkich punktów programu miała się mimo wszystko sprawa prelekcji. Te akurat były porządnie przygotowane, być może dlatego że zależały bardziej od prelegentów niż Orgów. Byłam w sumie na czterech, co jak dla mnie, tej która na Imladris i Krakonie żadnej nie nawiedziła, było istnym wyczynem. Szczerze przyznać muszę , iż pod tym względem narzekać nie mam prawa.

Pierwsza to " Erotyka w kinie fantasy". Pomimo małych kłopotów technicznych na początku, sam wykład, prowadzony przez Michała Rokitę, był interesujący (czasami aż nazbyt :D). Mieliśmy okazję zapoznać się na nim z motywami erotycznymi w kinie mniej więcej od lat 30 XX wieku. Nie znających tematu zainteresować może fakt, że jednym z pierwszych symboli erotyzmu stała się skąpo ubrana towarzyszka bodajże Tarzana, która przez cały film choć nic nie mówiła, wzbudziła zapewne wzmożone bicie serca u wielu facetów ( osobiście się nie dziwię). Przyznać też trzeba, że obserwując to wszystko dostrzec można cykliczność i powtarzanie się części starych motywów w kinie współczesnym. W błędzie może być tez ten, który myśli, że to obecne kino charakteryzuje się najmocniejszymi scenami. Nie, nie, to było znane już wcześniej, teraz tylko się powtarza.

Nie pytajcie co TO jest i co ma symbolizowac, hehe..



Drugą z prelekcji byli "Hakerzy w RPG". Pogadankę, autorem której był Piotr Gawron, rozpoczęło krótkie, acz ciekawe wyjaśnienie czym naprawdę jest haker, a także zarys historii hakerstwa na świecie. Godna uwagi wydaje się geneza samego słowa haker, które pochodzi od angielskiego "hack", oznaczającego inteligentny, pomysłowy żart, w których celowali studenci w kampusie. Jednym z najlepszych było ponoć takie zamaskowanie drzwi rektora, poprzez przystawienie ich tablicami informacyjnymi, że nikt nie mógł ich odnaleźć. Nie mniej zajmująca okazała się rozmowa z prowadzącym na temat fizyki kwantowej i jej znaczenia w dalszym rozwoju informatyki.

Michał Gawron i jego Hakerzy



Niestety nie miałam okazji kontynuować jej po prelekcji, gdyż zaraz potem udam się salę dalej, na "Tortury, męki i katusze" Michała Sołtysiaka, chyba najlepszą według mnie prelekcję. Sposoby tortur były mroczne i okrutne, mocno pobudzające wyobraźnię, choć i to co działo się na sali między dwoma parkami działało na zmysły.. Żelazne Dziewice, wymyślne krzesła, but mediolański, drabinki, ogień.. Ehhh.. No dobrze, ze względu na zdrowie psychiczne i wrażliwość niektórych czytelników nie będę tu poruszała tego zagadnienia, wtajemniczeni wiedzą o co chodzi, a reszta zawsze może się dokształcić. Wystarczy powiedzieć jedno na temat tego spotkania- prawie wszyscy uczestnicy czuli się jakby nieco przytłoczeni i zniesmaczeni opisami prowadzącego, choć niektórzy, jak ja i jeszcze jedne gość, mieliśmy z tego niezłą zabawę (zamiłowanie do perwersji i sadyzmu zawsze wcześniej czy później wychodzi na jaw :P). Miejmy nadzieję ze bardziej w smak było im potem mające się następnie odbyć na sali gotowanie.

Michał Sołtysiak na prelekcji Tortury, meki i katusze..



Zwieńczeniem mych prelekcyjnych zapędów stał się "Pokaz walki kataną" z sugestiami do wykorzystania go w systemie L5K. Była to chyba najbardziej oblężona ze wszystkich atrakcja blokowa, całe szczęście odbywająca się na sali gimnastycznej. Przedłużyła się ona o dobre co najmniej 40 minut (pod koniec zmuszona byłam wyjść, więc nie wiem o ile dokładnie), jako że goście mieli mnóstwo pyta i wątpliwości wymagających natychmiastowego rozwiązania. Więcej nie ma co opowiadać, wszystko jest na zdjęciach.

Pokaz walki kataną..
Ponownie to samo
Ale tłum..



W żadnym z dwóch WOD-owych larpów nie brałam udziału. Na pierwszym w ogóle nie byłam, na drugim pojawiłam się gdy miało odbyć się przyznanie postaci. Chętnych było sporo, a jako że walki czy wpychanie się o kawałek papieru z postacią nie jest w moim stylu odpuściłam to sobie. Przez chwile jednak miałam okazję przyjrzeć się robionej na korytarzu charakteryzacji, a następnie biegającym po piętrze larpowiczom.
Oczywiście, jak na każdym konwencie larpy organizowane są przez te same ekipy, wspomniany przez członków krakowskiej dramy Kraków by Night (Sanguinis Linea),a ten, na którym mnie nie było- przez grupę MAYA- i nikogo już to nie dziwi. Nic więc zaskakującego w fakcie, że grupa MAYA znów organizuje kolejny Larp WOD-a, tym razem na gliwickim Dracoolu. Bardziej zastanawiające jest, czy to dlatego że innych chętnych do prowadzenia nie było, czy tez, co bardziej prawdopodobne, z powodu zwykłych koligacji i "wejść". To pozostawiam go rozstrzygnięcia czytelnikom.
Nie dziwi tez nikogo fakt, że spora części postaci i ról na wszelkich tego typu imprezach przyznawana jest po znajomości. I nie jest to zarzut z palca wyssany, gdyż sama w taki sposób raz się dostałam do gry, a na samym ConQuescie złożono mi podwójną propozycje "wkręcenia mnie" (za co bardzo dziękuje) na wspomnianego larpa. Jedną zaniedbano i nie zrobiono nic, drugiej świadomie odmówiłam, chcąc sprawdzić własne siły i możliwości, a także dostęp zwykłych zjadaczy chleba, nie mających żadnych rekomendacji, do uczestnictwa w tych jakże elitarnych zabawach. Warto tez dodać, ze jako potencjalny uczestnik spełniałam wszystkie warunki, a nawet więcej niż zwykle wymagają (szeroka znajomość Wampira, szeroko zakrojona działalność internetowa i oczywiście gotowy, dopracowany strój).

Tak więc wiara w głoszone wszem i wobec zapewnienia, że strój i znajomość świata gwarantują dostanie się na larpa, mogą okazać się złudne.

Z pozytywnych i dość nietypowych atrakcji konwentu można wymienić kręcony przez Staszka Mąderka na dziedzińcu szkoły "Władca Pierścieni" . Inscenizacje ataku i walki powtarzano kilkanaście dobrych razy, co po 40 minutach obserwacji mimo wszystko zaczęło mnie nudzić. Niektóre jednak sceny były wręcz komiczne i wyjaśniały, co za hałas przeszkadzał nam podczas "Katuszy" i "Hakerów" odbywających się w tym samym czasie.

Konkurs Karaoke widziałam tylko przez chwilę, gdyż Stary Port był oczywiście zatłoczony jak zawsze i znalezienie wolnego, nawet stojącego miejsca, nastręczało trudności. Z tego co udało mi się jednak zauważyć, zabawa była tam wyśmienita, a śpiewy roznosiły się szeroko. Czy były obiecane zniżki na piwo nie mam pojęcia, gdyż nie miałam okazji na dłużej zatrzymać się w tym miejscu, jednak regularnie zajęte miejsca wskazywały, ze tak.

Miał tez gdzieś ponoć być bar mleczny ze zniżkami na obiady, ale gdzie to ja nie mam pojęcia. Może to moja wina, bo nie szukałam, a może był za mało reklamowany?

I to chyba tyle jeśli chodzi o sprawę opisu i tego co się działo.

***



Posumowanie:

Tekst ten jest nie tylko opisem samego ConQuestu, ale i wielu sytuacji znanych ze wszelkich konwentów, a powtarzających się regularnie na wszelkich imprezach.



Jest tez przedstawieniem wad i stronniczości osób organizujących całe przedsięwzięcia, a może również próbą pokazania miejsca młodych, nieznanych graczy i udowodnienia ich lekceważenia przez Władze Wyższe. Nie ma on na celu zniechęcenia uczestników do brania udziału w konwentach, co to to nie. Idąc za przysłowiem, że lepsza zła sesja niż żadna, to te same słowa można zastosować do konwentów i mimo niedogodności uczęszczać na nie.

Może się jednak zdarzyć, że czytając to ktoś z "warstw chlebozjadaczy" powie: DOŚĆ! i przestanie zgadzać się z takim traktowaniem lub podejmie próbę zmiany sytuacji, czy to sam (b. trudne), czy z grupą kolegów lub osób podobnie myślących. Nie można bowiem zapominać, że tak samo jak "Okazja czyni złodzieja", tak samo "Gracze czynią Konwent" i to tylko od nas, szarych mas uczestników zależy, jaki kształt będą miały kolejne imprezy. Zamiast narzekać, warto coś zmienić, dążyć do wybicia się i zdobycia takiej pozycji, jak teraz mają zwykle dobrze ustawieni Organizatorzy. Nie jest to łatwe, lecz chyba warte trudu. W jedności siła jak to powiadają.
Stare musi kiedyś ustąpić miejsca młodemu, a młodym w tym przypadku jesteśmy MY, bo ja osobiście utożsamiam się bardziej z osobami indywidualistycznymi, nie zrzeszonymi nigdzie i wolno myślącymi, niż z typowymi organizacjami RPG i fantasy. Choć często nie ma dla nas miejsca w szeregach wszelkiego typu gildii czy innych stowarzyszeń, bo nie mamy siły przebicia, mieszkamy w niekorzystnym położeniu lub nasze wizje gier fabularnych (bądź każdych innych) są nierzadko niezrozumiane i potępiane za swa oryginalność, to właśnie MY za te kilka lat będziemy tworzyć warstwy wyższe Fandoomu. Oczywiście jeśli uda nam się dotrwać do tego czasu, a jak można zauważyć nikt nam tego nie ułatwia.

Być może ktoś z osób organizujących imprezy bądź konwentowe punkty programu, kiedy już skończy złorzeczyć na mnie czytając ten tekst, to choć przez chwilę zastanowi się nad poruszonym problemem. Bo problem wart jest zastanowienia się. Wprawdzie stronniczość i korupcja powszechna jest w naszym kraju, ale to nie na tym zabawa polega..
Faworyzowanie przyjaciół? Tak. Ale nie przy ignorowaniu osób, dla których właściwie wszystko się robi.


I jeszcze jedna moja dywagacja:

Duża cześć znajomych mi osób zali się, że RPG w Polsce powoli umiera, ze nie ma nowych autorytetów które zastąpić mogą odchodzące stare, że podręczniki się nie sprzedają, że imprezy cieszą małą popularnością itp.

Sztuką jest teraz nie załamać ręce i biadolić nad faktem, ale starać się to zmieniać. Zmieniać poprzez zmianę tego co złe i wyeksponowania co dobre. Za mała sprzedaż? A może tak więcej imprez promocyjnych, obniżek, ofert specjalnych i przedstawiania produktów na np. konwentach? Ludzie odchodzą? A może analiza powodów i większa swoboda i pole manewru dla pojedynczych osób które chciałby coś włożyć w ideę RPG, czy to przez tworzenie witryn internetowych, czy współtworzenie konwentów, podręczników, kart i czego tam jeszcze dusza zapragnie.

A dotychczas z czym można się najczęściej spotkać zaczynając?

Ignorancja, zawiść , salwy śmiechu, niedopuszczenie do tworzenia czegokolwiek, zdania typu "Zrezygnuj bo kichę odstawiasz, my jesteśmy tymi dobrymi, ty się na niczym nie znasz", "Nie mieszaj się w coś o czym nie masz pojęcia", "Co to za layout, muzyka, zdjęcia, teksty itd.", " Nigdy nam nie dorównasz", " Ośmieszasz się" i wiele temu podobnych bądź gorszych są wówczas codziennością.

Znam to, dość dużo czasu spędziłam w branży i dość miałam wrogów głoszące podobne hasła. Miałam i nadal mam, choć część ucichła, a druga pogodziła się z faktem, że pomimo szczerych chęci tak szybko się mnie nie pozbędą. Jest też i trzecia grupa- tych, którzy nagle zaproponowali mi- osobie jakże wcześniej śmiesznej w ich oczach- współpracę. Odmówiłam, bo nie mam zamiaru być częścią tej wielkiej, błędnej machiny przez nich toczonej.

Nie ja jednak jest tematem tego wywodu. Konkurencja i zawiść była zawsze, jest i pewnie pozostanie, bo leży w ludzkiej naturze.

Nie należy się nimi przejmować, wygłoszonych przez kogoś uwag powinno się wysłuchać i przeanalizować, ale robić nadal swoje. Przy odrobinie wytrwałości i odporności psychicznej na ataki można wygrać i zaistnieć w jakiś sposób w światku RPG.
Podziękowaniem za twoją pracę, włożony trud i dowodem sukcesu stają się wtedy słowa: " Odwaliłes dobrą robotę. Gratuluje!".

Właśnie te kilka zdań, rosnący licznik, pęczniejąca Księga gości czy wydłużająca się lista na GG cieszą wtedy najbardziej, a jeśli zdarzy ci się, że ktoś na konwencie czy ulicy podejdzie i powie "Zawsze chciałem Cię poznać!!! Zrobiłeś cos porządnego, cos co mi pomogło... Jesteś Wielki!! " to swoją misję wkładu w gry fabularne możesz uznać za więcej niż udaną. Będziesz wtedy w pewien sposób spełniony. Czego Wam i sobie nadal życzę..


Oliwia "Ventrue1" Starczewska,
aka.Victoria Esche,
Księżna powiatu będzińskiego




P.S Serdeczne pozdrowienia dla bardzo nieuprzejmego, acz znacznego pana ze szczurkiem na ramieniu.
I mała rada dla niego i jemu podobnych: Jeśli już jedziecie gdzieś na konwent bądź inne zgromadzenie, to zachowujcie się w jakiś normalny sposób. Można nie mieć nastroju, ale szacunek osobom spotkanym na drodze winno się okazać, gdyż nigdy nie zna się dnia ani godziny, a ktoś na kogo się fuknie, może czasem okazać się nie tym, kim się myślało. I zamieścić parę gorzkich słów na ów temat. Zdecydowanie polecam więcej kultury i potępiam poprzednie ConQuestowe zachowanie, jako skazę na dobrej reputacji konwentowiczów !!!


***********




Dobra, koniec oficjalnego smucenia, teraz czas na sprawy prywatne.

ConQuest to mój trzeci konwent, więc mam już jakies porównanie.
Oceniam go jako średni, stojący pomiędzy niezbyt udanym Imladris 2003, a "wesołym" Krakonem 2004.
Dlaczego jako średni, a nie najlepszy? Cóz, może własnie z powodu liczniejszych znajomych osób które były na Krakonie i dziejących się tam, czasem dośc zaskakujących sytuacji. Krakon oznaczał bezustanny ruch, specyficzne problemy i zależności, grypę, zimny prysznic, masażystę, lepsze jedzenie w barze, no i oczywiście bogactwo artykułów w rozstawionych sklepach. Wyższy standard pomieszczeń i znacznie lepsze warunki sanitarne. Nawet większe niz na ConQuescie oddalenie od centrum nie przeszkadzało- sklepy i restauracje były pod ręką.
A co z towarzystwem conquestowskim ?
Też nie można narzekac, choc krąg osób znajomych zamykał się początkowo w Sessie, Nargocie, Arc, Talibeth i kilku osobom z poprzedniego konwentu. Reszte poznało się potem.
Mimo wszystko jednak, tutaj nie było żadnych niespodzianek i było bardziej.. hmm.. rutynowo. Nie była to wina towarzystwa, po prostu samego losu i biegu spraw. Więcej czasu niż na Krakonie spędziło się w pokoju, a i ekipa salowa była mniej zgrana, przynajmniej jak dla mnie i Nargotha. Na Krakonie pogadało się ze wszystkimi, wszystkim wspolnie dzieliło i ogólniej było bardziej sympatycznie. Tutaj odniesiono się do nas z większym sceptyzmem, choc były od tego wyjątki, ale o tym ponizej.

Zacznijmy może od początku:
Jak i poprzednim razem, mój pociąg miał opożnienie i dojechał do Krakowa jakies 20 minut po czasie. Na szczęscie szybko zdzwoniłam się z Sessem i Nargothem. Sess odebrał mnie z dworca i pszliśmy do Szecherezady, gdzie miał czekac Nargoth. Spóznił się chwilę, ale nieważne.
Drogę tez znależliśmy w miarę szybko i sprawnie. Po co więc wspminam o tym wogole? Ano dlatego, że dojście na konwent było dla mnie istnym koszmarem. Powiem krótko i wymownie: buty. Wtedy własnie zaczęłam żałować, że nie posluchałm rad Starszyzny i nie zabrałam drugiej pary. W tych padły wkładki i nie dało się chodzic. Takim sposobem przez 4 dni byłam skazana na koszmar chodzenia w butach, od których parzyły stopy.
Akredytacja miła rzecz- sprzedająca wejściówki dziewczyna z miejsca mnie poznała, choć musiałam po spacerku w w/w butach wyglądac koszmarnie. Usłyszałam od niej pare miłych słow na temat stronki, co znacznie poprawiło mój nastroj. Szybki zakup wejściówki i na góre.
Problemy zaczęły się przy wejściu na sale, bo ogólnie cięzko się było gdzies rozłozyć, jako że ponoc wszystko pozjmowane już, choc było dopiero około 17.00. Sprawę sali w której miał być sklep już opisałam, więc przejdzmy dalej. Po przymusowym wyniesieniu się stamtąd dotarliśmy za Sessem na górę, gdzie ponoć zajął salę. Tak, zajął, sobie, bo miał kolesiom sesje prowadzić. Nas ogólnie po dojściu na konwent w ogóle olał, zmiejsca zajmując się tamtą ekipą. Pozostaliśmy na placu boju sami z Nargothem.
Weszliśmy na salę gdzie był Sess z zamiarem zameldowania się- tu też marudzili, że ponoc miejsca już na podłodze nie ma bo ma ktoś jeszcze dojść. Nie ze mną jednak te numery- postanowiłam że zostajemy i rozkładamy się na ławkach. I tak zostało. Co ciekawe, potem okazało się, że tym co najgłosniej przeciwko nam krzyczał był Michał, kolega z sali na Krakonie. Biedny, był tak zajęty swoimi sprawami, że w ogóle chyba nie spojrzał do kogo mówi. My zostalismy; jemu potem, kiedy już zauważył że to ja byłam, chyba zrobiło się nieco głupio, bo miał dziwną minę.
Na tym problemy mieszkalne się skończyły, choć towarzystwo średnim się okazało i raczej bawiło w swoim gronie, właściwie skupiając wokół dwóch osób, obecność których mnie nieco zaskoczyła.
Okazało się, że wraz ze mną na sali znalazło się dowództwo ogólnopolskiego Sabbat PL, organizującego zresztą larpy na Krakonie i nie tylko. Tak, dla tych co kojarzą opis Krakonu i sprawę pewnej pani Priscus z którą poznał mnie Unback powiem, że jedną z tych osób była własnie ona. Drugą jej chłopak.
Tak więc miałam na sali Nathalie i Nathaniela de Voure- Kardynała i Priscuskę polskiego Sabatu. Dwoje członków Miecza Kaina, na myśl o których, wczesniej jeszcze nie znanych, napełniała mnie lekka obawa i przeciwko ich organizacji zwoływałam Zarząd Ventrue. Spodziewałam się bowiem kogos pokroju nieprzewidywalnego, w pewien sposób błyskotliwego, z kąsliwym języczkiem, oddanego sprawie i otoczonego aurą jakiegos respektu wokół siebie. Kogoś takiego jak Snake czy Unback. Zawiodłam się, choć powinno to być dla mnie powodem do radości. Jakos nie zauwazyłam we wspomnianej parze cech które wymieniłam. Po prostu brakowało im tego specyficznego blasku.
Zgadzam się w tym momencie z tymi którzy twierdzą, że nie zawsze trzeba być swoją postacią, że trzeba zachowac normalnośc. Aczkolwiek osobiscie uważam, że odrobina tego nie zaszkodzi, od tego w końcu jest konwent.. Szczególnie, jeśli się jest głównodowodzącymi ogólnopolskiego Sabatu i autorami strony, na której przeprowadza się rekrutacje w swoje szeregi. Według mnie to do czegos zobowiazuje. Jeśli już robisz coś, rób to z sercem.
Jak można przypuszczać nie udało mi się zacieśnić z nimi stosunków, choc wrogości między nami nie było. Raczej obojętność. Nie wiem dalczego. Parę razy próbowałam podjąc rozmowę, ale unikali tego. Być może powodem była sprawa Krakonu, kiedy to nieco wyprowadziłam Nathalie (Weronika) z równowagi swoją uwagą o jej wampirzym Ojcu. Cóz, sama mnie sporowkowała, a ja do cichych nie nalezę. Powodu nie znam i pewnie nigdy nie poznam.
Ogólnie zamienilismy góra 5 nic nie znaczących zdań, a szkoda, bo dyskusja mogłaby naprawdę być ciekawa. Co ważniejsze, mogłaby być też korzystna dla samego polskiego RPG, ale o tym większośc zapomina.
Może gdzieś, kiedyś, jeszcze będzie okazja. Ja jestem gotowa zawsze i wszędzie.

Sess zajmował się wyłącznie swoja nową ekipą, a towarzystwa przez cały czas dotrzymywał mi Nargoth. Sess obiecał nam wprawdzie, że w nocy zrobi sesje dla nas, ale oczywiście wykręcił się skutecznie i nie zrobił totalnie nic.
My natomiast po wspomnianej wczesniej prelekci "Erotyka w kinie fantasy" wybralismy sie na wieczorne zwiedzanie miasta. A było co ogladac, gdyż cały Kraków szykował sie do obchodów wejścia Polski do Unii Europejskiej. Lasery, tłum, występy pod Sukiennicami.. Tylko dawna stolica ma ten klimat.

Kraków by Night



Zawędrowaliśmy następnie do baru Śródziemie, po drodze mijając elegancki.. ekhem.. Dom Polonii (nazwa restauracji, sic!). Uważam, że nie trzeba nikomu tłumaczyć, że Środziemie to lokal w klimatach RPG. Ładny, acz najlepsze miejsca były juz zajęte gdy przyszlismy i musieliśmy siedzieć przy barze. Dzięki temu bylismy jednak blisko ołtarzu Wielkiej Żaby (serio, jest tam zrobione cos na kształt ołtarza ze świecami, na szczycie którego króluje Żaba), więc niewiele myslac wzięlismy się do opijania dnia żabiego). Polało się martini. Różowe, bo pomylili je z czerwonym, ale to szczegól. Ceny- średnie, choc jak sie potem okazało- wyzsze niż w Popularnym.
Zabawa była przednia, choc ja po lampce juz chodziłam węzykiem i Nargoth, wzorem Sawki, Tremere z poprzedniego konwentu, też musiał mnie pilnować bym z trasy nie zboczyła. Dopiero przed budynkiem mi przeszlo. Widac chłod dobrze działa.
Nadal jednak dokuczały mi nieszczęsne buty.
Potem chyba poszwędalismy sie troche jesli dobrze pamiętam, pogadalismy obiecanej sesji nie zagralismy i poszlismy spac.Zimno mi było.
Wiem tylko,że Michał z sali zaczał nas budzić i drzec się zebysmy wstawali, bo trzeba świętowac ze w Unii jesteśmy. Jego szczęscie, zenie miałam pod ręką zadnego ciękiego przedmiotu, bo chyba bym zabiła. Sess jak się obudziliśmy juz na sali nie bylo, tak samo zresztą jak na terenie konwentu. Jak się dowiedziałam z miesiąc poźniej ponoc musiał "pilnie wracac do domu".

Sobota oznaczała dzień prelekcji. Dwie sztuki się trafiły: "Hakerzy w RPG" i "Tortury,męki i katusze". To dopiero zabawa, szczególnie jeśli przypomniec sobie cicho wymieniane komentarze.
Wrzucilimy następnie cos na ząb, pogadalismy, wpadła do towarzystwa Arcmage..

Nargoth, Arc, ja



Poznalismy jej znajomego, Marcina, brata Wielkiego Albiego, twórcy kultu Żaby. Nie moglo się obejśc bez uczczenia tejże okazji, więc spacer po mieście nas nie minął.
Po drodze lekko uszkodzono mi kurtkę, co znacznie obiło się na mym humorze. Kresem naszej wędrówki stał się bar Popularny, usytuowany w sporej piwnicy. To dopiero był klimat!
Głęboko pod ziemią, surowe cegły wokoło, mełe pieterko (niestety było juz zajęte), drewniane ławy i kapitalny, drewniano-metolowy zyrandol. Nieskie ceny !! Czego chciec więcej??
Niestety, z tego co ostatnio doniosła mi Arc, Popularny został przeniesiony w inne miejsce. Jak tylko będę w Krakowie, musze je sprawdzic.
Nasza obecnosc tam potrwała dośc długo,a ja, swoim zwyczajem w takich miejscach, zaczęłam podsypiać, uspokajana dodatkowo płomieniem palacej się świecy. Arc z ekipa musieli mnie budzic co chwila.
Najwięcej zabawy miałam jednak z drinkiem dosc trafnie nazwanym "Diabełkiem". Mocne to było. Likier wisniowy, malibu, a nagórze wódka. Niby kieliszek niespełna dwa razy taki jak do wódki, a piłam go z półtorej godziny..

Arcmage i Marcin
Mroooooczni...



Co lepsza, jak wyszlismy poplatały nam się drogi na konwent (nawet nie bylismy pijani, zeby bylo jasne) i załapałam się dzięki temu na nocną wycieczkę po Krakowie. Gdyby nie bolace nogi, byłoby cudownie.
Po powrocie na konwencie nie działo sie nic ciekawego, więc po dluższym odpoczynku i skonsumowaniu zupki chińskiej znów wybralismy się na miasto. Planowalismy w "Starym Porcie" znaleźć znajomego arcymagini, co przy przebywającym tam tłumie nie mogło się udac. Jako, ze nie mielismy koncepcji na pójście do żadnego lokalu, postanowilismy odprawić mszę Żaby na sali (zainteresowani wiedzą o co chodzi).
Trochę zajęło nam nabycie materiału do ów rytuału niezbędnego, ale udało się. Wprawdzie po drodze kilkakrotnie chciałam nawiedzic otwarte nocą kafejki internetowe i choc na chwile wskoczyć i sprawdzic co się dzieje na Conclave, ale mi nie pozwolono. Co skręciłam w pożądanym kierunku, siłą ciągnięto mnie dalej.
Mówi się trudno.
Msza była udana. O dziwo nawet nie padłam zaraz po niej, ale spokojnie poszłam się przebrac. Nawet sznurowałam gorset i ucięłam sobie pogawedkę z udającą się na larpa 7th Sea dziewczynią (wybacz, nie pamiętam imienia, ale strój miałas piękny).
A potem do śpiworka.

Niedzielny ranek był juz mniej udany. Prysznic o 7.00 rano; brak kolejki, ale co z tego, skoro ledwo letni (pod zimny podchodził).
Nargoth też po otrzymaniu pewnego smsa stracił humor i w sumie nie było potem co robic, bo prawie się nie odzywał. Arc gdzieś zaniknęła, widac czyms zajęta i dopiero prelekcja "Pokaz walki kataną" ożywiła atmosferę.
Niestety Nargoth musiał zaraz potem (i tak prelekcja się przedłużyła) zbierac się do domu. Ja wyszłam nawet wczesniej, bo musiałam się częsciowo przebrać w strój na larpa (Arc miała załatwić wejście- nie załatwiła) tj. długa czarna suknie,a następnie udac na miasto, gdyż umówiona byłam z Jacobem Bohme. całe szczescie, ze strój prócz tego, ze bardzo elegancki, nie rzucał się w oczy, szczególnie, ze przykryty był kurtką.
przez całe to wyjscie nie pożegnałam się jednak z Nargothem, bo każde z nas spieszyło w swoja stronę i nie wpadlismy na siebie.
Jacob przyszedł na miejsce spotkania parę minut wczesniej. Kilka słów powitania i juz siedzieliśmy w lokalu. Tez klimatycznym, ale nazwy nie kojarzę.
I znowu martini. Jacob przyjemnie mnie zaskoczył stawiając. Nieczęsto się to zdarza. Rozmawialiśmy o wszystkim po trochu i bez problemu znaleźliśmy wspólny język, choć widzieliśmy się pierwszy raz. Jacob okazał się gentelmenem i postanowił odprowadzić mnie pod sam konwent, choc jeszcze sporo czasu czekało go do spędzenia w autobusie. Staliśmy razem jeszcze jakis czas i dyskutowaliśmy o larpach, jak również o ekipie Kraków by Night, do której Jacob swego czasu należał.
Pozegnalismy się serdecznie koło 23.00.
Arc na konwencie oczywiscie pochłonięta była swoimi sprawami nic nie próbowała nawet załatwiac, czego się spodziewałam zresztą ( a taki fajny eksperyment planowałam zrobić), ale diabli z tym. Ona poszła grać w larpie znajomej Ice, a ja wraz z ekipa z sali długo gadalismy i robiliśmy sobie żarty. Padłam w bezczelny sposób dopiero późną nocą; po prostu podczas rozmowy z dziewczynami opadłam na śpiwór i tyle mnie słyszeli :P

Rankiem szybko spakowałam swoje rzeczy i zebrałam na poranny pociąg. Wprawdzie konwent miał trwać jeszcze kilka godzin, ale ja chciałam juz odpocząc. No i wpaść na remontowane mieszkanie, do którego wkrótce miałam się przeprowadzić.
Zajrzałam do Arc, by się pożegnac, ale cała jej sala po nocnej zabawie smacznie spała. Nie miałam serca ich budzic i stwierdziłam, że z Arc pogadam juz na necie.
Przyspieszony spacerek i w kilka minut juz byłam na dworcu. W ciągu 5 minut nawet w pociągu, mile wspominając poznane osoby i tych, którzy skojarzyli mnie jako autora stronki i tak powitały ( a było ich kilka). teraz juz tylko jedna myśl: za godzinkę będę w domku.
SPAAAĆ !!!
Ave i do następnego

Ven


Sess przy pracy nad sesją..
No i oczywiście- plakietka konwentowa.