|
AKTUALIZACJA
Strona główna
Encyklopedia rodzaju wampirzego
Wampirza hierarchia
Historia kainitów
Tradycje
Klany
Sekty
Dyscypliny
Więzy krwi
Wampir: Maskarada
Podręcznik Ventrue
Ważni kainici
Zarząd Ventrue
Teksty różne
Konwenty
Plotki
Sesje
Muzyka
Twórczość
Galeria
Opowiadania
Wirtualna Biblioteka
O mnie
Download
Księga Gości
Ankieta
Linki
Podziękowania
Forum
Conclave- chat
Blog Ventrue1
Przyjazd
by Karol
Punkt 21:00 Karol wysadził Victorię na samiuteńkim rynku łamiąc po drodze kilka przepisów ruchu drogowego w obrębie Starego Miasta. Ale obiecał sobie przeznaczyć jakiś fundusz na fundację ochrony zabytków dawnej stolicy Polski i miał szczerą nadzieję, że Krakowianie mu wybaczą tą nieumyślną krzywdę.
Zgodnie ze starym zwyczajem odjechał kilka przecznic, o jedną więcej niż zwykle by to zrobił. Zaparkował samochód, zgarnął z bagażnika snajperską lornetkę, szklaną butelkę z przezroczystym płynem i sprayu w nierzucającej się w oczy puszce. Wrzucił to wszystko do czarnego plecaka.
Zawsze taniej i lepiej pierwej zapobiegać niż leczyć. Zmówił krótką modlitwę.
Rączym sprintem rodem jak z najlepszych uniwersyteckich czasów ruszył w drogę powrotną korzystając z każdej bramy, cienia, zaułka jakie znajdował po drodze.
Ktokolwiek kto mógł patrzeć będzie miał wytrenowane oczy, więc jego zadaniem było wtopić się w otoczenie. Sprawić by oczy obserwatora prześlizgiwały się po nim znajdując go kompletnie naturalnym w tej scenerii.
O tej porze młodzieży, studentów i turystów było całe mnóstwo. Na jego szczęście to miasto żyło też nocą.
Dopadł granicy Rynku przeklinając swoją fatalną kondycję. Trzynaście po czasie, a na razie żywej duszy. Jednak czy to jego Anioł Stróż walnął go w łeb czy to podświadomość obudziła się z drzemki. Cokolwiek to było sprawiło, że obejrzał się za siebie.
Dokładnie ulicą, którą przyszedł sunęła granatowa limuzyna na dyplomatycznych tablicach. Zmierzała dokładnie w jego stronę, a na jej karoserii trzepotały chorągiewki korpusu dyplomatycznego Republiki Austrii.
Karol syknął. Czas! Mało czasu.
Droga na Rynek była jedna. Rozejrzał się szybko. W jego stronę zmierzała niemiecko brzmiąca wycieczka emerytów. Jeszcze trochę i będą przechodzili przez przejście. Karol modląc się w myślach i zaciskając zęby wmieszał się w tłum.
Wyciągnął z plecaka puszkę sprayu. Żadnej magii.
W chwili przekroczenia krawężnika skierował strumień gazu w stronę ulicy i nacisnął. Na asfalcie pojawiła się szybko snąca smuga.
Biomarker łączący się wyłącznie z gumą opon samochodowych nadający słaby sygnał radiowy na rzadkiej, ale bardzo precyzyjnej częstotliwości.
Przeszedł z grupą turystów kawałek, po czym cisnął puszkę do śmietnika i dyskretnie się odłączył.
Zniknął w bramie widząc jeszcze kątem oka mijające go samochody korpusu dyplomatycznego.
Nie było czasu do stracenia. Dał sobie parę sekund na ochłonięcie i szybki rzut oka na pozycję GPS. Zidentyfikowawszy swoje położenie ruszył dalszym kłusem przez podwórka wpadając w końcu do wcześniej oznaczonego na jego mapie budynku. Z okna jego strychu był doskonały widok na cały Rynek. Na górze był 21:17, w sam raz, żeby być świadkiem majestatycznego wjazdu austriackiej ekipy na Rynek.
Victoria siedziała na podstawie pomnika Mickiewicza, a wokół krążyły gołębie zwabione najprawdopodobniej jakimś jedzeniem.
Schował się w cieniu i w dokładnie w 45 sekund zmontował mały, plastikowy snajperski karabin Shinigami X4m. 8 sekund za długo. Ładowany pociskami fosforowymi.
"Ewentualne konsekwencje biorę na siebie i wyłącznie na siebie. Pan Iwai ani nikt z Fundacji nie jest za mnie od tej chwili odpowiedzialny"
Sato tylko się uśmiechnął. "Ależ naturalnie"
Karol wziął głęboki oddech. Chociaż całkowicie niepotrzebny bardzo go uspokajał.
Tylko jego ojciec wiedział o tej wariackiej eskapadzie. Komuś musiał powiedzieć, a to ojciec go wyszkolił. W razie kłopotów jednak nawet on nie mógł mu pomóc.
Granatowe BMW zatrzymało się przed pomnikiem odcinając mu częściowo widok na Victorię. Z samochodu najpierw wyskoczyli ochroniarze, w czarnych garniturach, okularach i całym rynsztunku. Profesjonaliści.
Karol nie mógł sobie pozwolić na chwilę wahania, ale serce mu drgnęło. W razie wpadki nie ma szans. Cóż... więc niech nie będzie wpadki.
Ochrona rozstawiła się, a oczy rzeczywiście mieli wokół głowy. Jeden z nich otworzył drzwi, a z samochodu wysiadł mężczyzna.
Nienagannie skrojony, czarny garnitur wyraźnie odcinał się od niezgrabnie formalnych "mundurów" jego podwładnych. Piękny, chiński jedwab nieomalże lśnił czernią w świetle lamp. Prawie oślepiającą jasnością odcinał się od niego srebrny pentagram. W dłoni dzierżył czarną laskę. Jego jasne włosy opadały luźno na ramiona. Etrius.
Poruszał się krokiem pełnym, wystudiowanej godności, nie spiesząc się, a ludzie usuwali się mu z drogi jakby wiedzieli...
Ochrona została przy aucie. Karol wiedział, że nie spuszczają z niego oka.
Najostrożniej jak umiał wyjął z plecaka lunetę i przymocował ją do karabinu. Jedyne co może go zdradzić to odbłysk światła od soczewek lunety.
Dlatego jak najdłużej musiał trzymać broń poza widokiem.
Oby w ogóle nie była potrzebna.
Etrius podszedł do Victorii i zaczęła się rozmowa. Znając ze słyszenia relacje między tą dwójką podejrzewał, że to raczej jadowita wymiana zdań niż zwyczajna konwersacja.
Kulturalna bójka słowna.
Po krótkiej wymianie zdań Victoria zerwała się i ruszyła w kierunku jednej z uliczek wychodzących z rynku. Karol zaklął. Miała nadzieję, że wszystko odbędzie się między ludźmi. W tłumie jest bezpieczniej, a i on mógłby pilnować ze swojej kryjówki.
Widział, że ochrona Etriusa również się zaniepokoiła. Od jednako ubranej grupki odłączył się najniższy z nich i podążył za oddalającymi się Victorią i Etriusem.
Karol starając się nie stracić nic na ostrożności podniósł się ze swojego miejsca, wrzucił broń do plecaka, który luźno tylko zawiązał.
Spojrzał na zegarek. Nadajnik namierzał samochód. Nie był w stanie odnaleźć samego Etriusa.
Musiał zdać się na swój zmysł wywiadowczy.
Robiło się coraz mniej śmiesznie, a coraz bardziej niebezpiecznie. Pocieszało go, że druga strona jest równie zdezorientowana co on sam.
Cdn...
|
|