|
AKTUALIZACJA
Strona główna
Encyklopedia rodzaju wampirzego
Wampirza hierarchia
Historia kainitów
Tradycje
Klany
Sekty
Dyscypliny
Więzy krwi
Wampir: Maskarada
Podręcznik Ventrue
Ważni kainici
Zarząd Ventrue
Teksty różne
Konwenty
Plotki
Sesje
Muzyka
Twórczość
Galeria
Opowiadania
Wirtualna Biblioteka
O mnie
Download
Księga Gości
Ankieta
Linki
Podziękowania
Forum
Conclave- chat
Blog Ventrue1
CODENAME: Kraków
- Karol, szybciej bo zaś mamy opóźnienie! Na 21.00 musimy być na miejscu albo Tremce się wściekną.
Victoria biegała jak poparzona po całym elizjum, usilnie próbując jednocześnie ubrać się i spakować torebkę. Szło jej to mocno średnio. Seneszal tylko przyglądał się jej nerwowym ruchom i próbował nieco uspokoić.
- Nie denerwuj się tak. Zdążymy. Jest dopiero 19.00
Vic rzuciła mu tylko pełne wyrzutu i paniki spojrzenie. Karol zwątpił i poszedł wyprowadzić samochód. Nie było sensu teraz z nią rozmawiać. Każde kolejne słowo tylko podsycało zdenerwowanie. Zabierze ją do kościoła. To samo z siebie powinno pomóc.
Wyjechał Maybachem na wyłożony kostką podjazd i podstawił się przed wejście. Tak jak umówił się z Ventrką to on miał prowadzić. Vic obawiała się, że będąc w tym stanie psychicznym nie tylko nie dojedzie na czas, ale jeszcze spowoduje jakiś wypadek. Spotkanie z szefem Tremerów to nie przelewki, szczególnie kiedy ten uparcie usiłuje cię udupić. Lepiej nie ryzykować kolejnego kłopotu. Szynszyla sobie poradzi z samochodem i pewnie dowiezie ja na miejsce. I do tego zapewni potrzebne moralne wsparcie.
No cóż....
Dobry Tremere nie jest zły...
*****
Dokładnie o 21.00 Victoria była na umówionym miejscu. Karol dowiózł ją na sam rynek i to jeszcze przed czasem. Musieli złamać kilka przepisów, bo oficjalnie w pobliże Sukiennic wjeżdżać nie wolno. Vic nim wyruszyła z domu zastanawiała się, czy nie byłoby sensownie czasem zmienić tablice rejestracyjne by mieć rządowe względnie dyplomatyczne, jednak ostatecznie uznała, iż to dodatkowo zwróci na nią uwagę, a to była ostatnia rzecz na jaką obecnie miała chęć.
Rozejrzała się po okolicy w celu wypatrzenia jakichś Tremerów bądź ostatecznie miejsca korzystnego do usadzenia się i poczekania na takowych. Banach musiał odjechać zaraz po tym jak ją wysadził. Zgodnie z umową zarówno ona jak i Etrius mieli być sami. To były prywatne negocjacje.
Tremerzy się spóźniali więc Vic musiała chcąc nie chcąc poczekać. Zakupiła kilka krakowskich obwarzanków, usadziła na podstawie pomnika Adama Mickiewicza i zdobytym pieczywem zaczęła karmić liczne gołębie. Ptaki krążyły wokół niej czekając na kolejne porcje jadła.
Bardziej go wyczuła niż dostrzegła. Lekkie mrowienie pojawiło się na jej plecach kiedy granatowe BMW na tablicach dyplomatycznych Republiki Austrii wjechało w obręb rynku. To mógł być tylko on, aura magii i taumaturgii była dla niej wyraźnie wyczuwalna. Postanowiła jednak nie zwracać na niego szczególnej uwagi. Ona musiała się na niego naczekać, więc niech on sam ją znajdzie. To nie powinno stanowić dla niego problemu. Skoro ona czuła jego, on musiał czuć ją.
Kątem oka obserwowała jak w otoczeniu gorylopodobnej ochrony były Hermetyk wysiada z samochodu, a następnie rozmawia ze swymi ludźmi na końcu ich odprawiając. Naradzali się najpewniej. Chyba nie mieli chęci puszczać go samego. Ostatecznie jednak ustąpili.
Rozejrzał się na boki, niemal węsząc w powietrzu, po czym bezbłędnie ruszył w jej kierunku. Zerkała ostrożnie jak idzie pomiędzy ludźmi, a blokujący mu dotychczasowo drogę sami instynktownie odsuwając się na boki robiąc mu przejście.
Artefaktyczną czarną laską, zakończoną srebrną główką z rubinem i pokrytą starożytnymi inskrypcjami uderzając o bruk miarowo wybijał rytm idąc przed siebie. Szedł dumnie, dostojnie, ale nie pospiesznie. Drogi, czarny jedwabny garnitur wyraźnie kontrastował z ubraniami pozostałych osób, a stary, srebrny pentagram podarowany mu przez Tremera wyraźnie odcinał się od całości stroju. Włosy zostawił luźno rozpuszczone, pozwalając im opadać na drogi materiał marynarki. Jego twarz była całkowicie neutralna, tylko chytre oczka wpatrywały się cwanie w otoczenie. Chwilami jego wygląd wydawał się być złowieszczy, a dla tych, którzy potrafili wytrzymać silę jego spojrzenia mógł przypominać jaszczurkę.
Etrius niespiesznie podszedł do siedzącej na pomniku Victorii. Przysłonił jej widok jednocześnie przeganiając gołębie. Uniosła głowę i wlepiła w niego swoje wielkie, niebieskie oczęta. Przez chwile odbijał się w nich niczym w lazurowej wodzie. Ventrka szybko jednak spuściła wzrok. Spojrzenie Tremera było zbyt mocne i świdrujące by można je było znosić dłużej niż przez kilka chwil. Skoncentrowała się na tarczy srebrnego, wysadzanego granatami zegarka.
- Spóźnienie rzędu 18 minut. Widzę, że punktualność nie jest już domeną Klanu i Domu.
Radny niemal parsknął. Młoda ma tupet. Nie zmieniła się pod tym względem przez te wszystkie lata. Jak niegdyś potrafiła być bezczelna tak potrafi być nadal.
- Klan nie widzi najmniejszej potrzeby stawiać się równo co do sekundy. Sytuacja nie wymaga aż takiego pośpiechu i dokładności, zaś druga strona spotkania nie jest na tyle prestiżową by mogła żądać szczególnych praw i względów.
Tym razem to Victoria się skrzywiła. Zrobiła błąd odzywając się. Mogła się spodziewać kąśliwości z jego strony, stąd powinna być bardziej ostrożna. Przemilczała ta uwagę. To będzie najbezpieczniejsze rozwiązanie.
Zmierzyła wzrokiem swego rozmówce. Leciutki drwiący uśmieszek u niego. Jak zawsze.
"Ja ci pokaże"- pomyślała.
- Chodźmy stąd. Miejsce publiczne nie jest dobre do rozmów.
Zeskoczyła z pomnika i nawet nie oglądając się za siebie poszła w stronę jednej z bocznych uliczek odchodzących promieniście we wszystkich kierunkach. Szła nią na tyle wolno, by bez problemu ją dogonił, a jednocześnie na tyle szybko, by musiał podjąć decyzje czy iść za nią w ciągu góra kilkunastu sekund.
Nie zdziwiła się wcale gdy poczuła, że ponownie się do niej zbliża. Najwyraźniej jednak zdecydował się podążyć za nią. Widać sam chciał się rozmówić ostatecznie na temat ostatnich wydarzeń. Punkt dla niej.
Zwolniła nieco kroku by mógł ją dogonić. Zdecydowanie z ich dwojga to ona była tą, która idąc miękko bardziej zwracała na siebie uwagę przechodniów. On miał potężniejszą aurę, niemal otulająca jego postać, ona dużo korzystniejszy wygląd. A ludzie jak to ludzie- prości i tkwiący w swej niewiedzy- patrzyli na to co błyszczało przed ich oczyma, a nie na to co było naprawdę potężne i groźne. "Ślepota kiedyś pozbawi ich egzystencji"- przemknęło jej przez myśl.
Szła spokojnie, zwinnie jak kot, omijając tłum podążający w przeciwnym do niej kierunku. Jakimś dziwnym trafem nikt jej nie potrącał i nie zachodził drogi.
Po minucie, może dwóch w końcu zrównał z nią kroku. Milczała. On także. Podążał w tym kierunku co Victoria, o nic nie pytając. Do czasu.
- Dokąd idziemy? Ponoć mieliśmy rozmawiać w miejscu publicznym, na co sama uparcie nalegałaś...
- Zobaczysz. I będziemy w jak najbardziej publicznym miejscu.
- Nie jestem wcale przekonany aby taka rozmowa nadawała się na jakiekolwiek uczęszczane miejsce. W mojej opinii powinniśmy zająć którąś z sal Uniwersytetu Jagiellońskiego i toczyć negocjacje w otoczeniu osób wtajemniczonych w sprawę. Mieszanie do tego śmiertelnych to jawne pogwałcenie Tradycji oraz...
- Przestań zrzędzić. Nie będę rozmawiała przy bandzie Tremerów sama nie mając obstawy. Może i jestem szalona, ale nie aż tak głupia.
- Jak więc planujesz ukryć treść przed ciekawością zwykłych ludzi? Nie może być żeby..
- Łacina? Starożytna Greka? Hebrajski? Ilu z nich będzie się w ogóle domyślało o co nam chodzi? A myślałam że to tylko ja zapominam o moim wykształceniu...
Prychnął. Pokręcił głową. Uparta jak koza. Tyle, że to nic jej nie pomoże w tym przypadku. W bibliotece czy tez nie, dowody na jej nieczystą działalność są ewidentne.
Primo: Widziano ją w towarzystwie czołowych przedstawicieli Sabatu, kilku nawet gościła we własnym Elizjum. Traktując lepiej i z większym szacunkiem niż przedstawicielstwo swojej własnej organizacji. Nie ukrywa się niemal wcale z tego typu kontaktami, na oczach świata kpiąc z zasad, Tradycji i praw Camarilli do której ponoć należy i z ramienia której pełni obowiązki Księcia.
Secundo: Ukrywa niedobitków Tremere Antitribu prężnie z nimi współpracując. Kilkanaście zdjęć przedstawiających ją wraz z Lutherem Blackiem i jego ludźmi już od kilku dni leży w gabinecie Chantry Wiedeńskiej.
Tertio: Rozpaczliwa próba wykupienia ruin dawnej chantry klanu. Na co jej chantra, jeśli nie jest Tremere i nie ma zamiaru otwierać własnej Fundacji do czego poniekąd nie ma prawa?
Może jednak ma zamiar, tylko jakoś zapomniała o tym poinformować resztę Camarilli? Względnie planuje sprezentować ją swemu starszemu "Bratu", a prawowitemu potomkowi Goratrixa? Czyż kwestia tanie jest na tyle interesującą, iż powinna być bliżej zbadana?
Z takimi dowodami żadna rada i żaden sąd nie puszczą jej wolno.
Tym razem pani Cortez nie zdoła się tak łatwo wykręcić, nawet z pomocą swojego szanownego Ojca. Może jej nie skrócą o głowę, ale problemów solidnych zdołają narobić. Co najmniej pozbawią stanowiska i statusu. Ostateczne zrobienie z niej społecznego pariasa tez nie byłoby najgorszym rozwiązaniem. Wtedy już nikt nie stawałby w jej obronie, a obłożenie ją klątwą, dla dobra Camarilli ograniczającą potencjał jej Dyscyplin, to byłaby czysta formalność. Dobrze wykonany rytuał winien raz na zawsze zablokować jej możliwość używania mocy Taumaturgii. Dość obrazy dla Domu i Klanu.
Niemal ją zgubił gdy nagle skręciła w jedną z bram. W ostatniej chwili cofnął się do niej niemal tracąc z oczu.
- Co do...???
Victoria szybkim zgrabnym krokiem zakręciła w przejście i krętymi schodami zeszła na dół. Na dole grała muzyka. Głośno.
- Ty chyba nie zamierzasz... Mnie? Tam?
Dźwięki albo zagłuszyły jego słowa, albo to Ventrka udawała, że go nie słyszy, bo nie zareagowała. Rozejrzał się lekko nerwowo dookoła, a następnie wzrok kierując na schody. Ona musi żartować. Zapewne to jej kolejny kawał i zaraz wyjdzie.
Po 10 minutach nadal nie było jej widać. Skrzywił się. Wprawdzie mógł bez problemu wycofać się z tych negocjacji, zadzwonić po swoich ludzi i kazać odebrać spod tej speluny, jednak cos mu mówiło, że to nie jest do końca najlepszy pomysł. Niby to ona potrzebowała jego łaski, ale dzwonienie po ochronę by odeskortowała swego Mistrza porzuconego przez uzurpatorkę pod jakimś przeklętym barem zapewne nie przysporzyłoby mu dobrej opinii. Rzecz jasna głośno nikt nie rzekłby najmniejszego złego słowa, ale po kątach zapewne niejeden śmiałby się, jak Radny Europy Wschodniej dał się wyprowadzić w pole i porzucić gdzieś w bramie.
Swoją drogą nieco intrygowało go, co też szczeniak wymyślił ciekawego tym razem. Ona zawsze była dziwna i niespełna rozumu, ale nigdy nie aż tak bardzo.
Zacisnąwszy żeby podążył za nią.
You wanted power and you begged for fame
You wanted everything the easy way
You wanted gain without pain
Now your bills is in the mail
You got stronger but your mind got weak
You made a promise you that couldn't keep
You had it all - You lost more
It's all there in the fee
Via hell incorporated (regeneration)
1st you love it then you hate it (you're such a saint)
And now you're never gonna make it (bad situation)
Get on get on down
there's hell to pay 'cause
The devil is a loser and he's my bitch
For better or for worse and you don't care which
The devil is a loser and he's my bitch
Runnin' into trouble you skitch
He's my bitch
You wanted riches and license to kill
You got poverty and then you got ill
You got poor and you lost your will
All your dreams unfulfilled
I get my kicks when you blow your fuse
No - one got killed but that's no excuse
Hands up, I let you know when it's done
I've got the only gun
And there were no refunds
Just failing guarantees
"Confess your sins, son"
Said the preacher on TV
You got yourself some greasepaint
Set of white and black
All you got was laughter and
Gene Simmons on your back
Odruchowo im niżej w piwnicy się znajdował schodząc ostrożnie po stromych schodach tym uważniej przyglądał otoczeniu.
Salka do której wszedł była stosunkowo ciasna. Na wprost schodów znajdował się jasno oświetlony bar z mnogością wszelkiego typu butelek i alkoholi. Nie on jednak przykuł wzrok Tremera. Za plecami barmana dostrzegł bowiem pnąca się ku sufitowi kolumnę, na szczycie której siedziała sporych rozmiarów kamienna żaba. U podnóża kolumny pełno było rozlanego ze świec wosku i samych świeczek. Takie same ustawione były na kilku stopniach obok. Po prawdzie wyglądało to całkiem efektownie.
Krótkie spojrzenie rzucone na sąsiednią sale ukazało mu sufit stylizowany na nocne niebo, włącznie z konstelacjami gwiazd. Nieźle, całkiem nieźle. Gdyby nie fakt, że musiał dzielić pomieszczenie z kilkudziesięcioma śmiertelnikami i zwracać uwagę na ten tłum może nawet pokusiłby się o stwierdzenie, że lokal mu się podoba.
To jednakże w najmniejszym nawet stopniu nie rozpraszało jego koncentracji i obserwacji otoczenia.
Nigdy nie można być pewnym co planuje jakikolwiek wychowanek Goratrixa. Równie dobrze to może być pułapka. Miejsce nie jest najlepsze, to fakt. Pełne śmiertelnych. Jawne złamanie Maskarady. Pytanie, czy Maskarada jeszcze cokolwiek dla niej znaczy? Jeśli przystąpiła do Sabatu i Luthera to przejmowanie się bydłem będzie jej ostatnim zmartwieniem. I skąd ta dziwna aura gdy się podąża jej śladem. Jakby kogoś.. trzeciego? I znajomego zarazem...
Przecież niemożliwym jest, by ON tutaj był. Cokolwiek by to było nie jest materialne i nie znajduje się w tym świecie.
Zastał ją siedzącą przy barze. Usadowiła się na wysokim krześle, tak, że jej nogi swobodnie zwisały wzdłuż mebla nawet nie dotykając ziemi. Płaszcz miękko owijał jej sylwetkę. Koniec jednego z kosmyków czarnych włosów właśnie wślizgnął się do szklanki, po czym został szybko wyłowiony i odłożony na miejsce.
Sączyła martini przez słomkę, z nudów masakrując nią plasterek pomarańczy dołączony do napoju. Obok niej stała druga nietknięta szklaneczka. Widać jednak się go spodziewała.
Z wielkim namaszczeniem i godnością Etrius po chwili namysłu zajął miejsce obok Victorii.
Obdarzyła go krótkim spojrzeniem znad alkoholu.
- Już zaczynałam sądzić, że zabłądziłeś albo porwali cię kosmici i przez to tak długo nie schodziłeś.
- A ja sądzę, że pani postawa i odejście do sytuacji jest co najmniej niepoważne, by nie powiedzieć- ignoranckie- pani Cortez. W ten sposób nie załatwimy niczego.
Dystyngowanie uniósł swoją szklankę i czujnie upił łyk.
Victoria zamyśliła się potężnie. On nie daje się wyprowadzić z równowagi, tak samo jak nie pozwala się rozproszyć. Jest cały czas skupiony i gotowy do każdej możliwej reakcji. Jej plan zawodzi. Być może zdołała go zaskoczyć, ale najwidoczniej niedostatecznie.
Przyglądał się bardzo uważnie młodszej kainitce, odruchowo sprawdzając jej aurę.
Nie poczuł się jakoś szczególnie zdziwiony kiedy okazało się, że ta jej nie ma.
Błąd.
To nie prawda, że jej nie ma. Ma ją, a tylko blokuje. Kolejny dowód przeciwko niej. Rytuał Żelaznego Umysłu jest sabatniczy.
Tak, on też go poznał od pojmanego więźnia, ale ona nie więziła nikogo, więc jej Brat antitribu musiał ją po prostu nauczyć.
Bezwstydnie dotknął dekoltu Victorii, wyławiając spod płaszcza wiszący na długim łańcuchu krwawnik, który przed wiekami wykonał dla niej przeklęty Goratrix.
Bawił się nim, obracając go w palcach i przyglądając kamieniowi. Medalion wciąż miał wielką moc, niezwykłą moc, dużo głębszą i znaczniejszą niż mieć powinien w przypadku jakiegokolwiek innego Ucznia.
Po chwili uświadomił sobie, co takiego intryguje go w wisiorze- jego moc była odnowiona, a w dodatku nosiła w sobie… COŚ … jeszcze.
Musnął koniuszkiem palca minerał, z gadzim uśmiechem odwieszając artefakt na swoje miejsce. Teraz był pewien.
- Czy pani zdaje sobie sprawę jakie oskarżenia mogę wobec pani wysunąć, pani Cortez?
- Tak jakby. Wiem tyle, ile powiedziecie mi przez telefon.
- Zdrada Camarilli, goszczenie członków SABATU, spiskowanie ze stronnikami Goratrixa i ukrywanie ich przed wymiarem sprawiedliwości, nielegalne posiadanie Taumaturgii, odmowa współpracy w śledztwie, a teraz jeszcze ten rozpaczliwy krok mający na celu odzyskanie ruin Ceoris. Kontakty z Lutherem Blackiem znanym jako prawa ręka Goratrixa i obecna głowa Domu Goratrix. Dość dużo jak na jedną osobę i zbyt wiele aby choć usiłować udowadniać swoją rzekomą niewinność. Jakieś propozycje ugody?
Chwila ciszy z jej strony. Spodziewała się takich słów, ale mimo to ich usłyszenie spowodowało, ze wszystko w niej spięło się, a w brzuchu poczuła zimną kulę.
Odezwała się spokojnie i rzeczowo- nagle straciła całą chęć na figle.
- Podejrzenia te nie są w pełni słuszne. Owszem, kontaktuję się czasem z Blackiem, jednak z powodów ściśle osobistych i sentymentalnych, nie zaś politycznych. Ponadto Luther od pewnego czasu nie należy już do Sabatu- odszedł od nich i prowadzi żywot niezależnego.
- Z Sabatu się nie odchodzi i pani to wie równie dobrze jak ja. A jeśli jakimś cudem ma pani rację, to niech go pani doprowadzi przed komisję i pod sąd, który jednoznacznie określi jego przynależność.
- A wy go wtedy zabijecie?- przerwała myśl Radnego mocno zaniepokojona.
- To zależy. Jeśli faktycznie nie jest w Sabacie wówczas pozwolimy mu na powrót na łono klanu, w przeciwnym razie…
- Pozwolicie mu na to tak samo, jak kiedyś mnie? Czyli wcale, od razu zakładając moją śmierć albo wręcz pomagając „losowi”?
Etrius uśmiechnął się widząc żal na twarzy kobiety. Nadal nie poradziła sobie z tym, że ją wyrzucił jednocześnie załatwiając tym samym własny interes i pozbywając się nieokiełznanego zagrożenia. Nie potrafił sobie odmówić pewnej propozycji.
- Nadal cię boli, że nie mieszkasz w chantrze i nie jesteś uznawana? Dlatego robisz mi na złość i plamisz dobre imię Klanu swoimi niegodnymi wybrykami dla korzyści wroga, zamiast Camarilli? Jeśli to jest powód całości kłopotów z tobą, to mogę mieć dla ciebie propozycję która być może osłodzi ci całą gorycz porażki jaką teraz poniosłaś i pozwoli na zaprzestanie dzikim działaniom z twojej strony…
Widok konsternacji na jej twarzy był dla niego rozkoszą. Najwyraźniej wychowanka Zdrajcy nie spodziewała się z jego strony niczego innego poza żądaniem procesu. Cóż za błąd myślowy.
- Ja…nie rozumiem. Jaką propozycję?
Uśmiech pełen kpiny i dzikiej satysfakcji zajął miejsce na twarzy Tremera. Nic nie smakuje tak słodko jak upokarzanie zdrajców i bękartów.
- Jeśli podpiszesz krwawy kontrakt, w który, zobowiążesz się nie działać nigdy więcej na szkodę Klanu Tremere i nie wspomagać wrogów Domu, a ponadto uznasz przysięgę lojalności, wówczas oficjalnie uznam cię za honorowego członka klanu i przyznam do twojego wychowania. Będziesz wówczas mogła legalnie posługiwać się Taumaturgią i uczyć.
Szok jakiemu została poddana odmalowywał się na jej obliczu w całkiem nieukrywany sposób. Etrius kontynuował.
- Jednakże jeśli zobowiążesz się do tego i zostaniesz uznana jako Tremere, wówczas będziesz musiała wrócić do chantry wiedeńskiej na nauki. Ponadto powrócisz na pierwszy krąg uczniowski i zrównasz się z nowo przyjętymi Adeptami w kwestii statusu. Wreszcie ostatnie z wymagań: będziesz mi osobiście służyć i będziesz mi w pełni podległa, w czymkolwiek czego zażądam.
Rozbawiony obserwował, jak zaskoczenie zmienia się w urażoną dumę i gniew, odsłaniając jej prawdziwe intencje. Czuła się obrażona jego pozycją i wcale się temu nie dziwił, czerpiąc radość z kiełkującej wściekłości i rozgoryczenia.
Odezwała się zimno, z trudem kryjąc irytację i furię którą czuła pod skórą.
- To nie jest propozycja- to jest próba legalnego upokorzenia mnie i sprowadzenia do rangi śmiecia, gdzie wszyscy, włącznie z kilkuletnimi Tremerami, będą mogli mną pomiatać. Dobrze wiesz, że nigdy nie zgodzę się na coś takiego.
- A więc nie chcesz wcale prawdziwie powrócić do piramidy ani nie zależy ci na chantry, skoro odrzucasz moje warunki. Do niedawna nie usłyszałabyś nawet takich.
- Nie kpij ze mnie. Kto jak kto, ale ty dobrze wiesz, że ja już w chwili obecnej zasługuje na tytuł Mistrzowski, przewyższając wiekiem i doświadczeniem większość twych Lordów i Pontyfikowanych.
- Nie schlebiaj sobie Dziecko- oni w przeciwieństwie do ciebie pracowali przez wieki, zamiast zaspokajać kaprysy Sabatników. Czego się spodziewasz ode mnie? Że przyjmę cię do Domu i dam na początek w pełni niezależną chantry? Zdrajcy, takiemu jak ty?
Dostrzegł, jak niebezpiecznie drga jej ręka trzymająca szklankę z grubego szkła. Użył telekinezy zanim zdążyła ją podnieść, przytwierdzając jej dłoń do stołu i paraliżując ją.
Nachylił się nad nią szepcąc jej do ucha.
- Dziecinna i nieokrzesana jak zawsze. Czy ty kiedykolwiek wyrośniesz z tej szczeniackiej fazy czy do końca świata będziesz się zachowywała jak szczenię? Nie zasługujesz nawet na tytuł regenta, nie ważne jak wysokie masz kwalifikacje taumaturgiczne.
Jego słowa wywoływały w niej nie tylko złość, ale i ból. Palący, wewnętrzny ból.
Etrius rozparł się na stołku i upajał tym, jak dawne dziecię Goratrixa teraz zmuszone jest przełknąć obrazę i krytykę z jego ust.
Od początku nie wątpił, że ją zniszczy i sprawi, że ta pożałuje chwili w której zechciała się z nim spotkać sam na sam. Teraz mógł sobie pozwolić na znacznie więcej niż gdyby byli pośród świadków. Pragnął aby cierpiała za to, co zrobiła wieki temu.
- No dobrze, skoro więc nie zgadza się pani na moją szczodrą propozycję i nadal pragnie być renegatem, zatem porozmawiajmy o kwestii procesu który z mojego żądania podejmie Camarilla- procesu, na którym nie pomogą pani ani Nosferatu, ani Sabatnicy.
Wyczuł w niej jeszcze większe napięcie i strach.
- Oczywiście jak wspominałem wcześniej możemy załatwić tą sprawę polubownie, na pewnych warunkach rzecz jasna. Jeśli nie chce pani procesu, wówczas uważam, że pewien drobny rytuał przeprowadzony nad panią będzie mógł go zastąpić.
- Rytuał…??!!
- Tak. Nadzorowany w Wiedniu przez Radę niewielki rytuał blokujący pani możliwość używania taumaturgicznych mocy w zamian za powstrzymanie oskarżeń z naszej strony.
Krew zagotowała się jej w żyłach ze złości. Jak on śmie??
Spojrzała mu oczy nawet nie usiłując ukryć złości i tego, że jest na granicy szału.
- Twoje niedoczekanie, sukinsynu. Nie odbierzecie mi mocy. Ani teraz, ani nigdy.
Uśmiechnął się przebiegle.
- Zatem mam rozumieć, że zakończyliśmy nasze negocjacje pani Cortez?
- Między nami negocjacji nigdy nie było, a to co proponujesz jest uwłaczające i przenigdy nie zgodzę się na takie warunki, zapamiętaj to sobie. A teraz możesz iść do diabła.
Rozwścieczona wstała ze stołka, zostawiła barmanowi pieniądze za dwa martini, po czym pospiesznie wyszła z lokalu bojąc się, że kogoś żywcem rozszarpie ze złości.
Ciepłe majowe uliczki pogrążonego w mroku Krakowa także nie zdołały przywrócić jej spokoju ducha. Obraził się i to poważnie, a na domiar złego czekała ją kolejna przeprawa z klanem oraz proces.
Cichy szept modlitwy był jedynym, co przyszło jej wówczas do głowy.
„Panie, Opoko moja,
Nie bądź głuchy na mnie,
Jeśli i ty odwrócisz się ode mnie,
Podobny będę zstępującemu do grobu.
Nie zagarniaj mnie razem z nieprawymi i złoczyńcami,
Którzy deklarują bliźnim pokój,
A zło mają w sercach swoich”
W ostatniej chwili wyczuła pędzący snop energii i padła na ziemię nim ten zadał jej ostateczny cios.
Oszołomiona tylko minimalnie uniosła głowę znad bruku, czujnie rozglądając się na boki, jednak nie mogąc nic dostrzec w nagłych ciemnościach jakie ją spowiły.
Poczuła się nieswojo w gęstniejącym mroku, nie wiedząc z której strony nadszedł atak ani kto dokładnie go posłał. Zaczęła się czuć zagrożona, lecz choćby nawet chciała nie miała skąd wezwać pomocy. Karol był gdzieś w okolicy rynku, jednak czas który musiałby poświęcić na dotarcie tutaj byłby wystarczający, aby wróg ją zabił. Ponadto Karol pomimo swojej wielkiej wiary i chęci nie kwalifikował się jako przeciwnik dla Etriusa i jego spółki.
Zdała się na instynkt, który nigdy jej nie zawodził. Zamiast wypatrywać napastnika postanowiła go wyczuć.
I faktycznie, ktoś stał w gęstnącej ciemności i zapewne albo się jej przypatrywał, albo szykował kolejny cios. Podniosła się szybciej niż ten padł. Nie ma co leżeć na bruku i czekać, aż się zostanie dobitym. Nie ma też co dać się dobić.
Szybka myśl.
Maskarada.
Mogli uderzyć raz, ale raczej nie odważą się wydawać jej topornej wojny na środku ulicy i przed oczami śmiertelnych. Jeśli zdoła się osłonić na tyle długo, aby dotrzeć do samego centrum, wówczas będzie powiedzmy że bezpieczna, na tyle, na ile w ogóle może być kiedy jacykolwiek Tremere są w okolicy.
Nie rozważając zbyt długo co robić, uskoczyła w pierwszą lepszą bramę starając się wymknąć z ciemności i zorientować w sytuacji dookoła. Widok był nienajgorszy, była już bardzo blisko rynku. Gdyby pobiegła to maksymalnie w ciągu pół minuty znalazłaby się pod sukiennicami. Rzecz w tym, że nie wypadało jej uciekać jak szczurowi. Uśmiechnęła się chytrze pod nosem i zniknęła w pierwszym cieniu jaki napotkała, a który był dość dużym by móc jej zapewnić swobodne wkroczenie w niego. Zmieni bramę i zobaczy, co będzie się działo.
Wyłoniła się po przeciwległej stronie ulicy, dwie lub trzy bramy dalej i tylko po to, aby zauważyć przechodzącego obok Etriusa. Problem w tym, że on nie zauważył jej. Postanowiła jeszcze poobserwować i pójść za nim. Nie wierzyła w to, że mógłby jej nie spostrzec w chwilę potem, ale chciała, aby miał niespodziankę.
Miał, szczególnie w momencie gdy się do niej odwracał, a ona rzuciła go na mur pobliskiej kamienicy. Widać było, że przez ułamek sekundy był w szoku, ale już chwilę po tym chciał coś powiedzieć- został jednak zdecydowanie uciszony przez Ventrkę.
- Teraz się zamknij i słuchaj. Nie zdołałeś we mnie trafić i drugi raz też już nie zdołasz. Lepiej zresztą dla ciebie, aby nie było drugiego razu, zważywszy na to, że zaatakowałeś w miejscu publicznym pogwałcając tym Maskaradę i mogąc w to wmieszać śmiertelnych. Takich rzeczy nie wybaczają nawet Etriusowi. Dużo postawiłeś próbując doprowadzić do mojej śmierci, ale ci się nie udało.
- Jesteś w błędzie odnośnie moich intencji i oskarżasz mnie o rzeczy, których nie zrobiłem.
Chłód i pewność w głosie, przy jednoczesnym braku jakiegokolwiek ruchu. Pozwalał się jej trzymać przyciśniętego do ściany nie wyrażając najmniejszego sprzeciwu. Wyłga się nawet z tego.
- Nie pieprz, rozpoznam twoją energię wszędzie bo już ze sobą walczyliśmy. To była próba zabójstwa i to w dodatku na oczach ludzi. Nie uda ci się z tego wyplątać.
- Nie udowodnisz mi tego. Nie mamy świadków. Nie jesteś ranna. Nic się nie wydarzyło.
- Obliczyłeś ten atak na zabójstwo Etriusie i nie zastanowiłeś się co będzie jak się nie uda- tak daleko zawiodła cię twoja pycha. I nie udało się za pierwszym razem. Gorzej- teraz ja jestem już przygotowana. I mylisz się uważając, że tego nie udowodnię. Nie wiem, czy ty zapomniałeś do czego służy nadwrażliwość czy też może masz płonne nadzieje, że ja nie wiem, jednak zmartwię cię doszczętnie- bardzo dobrze wiem jak działa Astralny Dotyk i już podałam Gabriellowi gdzie jestem i gdzie powinien mnie szukać. Odtworzy wydarzenia przez samo skupienie się na tym, jakie wrażenie odebrało to miejsce.
Puściła go, czekając na reakcję odzianego w czerń mężczyzny. Tak, teraz przysporzyła mu prawdziwego kłopotu. Musi z nią rozmawiać jeśli sam nie chce być postawiony w stan oskarżenia i to nie przez nią, a przez jej męża i Ojca zarazem.
Widziała, jak waży wszystkie za i przeciw, jak zastanawia się, co ma począć w tej kłopotliwej i niewygodnej dla obojga sytuacji. To mogło złamać karierę ich obojga.
Zakręciło się jej w głowie od tego czego na niej użył. Nie była pewna do której mocy musiał się odwołać, ale natychmiast poczuła na sobie jej skutek. I przysięgłaby, że byłoby z nią dużo, dużo gorzej gdyby nie inna znajoma moc która ją owiała i zamknęła pod swoją kopułą, znosząc zaklęcie Etriusa.
Zobaczyła szok i strach odmalowujący się na twarzy Radnego. Z miejsca odsunął się od niej przyglądając badawczo, jak gdyby szukając w niej czegoś lub kogoś innego. Rzuciła mu kpiące, pogardliwe spojrzenie.
- Mówiłam, abyś nie próbował.
Przestrzeń wokół nich jakby się zagęściła i działo się to wszystko za sprawą Goratrixa, który jakimś cudem był teraz tu, przy niej, i osłaniał przed ciosami wroga. Goratrixa, który nie zamierzał wcale przestać bez wywalczenia rekompensaty.
Ostatecznie to członek Rady Siedmiu złamał się pierwszy.
- Odstąpmy od tego. Oboje. Ty nie powiesz nikomu, co się tutaj stało, zaś ja nie wysunę żadnych oskarżeń pod twoim adresem. Będzie sprawiedliwie. Mamy układ?
Przez moment chciała się zgodzić, ale jej chęć korzyści była silniejsza.
- Przyjechałam po ruiny Ceoris i nie wyjadę bez nich. Możemy się procesować, ty masz do stracenia o wiele więcej niż ja, doskonale sobie z tego zdajesz sprawę. Oddaj mi starą chantrę, a nigdy więcej nie będziesz miał problemu ani ze mną, ani z moimi towarzyszami, o ile sam nie wypowiesz mi wcześniej wojny.
- Abym miał stracić musiałabyś mi wszystko udowodnić.
Jego głos nie miał już dawnej mocy i czuła w nim jakąś rezygnację, o ile nie lekki strach. Jeśli przyciśnie go dość mocno, to Tremere się ugnie.
- Zaryzykuję. Ja nie mam wiele do stracenia. A chcę starą twierdzę.
- Nie mogę ci jej oddać, to dziedzictwo Domu i nie zależy to tylko ode mnie, a inni Radni nie wyrażą zgody.
- Jest na twoim terenie i ty decydujesz. Albo cały mit twej władzy jest tylko mrzonką. Chcę Ceoris i nie zrezygnuję bez niego. Ciesz się, że nie chcę, abyś mnie uznał w księgach…
Minę miał taką, jak gdyby jedynym o czym marzy było zabicie jej, tu i teraz. Mimo to zachował spokój. Kolejny zły krok oznaczałby niechybnie jego koniec.
- Dobrze, ale pod pewnymi warunkami.
On poczeka, aż nadarzy się kolejna, znacznie lepsza okazja do zniszczenia jej. Goratrix ujawni się prędzej lub później, a wtedy zebranie dowodów nie będzie trudne. Ona nie może się całe życie wykręcać od odpowiedzialności i wyroków. To tylko kwestia czasu, kiedy zarówno jej, jak i jej ojcu powinie się noga i błyskawicznie spadną z piedestału.
On zaś im w tym z rozkoszą pomoże.
Czas jest sprzymierzeńcem dla nieśmiertelnych.
Szczególnie że wokół niej jest coś jeszcze. Pewne fatum…
- O jakich warunkach mówisz?
- Nie tutaj. Nie pośród śmiertelnych. Wrócimy usiąść czy chcesz to załatwić na chodniku? Tylko od razu zapomnij o tej spelunie. Idziesz ze mną albo zostajesz tutaj a ja wracam do siebie. Zaczynam mieć dość tego spotkania.
Wyczuła że Etrius bliski jest zerwania wszelkich rozmów, a skoro zaszli już tak daleko to żal jej było zrezygnować. Ugodowo skinęła głową.
- Zróbmy jak zechcesz. Ale z tym Cortezem nie żartowałam więc się pilnuj.
Odwrócił się przodem ku rynkowi i ruszył przed siebie niespiesznie, laską wybijając rytm na chodniku.
Pomijając Blacka przetrwała najdłużej z wychowanków Zdrajcy choć i ją nie ominęła jego klątwa- nie zaszła daleko a wszystko czego się dotknęła zamieniało się w ruinę. Całkowitym paradoksem losu było to, że choć jej dawny Mistrz był w Sabacie i ona była w nim przetrzymywana- bo że była to wbrew temu co mówił głośno nie wątpił- to nigdy ta dwójka się ze sobą w tym czasie nie spotkała i ukochany Goratrix jej nie uratował. Najpierw Małgorzata w łapach Tzimisce, potem ona. Każde z Dzieci byłego Radnego skończyło źle. Każde było torturowane i upadlane. Aż dziw że ta dziewczyna wyszła z tego przy w miarę zdrowych zmysłach- choć ile było w tym zasługi jej prawdziwego Ojca nie wiedział nikt, nawet on. Przekleństwo wisiało nad całym Domem Goratrix.
Victoria poszła posłusznie za Tremerem analizując jaki może być jego kolejny cios. Taktyka wampira była dla niej nieprzenikniona.
Ochrona i samochód wciąż stali pod samymi Sukiennicami. Goryle poderwali się od razu widząc z daleka swego pracodawcę. Kiedy zbliżył się do wozu od razu otworzyli tylne prawe drzwi oczekując że ten wsiądzie po zakończonym spotkaniu. Z lekkim zdziwieniem przyjęli jego dyspozycje.
- Otwórzcie drugie drzwi, pani jedzie z nami. Przekażcie regentowi Skarżyńskiemu że zaraz będzie nas gościł.
Mężczyzna zajął miejsce oczekując na swojego gościa. Po chwili w środku pojawiła się też Victoria oraz dwóch ghuli. Usiadła tak by nie siedzieć z nim ramię w ramię, czyli wybierając fotel naprzeciwko. Nadal milczała co było zaskakujące u tej osoby. Przymknęła oczy i nie robiła zupełnie nic. Przyjrzał się jej przez dłuższą chwilę.
Nie straciła nic na urodzie przez miniony czas, wręcz zyskała. Oddychała całkiem jak wtedy gdy była jeszcze uczniem. Ze zmrużonymi oczami i spokojną miną przypominała tą adeptkę która się u niego uczyła kilka wieków temu.
Nagle zalało go niewytłumaczalne uczucie tęsknoty za minionymi czasami oraz refleksja jak potoczyły by się jej losy gdyby jej nie oszukał te 5 wieków temu. Ufała mu jeszcze wtedy. Nigdy za nim nie przepadała ale była posłuszna rozkazom po tym jak jej Mistrz zbiegł. On też jej nie lubił, była obca i pozaklanowa, była cierniem w jego oku. Jednocześnie jednak była bardzo zdolna i do końca mu posłuszna- nawet wtedy kiedy nakazał jej wrócić do prawowitego Stwórcy. „To dla dobra Domu i Piramidy, Adepcie. Taka jest cena naszego zjednoczenia z Camarillą. Wszyscy musimy ją ponieść. Wrócisz do tego kto cię stworzył a on poprze nasz Klan. Kiedy to się stanie uciekniesz jak niegdyś uciekłaś i po raz drugi znajdziesz u nas schronienie. Jeśli tego dokonasz wówczas uczynię cię Regentem na równych prawach ze wszystkimi. Swym poświeceniem udowodnisz swe oddanie”. Posłuchała go. Odeszła nie protestując choć ten który żądał jej powrotu był jej całkowicie obcy. Cortez ją zabrał, Konwencja Cierni została podpisana. On już wtedy wiedział że nigdy nie zezwoli na jej powrót. Liczył że może więcej się nie spotkają, aż do tej feralnej burzowej nocy kiedy po kilku latach ponownie stanęła przed wrotami jego chantry. Tak, wpuścił ją wtedy- ale jedynie po to by powiedzieć że nie ma już czego szukać w ich szeregach. Nie była z Klanu. Nie było dla niej miejsca pośród dzieci Tremera. Wówczas po raz pierwszy i ostatni w swoim nieżyciu widział w jej oczach łzy. Rozkazał jej opuścić swe schronienie jeszcze przed świtem. Wyszła, a on w obawie przed tym że mogłaby zdradzić sekrety Domu zdecydował o jej śmierci. Mógł wtedy wykonać wyrok ale nie chciał by podejrzenia padły na niego. Pojedyncza próba w niedługi czas potem nie przyniosła efektu, do kolejnej nie doszło- w ciągu kilku miesięcy od czasu pechowej wizyty pojmał ją Sabat i tak zniknęła z mapy zagrożeń. Łudził się że na zawsze. Mylił się bardzo.
Gdy zobaczył ją wieki później, wkrótce po wyciągnięciu jej z NY przez siły Camarilli, przypominała wrak samej siebie. Tępe spojrzenie utkwione w jednym punkcie i totalny brak mocy. Chciał dla przezorności – a może z litości dla osoby która kiedyś była pełna dumy i pasji- aby skazać ją na śmierć za członkostwo w Sabacie. Wyrok byłby szybki i mało bolesny. Jeden ruch miecza. Zablokowano go wtedy dzięki jej Ojcu, zapewnie niemałym kosztem tego ostatniego. Nie bał się powrotu sił u tego pożałowania godnego stworzenia więc nie walczył bardzo. Obecnie tego żałował.
Dziewczyna się podniosła i odzyskała zdolności, a nawet zaczęła zdobywać nowe. Zagrażała mu coraz bardziej.
Dlaczego więc zastanawiał się teraz kim byłaby gdyby tamtej nocy nie wyrzucił jej na deszcz tylko oddał klucze do jej dawnego pokoju? Kim mogła by być pod swoim nowym Mistrzem Etriusem i jak daleko zaszła by w stosunku do jego własnych uczniów? Stałaby po jego stronie jako jeden z filarów Domu? Przerosła Goratrixa? Zginęła po drodze w eksperymencie? Nie byłoby wokół niej tej ciemności co teraz?
Zganił się za te niedorzeczne myśli i sentymentalne głupoty. Co się stało tego się nie zmieni. Już nie. Choć gdyby złożyć jej zmodyfikowaną propozycję, gdyby jednak sprowadzić ją do nowej chantry w Wiedniu, uczynić swoim uczniem…? Czy teraz byłaby mu oddana tak jak niegdyś Goratrixowi? Czy potrafiłaby pokochać go tak jak kochała dawnego Mistrza? Co zrobiłaby dziwna aura wokół niej gdyby dziewczyna poszła za nim? Czy w ogóle przyjęłaby propozycję?
Pokręcił głową. To szaleństwo. Kompletne szaleństwo. Nie jest jej nic winien.
Wyrwał się z zamyślenia akurat wtedy gdy podjechali pod gmach Uniwersytetu. Ventrka wciąż wydawała się pogrążona w swoich myślach. Musiał dotknąć jej ręki aby zwróciła na niego uwagę. Zdziwił się z jaką delikatnością tego dokonał.
- Dotarliśmy. Chodź.
Wyszarpnęła rękę gdy tylko go poczuła. Spojrzała z tak urażoną miną że wszelkie dziwne myśli natychmiast wyparowały mu z głowy. Nie dogadają się w tej sprawie.
Przed wejściem do budynku czekał na nich mężczyzna, na oko czterdziestokilkuletni, ubrany całkiem jak profesor sprzed co najmniej 50lat. Lekko przyprószone siwizną skronie skłonił przez Etriusem a następnie poprosił swych gości do środka.
Prowadził ich korytarzami uniwersytetu aż do pomieszczenia na tyłach gdzie miał swój gabinet. Tam zasiedli w fotelach.
Regent przyglądał się kobiecie analizująco. Nie wyglądała na groźną, ale wizyta samego władcy Wiednia świadczyła o czymś zupełnie przeciwnym. Radny nie fatygowałby się osobiście gdyby sprawa nie była poważna. Wysłałby któregoś ze swoich podwładnych Pontifexów albo choćby Lorda by załatwił sprawę w jego imieniu. Ewentualnie nakazał jej przybycie do Wiednia, do niego. Tymczasem Etrius, prawa ręka Mistrza Tremere, osobiście wybrał się w podróż do grodu Kraka. Dziwiło go o co może chodzić tym dwojgu, kobieta nie była z Klanu. Czyżby polityka? Ale to nie Justicar aby nie wezwać jej do Austrii na rozmowy. Coś w tej sprawie śmierdziało.
Aura wokół niej migotała. Nie aura jej emocji której w ogóle nie było widać, ale jakaś inna która ją otaczała ścisłym kręgiem. Moc pulsowała. Ktoś był razem z nią.
- Regencie Skarżyński, potrzebuję papier i gęsie pióro. Resztę przyborów mam ze sobą.
Mówiąc to Etrius zaczął wyciągać z aktówki poszczególne elementy rytualnego zestawu- kałamarz na krew, skuwki do piór oraz nóż do utaczania krwi uczestników. Rozstawił je na stole w pokoju gospodarza, po czym rzucił przelotnym spojrzeniem na Victorię. Pamiętała najwyraźniej do czego to służy. Nie odzywał się aż do czasu kiedy komplet przyborów nie leżał w całości na blacie.
- Cokolwiek ustalimy musi być spisane za mocą Krwawego Kontraktu.
Skinęła głową. Dlaczego by nie? Takie samo to dobre rozwiązanie jak każde inne. I tak potem każde z nich zmieni swoją krew by nie stać się ofiarą złamania paktu. Przynajmniej pozory będą zachowane.
Wsadziła swoją dłoń w jego którą do niej wyciągnął. W drugą ujął nóż. Zacisnął palce na jej jasnej skórze aż do granicy bolesności. Szybki ruch ostrza przeciął nadgarstek i sprawił że szkarłatna posoka zaczęła spływać do naczynia przy okazji znacząc kilka kropli na blacie. Nie uważała tego za przypadek- on już myśli jak zdobyć próbkę jej oryginalnej krwi.
Po chwili podobną rzecz zrobił ze swoją krwią- dwie vitae zmieszały się w naczyniu, a plamy które nadal tkwiły na stole Victoria błyskawicznie wypaliła taumaturgicznym ogniem. Spojrzał z zawodem.
- Czas podjąć ustalenia pani Cortez.
Oparł się o skórzany fotel Regenta ręce składając na biurku. Świdrował ją wzrokiem.
- Chcę Ceoris i święty spokój. Wtedy zapomnę o ostatnich incydentach i zniknę wam z oczu. Dalej możemy negocjować.
Młodszy wampir podskoczył słysząc nazwę starej chantry oraz ton głosu czarnowłosej. Jak śmiała tak się zwracać do Mistrza? I na co jej to miejsce?
Głos członka Rady Siedmiu brzmiał złowróżbnie.
- Na co ci stara chantry skoro nie jesteś Tremere? I tak nie możesz nauczać, a każda próba czynienia tego sprowadzi na Ciebie wyrok śmierci. Wszystko co było cenne także zostało stamtąd zabrane. Źródło wyschło. Zostały tylko stare zniszczone przez czas kamienie i niesławna przeszłość.
- Właśnie z tego powodu chcę tą twierdzę. Z powodu przeszłości. Spędzonego tam czasu i wspomnień. A także ze względu na fakt, że wybudował ją mój Mistrz i jest przede wszystkim jego dziedzictwem któremu pozwoliliście obrócić się w ruinę. Nigdy nie stała się posłuszna tobie więc ją porzuciłeś i wybudowałeś własną. Teraz ja chcę odzyskać to co należało do linii krwi Goratrix.
- Linia Goratrixa została zniszczona. Nie istnieje, nie ma więcej jej członków więc nie ma żadnego dziedzictwa.
Syknął na nią tonem wyższym niż się spodziewał.
- Skoro tak mówisz Etriusie to czego się boisz? Że zrobię armię z kilku starych kamieni? Że odkryję tam Bóg wie jakie tajemnice? O co ty mnie właściwie podejrzewasz?
- Ciebie jestem w stanie podejrzewać o wszystko. Nawet o to że zechcesz spróbować sprowadzić Goratrixa z powrotem. Raz już stłukłaś nam lusterko i tego ci nie zapomnimy. Mówi się że Goratrix teraz nie żyje na dobre, ale ja wiem że to nie jest prawda. Cuchniesz nim nadal a on musi być blisko. W co go zaklęłaś? W to?
Zwinnym ruchem wyciągnął krwawnik zza jej ubrania i przyjrzał się mu ponownie. Nie, cokolwiek tam było nie było Goratrixem. Nie siedział w tym przedmiocie. Więc gdzie?
Wyrwała mu go urażona i wrzuciła z powrotem pod bluzkę.
- Nie pozwalaj sobie. I nie rzucaj fałszywych oskarżeń których nie jesteś w stanie udowodnić bo skończy się jak poprzednio i pozostanie ci niesmak. Ty naprawdę jesteś aż tak nierozsądny by myśleć, że gdybym nawet miała sprowadzać Goratrixa to właśnie w zrujnowanej chantry na którą ciągle macie oko? Rozum postradałeś?
Westchnął.
- Czy ty nigdy nie nauczysz się kulturalnego i spokojnego wyrażania myśli? Lepszego języka? Brzmisz chwilami jak Sabatnik, a na pewno ani trochę nie jak Potomek justicara. Nie jak Ventrue. Nie jak książę. Jak Sabatnik i to z sortu tych najgorszych. Kiedyś przynajmniej wyrażałaś się na jako takim poziomie. Teraz to już rynsztok. Powinno ci być wstyd. Dokąd ty zmierzasz kobieto?
Milczała. Przestała nawet się wiercić. Regent Skarżyński uniósł brwi.
- Skoro tak bardzo zależy ci na tej ruinie to ci ją oddam, ale warunki zostaną tu zapisane. Jeden to odstępne. Musisz ją kupić, choćby za symboliczną kwotę miliona dolarów. Myślę że twojego Ojca stać na takie fanaberie skoro nadal cie trzyma pod kloszem zamiast przegonić na cztery wiatry. Kolejny warunek: nigdy nie odbudujesz jej do pełnej sprawności ani blasku. Ma pozostać ruiną. Trzeci: co pół roku składasz mi pisemny raport z tego kiedy tam byłaś i co robiłaś. Wszelkie prace konserwatorskie też mają być wymienione. I ewentualni goście. Czwarty: jak wcześniej wspomniałem i zamierzam to tutaj zapisać- nigdy nie wolno ci będzie mieć uczniów. A to miejsce nigdy nie będzie służyło do uczenia. Nigdy nie będzie już chantry.
Przytaknęła głową.
- Zgadzam się na te warunki.
Etrius uśmiechnął się cierpko.
- Skoro się zgadzasz to spiszmy to i miejmy za sobą. Ja piszę warunki, ty piszesz zobowiązania. Dwa podpisy i niech cię nie widzę ani o tobie nie słyszę przez następne 100lat co najmniej. Być może kiedyś dorośniesz i pojmiesz swoje błędy. Może wówczas porozmawiamy.
Wampir wprawnym ruchem ręki osadził stalówkę na piórze i zamaczał we krwi. Równym drobnym pismem począł zapełniać kartkę mrucząc pod nosem inkantację.
Poczuła jak jej dawny Nauczyciel owija się wokół niej. Jego dłonie na swoich ramionach, odczucie że zagląda jej przez ramię. Był tuż obok, a jednocześnie wcale go nie było. Bała się. Nie bardzo ale trochę się bała. Nie sądziła że on zdoła aż tak mocno wyjść poza obręb kręgu. Wyjść poza dom. A on był tutaj z nią, wyczuwała go wyraźnie. Przez chwilę zdawało się jej nawet że gdzieś unosi się znajomy zapach który rozsiewał.
Etrius przez krótką chwilę przyglądał się jej uważnie marszcząc brwi. Dopiero po kilkunastu sekundach wrócił do pisania i wkrótce potem podsunął pod jej nos niemal dokończony dokument.
- Dopisz teraz co będę ci dyktował i na tym będzie koniec.
Zapisała co chciał. Spodziewała się takiej treści. Dobrowolny proce s i skutki płynące z rytuału jeśli złamie zasady. Reszta była nieistotna.
Oddała papier Tremerowi, a ten zamknął go w specjalnie przywiezionej skrzynce. Zapieczętowali ją oboje, tak by tylko we dwójkę mogli pieczęć złamać. Teoretycznie.
Przyglądał się jej i myślał. Cały czas gnębiła go pewna kwestia i ta ciemność wokół niej. Nie tylko Goratrix ale jeszcze mrok. Czy przyszła za nim czy za nią?
Z kieszeni jedwabnego garnituru wyjął zniszczone, ręcznie malowane karty tarota. Spojrzał na dziewczynę ponownie, musnął karty odrobiną krwi z naczynia, wymruczał coś niezrozumiale, przetasował i wyciągnął 3 z nich. Właściwie to nawet 4, bo gdy wyciągał drugą połączyły się dwie. Teraźniejszość, bliska przyszłość i dalsza.
Odwrócił je bez słowa marszcząc brwi.
Śmierć. Wieża z Diabłem. Koło Fortuny.
Oczy Etriusa i Victorii spotkały się na dłuższą chwilę- wtedy zaczęła pojmować że karty dotyczą jej. Oblał ją zimny pot. Jedna z najgorszych możliwych konfiguracji. Same złe i niepokojące karty, żadnego światełka.
- Nie jest ci dany spokój- pokręcił głową nad talią- śmierć obecnego stanu rzeczy i wielka transformacja które już się dokonują. Wszystko co znasz i czemu ufasz się zmieni lub upadnie. Po nich nastąpi Wieża podparta Diabłem- więzy i destrukcja. Wszystko co jest teraz jeszcze się nasili, nasili się do takiego stopnia że nie będzie mogło trwać bez jakiegoś ruchu. Albo już jesteś związana z czymś zbyt mocno i tkwisz w potrzasku, albo wkrótce będziesz a wszystko do czegoś doszłaś i co stworzyłaś legnie w gruzach. Czy cokolwiek wyjdzie z tych popiołów czy będzie to twój koniec- tego jeszcze nie wiadomo. Fortuna kołem się toczy i cokolwiek zrobisz od teraz da wydźwięk w przyszłości. Przyszłości, która dla ciebie nie wygląda obiecująco. Dawno nie widziałem tak kiepskiego układu u kogokolwiek. I mam wrażenie że to ma styczność z Goratrixem którego ze sobą zabrałaś. To on pociągnie cię na dno.
Wyciągnął kolejną kartę. Kto odpowiada za zamieszanie.
Liczył na Maga, a zobaczył Głupca. Niefrasobliwość, popęd, zbyt szybkie i głupie działanie. Młoda osoba która dopiero uczy się iść przez życie i nie nauczona jest zważać na otoczenie. Ktoś kto dopiero wytacza swoje szlaki.
Nie pasowało mu to. Wyciągnął kolejną.
Władca.
„To nie Goratrix mąci w twojej egzystencji”- pomyślał- „Kimkolwiek są ci dwaj to żaden z nich nie jest Goratrixem. W co się uwikłałaś Victorio?”
Spojrzenie czarnowłosej było wystraszone. Lekko zainteresowane, ale przede wszystkim wystraszone. Zgarnął karty z powrotem choć wciąż usiłowała je zinterpretować.
- Jeśli cokolwiek ci mogę doradzić to zostaw cokolwiek robisz i uciekaj do Ojca. Zapomnij o tym co było i zajmij się sprawami które nie mogą ci zaszkodzić. Na przykład klanowymi. Jeśli zawalisz giełdę to przynajmniej nikogo znajomego nie pociągniesz za sobą do piekła. Skoro nie możesz pokonać tych problemów to spróbuj od nich uciec. Podąża za tobą ciemność, czymkolwiek ona jest. Nie zaczniesz uważać to cię pochłonie.
Wstał, wygładził marynarkę, skrzynkę schował do aktówki. Nawet nie zauważyła kiedy laska znalazła się w jego dłoni. Regent poderwał się zaraz po nim.
- Regencie- lekkie skinienie głowy na które odpowiedzią był głęboki ukłon.
Zmierzał do drzwi gdy młodszy wampir dogonił go aby je przed nim otworzyć. Przestał się przejmować kobietą. Z taką wróżbą była stracona.
Radny już miał wyjść gdy odwrócił się jeszcze raz.
- Nie paktuj z Ciemnością- w swoim czasie weźmie wszystko. Żegnaj Victorio. Obawiam się że to być może nasze ostatnie spotkanie. Nie będę płakał.
Nadal szumiało jej w głowie kiedy obaj Tremerzy wyszli. Przed oczami miała obraz przesuwających się kart. Śmierć. Wieża. Diabeł. Koło Fortuny. Głupiec. Władca. Śmierć. Wieża. Diabeł. Koło Fortuny. Głupiec. Władca. Wieża. Diabeł. Koło Fortuny. Władca. Władca…
Musiała się złapać biurka by zdołać wstać. Szok wciąż malował się na jej twarzy. Musiał ją oszukać. Oznaczyć karty. Chciał ją wystraszyć, ot co. Ale Władca? Dlaczego właśnie on? Dlaczego nawet Etrius był zdziwiony?
A jeśli wcale jej nie oszuka ł.
Wyjęła z kieszeni telefon i wybrała do Karola.
- Musisz mnie odebrać spod Uniwersytetu Karolku. Porzucili mnie i poszli. Tak, tak. Oczywiście że jest w porządku. Mam Ceoris. Opowiem ci w aucie…
Szczebiotała do słuchawki ze śmiertelnie poważną miną. Dopiero kiedy rozłączyła się i schowała komórkę zobaczyła swoje odbicie w lustrze.
Zagubione, zastraszone…
Nie powie im tego co na koniec powiedział jej Etrius. Mógł się mylić. Jeszcze może to zmienić. A nawet jeśli nie może to nie czas aby straszyć przyjaciół jeszcze bardziej. Musi przejść przez to sama. Musi uważać. Musi wystrzegać się ciemności i Władcy. Cokolwiek upadnie, odbuduje to na nowo. Zawsze miała silny instynkt przetrwania.
Odczekała jeszcze 3 minuty aby się uspokoić i wyciszyć emocje a potem zbiegła na dół.
Wpadając wprost na Karola Banacha powitała go szerokim uśmiechem. Tak jak być powinno.
|
|