AKTUALIZACJA Strona główna Encyklopedia rodzaju wampirzego Wampirza hierarchia Historia kainitów Tradycje Klany Sekty Dyscypliny Więzy krwi Wampir: Maskarada Podręcznik Ventrue Ważni kainici Zarząd Ventrue Teksty różne Konwenty Plotki Sesje Muzyka Twórczość Galeria Opowiadania Wirtualna Biblioteka O mnie Download Księga Gości Ankieta Linki Podziękowania Forum Conclave- chat Blog Ventrue1



Chors Wheles


Chors Wheles

Wprowadzenie:
Niewiele mogę powiedzieć wam o mojej osobie... większość mej przeszłości zatarła się za mgłą zapomnienia, której przyczyną stał się ciężki pojedynek z Assamickim zabójcą... Owo spotkanie udało mi się przetrwać, bardziej dzięki uśmiechowi Fortuny niźli mym umiejętnościom. Gdyż słabszy byłem wtedy znacznie i jeszcze chyba niezbyt doświadczony... A rany jakie zostały mi zadane były na tyle poważne by wywołać u mnie bardzo rzadko spotykane pośród Dzieci Nocy schorzenie zwane amnezją... Zatraciłem wtedy siebie... Nie widziałem kim jestem, skąd pochodzę, ani dokąd zmierzam... Jedyne co pamiętałem to, to, że przeklęty zostałem darem wiecznego istnienia...

Podjąłem się więc podróży w nadziei na spotkanie kogoś z mych pobratyńców i poznanie prawdy o sobie samym...



Tristan Azrael
Dwa lata po tym przeklętym pojedynku trafiłem do Kapadocji... Tam też rozpocząłem moje pierwsze poszukiwania. Po około 5 latach, kiedy mą duszę zaczęła toczyć larwa rezygnacji nagle spotkałem tajemniczego i niezwykle silnego wampira, którego sama obecność na tym obszarze wzbudziła wielki niepokój pośród mieszkających tu innych kainitów...
Kiedy pewnego wieczoru wybrałem się na polowanie wiedziałem już o przybyciu do miasta kogoś nowego, ale nikt z młodych nie był w stanie mi nic o nim powiedzieć, a Książe i Rada ukryli się i nikogo do siebie nie dopuszczali... wydawało mi się to dziwne, ale z braku informacji zawiesiłem swoje "dochodzenie" na jakiś czas... Kiedy tego wieczoru wreszcie upatrzyłem sobie ofiarę w młodej atrakcyjnej turystce, w barze pojawił się właśnie ten, którego wszyscy się tak obawiali. Ja postanowiłem jednak zignorować jego obecność, gdyż bardziej zależało mi na posiłku, niż na narażaniu się na niebezpieczeństwo. Kiedy wraz z moją kolacją wychodziłem z lokalu spojrzałem jeszcze gdzie jest ów osobnik, wydawało mi się, że był zaabsorbowany czymś lub kimś innym, więc nie zaprzątałem sobie nim głowy. Jak się potem jednak okazało: on mnie śledził. Kiedy bowiem chciałem przystąpić do posiłku nagle on wyłonił się zza rogu i podszedł do nas, następnie powiedział cos w obcym mi języku, a mimo to zrozumiałem od razu o co mu chodziło. Kazałem więc odejść śmiertelniczce.
Przybysz przedstawił mi się jako Tristan, ten którego zwą Azraelem i zapytał o mojego ojca, odpowiedziałem mu, że nie wiem kim jest mój ojciec gdyż utraciłem pamięć. Zapytał mnie wtedy czy mam na ciele tatuaż przypominający wyjącego wilka, kiedy odpowiedziałem, że tak, poprosił bym mu go pokazał... Nieufnie, jednak zrobiłem to... Kiedy go obejrzał zaczął mi nagle mówić o swoim pochodzeniu. Mówił, że jest Demetrianinem, czyli inaczej członkiem Klanu Wilków Syberii. Nie potrafiłem zrozumieć dlaczego mi to opowiada, a jednak to, co mówił wydawało się na swój sposób znajome, lecz nie ufałem temu przeczuciu, gdyż już wcześniej przekonałem się, że bywa ono złudnym. Zaczął tez mówić o niejakim Sergieju Ninrucie, wojowniku i, jak to on go nazywał, "Szarym Wilku". Potem powiedział mi, że jesteśmy z tego samego klanu.
Przez następne kilka księżyców opowiadał mi o klanie poszczególnych jego członkach, ale przede wszystkim o mym ojcu... wszystko to jakkolwiek ciekawe i łatwe do zrozumienia i przyjęcia było dla mnie czymś niewiarygodnym, wbrew wszelkim przeczuciom i nie tylko.
Podczas tych rozmów zapytałem go czy we coś o moim pochodzeniu, o tym kim jestem, kim byłem... Jedyne co mi powiedział to, to że jestem wojownikiem, ale nie wiedział ani skąd pochodzę ani ile mam lat.
Po upływie około roku udaliśmy się do Irlandii Północnej gdzie akurat wrzała wojna IRY z Anglikami. Braliśmy w niej udział po stronie Irlandczyków, a następnie udaliśmy się do kraju Basków i tam walczyliśmy z Hiszpanami. W tym czasie Tristan uczył mnie walki wręcz i sztuki przetrwania... Ostatecznie jednak nasze drogi po około 6 latach się rozeszły, było to na 5 lat przed wybuchem II Wojny Światowej.



Dolores de Sousa
Kiedy rozstaliśmy się z moim nauczycielem, postanowiłem jeszcze trochę pobyć w Hiszpanii gdyż nie ciągnęło mnie do europy środkowej mimo, że było tam znacznie więcej Tremerów do upolowania niźli tutaj... Podczas tego samotnego przemierzania Półwyspu Iberyjskiego poznałem młodą, jeśli chodzi o wygląd fizyczny, córę Haqinma... Na początku chciała mnie uczynić jednym ze swych trofeów, ale dobrze o tym wiedziałem więc poinformowałem ją o tym, że już jeden z reprezentantów jej klanu próbował tej sztuki... musiała więc zrezygnować z swych planów, jednak nie dawała mi spokoju, kontrolując i torpedując moje wszelakie poczynania, w ten sposób o mały włos nie doprowadziła mnie do zguby, jednak jakimś cudem udawało mi się wyjść z opresji obronną ręką. Kiedy ruszyłem do Francji Dolores podążyła za mną, zacząłem odnosić wrażenie że stałem się jej obsesją... Nie przeszkadzało mi to jednak zbytnio, wręcz przeciwnie przywykłem do mojego "cienia" i kiedy nie było jej za mną czułem pewien niepokój.
Kiedy zatrzymałem się w małej mieścinie na południu Francji, wbrew pierwotnym założeniom, tzn. jednodniowemu postojowi, osiadłem tam na jakieś 4 miesiące... Zapewne nie stało by się tak gdyby nie fakt, że przez przypadek trafiłem na pewnego Tremera. Po upewnieniu się jak wygląda sytuacja w mieście, a dokładniej po tym jak dowiedziałem się, że jest on tutaj jedynym kainitą postanowiłem sobie zapolować... popełniłem jednak pewien błąd ? niedoceniałem przeciwnika. W czasie kiedy ja szykowałem się do dobrania się mu do dupy, on zaczął polować na Dolores. Do spotkania naszej trójki doszło w barze. Pamiętam jak dziś... Poszedłem złapać małą przekąskę, jak zwykle siadłem naprzeciw drzwi tak aby kontrolować kto wchodzi, kto wychodzi. No i tradycyjnie krótko po mnie do baru weszła Dolores. Wymieniliśmy uśmiechy, jak zwykle w jej ukryte były noże, a w moim sam nie wiem co... Około północy do baru wszedł młody mężczyzna koło trzydziestki, wysoki ubrany w garnitur, natychmiast rzucając pogardliwie spojrzenie najpierw w moim kierunku potem w kierunku Dolores. Usiadł pod ścianą i nas pilnie obserwował. Już wtedy wiedziałem, że z przekąski będą nici, postanowiłem więc postawić wszystko na jedna kartę i zaspokoić swój głód Tremerem. Podszedłem więc do jego stolika spojrzałem na niego, roześmiałem się głośno po czym wyszedłem z baru. Postanowiłem zaciągnąć trema do pobliskiego parku i tam zakończyć jego nędzne istnienie. Za mną ruszyła Dolores... Kiedy energicznym krokiem zmierzałem w stronę mego celu nagle w jednej z alejek za mną rozległ się krzyk. Pobiegłem tam natychmiast i zobaczyłem jak ów trem próbuje zdiaboizować młodą assamitkę. Natychmiast go zaatakowałem i rozpoczęła się szaleńcza walka. Ja podówczas wprawdzie byłem już dość silny jednak nie na tyle by już walczyć z tremem 8 pokolenia. Na szczęście z pomocą ruszyła mi Dolores i gdyby nie to, że połączyliśmy siły z pewnością oboje stalibyśmy się ofiarami tego przeklętego niby maga.
Kiedy wreszcie go pokonaliśmy oboje byliśmy bardzo wyczerpani... Po długim milczenniu nagle zaczęliśmy ze sobą rozmawiać i razem udaliśmy się do mojej kryjówki. Nie bałem się Dolores gdyż wiedziałem już, że z jej strony nic mi nie grozi, albowiem Dzieci Haqima w przeciwieństwie do dzieci Kaina mają kodeks honorowy, którego przestrzegają... Następnego wieczora po przebudzeniu zastałem ją jeszcze śpiącą... Kiedy tak na nią patrzyłem po raz pierwszy poczułem coś, co nie było ani głodem, ani nienawiścią... nie rozumiałem tego uczucia, ale tez, nie za bardzo, się nad nim zastanawiałem. Po przebudzeniu Dolores zacząłem z nią rozmawiać i nie wiedzieć czemu zaproponowałem jej wspólną podróż, choć z drugiej strony to my i tak już od jakiegoś czasu wędrowaliśmy razem. Tyle, że dotąd ona była moim cieniem ,a nie partnerem. W drodze udało jej się przekonać mnie do pracy jako najemnika i w ten oto sposób zaczęła się moja kariera jako płatnego mordercy...
Dolores pociągała mnie na swój sposób, nie była bowiem taka jak inne wampiry i nie wynikało to z innego jej pochodzenia. Było to coś w jej osobowości, coś co przykuwało moją uwagę i nie dawało zarazem spokoju...
Krótko po wybuchu II Wojny Światowej udaliśmy się do Jerozolimy, a stamtąd do Arabii Saudyjskiej. Tam poznałem kilku innych assamitów i rozpoczęła się moja "edukacja". Nauczyli mnie oni kilku różnych sztuk walki, w których nazwy generalnie nigdy nie wnikałem, bo dla mnie najistotniejszym było aby były skuteczne, a nie ładnie brzmiały, zresztą przed kim miałbym się nimi chwalić? Wojna trwała niemal podobnie długo jak mój trening... Ostatecznie, ten jednak, zakończył się bodaj w roku 1950 ale nie jestem do końca pewien... Wtedy to ktoś ze starszych jej klanu nakazał Dolores udać się na wschód, w podróży owej nie mogłem jej towarzyszyć, postanowiłem więc czekać na jej powrót... Ona jednak już nie wróciła, a jej bracia powiedzieli mi jedynie, że ona zginęła z ręki jakiegoś Trema i poprosili mnie o opuszczenie ich terytorium. Choć nie dawałem wiary ich słowom postanowiłem posłuchać ich próśb i opuściłem bliski wschód udając się do Ameryki Północnej.



Sabat
Moja Północno Amerykańska przygoda to generalnie czas rozpusty. Aż do roku 1965, ale o tym później. W latach 1951 - 1965 podróżowałem jedynie po zachodnim wybrzeżu i południu USA, gdyż byłem już przesycony kontaktami i walką z Camarillą, z którą de facto miałem troszkę na pieńku po ostatnim Tremie... Ale dzięki bogom już o tym, chyba, zapomnieli, no może poza terefere, ale kto by się nimi przejmował, tym bardziej że już nie wyglądam tak jak niegdyś. Anarchiści i Sabatnicy dawali dużo ciekawych zleceń, tyle, że oni w przeciwieństwie do Camarili, nie czuli tyle strachu, dlatego też musiałem się trzymać zasady częstej zmiany zleceniodawców i miejsca pobytu, opierając się o zasadę:
"Stąd wypływa ogólne prawidło, które nie zawodzi nigdy lub rzadko, że gubi sam siebie ten, kto drugiego czyni potężnym, gdyż tworzy się tę potęgę zręcznością lub siłą, a jedno i drugie budzi nieufność u tego, który stał się potężnym". Niejednokrotnie wiązało się to z usunięciem dawnego szefa, ale co mi tam... i tak niewiele płacili, tyle, że chodziło o utrzymanie formy, wyćwiczenie się no i zabawę. Moje rozbestwienie się, wiązało się, też ze zmianą diety, zacząłem gustować w krwi studentów, a szczególnie gorących i napalonych studentek Kalifornii. Tyle że ciężko było trafić jakieś nie naćpane, ale siła leży w spokoju... Heh po części moje zabawy przyczyniły się do powiększenia wymiaru niewyjaśnionych morderstw szczególnie na terenie Texasu, ale tam ginęli przede wszystkim idioci, którzy ośmielali się podnieść przeciw mnie...
W 1962 roku poznałem Sabatnika klanu Tzimisce - Piotra Esterchazego. Akurat wkroczył na teren San Francisco i zaczął zabiegać o wpływy. Ciekawe jest, to, że jeszcze przed swoim przyjazdem skontaktował się ze mną i prosił o moja ?pomoc? w realizacji przedsięwzięcia. Na początku wahałem się, ale ostatecznie żądza przygody i zysku wzięły nade mną górę... W półtora roku zrobiłem dla niego trochę miejsca i załatwiłem trochę wpływów. Pod koniec 1963 roku, po wypełnieniu kolejnego zadania, zgłosiłem się do Esterchazego po należną mi zapłatę. Poznał mnie wtedy z niejakim Priscusem Saschą Vykosem z jego klanu. Vykos zlecił mi sprzątnięcie kogoś z Sabatu na terenie Kolumbii, miał to być jakiś zdrajca ,ale było mi to obojętne. Zadanie wykonałem w 1965, ale trochę dostałem po skórze, okazało się bowiem, że ów zdrajca nie był taką płotką jak mi mówiono... Wróciłem do San Francisco, ale Vykosa już tam nie było, dowiedziałem się że siedzi na zachodzie u niejakiego Polonii. Po małej przerwie udałem się w 1967 do Nowego Jorku, gdzie mieli oni rezydować, upomniałem się po moją zapłatę no i poznałem szychę w szeregach Sabatu - Francisco Domingo de Polonie. Przez 4 kolejne lata Pracowałem dla Sabatu w Nowym Jorku, ale tam brakowało mi gorących nocy i żywiołowości ludzi, tego, co miałem w San... Dlatego tez w styczniu 1972 roku wróciłem do San Francisco i pracowałem przede wszystkim dla Esterchazego, który raz, że dużo płacił, a dwa bał się mnie do tego stopnia, że nie śmiał podnieść ręki przeciw mnie... Tak mi się przynajmniej wydawało...



Kolumbia
W 1980 r. Esterchzay miał już niemałe wpływy w San i stał całkiem wysoko, miał teraz do swej dyspozycji 5 "stałych" płatnych zabójców, w 3 sabatników (2 Gangreli antytribu, jednego Tzimisce) jednego człowieka i mnie, mowa tu oczywiście o najskuteczniejszych, nie wspominam o płotkach. W lutym tego roku nasza piątka dostał zlecenie likwidacji jakiejś nowej grupy powstałej w mieście. Uporaliśmy się z tym małym problemem w 2 miesiące, jednak na ich miejsce w przeciągu kilku tygodni pojawili się nowi, ale i z nimi sobie szybko poradziliśmy. Kara, którą im wymierzyliśmy była przykładna, dla niewtajemniczonych przypominała satanistyczny rytuał, a dla tych, do których miała dotrzeć była straszliwą przestrogą. Mimo to znów przybyli nowi... Tym razem przed usunięciem ich ze sceny, wycisnęliśmy z nich informacje dotyczące ich pracodawcy, oraz pochodzenia. Okazało się, że ich pracodawcą jest szef jednego z kolumbijskich karteli narkotykowych, nie kontrolowanych ani przez sabat, ani camarille. Nic też nie wskazywało, na to, by należał do któregokolwiek klanu. Zebrawszy wiec dość znaczne siły (nas 5 i dodatkowo 4 innych najemników) ruszyliśmy do Kolumbii załatwić sprawę raz na zawsze, albo przez podporządkowanie rodziny Sabatowi, albo jej eksterminacje. Jakże się zdziwiliśmy kiedy zaraz po przybyciu do Kolumbii ruszyła na nas mała armia pod kierownictwem Camarilli, która podobno nic o nas nie miała wiedzieć, oraz druga złożona z Setytów, którzy jak się okazało przewodzili tejrze tajemniczej rodzinie. Z pierwszego starcia udało się czmychnąć jedynie jednemu Gangrelowi i mi. Ukrywaliśmy się przez półtora roku w dżungli, co rusz zmieniając miejsce pobytu i odpierając ataki, to wampirów, to jakichś zmienno-kształtnych stworzeń przypominających pająki. Pewnej nocy kiedy poraz kolejny się przenosiliśmy usłyszeliśmy odgłosy walki. Gangrel gdzieś umknął, a ja kierowany ciekawością postanowiłem się przyjrzeć walce z bezpiecznej odległości. Gdy wiec pod postacią kruka siadłem na drzewie mym oczom ukazał się pojedynek, nie! ukazała się szaleńcza walka Wilkołaka z 3 "pająkami". Widziałem, że Lupin nie może sobie z nimi poradzić, a że płynie w nas krew jednej pramatki ruszyłem mu z pomocą. Wyobraźcie sobie zdziwienie w oczach Garou widzącego jak, ten, którego dotąd uważał za żmija walczy w jego obronie. Walka trwała długo i dwa razy mało brakowała bym przypłacił, swą lojalność krwi, moim nie-życiem. Ostatecznie udało nam się jednak wygrać. Gdy myślałem, że już po wszystkim, nagle Garou rzucił się na mnie z pazurami, powalając mnie na ziemie i na szczęście, dla mnie, rozdarł mi przy tym reszki mojej koszuli, a jego oczom ukazał się symbol mego klanu. Powstrzymał się i przemówił do mnie w języku mego klanu, a ja odpowiedziałem mu, intuicyjnie, w jakimś dziwnym nieznanym mi języku. Powstrzymał się od dalszego natarcia na mnie, przyjął postać człowieka i zaczęliśmy uciekać z pola walki. Okazało się, że ów Wilkołak był Teurgiem Uktena. Spędziliśmy dwa przesilenia na leczeniu ran i wzajemnym poznawaniu siebie. Okazało się, że faktycznie uratował mnie tatuaż, ale tylko dlatego, że dwie dekady wcześniej John poznał Tristana, który także mu pomógł. Po tych dwu przesileniach John odszedł, a ja zostałem sam bo Sabatnika już nigdy nie widziałem.
Powoli zadomowiłem się w dżungli, a dzięki temu czego nauczyłem się ongi od Tristana i Assamitów potrafiłem doskonale zadbać o własne bezpieczeństwo, większość czasu ukrywając się pod postacią kruka i obserwując przeciwnika. W 1989 roku wreszcie nadarzyła się okazja by zadać cios Setytom. Ci bowiem wiedzeni spokojem i brakiem ataków z mojej strony uwierzyli, że są nieco bezpieczniejsi i skoncentrowali się na bezpośredniej walce z zagrożeniem od strony Giovani, Camarilli i miejscowych Sabatników. W tym czasie do Kolumbii przybył jeden z mych znajomych Assamitów z okresu szkolenia w Arabii. Razem zaplanowaliśmy i wykonaliśmy dywersyjny atak na arsenał broni należący do kartelu, a gdy jego siły ruszyły w celu zabezpieczenia tego obszaru, bez większych problemów wtargnęliśmy do domu i zaczęliśmy walczyć z obecnymi tam Setytami i po raz kolejny uśmiechnęło się do mnie szczęście albowiem z pomocą, nieświadomi tego, ruszyli nam lokalni Lupini, którzy w zaistniałej sytuacji dopatrywali się możliwości zniszczenia żmija. Wraz z Ibn Hassanem zabiliśmy 4 Setytów i szybko umknęliśmy, a w niecałe 15 minut po nas na teren posiadłości wdarło się stado rozwścieczonych Lupinów. Widok ten, który wraz z Ibn Hassanem obserwowaliśmy z dżungli cieszył me serce. Po walce jeszcze raz wdarłem się na teren posiadłości by upewnić się, że ci, którzy mięli odeszli... gdy byłem tego niemal pewien zwinąłem całą znajdującą się w środku kasę oraz kosztowną biżuterie, a posiadłość podpaliłem. Kiedy odchodziłem stamtąd czułem na sobie czyjeś spojrzenie ale nie wiedziałem czyje...



Czas zemsty
Po powrocie z Kolumbii najpierw posiedziałem nieco ponad rok w Texasie gdzie wylizywałem rany i odnawiałem kontakty. Miedzy innymi skontaktowałem się z synem Tristana i Eolem, znacznie zaś później z samym Tristanem. Po okresie odpoczynku udałem się do San Francisco gdzie na powitanie zaatakowało mnie kilku anarchistów, ale byli na tyle słabi, że bez większych problemów sobie z nimi poradziłem. Potem szukałem Esterchazego ale dowiedziałem się, że wyjechał z miasta, a obiecana mi zapłata czeka na mnie w jego posiadłości. Nic nie podejrzewając udałem się tam... Jakże gorzkie było moje zdziwienie gdy na wejściu zostałem zaatakowany przez mych dawnych sprzymierzeńców, 3 z 5 napastników uśmierciłem i zbiegłem. Wiedziałem bowiem, że frontalny atak w moim wykonaniu byłby dla mnie zgubny. Zacząłem więc taktykę wojny podjazdowej i powoli eliminowałem każdego w mieście kto związany był z Esterchazym, a mogłem go podejrzewać o to że będzie nastawał na me nie-życie. Pomocna okazała się w tym wchodząca coraz poważniej na lokalny rynek mafia rosyjska oraz Jakuza. Nasze wzajemne stosunki były jasne: wykorzystujemy się wzajemnie póki to wygodne, a kiedy przeciwnik zostanie wyeliminowany, my się nie znamy i lepiej, abyśmy sobie w drogę nie weszli. Pod koniec 1997 roku z organizacji Esterchzego nie pozostało już praktycznie nic moja zemsta zaczęła się wypełniać, w końcu tez wszedłem do jego posiadłości gdzie wymordowałem, po ciężkiej walce, wszystkich prócz jego oblubienicy, a zarazem córy, która to wyznała, że tatuś uciekł na zachód i że tam mam go szukać. Po tym została oddana w ręce mego klanu i wywieziona na Syberie. Co dalej się z nią stało? Nie wiem nie moja sprawa. Od tamtej pory wędruje po Stanach i szukam tego zdrajcy Esterchzego, praktycznie nie przyjmując żadnych zleceń, prócz tych, które po części związane są z moja zemstą lub są w stanie uzupełnić braki na moim koncie.



Wygląd i sposób bycia
Moja droga nauczyła mnie tego by nikomu nie ufać, bo każdy każdemu wilkiem, dlatego tez zbyt długo staram się nie pozostawać na jednym terenie, być może dzięki temu jeszcze istnieję... Jestem mizantropem i strasznie nie lubię jak ktoś się wywyższa, cóż prędzej, czy później korona spada wraz z głową -z reguły-. Jak wyglądam moje robaczki?
Jestem stosunkowo wysoki z tego co mi wiadomo 185 cm wzrostu, mam długie czarne włosy, które z reguły noszę rozpuszczone. Jestem chudy, acz moje ciało za życia było utrzymywane w dość dobrej formie, o czym świadczyć może rzeźba mięśni... Na szyi po lewej stronie mam tatuaż przypominający wyjącego wilka, ma on barwę żylnej, ciemnej krwi, na środku czoła mam zaś niewielką podłużną bliznę, nie pytajcie o jej źródło.
W co się ubieram? otóż nosze błękitne jeansy, względnie skórzane spodnie wiązane z boku, mosadowskie wojskowe glany, koszulki: Death "Leprosy", My Dying Bride "The Angel and the Dark River", Iced Earth "Something Wicked this way comes", lub koszule bawełnianą z żabotami i na to ramonezkę z Feniksem na plecach, na lewej ręce często kolczą rękawicę... nic więcej o mym wyglądzie nie powiem gdyż on nieustannie się zmienia wiec w jakim celu??



CYTATY:

"Stąd wypływa ogólne prawidło, które nie zawodzi nigdy lub rzadko, że gubi sam siebie ten, kto drugiego czyni potężnym, gdyż tworzy się tę potęgę zręcznością lub siłą, a jedno i drugie budzi nieufność u tego, który stał sie potężnym"

"Wróg nie potrafi obronić się przed tym, kto jest biegły w ataku, zaś nie potrafi zaatakować tego kto jest biegły w obronie"

"Jeśli znasz siebie i swego wroga, przetrwasz pomyślnie sto bitew. Jeśli nie poznasz swego wroga, lecz poznasz siebie, jedną bitwę wygrasz, a drugą przegrasz. Jeśli nie znasz ni siebie, ni wroga, każda potyczka będzie dla Ciebie zagrożeniem"

W dawnych czasach zręczni wojownicy najpierw czynili się niezwyciężonymi, a potem szukali słabości swoich przeciwników" "Bądź niezwykle tajemniczy, aż staniesz się niezgłębiony, w taki sposób możesz stać się panem losu swego przeciwnika"

"Czym sie różni przyjaciel od wroga? Na wrogu można polegać, na przyjacielu - nie"

Imię: Chors Wheles
Gracz: Chors Wheles
Klan: Demetrian (linia autorska)
Natura: Ekscentryk Ocaleniec
Postawa: zalezna od sytuacji
Pokolenie: 7
Ojciec: Sergiej Ninruta
Przemieniony: 1902
Data Urodzenia: ok.1870
Wiek: 30

Atrybuty:
Fizyczne: Siła4, Zręczność 4, Wytrzymałość 3
Społeczne: Charyzma 1, Oddziaływanie 3, Wygląd 1
Mentalne: Percepcja 4, Inteligencja 4, Spryt 3

Zdolności:
Talenty: bojka:4, uniki:4, przebieglosc:4, zastraszenie:3, spostrzegawczosc 3, czujnosc 4, poszukiwania 1, empatia 1
Umiejętnosci: kamuflaż: 4, prowadzenie:1, walka wręcz:4, sztuka przetrwania: 4, tropienie 4
Wiedza:Okultyzm 4, śledztwo 4, wiedza o wilkołakach 2

Atuty:
Dyscypliny: Transformacja 4, Zniekształcenie 3, Mroczne Obeah 4
Cechy pozycji: Środki 4, Znajomosci 3
Cechy charakteru: Sumienie 1, Samokontrola 5, Odwaga 5
Ścieżka Wilków Syberii: 7
Siła woli: 10

WADY
Mroczna tajemnica
Zemsta (Tremere)
Wrogość klanu (Tremere)
Nienawiść (Tremere, komuniści)
Wróg (Tremere)
Czarna Aura
Amnezja
Rodzic notoryczny diabolista
Diabolista


ZALETY
Podwójna natura
Dar transformacji (zamiast w nietoperza w kruka)
Szybkie uczenie
Zapach zwierzęcy ( w formie zwierzęcej jakby był zywym zwierzeciem)
Żelazna wola
Nietykalny dla Assamitów


Ekwipunek
Czarny Pontiac Firebird rocznik 89 z przyciemnianymi szybami ,skórzana tapicerka, dębowa deska rozdzielcza blokada głosowa wtrysku paliwa, tablice rejestracyjne z napisem Azrael