AKTUALIZACJA Strona główna Encyklopedia rodzaju wampirzego Wampirza hierarchia Historia kainitów Tradycje Klany Sekty Dyscypliny Więzy krwi Wampir: Maskarada Podręcznik Ventrue Ważni kainici Zarząd Ventrue Teksty różne Konwenty Plotki Sesje Muzyka Twórczość Galeria Opowiadania Wirtualna Biblioteka O mnie Download Księga Gości Ankieta Linki Podziękowania Forum Conclave- chat Blog Ventrue1



Ryoko


Avaria

Bez zbędnego poetyckiego wstępu...nienawidzę pisać, a zwłaszcza o sobie.

Jako człowiek, byłam normalna dziewczyną z patologicznej rodziny...(hehe..). Ojciec chlał, matka przeżywała głębokie stany depresyjne, a brat był bucem. Odrzucając wszelkie aspekty ''życia rodzinnego'', i skupiając się na imprezach, znajomych poprostu żyłam... (do czasu..:P)
Pewnej nocy, po powrocie do domu zastałam w domu zmasakrowane szczątki mojej rodziny, a samo mieszkanie totalnie zrujnowane. Sprawca również tam był, czekał na mnie...I mnie również zabił...
Przemiana. Ciężka sprawa - pogmatwane i mętne wizje, złudzenia.
( Może właśnie stąd biorą się Malkavianie...:P)
Nigdy nie wierzylam w te bajki o wampirach, wilkołakach itp., i było tak jeszcze jakis czas pozniej. Do czasu pierwszej ofiary... Do zabicia zmusił mnie do tego głód, i pamiętam ,że było to dość traumatyczne przeżycie.
Pierwszy dzien spedziłam w jakimś rynsztoku...a następnej nocy ponownie spotkałam ojca.
Byl osobnikiem wysokim na ok. 180cm, ubranym w dlugi czarny plaszcz, posiadał jasne, związane z tyłu włosy.
Miły gość.
Wyjaśnił mi pare podstawowych spraw, dotyczących mojej nowej egzystencji. Malakhai, bo tak sie zwał, scigany był przez Camarille za diabolkę, i liczne 'wykroczenia' przeciw maskaradzie. (Najwyraźniej byłam jednym z tych wykroczen...:P) Ogólnie wyglądalo na to, że jest ścigany wszedzie i przez każdego. Nawet podczas naszej rozmowy, zaatakowalo nas dwóch assamitów, co skonczyło się efektownym pościgiem, i przy okazji, śmiercią jednego z nich. Malak natomiast, zniknął równie szybko jak się pojawił, zostawiając mnie na pastwę losu. Anyway, wtedy też weszłam ''nieoczekiwanie'' w posiadanie Hummera, oraz zapoznałam się z pewną dziewczynką, imieniem Laura...
Nie trzeba było długo czekać, aż trafiłam do siedziby ówczesnego Księcia Gdanska...hmm...no i zdecydowanie nie była to miła wizyta. W szczególności, że znał on mojego rodzica aż za dobrze...brutalność i znieważenie... mój pierwszy kontakt z Camą.
Niewiem co mogłoby się wtedy stać, gdyby nie nagłe pojawienie się niejakiego Arcybiskupa Gdanska,Brujaha Antitribu, Sephinroth'a, a zarazem jednego z najważniejszych wampirów, jakie w ogóle pojawiły się w moim nieżyciu. Wtedy to pierwszy raz ,(choć, rzecz jasna nie ostatni:P )wyciągnął mnie z opresji. Pomógł znaleźć schronienie, mianowicie w sporym, rozpadającym się domu na jakimś zadupiu,pomógł też urządzić się jakoś, oraz zajął się moją wampirzą edukacją...za co dozgonna wdzięcznosć..;).
To od niego dowiedziałam się, co nieco o mojej lini krwi i historii, z których to wyniało, że jesteśmy spokrewnieni. Malak był bowiem poniekąd jego bratem...poniekąd, ponieważ oboje jednocześnie dostali się ''pod skrzydła'' tego samego wampira... ,ale tu już zaczyna się historia Snake'a, a nie o tym miałam pisać. Generalnie uznałam go za swego Ojca...( i w tym miejscu pragnę go z całego serca przeprosić za tę wsypę, i za to, że i nie dałam zbytniego wyboru..:P:P:P:P Gome Snake..;) ).
Wracając do głównego wątku...W ofiarowanym mi domu mieszkało mi się, z wcześniej wspomnianą Laurą całkiem przyjemnnie.Częstym wydarzeniem były tu huczne imprezy (na całą dzielnicę), w których uczestniczyły przeróżne stworzenia, od wilkołaków, przez ludzi, do wampirów wszyskich sekt i klanów.
Czasem, w różnych okolicznościach, starałam się pomóc Arcybiskupowi. Podczas jednej z akcji na nabrzeżu, stałam się świadkiem rozstrzelania mego prawdziwego ojca, przez najemników wcześniej wspomnianego ksiecia Camarilli. W tamtym momencie, zaraz po materializacji, Malakhai był zupełnie bez szans.Kule rozszarpały jego ciało na strzępy, a pożar, który się wtedy rozpętał, strawił wszystko.
Zdaje się, że Snake również był w ów wypadek jakoś zamieszany, jednak niestety,nie dane mi było dowiedzieć się sczegółów...na razie...
Choś może Malak nie był zbyt dobrym rodzicem, to pamiętam gniew i żal, jakie mi wtedy towarzyszyły. Uczucia te spotęgował fakt, iż książe zaraz następnej nocy wyprawił uroczystość, z okazji powodzenia misji i pozbycia się wroga. Oczywiście nie moglo mnie tam zabraknąć...Zjawiłam się na przyjęciu, ignorując stanowcze zakazy ze strony Snake'a, i planując realizacje zemsty. Udało się. Gmach książecej siedziby wktótce wyleciał w powietrze, a sam książę ( po dość..hmm...ciekawym pościgu limuzynami i wozem strażackim..:P ) poniósł śmierć, po wcześniejszym popadnięciu w szalenstwo.
Reasumując, wszystkie moje dotychczasowe doświadczenia, powinny złożyć się na nieprzebitą nienawiść do Camy. Wiem, że z podobnych powodów wielu przedstawicieli Camarilli nienawidzi Sabbatników..Nienawiść...heh. proste uczucie, które w obliczu takich zdarzen żywił by każdy...ale nie ja.
To byłoby zbyt proste...
Jakiś czas później, wraz ze Snake'em zjawiłam się w Pradze.

Już na początku, w wyniku ''drobnej kłótni'', w porywie, i po stoczeniu walki, zakołkowałam tamtejszego biskupa z klanu Tzimisce. Muszę przyznać, że straszny był z niego zwyrol i zboczeniec... Byłam wtedy bardzo młodym wampirem,(ee...wciąż nim jestem! SiC! X_x'...:P) nie dane mi było wejśc na jego miejsce biskupa,...no i oficjalnie nie należałam wtedy do do Sabbatu.(Anyway wcale mi się nie chciało..:P ) Między innymi to zdarzenie popchnęło wreszcie Snake'a, do zorganizowania mi Vauldarie. Postanowił, że zorganizuje je jak tylko wrócimy do kraju..ale, sprawa była co rusz odkładana na inny termin. Sytuacja zmieniła się, dzięki przyjazdowi zaprzyjaźnionej Księżnej Ventrue, Victorii Esche w ''delegacje''... Bardzo miło razem spędziliśmy czas, no i wreszcie, pod jej dopingiem, udało się przeprowadzić rytuał.
W Pradze poznałam jeszcze Etriusa...spotkanie z Tremere w tym wypadku, zaowocowało kolejnym spięciem i w wyniku szeregu skomplikowanych zdarzen - zamienieniem Avi w Gargoyle'a. Paradoksalnie, miło spędziłam czas w ciele bestii... może dlatego, że byłam raczej... nieudanym eksperymentem. Nie straciłam pamięci, nie wykazywałam specjalnie karności... zwiałam z Chantry, pozostawiając po sobie zgrozę, kurz i sterty gruzu. Chyba jednak wkoncu mnie dopadli... nie pamiętam. Po prostu obudziłam się pewnego razu naga, w jednej z kryjówek Murdocka...(Jeden taki Malkav...znajomy Snake'a...) Nie było akurat nikogo, więc uniknęłam żenady i zdążyłam się w coś ubrać. Jak się później dowiedziałam, sabatniczy Tremere sporo się napracowali, by cofnąć przemianę... najwyraźniej Ojciec znów musiał dołożyć staran, by mnie po prostu nie zlikwidowali...^-^'. Wkrótce później poznałam samego Murdocka, a także Blacka (Tremere, Sabbat), Luthera a nawet Goratrixa we własnej osobie... choć wtedy jeszcze były to tylko krótkie, mało znaczące spotkania.
Jeszcze podczes pobytu w tym mieście, wykonałam pierwsze swoje zabójstwo na zlecenie. ( Wykonywane zresztą jedynie w ramach rozrywki...) Po jakimś czasie powróciliśmy do Gdanska, zaś zapłata którą za to otrzymałam za wykonanie zadania, przy okazji pozwoliła mi nieco uniezależnic się od biednego, wyzyskiwanego przeze mnie, Arcybiskupa i uregulowac sprawy finansowe.
Na tym raczej konczą się najważniejsze wydarzenia z mojego nieżycia..:P
Hmm...a nawet jeśli nie....to już mi się, cholera, nie chce pisać...!!!

Koniec....:P

Imię: Avaria/ Avi
Gracz: Avaria
Klan: Malkavian Antitribu
Natura: ??
Postawa: ??
Pokolenie: 9 (??)
Ojciec: Malakhai